7
- No cóż, nie powiem, że zaskoczyła mnie wasza wizyta - westchnął lekarz, kończąc zapisywać coś w kartotece Arona.
Doktor Wilkinson był już przyzwyczajony, że mężczyzna w ogóle nie stosował się do żadnych jego poleceń. Byliśmy u niego tyle razy, że już nawet nie zwracał uwagi na te trzy blizny postrzałowe, które przy pierwszej wizycie u jakiegokolwiek specjalisty zazwyczaj sprawiały dosyć duże kłopoty.
- Chociaż spodziewałem się jej wcześniej i naprawdę cieszę się, że wytrzymałeś... - przerwał, sprawdzając coś w swoich notatkach. - Całe dwa tygodnie dłużej niż ostatnio.
Aron uśmiechnął się w odpowiedzi, po czym wrócił do przeglądania pliku kartek, na których Wilkinson, specjalnie dla niego, postarał się wypisać wszystkie rzeczy jakich nie wolno mu robić.
- Mógłby pan jeszcze zobaczyć czy z nim jest wszystko w porządku? - poprosiłam, patrząc na chłopaka, który siedział na kozetce. - Miał niedawno nastawiany bark i boje się, że też mógł sobie coś zrobić - wyjaśniłam szybko.
- Skoro przyjechał z moim ulubionym pacjentem nie mógłbym odmówić - westchnął starszy mężczyzna.
Podszedł do chłopaka i poprosił go żeby zdjął bluzę. Przez chwilę uciskał jego ramię, co jakiś czas sprawdzając reakcję.
- Zgaduję, że nie mam jego kartoteki - mruknął, wracając na swoje wcześniejsze miejsce.
- Zgadł pan - odparł cicho Aron, szybko przebiegając wzrokiem między linijkami tekstu. - Naprawdę nie mogę robić nic z tych rzeczy? - westchnął, rzucając je na biurko lekarza.
- Możesz robić co chcesz, ale następnym razem jak przyjedziesz, sam założę ci ten cholerny gips - odparł na to z irytacją, po czym odchrząknął cicho przenosząc swoje spojrzenie na mnie. - A jeśli chodzi o chłopaka to nie widzę niczego niepokojącego. Też nie powinien za bardzo przeciążać ramienia, przynajmniej przez najbliższe tygodnie - oznajmił, odkładając okulary na biurko. - I to chyba wszystko na dzisiaj.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję, że pan na nas zaczekał - powiedział Aron, uśmiechając się do niego.
- Mam nadzieję, że nie wrócicie za szybko - zaśmiał się, kiedy wychodziliśmy z gabinetu.
- Przykro mi Nathanielu umrę za tydzień - oznajmił Aron z udawanym smutkiem, siadając mu na kolanach.
- Całe szczęście, już zaczynałem się martwić, że umrę przed tobą - odparł Nath, spychając go na podłogę.
- Jedźmy do domu zanim ochrona znowu wyrzuci Arona - zaproponowałam i zaczęłam iść w kierunku wyjścia, nie czekając na ich reakcje.
- Mówisz jakby to działo się za każdym razem - prychnął, kiedy mnie dogonił.
Objął mnie ramieniem w talii, przyciągając bliżej do siebie, żeby złożyć na mojej głowie delikatny pocałunek. Uśmiechnęłam się na ten czuły gest. To była jedna z wielu rzeczy, która sprawiała, że z dnia na dzień kochałam go coraz bardziej. Czasami potrafił być naprawdę uroczy, czego wypierał się za każdym razem.
- Gdzie Matt i Nathan? - zapytałam, gdy stanęliśmy przed samochodem, a pozostałej dwójki nigdzie nie było widać.
- Nathan powiedział, że pomoże mu się zarejestrować i przy okazji porozmawiają o kilku rzeczach - wyjaśnił, wzruszając ramionami. - Stwierdziłem, że nie będę im przeszkadzał, poza tym ktoś musi mieć na ciebie oko - dodał.
- Myślałam, że skończyłeś się już bawić w moją opiekunkę kilka lat temu - zaśmiałam się, opierając o samochód Natha.
Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, po czym podszedł do mnie zmniejszając dzielącą nas odległość. Złapał delikatnie moją rękę i podniósł ją do swoich ust, składając na wierzchu mojej dłoni szybki pocałunek, po czym przyłożył ją do swojego serca.
- Czujesz? - zapytał, na co skinęłam głową. - Tak długo jak bije, będę robił wszystko, żebyście z Amber były bezpieczne. Nie pozwolę żeby spotkało was coś złego, nigdy bym sobie tego nie wybaczył - wyszeptał, intensywnie się we mnie wpatrując. - Jesteście całym moim światem.
Wpatrywałam się w niego przez chwilę, po czym niewiele myśląc przyciągnęłam go do pocałunku, na co westchnął z zadowoleniem i niemal od razu go pogłębił. Jednak nie trwał on za długo, ponieważ usłyszeliśmy głośne klaskanie dobiegające zza pleców Arona, co sprawiło, że odsunęliśmy się od siebie i popatrzyliśmy w tamtym kierunku.
Stał tam nie kto inny jak Nathan, który patrzył na nas szeroko się uśmiechając oraz Matt, jednak on skupiony był na swoim telefonie.
- Zapomniałeś wspomnieć, że gdyby nie ja twoje życie nie miałoby sensu, ale skoro masz umrzeć za tydzień udam, że tego nie słyszałem - oznajmił, rzucając mu kluczyki.
Zaśmiałam się cicho, wsiadając do samochodu. Aron oczywiście otworzył mi drzwi, które następnie zamknął, po czym zajął miejsce kierowcy.
- Dziewczyna nie daje ci spokoju? - zapytałam chłopaka siedzącego za mną, gdy po raz kolejny w samochodzie rozbrzmiał dźwięk przychodzącej wiadomości.
- Nie mam dziewczyny - odparł przewracając oczami, po czym wyciszył telefon. - I nie chłopak - dodał szybko widząc, że Nathan już odwracał się w jego stronę.
Przez dalszą część podróży nikt już się nie odzywał, nie licząc momentu kiedy Matthew kilkukrotnie wymruczane kurwa pod nosem, co sprawiło, że Nathan od razu przypomniał mu o słoiku przekleństw.
Gdy wróciliśmy do domu, zastaliśmy Aleca siedzącego razem z Puszkiem i dwójką dzieciaków na stercie koców i poduszek w salonie, gdzie oglądali powtórki 'Pory na przygodę'.
- Pójdę się położyć - mruknął Matt, idąc do swojego pokoju.
Aron odprowadził go wzrokiem, po czym popatrzył na mnie bezradnie. Usiedliśmy obok pozostałych, jednak on dalej wydawał się spięty, a jego wzrok co chwilę wędrował w głąb korytarza.
- Musisz dać mu więcej czasu, z dnia na dzień zmieniło się praktycznie całe jego życie - powiedziałam, zaczynając powoli masować jego ramiona, dzięki czemu stopniowo zaczęły się rozluźniać.
- Staram się - westchnął cicho, opierając głowę na moim ramieniu.
★M★
Wszedłem do 'mojego' pokoju, szybko zamykając za sobą drzwi, po czym moje usta opuściło głośne westchnienie.
Nie żebym miał coś do mojego brata, jego rodziny czy znajomych. Nigdy nie byłem jakoś specjalnie rodzinnym człowiekiem, jeśli w ogóle mógłbym być. Moja rodzina zaczynała się i kończyła na mojej matce, co w sumie jakoś bardzo mi nie przeszkadzało. Mieliśmy dobry kontakt, chociaż nie ukrywam, że byłem na nią zły kiedy okazało się, że przez całe życie ukrywała fakt o moim przyrodnim bracie. Powiedziała mi o tym dopiero kiedy karetka zabierała ją do szpitala, w którym umarła kilka godzin później, co oznaczało brak dostępu do jakichkolwiek wyjaśnień. Nie spodziewałem się jednak, że Aron postanowi mi pomóc. Nie oczekiwałem nawet, że chociaż przyjedzie się ze mną zobaczyć.
Rzuciłem telefon na łóżko, powoli idąc w kierunku okna. Na moje szczęście otworzyło się bez większych problemów, co tylko ułatwiło mi wyjście z domu, jak i fakt, że byłem na parterze.
Jeden z moich starych znajomych miał kuzyna, który mieszkał całkiem niedaleko mojego brata. Załatwił mi od niego informacje o najbliższych wyścigach, które miały odbyć się o dziewiątej, co dawało mi jakieś półgodziny na dotarcie tam. Miałem też nadzieję, że uda mi się znaleźć tego całego Stylesa i będzie on choć trochę przypominał swojego kuzyna, który nie irytowała mnie samym oddychaniem w przeciwieństwie do większości ludzi.
Skręciłem w kolejną uliczkę, powtarzając sobie co jakiś czas w głowie kolejność ulic, którymi powinienem iść. Stwierdziłem, że zostawię telefon, bo i tak był już prawie rozładowany, jednak na pewno łatwiej byłoby mi wrócić gdybym chociaż dotarł na miejsce.
Naciągnąłem na głowę kaptur, stając w miejscu. Jeżeli pamięć mnie nie myliła zostało mi jeszcze niewiele więcej niż sto metrów. Ruszyłem przed siebie, aż w końcu mogłem odetchnąć z ulgą, słysząc dobiegający z oddali cichy warkot silników.
Było o wiele więcej ludzi niż się spodziewałem. Większość zgromadzona była po dwóch stronach linii startowej, na której stały już dwa samochody. Nie zwracając na nich większej uwagi ruszyłem w stronę pozostałych osób, które zostały trochę z tyłu przy reszcie pojazdów.
- Szukam Stylesa, miał tu dzisiaj być - powiedziałem do jednego z nich.
Chłopak opierał się o samochód, bez większego zainteresowania przyglądając się otaczającym go ludziom, jednak kiedy usłyszał moje słowa spiął się wyraźnie i zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem.
- Czego od niego chcesz? - warknął, powoli do mnie podchodząc.
- Na pewno nic związanego z tobą - prychnąłem, przewracając oczami. - To jest tu czy nie?
- Zapytałem się...
- Lou zamierzasz pobić każdą nieznajomą osobę, która się o mnie zapyta?
Przeniosłem wzrok na chłopaka, który mu przerwał. Był o wiele wyższy od swojego przyjaciela, jednak nie wyglądał na groźnego, w przeciwieństwie do niego.
- Harry Styles - przedstawił się, podając mi dłoń. - Ty musisz być...
- Matthew - przerwałem mu, wysilając się na lekki uśmiech. - To znaczy, że Tony uprzedził cię, że przyjdę?
- Wspominał - zaśmiał się. - Mówił też, że świetnie jeździsz - dodał, przyglądając się mojej reakcji.
- Taa... - mruknąłem, drapiąc się po karku. - Ale aktualnie nie mam czym.
- Louis chętnie ci pożyczy swoją Yamahe - oznajmił, wyciągając z kieszeni chłopaka kluczyki, które następnie rzucił w moją stronę. - Dalej Matty pokaż na co cię stać - dodał, nie przestając się uśmiechać, mimo że jego przyjaciel wyglądał, jakby chciał zabić go wzrokiem.
Popatrzyłem na kluczyki w swojej dłoni, po czym przeniosłem swój wzrok na niego szukając jakichś wątpliwości z jego strony. Jednak wyraz twarzy chłopaka w ogóle się nie zmienił, czekał aż podejmę decyzję.
I cholera. Pierwszy raz tego dnia szczerze się uśmiechnąłem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Noo prawie zdążyłam!
Próbowałam szybciej ale jak mam czas nie wiem co pisac, mam dobre pomysły to oczywiście milion sprawdzianów>>>
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał i oczywiście dziękuję za wszystkie gwiazki i komentarze 💕
Życzę wszystkim miłego dnia, popołudnia, wieczoru, poranka i do zobaczenia niedługo (mam nadzieję) i nie zapomnijcie ciepło się ubrać xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top