1
Powoli usiadłam na łóżku, przeciągając się leniwie. Nigdy nie byłam fanką wczesnego wstawania, do którego nie była w stanie przekonać mnie żadna ze zdecydowanie zbyt radosnych fit-blogerek.
Leniwie odgarnęłam włosy z twarzy i spróbowałam się podnieść, co skutecznie uniemożliwiła mi ręka ciasno owinięta wokół mojego pasa.
- Gdzie mi uciekasz? - mruknął Aron zaspanym głosem, odruchowo przyciągając mnie bliżej siebie.
- Zapomniałeś, że nasza córka musi chodzić do szkoły i ktoś powinien ją tam zawieźć - odparłam z rozbawieniem, delikatnie mierzwiąc jego włosy, które i tak były już roztrzepane.
- Czyli obie mnie zostawiacie? - stwierdził, marszcząc brwi z niezadowoleniem.
- Nie zostawiamy cię, bo wstajesz i jedziesz na badania - oznajmiłam, klepiąc go zachęcająco po ramieniu. - Te, na które powinieneś się wstawić już miesiąc temu - dodałam z wyrzutem.
- Nigdzie nie idę - burknął buntowniczo, nie wypuszczając mnie ze swoich objęć.
- Czyżby Aron Bailey bał się lekarzy? - zaśmiałam się, siadając na nim okrakiem.
W odpowiedzi prychnął głośno i zakrył twarz dłońmi, jakby liczył, że w czymś mu to pomoże. Uśmiechnęłam się lekko przenosząc jego dłonie na poduszkę, po czym zaczęłam składać delikatne pocałunki wzdłuż jego szczęki. Jednak Aron prawie natychmiast obrócił nas, łącząc nasze usta w odpowiedni sposób.
- A teraz wstawaj - zaśmiałam się cicho, kiedy w końcu udało mi się zepchnąć go z siebie.
Westchnęłam cicho, kiedy po raz kolejny przyciągnął mnie do siebie. Z trudem udało mi się podnieść z łóżka, jednocześnie ściągając z niego wciąż trzymającego mnie Arona. Jednak on wbrew moim oczekiwaniom nie wstał, ale zsunął się na dywan, gdzie ponownie ułożył się wygodnie, prawdopodobnie planując kontynuować na nim swoją drzemkę.
Kiedy w końcu upewniłam się, że mężczyzna był przytomny i miał na sobie spodnie, poprosiłam go żeby obudził Amber, a sama poszłam do kuchni. Szybko przygotowałam ciasto na gofry, co jak każdy członek naszej rodzinny opanowałam do perfekcji, ponieważ było to najszybsze śniadanie, które Amber zjadała bez marudzenia.
- Aron kiedyś cię zabije - westchnęłam głośno, idąc na górę, gdy po dziesięciu minutach żadne z nich nie przyszło.
Kiedy weszłam do pokoju małej, zastałam ją śpiącą w ramionach ojca. Uśmiechnęłam się na ten widok i nawet zrobiło mi się przykro na myśl, że musiałam ich obudzić.
- Wyglądacie uroczo, ale twoja nauczycielka nie będzie zadowolona, kiedy się spóźnisz, nawet jeśli powiem jej, że to przez twojego ojca - oznajmiłam w miarę głośno, zyskując tym zirytowane spojrzenie dwóch par niezwykle podobnych do siebie, niebieskich oczy.
- Amber twoja matka nie ma serca - westchnął Aron, siadając na łóżku.
- Naprawdę? - mruknęła zaspanym głosem, przecierając oczy.
- Zdecydowanie nie ma swojego, ale za to ma moje - odparł, uśmiechając się do mnie lekko.
Chwilę później szłam za nimi, przysłuchując się jak mój mąż, próbował przekonać naszą córkę, że powinni zostać w domu. Amber jednak nie miała najmniejszego zamiaru przystać na propozycje ojca, ponieważ po lekcjach razem z Liamem i Nathem miała iść do parku, żeby karmić kaczki.
- Wszyscy jesteście przeciwko mnie - fuknął, biorąc swoją porcje gofrów. - Z resztą jak zwykle. Oprócz Puszka nikt mnie już nie docenia w tej rodzinie - dodał, patrząc na psa, który zamerdał ogonem słysząc swoje imię.
- Jak przestaniesz się nad sobą użalać nie zapomnij jechać do lekarza - przypomniałam mu, pakując córce drugie śniadanie do plecaka. - Jeżeli ci to pomoże mogę poprosić Nathana żeby z tobą pojechał.
- Poradzę sobie sam - prychnął, grzebiąc widelcem w swoim talerzu.
- Aron obiecaj, że pójdziesz do tego lekarza - poprosiłam, podchodząc do niego powoli.
W odpowiedzi otrzymałam kolejne przeciągłe westchnięcie.
- Jeśli chcesz mogę pojechać z tobą - zaproponowałam przytulając się do niego.
Kiedy otwierał usta, żeby mi odpowiedzieć, jego telefon zaczął dzwonić. Przewrócił oczami wyciągając urządzenie z kieszeni spodni. Poczułam jak całe jego ciało napina się, kiedy spojrzał na wyświetlacz, jednak szybko się rozluźnił, przybierając na twarz obojętną minę.
- Tak... tak... ja... przepraszam na chwilę - mruknął, a na jego twarzy pojawiał się trochę zbyt szeroki uśmiech. - Jedźcie już - wyszeptał składając na moich ustach szybki pocałunek, po czym szybko wyszedł z kuchni.
Ze zdziwieniem wpatrywałam się w schody, wzdrygając się lekko kiedy dobiegł mnie cichy trzask drzwi zamykanych na piętrze.
- Amber, pospiesz się kochanie - powiedziałam do córki, która próbowała założyć Puszkowi swój plecak zamiast przygotowywać się do wyjścia.
Kiedy ona starannie sznurowała buty, kolejny raz spojrzałam w kierunku schodów. Sama nie wiedziałam dlaczego, byłam zaniepokojona zachowaniem Arona. Nigdy nie przeszkadzało mu rozmawianie przez telefon w mojej obecności. Nie zależnie od tego czy był to służbowy telefon, czy dzwonił, któryś z jego starych znajomych odbierał przy mnie, często wciskając mi telefon kiedy nie miał ochoty rozmawiać.
- Słońce uważaj żeby pies nie wyszedł - poprosiłam widząc, że dziewczynka zamierzała wyjść, a rottweiler wpatrywał się w nią, z nadzieją w oczach.
Mimo mojego ostrzeżenia chwilę później pies biegał po podwórku, a ona próbowała jakoś go przekonać, żeby wrócił do środka. Po zaproponowaniu pomocy oparłam się o samochód przyglądając się jak Amber biega za psem, który z zadowoleniem uważał to za nową zabawę.
Kiedy popatrzyłam w okno na piętrze zobaczyłam w nim Arona. Patrzył na mnie wciąż rozmawiając przez telefon, jednak gdy nasze spojrzenia się spotkały uśmiechnął się słabo, po czym cofnął się w głąb pokoju,
- Udało się! - krzyknęła Amber w końcu zamykając drzwi.
- A gdzie masz plecak? - zapytałam gasząc tym jej entuzjazm. - Wsiadaj już bo się spóźnimy, przyniosę ci go.
Kilka minut później wysiadałyśmy przed szkołą, gdzie tak jak zawsze na ławce przed budynkiem czekali na nas Nathan i Liam.
- Cześć Amber! Nie uwierzysz co się wczoraj stało... - na widok mojej córki chłopiec natychmiast poderwał się z ławki.
- Liam, nie zapomniałeś o czymś? - zapytał Nath patrząc na niego z rozbawieniem.
Chłopiec popatrzył na niego ze zdziwieniem, po czym przeniósł swój wzrok na mnie.
- Cześć ciociu - powiedział uśmiechając się do mnie przepraszająco, po czym kontynuował swoją historię, kiedy razem z moją córką szedł do szkoły.
- Jak się czujesz? - zapytał Nathan, przytulając mnie mocno.
- Nie najgorzej - stwierdziłam, wtulając się w niego.
- Na pewno? Zwykle jesteś mniej chętna do przytulania - odparł. - Nie żebym narzekał.
- Nie wiesz może czy Aron dostał ostatnio jakieś nowe zlecenie? - zapytałam w końcu się od niego odsuwając.
- Nie, wszystkie są wstrzymane aż przyniesie wymagane badania. Mówiłem wam, że tym razem mu tego nie odpuszczę - odpowiedział, wyraźnie zdziwiony moim pytaniem. - Sam, jesteś pewna, że wszystko w porządku?
- Tak, źle spałam wybacz - skłamałam, posyłając mu lekki uśmiech. - Wybacz Nath ale muszę już iść. Odwieź Amber kiedy skończycie karmić kaczki i pamiętaj, że nie wolno jej wchodzić do stawu.
W drodze powrotnej usiłowałam nie martwić się sytuacją z rana. Nie chodziło o to, że nie ufałam Aronowi. Mężczyzna zdecydowanie był jedyną osobą, której ufałam bardziej niż sobie i nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic, nie licząc wszystkich niespodziewanych wakacji czy przyjęć, w których organizacji był mistrzem, zwłaszcza kiedy organizował je wspólnie z Nathanem.
Westchnęłam cicho zaciskając palce na kierownicy. Prawdopodobnie byłam tylko przewrażliwiona. Zatrzymałam się przed domem i oparłam głowę o kierownicę, oddychając głęboko, żeby uspokoić myśli. Byłam zaskoczona tym, że jeden głupi telefon potrafił wzbudzić we mnie taki niepokój.
Siedziałam tak aż usłyszałam ciche pukanie w okno. Kiedy uniosłam głowę zobaczyłam Arona, który przyglądał mi się ze zdziwionym wyrazem twarzy. W odpowiedzi uśmiechnęłam się krzywo i wysiadłam, stając naprzeciw niego. Nie odzywałam się, czekając na jakiś ruch z jego strony.
Przez chwile po protu staliśmy, wpatrując się w siebie nawzajem, aż Aron podszedł do mnie i mocno mnie do siebie przytulił. Schował głowę w zagłębieniu mojej szyi i oddychał niespokojnie.
- Kocham cię - wyszeptał, po czym delikatnie pocałował mnie w czoło.
- Ja ciebie też - odparłam, starając się stłumić narastające zaniepokojenie. - Wszystko dobrze?
- Ja... jeszcze nie mogę o tym mówić. Muszę to wszystko przemyśleć... - westchnął, patrząc na mnie zbolałym wzrokiem. - Tylko jest coś jeszcze...
- Hej, nie ważne co się stało, damy radę - powiedziałam, próbując dodać mu tym otuchy. - Bywało gorzej, nie pamiętasz.
Kiedy usłyszał moje słowa na jego twarzy pojawił się mały uśmiech.
- Muszę wyjechać... do Francji. Nie wiem kiedy wrócę... muszę...
- Jedziemy z tobą - oznajmiłam, zanim skończył.
- Nie. Nie możecie. Amber ma szkołę, ty też nie możesz...
- Aron wiesz, że nie ważne co się dzieje zawsze możesz na nas liczyć. Nawet jeśli nie możesz mi o tym powiedzieć to będziemy tam z tobą, bo od tego jest rodzina. Poza tym przydadzą nam się jakieś wakacje - stwierdziłam, na co parsknął cicho rozluźniając się przy tym nieznacznie, co wzięłam za dobry znak.
------------------
Długo nic nie pisałam i wydaje mi się, że to jest okropne... XD chyba trochę "wyszłam z wprawy" jeśli mogę to tak określić.
Nie mam pojęcia kiedy będzie następny rozdział, może w przyszłym tygodniu... może za dwa...
Na koniec życzę powodzenia wszystkim trzecioklasistom, którzy jak ja piszą jutro kolejne egzaminy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top