4

Siedziałam na jednym z niewygodnych, szpitalnych krzesełek, czekając, aż Aron skończy rozmawiać z urzędnikiem. Nie było go od dobrych dwudziestu minut i powoli zaczynałam się naprawdę niecierpliwić, jednak nie pozostało mi nic innego niż czekanie.

Amber ten czas spędzała z prababcią, która bez wahania zgodziła się z nią zostać, kiedy tylko ją o to poprosiłam. Zaproponowała nawet, żeby dziewczynka została u niej na noc, jednak miałam nadzieję, że nie będzie to konieczne.

Wzdrygnęłam się, gdy ktoś delikatnie położył rękę na moim ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Arona, który wyglądał na zmęczonego. Usiadł powoli na krześle obok mnie, po czym posadził sobie na kolanach.

- I co z nim? - zapytałam, splatając razem nasze palce.

- Ktoś go pobił i z tego co mówił mi tamten facet to chyba nie był pierwszy raz... - westchnął, powoli się rozluźniając. - To dopiero początek, ale jakoś lepiej to wszystko sobie wyobrażałem.

- Widziałeś go już? - wyszeptałam i wyraźnie poczułam, jak wszystkie jego mięśnie z powrotem się napinają.

- Jeszcze nie, lekarz powiedział, że najpierw muszą mu nastawić bark i zszyć łuk brwiowy... a później, może iść z nami - odparł, wtulając się we mnie.

Nie odpowiedziałam nic, ponieważ nie byłam w stanie wymyślić niczego odpowiedniego do sytuacji, w której się znaleźliśmy. Tak samo jak on byłam przerażona tym wszystkim.

Mieliśmy zamieszkać z zupełnie obcym nam chłopakiem, który raczej nie będzie zadowolony z tego powodu. Zwłaszcza skoro nie miał żadnego kontaktu z tą stroną swojej rodziny, jeżeli w ogóle o niej wiedział.

- Czego boisz się najbardziej? - zapytałam, odsuwając się od niego na tyle, żeby spojrzeć mu w oczy.

Aron przez chwilę wpatrywał się we mnie, ze zmrużonymi oczami. Mała zmarszczka pojawiła się między jego brwiami, co świadczyło o tym, że intensywnie zastanawiał się nad odpowiedzią.

- Boje się, że będzie gorszą wersją mnie w okresie buntu i zdemoralizuje nam Amber. Nie będę w stanie nic z tym zrobić, a ty w końcu stwierdzisz, że to moja wina i wyrzucisz mnie z domu. Rozwiedziesz się ze mną, twój ojciec wyrzuci mnie z pracy i resztę życia spędzę na kanapie Ethana i Rusha - wyrzucił z siebie w końcu, na co parsknęłam cicho.

- A teraz zrozum, że na pewno nic takiego się nie wydarzy - zaśmiałam się cicho, układając dłonie na jego policzkach.

- Bo kochasz mnie i nigdy mnie nie zostawisz?

- Bardziej chodziło mi o to, że Ethan nigdy nie pozwoli ci spać w salonie. Wiesz jaką ma na jego obsesję na punkcie tej sofy, dlatego raczej zająłbyś jakiś pokój gościnny - wyjaśniłam, na co przewrócił oczami, jednak wyraźnie się rozluźnił co mogłam uznać za mały sukces. - Ale ostatecznie mogę zgodzić się na tą wersję z kochaniem. Potrafisz być uroczy.

Mężczyzna sapnął z udawanym oburzeniem, opierając głowę na moim ramieniu.

- W ciągu kilku dni mają nam dostarczyć wszystkie dokumenty, a później możemy wracać do domu - zaśmiał się, jednak nie zabrzmiało to wesoło.

- Poradzimy sobie - zapewniłam go, próbując nie dopuszczać do siebie wszystkich nachodzących mnie wątpliwości. - Jeśli chcesz mogę z tobą do niego pójść - zaproponowałam, na co jego twarz od razu się rozpromieniła.

- Kocham cię - mruknął, składając delikatny pocałunek na moim czole, a w jego oczach mogłam zobaczyć wyraźną ulgę.

Po jakimś czasie drzwi jednej z pobliskich sal się otworzyły i zobaczyliśmy młodą policjantkę, która kończyła wypełniać jakieś dokumenty. Kobieta rozejrzała się po korytarzu, zatrzymując wzrok na Aronie. Uśmiechnęła się do niego lekko, po czym podeszła do nas i podsunęła mu jakieś dokumenty tłumacząc coś przy tym skrupulatnie. Przysłuchiwałam się wszystkiemu uważnie, żałując, że wciąż przesuwałam naukę francuskiego na kolejne miesiące.

- Powiedziała, że już po wszystkim... możemy do niego iść. Wspomniała też o kilku jego wcześniejszych wyczynach - wytłumaczył w skrócie Aron, kiedy odeszła.

Przez chwilę stał i po prostu wpatrywał  się w drzwi, po czym w końcu je otworzył. Wszedł powoli do pomieszczenia a ja zaraz za nim. Była to zwyczajna sala zabiegowa, wypełniona  charakterystycznym, szpitalnym zapachem z przeraźliwie białymi ścianami i światłem, które przyprawiało mnie o ból głowy.

Matt siedział na fotelu zabiegowym, wpatrując się bez większego zainteresowania w telefon. Byłam pod wrażeniem tego jak bardzo był podobny do Arona. Te same włosy, nos, usta, nawet rysy twarzy mieli podobne. Najbardziej jednak zaskoczyły mnie jego oczy. Jedno miał niebieskie w identycznym odcieniu jak Aron, drugie natomiast miał zielone.

Nie wyglądał najlepiej, miał założoną kamizelkę ortopedyczną, która podtrzymywała jego lewą rękę. Nie dało się także nie zauważyć szwów. Nie wspomnę już o podbitym oku oraz wszystkich zadrapaniach i otarciach na jego twarzy. 

Kiedy weszliśmy, podniósł wzrok i przez chwilę wodził nim pomiędzy mną a Aronem, po czym z powrotem skupił się na ekranie komórki.

- Nie przywitasz się braciszku? - prychnął z delikatnym akcentem, przerywając tym sposobem dość niezręczną ciszę.

- Całe szczęście mówi po angielsku - powiedziałam do siebie, jednak chyba trochę za głośno, ponieważ obaj odwrócili się w moją stronę.

- A ty to? - tym razem zwrócił się do mnie.

- Sam - odparłam, uśmiechając się do niego.

- I jesteś? - dopytywał, wyraźnie zaciekawiony moją osobą.

- Żoną twojego brata - wyjaśniłam, wzruszając ramionami. - Jeśli cię to aż tak interesuje mamy córkę - dodałam.

- Czyli jestem wujkiem - stwierdził, unosząc nieznacznie brwi. - Dobrze wiedzieć.

- Kto ci to zrobił? - zapytał Aron, patrząc na niego z dość niezadowoloną miną.

- Lepiej dla nas obu żebyś tego nie wiedział - prychnął młodszy. - Poza tym i tak nic im nie zrobisz, a na tutejszą policję raczej nie masz co liczyć.

- To że skopali ci dupę nie znaczy, że ja sobie z nimi nie poradzę - odparł z pobłażaniem w głosie.

Młodszy Bailey przewrócił oczami, po czym po prostu wyszedł z sali, nie zwracając uwagi na oburzone krzyki jednej z pielęgniarek.

- Ja... pójdę za nim, chyba - westchnął Aron, szybko odbierając dokumenty od zirytowanej kobiety po czym wybiegł z pomieszczenia za chłopakiem.

Tym właśnie sposobem zostałam tam całkowicie sama. Na własną rękę znalazłam wyjście ze szpitala, gubiąc się przy tym tylko raz. Powoli wyszłam z budynku, spodziewając się, że będę musiała na nich chwilę poczekać. Usiadłam na masce samochodu, nie mając innego wyboru jak po prostu siedzieć aż wrócą. 

Po kilku minutach, które wydawały się trwać lata zobaczyłam Arona i Matta idących w moim kierunku. Z ulgą zsunęłam się na ziemię, patrząc na nich z nieukrywanym zaciekawieniem.

Chłopak bez słowa wsiadł do samochodu, a Aron posłał mi przepraszający uśmiech.

- Matthew chce pojechać do swojego mieszkania... zostanę tam na noc, spróbuje z nim porozmawiać, ale najpierw pojedziemy po Amber i odwiozę was do hotelu - powiedział, poprawiając ze zniecierpliwieniem włosy, które opadły mu na czoło.

- Tylko Aron... spróbuj być milszy niż zazwyczaj - zaproponowałam, przytulając go mocno.

Mężczyzna otworzył mi drzwi do samochodu, po czym sam wsiadł do środka. Cała droga minęła nam w ciszy, w której można było wyczuć wyraźne napięcie między dwójką Bailey'ów.

Kiedy zatrzymaliśmy się pod domem babci Arona, zostałam w samochodzie z chłopakiem, a Aron poszedł po naszą córkę. Próbowałam jakoś zacząć rozmowę, jednak poddałam się szybko, widząc, że młody Bailey nie miał na to ochoty.

Po kilku niesamowicie dłużących się minutach w końcu wrócili z Daniell, która pomachała do mnie uśmiechając się przy tym lekko.

Amber przerwała opowiadanie czegoś Aronowi i z zaciekawieniem popatrzyła na Matta. Chłopak posłał jej jedno obojętne spojrzenie, po czym znów wpatrywał się w okno.

- Wiesz, że jesteś... - zaczęła, szturchając go, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.

- Nie obchodzi mnie to - odparł oschle,  rzucając jej kolejne krótkie spojrzenie.

- Jesteś zły? - zapytała, nie zrażona jego zachowaniem. - To przez tą rękę boli cię, prawda?

- Nie boli mnie, dostałem leki przeciw bólowe - odpowiedział cicho, patrząc jak dziewczynka powoli się do niego przysuwa.

- To prawdziwy tatuaż? - kolejne pytanie niemal natychmiast opuściło jej usta.

- Tak, mam jeszcze kilka - westchnął.

- Pani w szkole mówiła, że tatuaże często robi się w więzieniu. Byłeś w więzieniu? - kontynuowała zaciekawiona.

- Nie - odparł patrząc na nią ze zdziwieniem.

- Nie przejmuj się masz jeszcze na to dużo czasu i zostało ci trochę miejsca na prawej ręce - powiedziała uśmiechając się do niego. - Pokażesz mi inne? - poprosiła posyłając mu pełen nadziei uśmiech, a ja usłyszałam jak chłopak cicho parska śmiechem.

- Amber może dasz mu już spokój, na pewno jest zmęczony - mruknął Aron, patrząc na nich w lusterku.

Jednak ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam jak chłopak wyciąga rękę w kierunku dziewczynki, pozwalając żeby ta obejrzała tatuaże, których było tam całkiem sporo.

Z Aronem nie zaczęli świetnie, jednak może mogliśmy liczyć na jakąś nić porozumienia między młodym pokoleniem Bailey'ów, które nie zawierało w sobie elementu demoralizowania Amber? 

--------------------

Od razu mówię, że niespecjalnie jestem zadowolona z tego rozdziału, no ale... jak z każdego innego. Przepraszam też, że nie dodaje regularnie, ale już niedługo konferencja więc wydaje mi się, że będę mieć więcej czasu na pisanie.

Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze, gwiazdki i wyświetlenia

Uważajcie na siebie i do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #brokenboy