17

Siedzieliśmy ściśnięci na tylnym siedzeniu radiowozu, obserwując jak policjanci kończyli spisywać sprzęt, który przejęli. Większość ludzi, którzy nie uciekli została już zawieziona na komisariat, co prawdopodobnie nas również wkrótce czekało.

- Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście - mruknął jeden z policjantów siadając za kierownicą. - To prawdopodobnie ostatni wasz wyścig na najbliższy czas. Wasi rodzice na pewno nie będą zadowoleni odbierając was z komisariatu o drugiej w nocy. Zwłaszcza po zobaczeniu mandatu.

Ciche prychnięcie uciekło spomiędzy ust Harry'ego, jednak wyraźnie widziałem jak zacisnął rękę na swoim kolanie.

Policjant miał rację, Anne na pewno nie będzie zadowolona zwalniając się z dyżuru żeby go odebrać. Jay z szóstką pozostałych Tomlinsonów zapewne również nie marzyła o odbieraniu Louisa, który od kilku minut spał spokojnie, opierając głowę na ramieniu Harry'ego. Moja matka także nie byłaby zadowolona jeśli musiałaby to robić.

Westchnąłem cicho, niemal słysząc jej oburzony głos, kiedy ten jeden raz musiała odebrać mnie z francuskiego posterunku. Przez niemal dwadzieścia minut wysłuchiwałem wykładu o zawiedzionym zaufaniu, złamanych obietnicach, marnowaniu mojego życia i zaprzepaszczaniu przyszłości zanim jeden z funkcjonariuszy wyjaśnił, że byłem świadkiem kradzieży, ale byłem za młody żeby mogli mnie przesłuchać bez jej zgody.

- Blake, któryś z tych chłopaków pobił młodego Grimshawa? - inny policjant podbiegł do radiowozu przyglądając nam się uważnie.

W odpowiedzi skinąłem głową, na dowód tego pokazując lekko posiniaczone knykcie prawej ręki. Może nie nazwałbym tego pobiciem, w końcu uderzyłem Grimshawa jedynie pięć razy. Chłopak chciał uciec przed pojazdem policji, czym zepsułby całą zabawę.

- Szef kazał mi się nimi zająć. Ty masz zrobić obchód terenu, a raport ma leżeć na jego biurku rano - oznajmił, odsuwając się trochę, żeby jego kolega mógł wysiąść.

- Obchód? I raport? Przed 6? - wymamrotał z niedowierzaniem mężczyzna, powoli wychodząc z pojazdu.

- Dokładnie, później jesteś wolny. Powodzenia - wyjaśnił mu, po czym szybko zajął jego miejsce, zatrzaskując za sobą drzwi.

Powoli wyjechał z terenu po którym kręciło się jeszcze kilku funkcjonariuszy, po czym wjechał na opustoszałą drogę, którą tu przyjechaliśmy. Jechaliśmy w ciszy, przerywanej co jakiś czas przez ciche pochrapywania Louisa.

Było spokojnie aż w pewnym momencie zorientowałem się, że zjechaliśmy z głównej drogi, kiedy widok za oknem z kilkupasmowe jezdni zmienił się na wąski pas asfaltu pomiędzy drzewami. Zmarszczyłem brwi spoglądając na Harry'ego, który również wydawał się być zaniepokojony zmianą trasy, uważnie wpatrując się w policjanta.

Po jakimś czasie dojechaliśmy na opustoszały parking znajdujący się przy jakichś magazynach. Miejsce nie wyglądało zachęcająco. Szare, surowe budynki oświetlane były migającym światłem rzadko porozstawianych ulicznych latarnii. Przejechaliśmy powoli obok szczątek ogrodzenia, kierując się na drugi koniec parkingu, gdzie stał samotny samochód.

Policjant zatrzymał radiowóz kilka metrów przed czarnym Range Roverem, po czym wyciągnął telefon szybko wybierając numer i przykładając go do ucha.

- Przywiozłem ich, tak jak prosiłeś - powiedział, spoglądając na nas w lusterku z lekkim uśmieszkiem. - Tak, udało mi się zgarnąć całą trójkę. Mówiłem, że sobie poradzę.

Przez chwile wsłuchiwał się w coś co mówił do niego rozmówca, co jakiś czas przytakując, aż w końcu rozłączył się wzdychając cicho.

- Wysiadać - mruknął po chwili ciszy.

- Chyba nie chcesz nas tu zostawić? - prychnąłem z niedowierzaniem. - Jesteś gliniarzem więc twoim obowiązkiem jest zapewnienie nam bezpieczeństwa a nie zostawianie na jakimś odludziu. Nie obchodzą mnie żadne twoje interesy, masz nas po prostu odwieźć do domu.

- Wysiadaj dzieciaku póki jestem miły - powtórzył się, zaciskając dłonie na kierownicy.

- Chyba zapomniałeś, że nas jest trzech... - zaczął Harry, zatrzymując się żeby spojrzeć na śpiącego Louisa. - Dobra, powiedzmy że dwóch. Co nie zmienia faktu, że ty jesteś sam. Więc albo odwieziesz nas grzecznie i nikt się o tym nie dowie, albo załatwimy to w mniej przyjemny sposób i sam tu zostaniesz, jeśli tak ci się podoba.

- Grozisz funkcjonariuszowi na służbie Styles? - zaśmiał się tamten. - Ostatni raz powtarzam, że macie wysiąść z samochodu. To nie jest prośba - oznajmił, sięgając za pistolet, który miał przymocowany do pasa.

Harry popatrzył na mnie, delikatnie kręcąc głową. Westchnąłem cicho chwytając za klamkę i niechętnie opuszczając radiowóz. Na zewnątrz było o wiele chłodniej niż w samochodzie, w czym nie pomagał fakt, że po zatrzymaniu zostaliśmy w samych koszulkach.

Podszedłem powoli do Harry'ego, który zdążył wyciągnąć zaspanego Louisa z samochodu. Tomlinson marudził cicho, że było mu zimno wtulając się w Harry'ego, który podtrzymywał go mocno.

Policjant przez chwile przyglądał nam się z zadowolonym uśmieszkiem, po czym  odjechał z piskiem opon, zostawiajac nas samych.

- Myślisz, że powinnismy iść do niego? - zapytałem, patrząc na czarny samochód.

- Myślenie o tej godzinie nie jest jego najlepszą stroną - stwierdził cicho Louis, nie odsuwając się od Harry'ego nawet na centymetr.

- Zawsze mogę cię puścić i zobaczymy czy będziesz taki mądry leżąc na zimnym betonie - prychnął Styles, mimo to zaciskając rękę na pasie szatyna.

- Powinieneś się cieszyć, że zaczynam trzeźwieć - odparł Louis urażonym tonem.

- Jeśli to oznacza obrażanie mnie to... - przerwał kiedy usłyszeliśmy, że silnik Rangę Rovera został uruchomiony, a chwile później zostaliśmy oślepieni przez przednie światła.

Zmrużyłem oczy, wzdrygają się kiedy usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Usłyszeliśmy wyraźnie czyjeś kroki, kiedy ciemno postać powoli przeszła przed samochód, kierując się w nasza stronę.

- Matty czy oprócz Nicka masz jakichś przyjaciół, o których powinienem wiedzieć? - westchnął Harry, nie spuszczając wzroku z nieznajomego.

- Zanim tu przyjechałem miałem małe problemy we Francji, ale nie sądzę, żeby chciało im się mnie szukać. Nawet jeśli to nie zrobiliby tego tak szybko - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, przyjmując w odpowiedzi delikatne skinienie głowy.

- A wiec chłopcy - zaczął mężczyzna przed nami, kładąc dłonie na biodrach. - Muszę przyznać, że jestem rozczarowany.

Zmarszczyłem brwi kiedy zorientowałem się, że jego głos brzmiał znajomo. Szybko uniosłem dłoń, próbując zasłonić oczy przed światłem z reflektorów samochodu, tak abym mógł zobaczyć twarz mężczyzny i westchnąłem cicho. 

Nie. To nie mógł być on.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #brokenboy