*10*

-Travis oddaj mi telefon!

Otwieram powoli oczy, patrzę na zegarek 6:40 , nagle do pokoju wpadają w piżamach młodzi. I ścigają się, chwile potem we framudze staje Derek.

-Travis, Malia! Spokój! Oddaj jej telefon i wynocha.

Podchodzi do łóżka i kładzie się obok.

-Cody śpi

-Domyśliłam się

-A jak tam u ciebie?

-Od wczoraj jestem wolna

-Cos jeszcze?

-Mam pytanie

-To pytaj

-No bo jak ktoś raz wszedł w to bagno, no wiesz o co chodzi

-Konkretnie

-Czy myślisz że Irwin ma lub jest teraz w jakimś gangu?

-To bardzo możliwe, ale nie wiesz jednej rzeczy. Bo on tak jakby jest nadal z nami.

-W sensie?

-Wyjechałby znaleźć nam sojusz, znalazł go i chyba jest z nimi czyli tez z nami. Dziś po kręglach ustalamy spotkanie z ich przywódcą.

-Ahaa..

-Ide robić śniadanie, ubierz się i obudź Codiego

Przytaknąłam. Chłopak wyszedł z pokoju. Gdy byłam w łazience wzięłam szybki prysznic i umyłam włosy, które wysuszyłam. Ubrałam koszule w kratę, czarne spodnie i tego samego koloru trampki. Do tego kapelusz. Zgarnęłam torbę i zanosiłam ją na dół.

W kuchni nalałam do szklanki wody i udałam się do pokoju kuzyna. Gdy weszłam ten spał w najlepsze, usiadłam na niego okrakiem i powoli zaczęłam lać wodę po jego klacie. W końcu na twarz, momentalnie chłopak się zerwał i zaczął kląć pod nosem. Zaśmiałam się i zeszłam na dół, gdzie wszyscy już ubrani czekali na naszą dwójkę. Po wspólnym śniadaniu, ustaliliśmy że ja jadę ściągaczem a Cody zawozi małolaty autem. Po paru minutach wyjechaliśmy z garażu. I jak to my zaczęliśmy się ścigać.

Wygrałam, naszą metą był parking. Oczywiście gdy zajechałam na moje miejsce całą uwaga skierowana była na nas. Po chwili poszedł Cal. Nadal miałam kask.

-To miejsce jest Lucy. Lepiej zjeżdżaj skarbie

Ściągnęłam kask i kombinezon. Jego oczy momentalnie się rozszerzyły. Wrzuciłam je do bagażnika a zabrałam kapelusz i torbę.

-Chyba nie musisz mnie tak bronić słodziaku

Puściłam mu oczko i odeszłam z rodziną śmiejąc się w najlepsze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top