Rozdział 1
Czas pracuje na trzy zmiany.
Ramon Gomez de la Serna
Listopad 2012 roku
- To już trwa zbyt długo – powiedział grobowym głosem Samuel, siedząc na krześle tuż obok łóżka na którym od trzech miesięcy leżała jego córka.
Codziennie odtwarzał ten sam rytuał. Rano jechał do pracy, gdzie jego priorytetem było poszukiwanie syna. Po południu pojawiał się w szpitalu i czuwał przy Lenie aż do późnych godzin wieczornych. Z rosnącym przygnębieniem przyglądała się temu dzień po dniu. Teraz, gdy Rosalie postanowiła pójść na studia i wyprowadzić się po tym, jak dowiedziała się prawdy o swoim pochodzeniu, czuła jakby część jej obumarła.
- Przyniosłam ci coś do jedzenia – powiedziałam, wchodząc do pokoju, w którym właściwie wszyscy zamieszkaliśmy.
- Nie musiałaś Elizabeth, ale dziękuję. – Samuel posłał mi nikły uśmiech. – Co u Rose?
- Nie mam pojęcia – odparłam mechanicznie. – To znaczy, chyba dobrze. Rozpoczęła zajęcia.
- Nadal się do ciebie nie odzywa?
- Nie. Wiadomości na jej temat otrzymuję od Alex'a. Jest to swego rodzaju ironią losu, prawdę powiedziawszy. – Usiadłam na kanapie stojącej pod oknem i zapatrzyłam się w dziewczynę, która przeżyła zbyt wiele złego, jak na swój wiek. – A co z Leną?
- Bez zmian. Lekarze nie wiedzą, dlaczego się nie budzi. – Smutek w jego głosie walczył o pozycję z rosnącą rozpaczą. Znała doskonale te objawy. Czuła się dokładnie tak samo, gdy umierała jej siostra. Lena jednak przeżyła i to było najważniejsze. Wszyscy wokół mieli cały czas nadzieję, że gdy będzie gotowa, powróci do nas.
***
- W końcu zadzwonił. Wkurza mnie ostatnio bardziej, niż kiedy był na miejscu. Wiem, że robi to dla ciebie i... Lena, pewnie dużo lepiej by mu szło, gdyby miał pewność, że wyszłaś ze śpiączki –siedząc tuż przy przyjaciółce wyszeptałam jej do ucha.
Coraz trudniej było mi znosić ten widok. William, gdy tylko mógł, przychodził razem ze mną. Ostatnio jednak, coraz więcej czasu spędzał w swoim pokoju. Czułam, że rozmawiał z Sebastianem. Czuwał nad nim, chociaż z daleka, ale jednak. Kochałam moich braci. Pokochałam też ludzi, z którymi spędziłam ostatnie pięć miesięcy. Stali się dla mnie rodziną. Cóż, miałam teraz mnóstwo krewnych, choć przyszywanych. Razem z Rosalie zamieszkałyśmy z końcem września w Cambridge. Czekało tam jeszcze jedno łóżko. Czekało na Lenę... Nikt nawet nie śmiał choć przez chwilę dopuścić do siebie tego, że nie będzie razem z nami studiować. William razem z ojcem, używając swoich znajomości przekonał dziekana, że warto trzymać miejsce dla Leny. Wszyscy wierzyliśmy, że już niedługo się tam pojawi.
***
Stałem w progu przyglądając się Abi pochylonej nad niewielką postacią w łóżku. Jakże obie się zmieniły przez ostatnie miesiące. Jak wszyscy się zmieniliśmy. Z mojej siostry uleciała dawna beztroska. Teraz częściej chodziła zamyślona i skupiona na tym by przetrwać kolejny dzień. Wkurzało mnie to, że nie mogę zrobić więcej. Seba pogrążył się w poszukiwaniach Michaela i porywaczy Leny. Był już pewny, że to w ich łapy wpadł brat jego ukochanej. Zabronił mi jednak opuszczać naszej powiększonej rodziny. Pierwszy raz o coś błagał. Nie potrafiłem mu odmówić, choć bardzo chciałem przypilnować, by w tym ferworze poszukiwań nie zrobił czegoś lekkomyślnego. Zrozumiałem jednak, że muszę mu zaufać.
- Nie wejdziesz?
Z zamyślenia wyrwał mnie głos siostry. Spojrzałem najpierw na nią, następnie przesunąłem wzrok na nieprzytomną wciąż dziewczynę. Ile jeszcze będzie trwać w tym stanie zawieszenia? Lekarze uważali, że jej organizm w ten sposób broni się przed tym, co ją spotkało. Szok był zbyt wielki, by umysł mógł sobie z nim od razu poradzić.
Z ciężkim westchnieniem wszedłem do środka. Wziąłem delikatną i tak kruchą teraz dłoń i lekko uścisnąłem. Lena zmieniła nie tylko Sebę, ale i nas wszystkich. Mimo tego, czego wcześniej doświadczyła, pozostała w niej niesamowita siła. Pragnąłem, by teraz jej użyła i wydostała się z tego letargu.
- Hej, krasnalu drugi. Wiesz, głupio mi cię tak nazywać, kiedy nie możesz mi odpowiedzieć, choćby fizycznym walnięciem tą twoją małą piąstką. Mogłabyś już do nas wrócić, bo jakoś bez ciebie strasznie nudno się zrobiło – zacząłem. Po chwili mój głos mimowolnie się załamał. Abi przytuliła się do mojego boku. Wyjąłem telefon i włączyłem przycisk, następnie przyłożyłem słuchawkę do ucha Leny. Była to ostatnia prośba, o której spełnienie poprosił mnie Seba, zanim dziś znów się rozłączył na kolejny tydzień. Nie wiedziałem, co takiego się stało, że chciał abym przekazał w ten sposób jego słowa, ale nie zagłębiałem się w to. Dla mojego brata musiało być to wszystko jeszcze trudniejsze, gdyż nie mógł trwać przy swojej dziewczynie osobiście. Miałem nadzieję, że właśnie ta wiadomość pobudzi Lenę do powrotu do nas.
***
Dlaczego nie potrafiłam wyrwać się z tej ciemności. Miałam już tego dość. Pragnęłam znów znaleźć się na powierzchni, tam gdzie było światło. Co się ze mną działo? Gdzie byłam? Nie mogłam otworzyć oczu, choć bardzo tego pragnęłam. Słyszałam głosy, choć niewyraźne. Rozpoznawałam je jednak. Każdy, kogo pokochałam przez ten burzliwy czas, kiedy byłam u ojca, był przy mnie. Tak bardzo chciałam ich dosięgnąć, objąć. Brakowało jednak kogoś. Wiedziałam to całą sobą. Moje serce nie biło tak jak powinno. Czułam dziwną pustkę na jego dnie.
W pewnej chwili, choć stopniowo i jakby z oddali, dotarł do mnie ten upragniony głos. Ciągną mnie za sobą, zupełnie jakbym uchwyciła w końcu linę ratunkową. Nie wahałam się, nie tym razem. Z trudem ponownie usiłowałam otworzyć oczy i tym razem prawie mi się to udało. Widziałam jaskrawe światło przebijające się przez półprzymknięte powieki. Z całą stanowczością i samozaparciem ponownie spróbowałam...
***
- Will... - wyszeptała z podnieceniem Aby.
- Widzę. – Uśmiechnąłem się patrząc, jak Lena usiłuje otworzyć oczy. Zwróciłem się do siostry – leć po lekarza...
Wybiegła nim zdążyłem dokończyć zdanie. Ponownie wbiłem spojrzenie w dziewczynę, która właśnie gwałtownie mrugała, jakby chciała się czegoś pozbyć.
- Witaj maleństwo – powiedziałem z przekorą. Lena zmrużyła te swoje śliczne oczy w kolorze nadchodzącej burzy i uderzyła mnie pięścią w ramię. Nie było ono wcale silne. Właściwie, ledwo mnie dotknęła. Roześmiałem się, z radością na nią patrząc. W końcu jej także uniosły się wargi.
- Nie nazywaj mnie tak – wychrypiała cicho z wyraźnym trudem.
- Masz rację. Do ciebie bardziej pasuje duszek.
- Dlaczego? – zapytała ze zdziwieniem.
- Bo przez ostatnie kilkanaście tygodni byłaś niczym duch, mała – odparłem ze wzruszeniem w głosie.
- Błagam, tylko mi się tu nie rozpłacz! - podskoczyłem na dźwięk oburzenia podszytego kpiną w tonie Aby.
Pierwszy raz mnie ktoś zaskoczył! I w dodatku musiała to być moja własna siostra. Do końca życia mi tego momentu nie zapomni. Skrzywiłem się na tę myśl. Lena patrzyła na nas z rozbawieniem. Tak dobrze było ją widzieć w pełni obudzoną. Jednak ten skurczybyk, mój brat potrafił wydobyć swoją dziewczynę nawet z najgłębszego snu na odległość. Nie mogłem się doczekać chwili, gdy przekażę mu, że jego ukochana wróciła do nas. Z całą pewnością zdejmie to jeden z ciężarów, które nosił.
- Witaj przyjaciółko, która przespała inaugurację studiów! – wykrzyknęła Aby, podchodząc z drugiej strony łóżka, biorąc rękę Leny w swoje dłonie.
- Cześć.
Mimo, że najwyraźniej Lena cieszyła się, że nas widzi to wciąż rozglądała się po pokoju, jakby czegoś szukając. A raczej, kogoś – poprawiłem się w myślach. Musiałem jej powiedzieć, choć nie miałem na to najmniejszej ochoty. Wymieniłem z siostrą znaczące spojrzenia. Już miałem się odezwać, kiedy drzwi stanęły otworem. Do pokoju wleciał niczym tornado Samuel. Wyglądał tak, jakby otrzymał najwspanialszy prezent w życiu. Tuż za nim weszła Marlene i mój ojciec. Odwlekli to, co było nieuniknione, z czego się bardzo cieszyłem.
Razem z Aby zostawiliśmy nowo przybyłych z pacjentką. Gdy byliśmy na korytarzu, siostra złapała mnie za ramię i pociągnęła w kierunku pustej w tej chwili poczekalni.
- Musisz jej powiedzieć. Tylko ty masz ciągły kontakt z Sebą – powiedziała stanowczo.
- Myślisz, że nie mam świadomości tego? – odparłem ciężkim głosem. – Powiem jej, jak tylko będzie sama.
- Będzie wkurzona, zobaczysz. Naprawdę żałuję, że nie ma go tutaj, by mogła mu dokopać do dupy! – warknęła rozeźlona.
- Sam chętnie bym to zrobił, gdybym miał go pod ręką. Nikomu nic nie mówiąc, po prostu wyjechał. Myślisz, że ja nie jestem wkurzony? Zapytaj ojca, jak się z tym czuje. Nie musisz się na mnie wyżywać, skoro nie masz Seby pod ręką. Wszystkim nam jest ciężko.
- Przeprasza. Ja po prostu... - westchnęła głęboko ze znużeniem. – Nie potrafię sobie z tym poradzić. Nigdy aż tak nie czułam, że mogę któregoś z was stracić, aż do tej chwili.
- Musimy mu zaufać – wyszeptałem, pociągając ją w swoje ramiona.
Sebastian nawet sobie nie wyobrażał jaki bałagan za sobą zostawił. Nie była to jednak odpowiednia pora nad rozważaniem jego błędów. Za każdym razem gdy z nim rozmawiałem, skupiałem się nad rozwiązywaniem jego kłopotów, a nie nad tym, jakim wariatem w rzeczywistości był. Potrzebował mojego trzeźwego umysłu, a nie wyrzutów.
Ach, ostatnio mam niewiele czasu, a ten rozdział był już dawno napisany, zatem pomyślałam, a co tam, może się spodoba :)
I jak wrażenia? Ciekawi jesteście dalszego ciągu? :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top