Rozdział 19: Desperacja
Ten rozdział miał być prosty, ale jakoś wcale taki nie wyszedł. Wiecie, kiedy piszecie i macie konkretny plan na scenę, ale potem docieracie do tej sceny i jakoś wszystko się całkowicie zmienia? Tak. Właśnie to mi się przydarzyło. Hehe... jeśli myśleliście, że niebezpieczeństwa i dramaty się skończyły, to się myliliście. To dopiero początek...
Ostrzeżenie: Ten rozdział zawiera trochę krwi i wzmianki medyczne, które mogą sprawić, że ludzie poczują się trochę nieswojo, ale prawdopodobnie nie.
~~~~~~~~
Henry obserwował Williama z miejsca, w którym stał kilka kroków dalej. Mrużąc oczy w skupieniu, William przerzucał kilka kartek papieru. Po krótkim bębnieniu palcami w stół, przy którym stał, Henry podszedł do niego.
— Jakieś wieści o innych prezesach? — zapytał.
— Do tej pory nie — powiedział William. — Dlaczego pytasz?
Henry wzruszył ramionami, zerkając przez ramię Williama.
— Tylko się zastanawiam. Czuję, że firma zaczyna nam się wymykać się spod rąk. Martwi mnie to.
— Mm. — William lekko się odsunął. — Henry, ile razy mówiłem ci, żebyś nie oglądał się przez moje ramię? To bardzo irytujące.
— Ach. — Henry zamrugał i odwrócił się. — No tak. — Odchrząknął. — A tak w ogóle, czy Michael dużo rozmawiał z tobą o swojej i Charlie pracy? Charlie mnie unika. Zaczynam się martwić.
— Trochę... — powiedział William. — Najwyraźniej Michael był tak niekompetentny, że zranił się w kostkę już drugiej nocy.
— Kontuzja? — Henry się napiął. — To niedobrze. Jak poważna była kontuzja?
— Nie pamiętam, nie śledzę wszystkiego, co robi ten patałach. — William przewrócił oczami.
Marszcząc brwi, Henry odwrócił się do niego.
— Ale to twój syn, Will. Nie martwisz się tym?
William nie odpowiedział, odkładając papiery na jeden ze stolików w jadalni.
— Pizzeria niedługo się zamknie. Lepiej upewnij się, że nocny stróż jest gotowy.
Henry zamilkł, kuszony, by ponownie poruszyć temat pracy. Porzucił go, mówiąc:
— Jestem prawie pewien, że ten odejdzie, tak jak poprzedni. Za dużo skarg.
Niezadowolenie ogarnęło twarz Williama.
— W takim razie powinniśmy wkrótce zatrudnić kogoś nowego. Nocnego stróża, który nie odejdzie, albo... — Urwał.
— Zniknie? — Henry dodał, a w jego głosie zabrzmiało podejrzenie.
— Tak. — William zamrugał. — Oczywiście.
— Hmm — powiedział Henry. — A co do Michaela i Charlie...
— Tak?
— Skoro Michael został ranny, nie wrócił do pracy, prawda?
— Wrócił.
— To nie wydaje się bezpieczne.
— Ech. Nie sądzę, żeby go to obchodziło.
— A Charlie? Ona jest cała?
— Skąd mam wiedzieć?
Henry zmarszczył brwi.
— Po prostu się martwię, to wszystko.
— Niepotrzebnie. — William machnął ręką i minął go, kierując się do swojego biura. — Jeśli przeżyją noc, to... — Zamarł w miejscu, wyraźnie zauważając swój błąd.
— Przeżyją noc? — powiedział Henry, podnosząc głos. — Co masz na myśli?
— A... nic.
— Nie, nie powiedziałbyś tego ot tak. — Henry stanął przed swoim przyjacielem, patrząc na niego gniewnie — coś, co ten łagodny mężczyzna rzadko robił, zwłaszcza wobec kogoś tak bliskiego. — Co masz na myśli? Czy ci dwoje są w niebezpieczeństwie?
— Praca może być oczywiście niebezpieczna. — William nie wydawał się zbity z tropu. — Powinieneś wiedzieć, po pracy z tymi animatronikami. — Wskazał na scenę gestem ręki. — Ale to była zwykła pomyłka. Nie mogliby umrzeć naprawiając animatroniki, ten pomysł jest po prostu śmieszny.
Henry nic nie powiedział, wciąż patrząc na niego wrogo. William zrobił wydech.
— Jestem pewien, że nic im nie jest, Henry. Technicy często znikają, podobnie jak ochroniarze. Nie powinno być powodu do zmartwień.
Henry opuścił wzrok.
— Ale skoro jesteś taki zaniepokojony, po prostu zadzwoń do któregoś z nich. Ich zmiana powinna już się skończyć. — William szedł dalej swoją drogą, krótko zgarniając papiery, które zostawił na stole. — Poważnie. Zamartwisz się wkrótce na śmierć. — Zniknął w korytarzu, zostawiając Henry'ego samego w jadalni. Jego zmartwienie w rzeczywistości ogromnie wzrosło. Oczywiście, ta praca była niebezpieczna i wiedział, że może zaufać Charlie, że będzie bezpieczna, ale po usłyszeniu tego wszystkiego od Williama, musiał mieć pewność, że z nią wszystko w porządku. Jeśli tak, to porzuci temat.
Po cichu mówiąc sobie, że to nic, podszedł do najbliższego telefonu i wybrał numer Charlie. Po kilku sygnałach został przeniesiony do jej automatycznej sekretarki. Zostawił szybką wiadomość i się rozłączył. Następnie zadzwonił do Michaela, ale gdy nie otrzymał odpowiedzi, po prostu się rozłączył bez wiadomości. Najwyraźniej oboje byli zajęci, albo może nie wrócili jeszcze do domu. Mimo to...
Mrucząc ze złości na siebie za to, że jest taki nerwowy, Henry wybrał numer Afton Robotics, po sprawdzeniu numeru w pobliskiej książce telefonicznej. Zadzwonił dwa razy, po czym odebrał zmęczony pracownik.
— Dzień dobry — przywitał się Henry. — Zastanawiałem się... czy Michael Afton i Charlotte Emily nadal są na zmianie? — Po drugiej stronie linii trwała przez sekundę cisza.
— Kim pan jesteś?
— Henry Emily — odpowiedział. — Pracuję z Williamem Aftonem, szefem twojej firmy.
— O, racja — powiedział. — Eee, sprawdzę. — Nastąpiła krótka pauza. — Wygląda na to, że nigdy nie wybili karty i... ojej. Jedno z nich weszło do strefy zastrzeżonej. Zostaną wyprowadzeni i zwolnieni.
— Rozumiem. Czy opuścili budynek? — Henry przesunął dłonią po twarzy.
— Nie ma na to żadnych dowodów, a winda została wyłączona — powiedział pracownik. — Hm. Dziwne. Kamery nie wykrywają żadnych oznak życia. Miejsce wydaje się puste. Nie, chwila, ale to niemożliwe, czterech techników było — przerwał, nerwowo się śmiejąc — Jestem pewien, że to nic. Do widzenia panu.
— Proszę po... — zaczął Henry. Urwał, gdy połączenie zostało przerwane. Spróbował zadzwonić ponownie, ale gdy natychmiast został przekierowany na automatyczną sekretarkę, trzasnął telefonem z powrotem na miejsce. — Kurczę — powiedział. — Chyba powinienem tam pójść, zobaczyć, co się dzieje. Wyraźnie coś się dzieje. — Choć w głębi duszy uważał to za głupi pomysł i martwił się, czy nie jest nadopiekuńczy wobec Charlie, mimo wszystko się na to zdecydował. Coś wydawało się nie tak. Po odebraniu płaszcza i pożegnaniu się z Williamem wyszedł z budynku, a następnie wsiadł do samochodu. Jadąc ulicą, Henry zdał sobie sprawę, że nie wie dokładnie, gdzie jest wypożyczalnia. Wzruszając ramionami, pojechał w kierunku, w którym myślał, że jest. Okazało się jednak, że najwyraźniej ma fatalny zmysł orientacji. Wylądował w dzielnicy, której nie rozpoznawał. Przynajmniej na początku.
— Powinienem był zabrać mapę. — Henry pokręcił głową, zastanawiając się nad sobą. — Było mi wiedzieć, że... — Urwał. — Czekaj, znam to miejsce. To jest dzielnica, w której William miał ten... inny dom. A to jest również w pobliżu... — Ponownie urwał. W pobliżu jadalni. Drżąc, skręcił na inną ulicę i zatrzymał pojazd. Znajdował się na znanej drodze, wzdłuż której stały domy. Jeden z nich był w rzeczywistości drugim domem należącym do Williama. Henry nigdy nie wiedział, dlaczego go kupił, nigdy nawet nie widział wnętrza. Wiedział jednak, że teraz mieszka tam Michael. Brwi Henry'ego uniosły się, gdy spojrzał na dom. Światła były włączone. Przełykając ciężko ślinę, pojechał trochę do przodu, aż budynek stał się bardziej widoczny. Sylwetka minęła w jednym z rozświetlonych okien. Ktoś był w środku.
Szybko się poruszając, Henry odpiął pas bezpieczeństwa i pospiesznie wysiadł z samochodu. Podszedł prosto do drzwi wejściowych i zapukał. Nie było żadnej odpowiedzi. Nerwowo stukając stopą, spojrzał między okno a drzwi. Nikt nie przyszedł. Potrząsnął głową i chwycił gałkę. Ku jego zaskoczeniu, obróciła się. Bez wahania otworzył i wszedł do pokoju. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się, że zobaczy tam któregokolwiek z nich, a jeśli tak, to tylko Michaela lub coś takiego. Zamiast tego zobaczył ich oboje, Charlie siedzącą obok kanapy, na której leżał Michael, z ręcznikiem przyciśniętym do brzucha i klatki piersiowej, które najwyraźniej mocno krwawiły. Wyglądało też na to, że brakowało mu oka, a on i Charlie byli po prostu pokryci krwią. Henry skamieniał, jego usta opadły. Wszystkie myśli i słowa uciekły mu, zatracone w morzu szoku i czystego przerażenia.
— Tata? — Charlie spojrzała na niego. — Co ty tu robisz?
— Ja... przejeżdżałem obok — powiedział, ledwo mogąc wydobyć głos. — I... miałem sprawdzić co u ciebie i Michaela... nigdy bym nie pomyślał... — Przerwał, gdy Michael dostał ataku kaszlu i ku przerażeniu Henry'ego, kasłał krwią.
— Och, Mike. — Charlie podała Michaelowi kolejny ręcznik, mniejszy. Przycisnął go do ust, jego oko zacisnęło się, gdy całe jego ciało zadrżało od bolesnego kaszlu. Henry podbiegł do nich.
— Co się stało?
— To... to był ten czerpak — powiedziała Charlie, jej głos był pospieszny i spanikowany.
— Czerpak? — powiedział.
— Jakaś maszyna Williama, nie wiem. — Pokręciła głową, delikatnie pomagając Michaelowi wytrzeć część krwi, którą wykasłał. — Zrobił mu to animatronik... Myślę, że chciał wyrwać mu wnętrzności albo coś w tym stylu i chyba mu się to udało. Ja-ja próbowałam go uratować, ale... — Przerwała sobie, mówiąc: — On potrzebuje pomocy. — Spojrzała Henry'emu w oczy. — Natychmiast.
Starszy mężczyzna skinął głową.
— Mogę wezwać karetkę i... — Jego słowa zanikły, gdy odwrócił wzrok, a nowa myśl zaświtała mu w głowie. Najwyraźniej ten uraz był poważny i inny niż każda normalna rana. Ponadto został spowodowany przez jedną z maszyn Williama. To brzmiało więcej niż trochę znajomo.
— Czy możesz zadzwonić po karetkę? — zapytała Charlie.
— Mam lepszy pomysł — powiedział Henry.
— Co mogłoby być lepszego? — wykrzyknęła. — On musi trafić do szpitala! Nie chcę go znowu stracić. — Prawie zakwestionował fakt, że powiedziała ,,znowu'', ale zbył komentarz.
— Awarie zatrzasków sprężynowych. Kiedykolwiek się zdarzały, mieliśmy specjalnego lekarza, który wiedział, jak sobie z nimi radzić i upewniał się, że nie zostaniemy pozwani. Nadal praktykuje. Powinien wiedzieć, co robić, zwłaszcza jeśli William nadal się z nim konsultuje.
— To brzmi podejrzanie. — Charlie rzuciła mu niepewne spojrzenie.
— W pewnym sensie tak jest. — Henry się skrzywił. — Ale to prawdziwy lekarz, może pomóc Michaelowi.
Wypuściła oddech i spojrzała w dół.
— Okej, dobrze. Ufam ci, już... po prostu chodźmy.
— W porządku. — Zerwał się na nogi. — Pomóż mi zanieść go do samochodu.
— Dobrze. — Spojrzała z powrotem na Michaela. — Wytrzymaj jeszcze chwilę, okej? — Położyła dłoń na jego poszarzałym policzku i kciukiem otarła plamkę krwi. Michael spojrzał na nią, a na jego zmęczonej twarzy malował się czysty ból.
— S-spróbuję. — Henry skrzywił się na dźwięk szorstkiego, drżącego głosu Michaela. Przypomniał sobie go, gdy był małym chłopcem — takim młodym, takim niewinnym, z całym życiem przed sobą. Henry'ego bardzo bolało, gdy widział go w takim stanie.
— Musimy się pospieszyć — powiedział.
— Nie musisz mi dwa razy powtarzać. — Wstała. — Złapię go za ręce, ty... możesz złapać go za nogi?
— Brzmi dobrze. — Henry delikatnie wziął nogi Michaela. Charlie złapała go za ręce, a następnie, uginając się pod jego ciężarem, wynieśli go przez drzwi wejściowe, które wciąż były otwarte. Michael jęczał i wzdychał z bólu, gdy szli. Zarówno Henry, jak i Charlie próbowali obchodzić się z nim delikatnie, ale było to trudne. Z największą ostrożnością położyli go na tylnym siedzeniu samochodu Henry'ego. Charlie wdrapała się za nim i usiadła na podłodze obok siedzenia. Henry prawie się z tym kłócił, martwiąc się, że siedzenie na niewłaściwym miejscu jest nie tylko nielegalne, ale i niebezpieczne. Z drugiej strony, to był nagły wypadek. Zatrzasnął drzwi, po czym szybko siadł z przodu i odjechał z pobocza.
— Czy ten lekarz pracuje tak późno? — zapytała Charlie.
— Tak — powiedział Henry. — I tak jest już prawie rano.
— O, racja. — Spojrzała na ciemne niebo, które rozjaśniało się wschodzące słońce. — Zapomniałam.
Jej ojciec westchnął, skręcając ostro w zakręt.
— Trzymajcie się tam z tyłu. Niedługo będziemy. — Mocno chwycił kierownicę. — Obiecuję.
Jechał tak szybko, jak mógł, nie przekraczając zbyt mocno ograniczenia prędkości, zdecydowany dotrzeć do gabinetu. Wiedział na pewno, że ten lekarz może pomóc Michaelowi, ale pytanie brzmiało... jak długo Michael wytrzyma? Czy w ogóle przetrwa podróż tam? To była przerażająca myśl, której Henry nie mógł akceptować. Nie mógł uwierzyć w widok dwójki z tyłu samochodu, Michaela w bólu, cierpiącego z powodu jednego z najgorszych obrażeń, jakie Henry widział, i Charlie siedzącej obok niego, drżącej i niespokojnie czuwającej nad nim jak jastrząb. Oboje wciąż mieli krew na sobie, a Henry nie mógł znieść czystego wyczerpania i desperacji na twarzy córki. Co się stało w ich pracy? Jak coś takiego mogło się w ogóle wydarzyć? Jedno Henry wiedział na pewno: upewni się, że to się nie pogorszy. Dotrą do lekarza, a Michael przeżyje. Musiał.
Na tylnym siedzeniu Michael rzęził i od czasu do czasu wydawał słabe krzyki bólu. Charlie skrzywiła się, przyciskając ręcznik do rany. Złapała jedną z jego drżących dłoni.
— Zaraz będziemy. Trzymaj się. — Nie odpowiedział, wpatrując się w nią w milczeniu, jego jedyne oko było rozproszone. — Hej. — Delikatnie go szturchnęła. — Jak się czujesz?
— Szczerze? — Nieco uwagi powróciło na jego twarz. Dziewczyna kiwnęła głową na znak, że słucha. — Czuję się jak gówno. — Na jego ustach pojawił się krótki, bolesny uśmiech. Charlie roześmiała się cichutko, ale nie trwało to nawet sekundy.
— Będzie dobrze. Mój tata wie, co robi.
— Tak... wiem. — Powieka Michaela lekko się zamknęła.
— Po prostu postaraj się nie zasnąć. — Zacisnęła dłoń na jego dłoni. Słabo skinął głową. Samochód podskoczył na nierówności drogi; krzyk uciekł mu z gardła, a jego słaby oddech przyspieszył.
— Ćśś. — Odgarnęła kosmyk jego włosów. — Już prawie. — Spojrzała przez ramię na Henry'ego, który był skupiony na drodze. — Co nie?
Kiwnął głową, wyraźnie bardziej skupiony na prowadzeniu. Ponownie skupiła się na Michaelu, pocierając kciukiem jego dłoń. Przez kilka następnych minut nie padło żadne słowo, poza Charlie, która uspokajająco uciszała Mike'a od czasu do czasu, gdy jego dźwięki bólu stawały się częste lub głośne. Piekący, metaliczny zapach krwi wypełnił samochód, a im dalej jechali, tym bardziej Michael zdawał się tracić przytomność. Walczył jednak, by nie zasnąć, a ona podziwiała jego siłę w środku czegoś tak okropnego. Nie mogła oderwać od niego wzroku, jej strach stawał się coraz silniejszy, wraz z cieplejszym uczuciem, które narastało w jej piersi. Wydychając, cicho błagała, by dotarli do celu, by w końcu dotarli do pomocy, której Michael pilnie potrzebował.
Kiedy pojazd skręcił za róg, Michael jęknął.
— Ćśś. — Mocniej ścisnęła jego dłoń.
— Już prawie — powiedział Henry z przodu.
Rozluźniła się, wypuszczając kolejny oddech.
— Słyszysz? Już prawie jesteśmy. — Michael nie odpowiedział. Utrzymała jego wyczerpane spojrzenie, wdychając, żeby się uspokoić. — Już prawie. — Samochód znów skręcił. Spojrzała przez okno. Wjechali na parking z wieloma innymi budynkami. Stał niedaleko porządnego szpitala, do którego prawie chciałaby, żeby jechali zamiast tego. Spojrzała na Michaela, posyłając mu uspokajający uśmiech. — Myślę, że jesteśmy na miejscu. Wszystko będzie dobrze.
Kiwnął głową.
— Dziękuję. — Jego głos był tak słaby, że musiała się wysilić, żeby go usłyszeć.
— Dziękujesz? — powiedziała.
— Za... uratowanie mnie — powiedział, uśmiechając się słabo — i bycie przy mnie.
Odwzajemniła uśmiech, ponownie dotykając jego policzka.
— Od czego są przyjaciele?
— Jasne. — Uśmiech Michaela zbladł, a jego wzrok przesunął się na bok. — Hej, Charlie?
— Tak? — powiedziała. Spojrzał na nią, jego uśmiech powrócił, tym razem łagodniejszy i bardziej szczery. Odrobina życia wkroczyła na jego bladą twarz, gdy wypowiedział do niej trzy słowa, słowa, których nigdy by się nie spodziewała.
— Kocham cię. — Zamilkła, rozchylając usta. Przez chwilę nie mogła znaleźć słów... ale tylko przez chwilę. Uśmiechając się równie delikatnie, podeszła trochę bliżej i złożyła mu delikatny pocałunek na czubku głowy.
— Ja też cię kocham — wymamrotała.
Samochód gwałtownie się zatrzymał, przerywając znaczący moment. Odsunęła się od Michaela.
— Jesteśmy. Szybko, pośpieszmy się. — Wysiadł z samochodu, a Charlie zrobiła to samo. Współpracując, ponownie nieśli Michaela, tym razem wchodząc do małego budynku medycznego, którego nigdy wcześniej nie widziała.
— Powiedz doktorowi Threshenowi — powiedział Henry, gdy zatrzymali się przy recepcji — że przyszedł do niego Henry Emily.
— Eee, tak, proszę pana. — Twarz recepcjonistki przybrała niespokojny wyraz. — Już go wzywam. — Pośpiesznie się oddaliła. Charlie uginała się pod ciężarem Michaela, jej umysł walczył, by za wszystkim nadążyć. W jednej chwili biegli, by ratować swoje życia, w drugiej pędzili, by uratować bruneta, potem w zasadzie wyznawali sobie nawzajem miłość, a teraz stali w poczekalni. Jej umysł walczył, by nadążyć za tym wszystkim, i ledwo mogła myśleć o wszystkim, co wydarzyło się w wypożyczalni. Ale przynajmniej Michael będzie w porządku. Jej spojrzenie powędrowało w stronę jego twarzy. Natychmiast ta odrobina pewności siebie zniknęła, ponieważ zauważyła, że jego powieki zaczynają się zamykać.
— Nie — powiedziała, delikatnie nim potrząsając i niemal sprawiając, że Henry go upuścił. — Nie zasypiaj. Mike, nie... — Urwała, następne słowa wyrwały się jej z rąk. Michael zamknął oczy, a jego ciało zwiotczało w ich ramionach. — Nie. — Pokręciła głową. — Nie, nie, nie. Nie może być...
— Poczekaj. — Henry opuścił go na podłogę, Charlie ruszyła jego śladem. Mężczyzna szybko sprawdził puls Michaela. Ona patrzyła z oczekiwaniem, zasłaniając usta i ciężko oddychając. — Wciąż żyje — powiedział Henry — ale jego tętno jest słabe.
— Oni... oni powinni się pospieszyć — powiedziała. Jak na zawołanie do pokoju weszły dwie pielęgniarki, a za nimi, jak zgadła, lekarz.
— Dawno pana nie widziałem, panie Emily — powiedział. — Co się stało tym razem?
— Ten mężczyzna został, eee... wyczerpany? — powiedział Henry. — Nie jestem do końca pewien, jak to wyjaśnić. Ale użyto na nim jakiejś maszyny zwanej „czerpakiem".
— W pewnym sensie go przed tym uratowałam, ale nie do końca — powiedziała Charlie. — I tak trafiło go w brzuch i klatkę piersiową, nie wiem, nie widziałam tego dokładnie. Eee... czerpak wyglądał jak duży metalowy pazur, albo, eee, gałkownica. Dokładnie tak. Chyba służyła do rozmontowywania animatroników? Nieważne. Po prostu mu pomóżcie. — Spojrzała rozpaczliwie na lekarzy. — Proszę.
— Zrobimy, co w naszej mocy — powiedział lekarz, gdy ładowali Michaela na nosze. Po wymianie kilku ostatnich słów, pospieszyli przez drzwi za nimi i zniknęli na zapleczu, zabierając ze sobą Michaela. Charlie opadła na krzesło w poczekalni. Tam cicho się martwiła, bawiąc się swoimi długimi włosami. Henry usiadł obok niej, patrząc na nią z determinacją. Westchnęła.
— Chcesz zapytać o to, co się stało, prawda?
— Ta praca — powiedział. — jest niebezpieczna, prawda?
— Od drugiej nocy nasze życie było stale zagrożone. — Spuściła głowę. — Cóż, nie było mnie tam trzeciej nocy, ale... tak.
Henry zasępił się głęboko.
— Dlaczego mi nie powiedziałaś?
— Nie wiem. — Pokręciła głową. — Naprawdę o tym nie myślałam, a kiedy już, nie chciałam ci mówić, ponieważ... myślałam, że powiesz mi, żebym zrezygnowała. Albo że wrócisz do swoich starych, superopiekuńczych nawyków. Właśnie o to się martwiłeś, prawda? Gdybyś wiedział, żejesteśmy dosłownie w niebezpieczeństwie, to po prostu...
— Przestań. — Położył rękę na jej ramieniu. — Po prostu chciałbym wiedzieć, bo jesteś moją córką. Nie chciałbym cię stracić ani narażać na takie okropne, ciągłe niebezpieczeństwo, nigdy. A jeśli byłaś w niebezpieczeństwie, Charlie, dlaczego zostałaś? Dla takiej pracy nie warto ryzykować życie.
Zamknęła oczy, potrząsając głową mocniej, czując, jak łzy grożą jej zalaniem. Wszystkie wydarzenia, które miały miejsce, ciążyły jej, jedna długa, nieprzespana noc grozy, smutku i zmartwień. Wszystko to ją przytłaczało. Ale musiała pozostać silna.
— Charlie. — Głos Henry'ego stał się stanowczy, niemal surowy. — Dlaczego? Po prostu nie chcę, żebyś... — Jego słowa ucichły. Nie odpowiedziała, trzymając oczy zamknięte, gdy przełknęła gulę w gardle, które zaczęło się zaciskać. Jej oczy płonęły łzami, które groziły, że wypłyną. Powstrzymała je, ledwo czując, jak dłoń Henry'ego chwyta jej dłoń. — Z Michaelem będzie w porządku. Przykro mi, że to się wam obojgu przytrafiło.
Kiwnęła głową.
— Będzie w porządku — powiedział Henry, ściskając jej dłoń pocieszająco — i możesz płakać, kochanie. — Zaśmiał się słabo. — Zawsze byłaś taka silna i dobra. Uwielbiam to, jak zawsze troszczyłaś się o innych — podnosiłaś ich w ramiona, mówiłaś słowa pocieszenia. Zawsze. Ale możesz płakać i sama potrzebować pocieszenia. — Ponownie skinęła głową, szlochając, gdy łzy zaczęły płynąć. Objął ją ramionami, a ona poddała się uściskowi, płacząc w ramię ojca. — Wszystko w porządku, Charlotte. Wszystko w porządku...
*********
Nieludzkie i przerażające wrzaski rozbrzmiewały w ciemności. Michael ciężko dyszał, ściśnięte, bolące płuca rozszerzały się ledwo na tyle, by wciągnąć dawkę powietrza. Zataczał się, gdy biegł, ale zmusił się do zachowania pionu. Za nim narastały przenikliwe dźwięki. Nie odważył się spojrzeć za siebie, wiedząc, co go ściga. Ennard. Przerażający, poharatany animatronik, który sprowadził na niego ten los. Próbował przyspieszyć, ale zabrakło mu siły. Z ostatnim wrzaskiem Ennard pchnął go do przodu, a młody mężczyzna wpadł w czarną pustkę. Tam spadał... i spadał... i spadał...
Kiedy w końcu w coś uderzył, była to solidna, zimna ziemia, której nie mógł zobaczyć. Podnosząc głowę, znalazł się niemal twarzą w twarz z samym czerpakiem. Łapiąc oddech, podniósł się na nogi. To był jego upadek. W chwili, gdy to zrobił, zabrzmiał alarm, a urządzenie wystrzeliło do przodu. Ognisty ból przeszył klatkę piersiową i żołądek Michaela w chwili, gdy czerpak uderzył. Z jego gardła wyrwał się krzyk, gdy upadł na ziemię. Jego krzyk bólu został przerwany, gdy ciepła, miedziana ciecz wypaliła mu gardło. Kaszlał gwałtownie, krew trysnęła mu z ust, gdy przewrócił się na bok. Biorąc krótkie, świszczące oddechy, zamknął oczy i wszystko stało się czarne... ale tylko na sekundę.
Kiedy je otworzył, nadal czuł okropny ból w brzuchu i klatce piersiowej. Jednak nie wydawał się być ranny. Spojrzał na siebie i złapał oddech ze zdziwienia. Miał na sobie szarą koszulkę i niebieskie spodenki, a kiedy dotknął głowy, wyczuł lisią maskę. Strój, który miał na sobie w dniu śmierci Evana. Ale nie tylko to, wydawał się mieć dokładnie ten wiek, wyglądał jak jego poprzednie ja z tego przerażającego dnia, którego nigdy nie mógł zapomnieć. Jego panika rosła, rozejrzał się wokół siebie. Stał pośrodku ciemnej sypialni, tej z dwoma białymi drzwiami po obu stronach i szafą z przodu. Na początku nie rozpoznał, ale potem... rozpoznał. Znał ten pokój. To znowu się działo.
Jego oddech przyspieszył, gwałtownie wdychał i wydychał przez pulsującą klatkę piersiową. Kiedy jego wzrok powędrował w stronę lewych drzwi, zobaczył samego Evana, ubranego tak samo, jak tego pamiętnego dnia. Wyglądał tak samo spanikowany jak Michael, łzy spływały mu po policzkach, a ręce drżały, trzymając drzwi mocno zamknięte. Kiedy Michael na niego patrzył, Evan spojrzał w jego stronę i ich spojrzenia się spotkały.
— Idą. — powiedział cichym, przerażonym głosem. W chwili, gdy te słowa opuściły jego usta, białe drzwi szafy otworzyły się gwałtownie i wyszedł z nich Fredbear... ale to nie był Fredbear, w każdym razie nie do końca. Z brudnym żółtym futrem, różnymi rozdarciami i dziurami, spiczastymi metalowymi pazurami, brzuchem, który otwierał się jak druga paszcza, migoczącymi złymi oczami i najostrzejszymi zębami, jakie Michael kiedykolwiek widział, był o wiele wyższy od niego, bardziej masywny niż normalny Fredbear. Michael nie mógł zrobić nic, tylko krzyczeć, gdy koszmarny animatronik rzucił się do przodu. Kiedy Michael poczuł, jak jego sztyletowate zęby zaciskają się wokół jego głowy, obudził się gwałtownie w prawdziwym świecie, walcząc o oddech. Każdy oddech bardzo go bolał, nieustanne piekące ukłucie, które sprawiało, że panikował jeszcze bardziej.
Rzucał się, jęcząc z bólu. Był on wszędzie — w jego głowie, bokach, klatce piersiowej i przede wszystkim brzuchu. Uspokoił się na tyle, że przestał się ruszać. To tylko sprawiało mu więcej bólu. Przeskakiwał niewyraźnym wzrokiem po pokoju. Na początku walczył, by odzyskać równowagę, nie mogąc nic pojąć. Gdy jego wzrok się wyostrzył i stał się bardziej świadomy, odkrył, że leży w miejscu, które wyglądało jak pokój szpitalny. Ściany miały jednak ładny wzór, a pokój wyglądał znacznie jaśniej i być może bardziej kojąco niż zwykły pokój szpitalny. Gdy spojrzał w bok, zobaczył wenflon i monitor pracy serca. Zamrugał kilka razy, próbując ogarnąć sytuację. Oprócz bólu przerażał go i dezorientował fakt, że duża część jego pola widzenia pozostała czarna i miał trudności z widzeniem. Drżącą ręką sięgnął w górę i dotknął prawej strony twarzy. Poczuł opatrunek.
,,Och, racja'' pomyślał. ,,Straciłem oko''. Wypuszczając słaby oddech, opuścił rękę na łóżko i spojrzał na siebie. Nie widział swojego ciała przez białą pościel, która go okrywała, ale rana paliła i pulsowała jak magma. Nie było tak źle, jak zanim zemdlał, ani nie czuł się tak słaby lub bliski śmierci, ale też nie czuł się całkiem dobrze. W bólu, oszołomiony i wyczerpany, leżał tam w milczeniu przez coś, co wydawało się wiecznością. W tym czasie, wielokrotnie przypominał sobie wydarzenia poprzedniej nocy. Wszystko to go przerażało i dezorientowało; ledwo mógł to pojąć; był pewien, że Charlie również nie mogła.
— Charlie... — wyszeptał, a jego myśli przeniosły go do ich interakcji przed tym wszystkim. Była tak troskliwa i o niego zmartwiona. Czuł się źle, że nie był w stanie zatroszczyć się o siebie, że musiała go w zasadzie wyciągnąć z niebezpieczeństwa i zanieść tutaj. Co więcej, nie mógł powstrzymać myśli przed dryfowaniem do ich ostatniej rozmowy przed zemdleniem. Słowa, które wymienili...
„Kocham cię".
Michael nerwowo się zaśmiał, jego twarz zrobiła się coraz gorętsza. Ludzie mówili sobie to cały czas. Nawet najlepsi przyjaciele tak robili, prawda? Może Charlie nie miała tego na myśli? On na pewno tak. A potem znowu, pocałowała go w czubek głowy. Uśmiechnął się, ciepło przegoniło ból, gdy o niej pomyślał. Może jednak coś dobrego wynikło z tej strasznej sytuacji.
Nie mógł się nad tym dłużej zastanawiać, bo ktoś wszedł do pokoju. Pielęgniarz. Spojrzał na Michaela, na jego twarzy pojawiła się ulga.
— Dobrze, obudził się pan. Był pan nieprzytomny przez dwa dni i noce. Zaczynaliśmy się bać, że zapadnie pan w śpiączkę.
— O. — Michael napiął się, a potem zmarszczył brwi, widząc, jak cicho i słabo brzmiał jego głos. Nie tak źle, jak po tym, jak go zgarnęli, ale nadal nie brzmiał dla niego dobrze. — Hej, ym, co się stało z ludźmi, którzy mnie tu przywieźli? Czy u nich wszystko w porządku?
— Hm? — powiedział pielęgniarz. — Och, tak, jestem pewien, że wszystko u nich w porządku. Wyszli wkrótce po tym, jak udało nam się utrzymać u pana stan stabilny. Zadzwonimy do nich i damy im znać, że wszystko u pana w porządku, jeśli pan chce.
— Tak, proszę — wyszeptał Michael. Prawie zadał jeszcze kilka pytań, ale powstrzymał się i po prostu czekał, aż pielęgniarz sprawdzi jego parametry życiowe, zada pytania, takie jak to, jak się czuje (odpowiedzi na które brzmiały głównie tak, że czuje się okropnie praktycznie na całym ciele), a następnie wyszedł, mówiąc, że lekarz wkrótce się z nim spotka. Michael znowu został sam ze swoimi myślami. Tym razem zastanawiał się nad dziwnym tunelem i zapadnią, które odkryli z Charlie. Prowadziły prosto do jego domu... tylko dlaczego? Wiedział, że technicznie rzecz biorąc jego ojciec jest właścicielem domu, ale i tak wydawało mu się to dziwne, praktycznie niemożliwe. Jak to zrobił? Tunel biegnący pod dzielnicą? Wypożyczalnia nie była zbyt daleko, ale i tak. Jaki w tym sens?
Jego rozmyślania zostały przerwane po raz kolejny, tym razem przez wejście lekarza do pokoju.
— Ach, cieszę się, że jest pan przytomny.
— Mhm — powiedział Michael.
Po kilku słowach lekarz krótko sprawdził jego ranę, po czym zaczął wyjaśniać Michaelowi, co się stało.
— Pańska rana jest poważna — powiedział. — To cud, że w ogóle pan żyje.
— Tak, hm, ale ja może faktycznie... umarłem? — powiedział Michael. — Na krótko. — Potarł głowę. — Nie wiem. Wszystko jest trochę niewyraźne, kiedy o tym myślę. Ja... po prostu się obudziłem i... — Nie dokończył zdania, nie chcąc ujawniać więcej informacji o tym, co wydarzyło się mniej więcej w czasie, gdy został zgarnięty.
— Nie jestem zaskoczony — powiedział doktor Threshen, zaskakując Michaela swoją odpowiedzią. — Myślę, że wiem, jak to możliwe, że pan żyje.
— Jak? — Michael mrugnął do niego. — I co ma doktor na myśli, mówiąc, że nie jest pan zaskoczony, że umarłem? To wcale nie jest normalna odpowiedź. — Rzucił mu podejrzliwe spojrzenie. — Czy jestem w jakimś dziwnym szpitalu kultu czy coś?
— Nie. — Lekarz wyglądał na lekko zirytowanego. — Ale już wcześniej miałem do czynienia z problemami pana ojca.
Michael zesztywniał na wzmiankę o nim.
— Co ma doktor na myśli? — Michael zesztywniał na wzmiankę o nim.
— W zasadzie awarie zatrzasków sprężynowych — powiedział doktor Threshen — i inne podobne dziwne urazy. Nie ujawniam żadnych informacji prasie, jak robiłaby to większość lekarzy, i mam sposób na przekonanie ofiar, by siedziały cicho.
Wzrok Michaela stał się ciemniejszy. To wszystko brzmiało coraz bardziej podejrzanie.
— Pański ojciec kiedyś przyszedł tutaj z dziwnym urazem — kontynuował doktor, a grymas Michaela nie miał na niego praktycznie żadnego wpływu. — Rana nie jest ważna, ważne jest to, że kiedy pobrałem krew, w jego krwiobiegu było coś dziwnego i nieregularnego. Kiedy go o to zapytałem, po prostu powiedział, że to remnant. Nie wściubiam nosa w nie swoje sprawy, ale kiedy zapytałem więcej niż raz i trochę to zbadałem, powiedział, że to jakaś... energia. Nasze maszyny ledwo ją wykrywają, a ja praktycznie nie mam pojęcia, co to jest. — Otworzył trzymany w ręku plik, mrużąc oczy w skupieniu. — Nie jestem pewien, skąd się to bierze ani jak pański ojciec to zdobył, ale wydaje się, że to jakiś środek leczniczy lub podtrzymujący życie. To utrzymuje pana przy życiu, wykryłem tego dużo w pańskiej ranie i krwiobiegu.
Michael nic nie powiedział, głowa go bolała, gdy próbował przyswoić wszystkie te informacje. To było tak nagłe i prawie niewiarygodne. Nie wiedział, co o tym myśleć.
— W każdym razie myślę, że to dlatego pan żyje — powiedział lekarz. — Technicznie rzecz biorąc, powinien pan być martwy, a jeśli ma pan rację i na krótko pan umarł, to dlatego że pan wrócił.
— Remnant — powiedział Michael. — Ennard o tym wspomniał. Powiedział, że dzięki niemu żyję...— Dr Threshen zmarszczył brwi, najwyraźniej kusząc się, żeby o to zapytać. Ku zaskoczeniu Michaela, nie zapytał.
— Czymkolwiek jest to urządzenie do czerpania, udało mu się wyrwać kilka organów. Brakuje panu płuca, nerki i połowy żołądka. Nie wspominając o tym, że wiele pańskich innych organów jest poważnie uszkodzonych. Udało mi się uratować kilka rzeczy, ale obawiam się, że większość uszkodzeń nigdy nie zostanie naprawiona. — Stuknął końcówką długopisu w plik. — Co dziwne, na bardziej uszkodzonych organach tworzy się trochę gnijącego fioletu. Wygląda na to, że już się nie rozprzestrzenia, ale mam przeczucie, że ma to związek z remnantem, czymkolwiek on jest.
— I w ogóle nie zamierza pan doktor tego kwestionować? — Brwi Michaela poszybowały w górę.
— Moim zadaniem nie jest zadawanie pytań, tylko diagnozowanie i naprawianie problemów. — Dr Threshen posłał mu spokojne spojrzenie, po czym wrócił do pliku. — Jakieś pytania?
— Tak, ym, czy moje życie będzie się różniło bez tych... organów? — Michael skrzywił się na samą myśl.
— Możliwe — powiedział lekarz. — Udało mi się zszyć pana żołądek, ale nie zostało z niego zbyt wiele. Byłbym ostrożny, ale może pan jeść bardzo małe porcje. Układ trawienny jest nienaruszony, więc nie będzie miał pan z tym problemów.
— Okej... — Skinął głową.
— Ludzie mogą żyć z jednym płucem, więc może być trudno oddychać, a pan będzie bardziej podatny na infekcje i choroby w tym obszarze, ale powinno być dobrze. Po prostu niech pan ma wszystko na oku.
— Dobrze.
— Jeśli chodzi o inne uszkodzone organy, zrobiłem, co mogłem, ale nie sądzę, żeby cokolwiek innego dało się naprawić. Cokolwiek to może być, wydaje się, że podtrzymuje u pana życie i większość funkcji organizmu. Po prostu niech się pan nie zdziwi, jeśli kiedykolwiek będzie pan odczuwał ból lub trudności w niektórych obszarach.
— Okej...
— Jeśli chodzi o organy, które nie zostały uszkodzone, większość powinna być w porządku, w tym układ trawienny, układ rozrodczy, serce i kilka mniejszych organów.
— Aha...
— Poza tym ma pan sporo ran, w tym złamane żebra.
— Och.
— A pańskie oko, cóż, nie możemy wiele dla niego zrobić. Jeśli w przyszłości będzie pan chciał je zastąpić, może pan poszukać innych źródeł.
— Okej.
— Jeszcze jakieś pytania?
— Czy może się doktor się przymknąć? — Michael spojrzał na niego z ponurą miną. — To jest nudne i sprawia, że czuję się nieswojo. Sposób, w jaki mi to doktor mówi, nie brzmi nawet profesjonalnie. Jest pan doktor podejrzany i jestem zaskoczony, że udało się panu mnie uratować przy swoich umiejętnościach.
Dr Threshen wpatrywał się w niego. Na jego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech, któremu towarzyszył niezaprzeczalny irytujący wyraz.
— Cóż, to trochę surowe. Właśnie uratowałem panu życie i spodziewałem się większej wdzięczności, ale okej. Po prostu pana zostawię. — Skierował się do drzwi, wsuwając pod pachę plik. — Poza tym, skoro jest pan przytomny, może pan przyjmować gości. Już przybył jeden. Pana ojciec został powiadomiony o pańskim stanie zdrowia kilka dni temu i przyszedł w odwiedziny.
Michael zamknął oczy, wzdychając drżąco.
— No jasne, że przyszedł. — Miał nadzieję na Charlie i Henry'ego, a nie na tego okropnego mężczyznę.
Niedługo po wyjściu lekarza wszedł William. Michael przywitał go przenikliwym spojrzeniem.
— Czego chcesz?
— To nie jest miły sposób na powitanie swojego ojca. — William podszedł do jego łóżka. — Wylądowałeś w szpitalu, Michaelu. Dlaczego miałbym cię nie odwiedzić?
— Pfft. — Michael przewrócił oczami. — Powiedziałeś, że nie obchodziłoby cię, gdybym umarł, albo że przynajmniej nie byłbyś zbyt smutny. Jak miałem się po tym spodziewać wizyty?
— Hmm. — Kącik ust Williama uniósł się w rozbawionym uśmiechu. — W porządku. Czy podobała ci się twoja ostatnia noc pracy? Powiedziano mi, że zostałeś zwolniony.
— Nie kpij ze mnie — powiedział Michael. — Jeśli wiesz cokolwiek o tym, co mi się przydarzyło, to powinieneś wiedzieć, że ledwo uszedłem z życiem. Te animatroniki, one... one jakoś się połączyły i próbowały mnie opróżnić, a potem wykorzystać do... nawet nie chcę wiedzieć do czego.
— Dziwne. — William przechylił głowę. — Nie wiedziałem, że są zdolne do czegoś takiego.
— Tak, no cóż, najwyraźniej wiesz, że są zdolne do krzywdzenia ludzi — powiedział Michael, jego głos stał się cichszy. — Przede wszystkim do krzywdzenia dzieci. Wiem, co stało się z Elizabeth.
Zadowolony wyraz twarzy Williama zniknął, zastąpiony przez taki, którego Michael nie potrafił odczytać.
— Rozumiem.
Michael spojrzał mu w oczy. Kiedy mówił, jego głos drżał od powstrzymywanej złości.
— Zabiła ją Circus Baby — animatronik zaprojektowany przez ciebie, potworze. Po tym, spodziewałbym się odrobiny współczucia lub smutku, ale nie! Nawet nie zamknąłeś firmy! Dalej robiłeś swoje, po prostu zmieniłeś markę, ale to dokładnie te same animatroniki. Są niebezpieczne, zabijają! Dosłownie zabiły twoją córkę, moją siostrę! Po prostu cię nie rozumiem! Czy ty masz z tego powodu jakieś wyrzuty sumienia?
William zmarszczył brwi, mrużąc oczy, gdy patrzył na dzikie oczy Michaela.
— Oczywiście, że czuję wyrzuty sumienia. Jakkolwiek bezduszny mogę się wydawać, troszczyłem się o twoją siostrę. Tylko... prawdopodobnie nie tak bardzo, jak byś się spodziewał. Niby dlaczego kazałem jej trzymać się z daleka? Nieposłuszeństwo moim rozkazom i pójście do Circus Baby było jej błędem.
Michael napiął się, jego oddech stawał się cięższy, gdy wzrastał jego gniew. Siła każdego oddechu sprawiała, że jego rany bolały okropnie, ale je ignorował.
— To twoja odpowiedź? Ty okropny, chory potworze! J-jak... jak mogłaś to powiedzieć? Błąd Elizabeth? Ona była dzieckiem, ojcze! Była po prostu słodką dziewczynką, która chciała poznać animatronika, którego kochała i podziwiała! Mówisz, że nie jesteś bezduszny, ale nie wiem, trochę taki się wydajesz! — William nie odpowiedział, teraz niemal bez emocji. — Wiedziałeś! — Michael usiadł prosto, patrząc bardziej ponuro niż kiedykolwiek, gdy zbliżył się do Williama. — Wiedziałeś, że te animatroniki są niebezpieczne, że mogą zabić! Po co innego miałbyś ostrzegać Elizabeth? Wiedziałeś, że Circus Baby może ją zabić.
William spojrzał na niego wściekle, w końcu na jego twarzy pojawił się cień gniewu.
— Nigdy nie chciałem, żeby ją zabiła.
— O tak? — powiedział Michael. — No to wyjaśnij mi to, ojcze. Czy chciałeś, żeby te animatroniki zabiły jakieś inne dzieci? Albo, innymi słowy — złapał Williama za kołnierzyk koszuli i przyciągnął go bliżej — czy celowo zaprojektowałeś je, żeby zabijały dzieci?
William zamilkł, jego spojrzenie zaczęło blednąć. Michael pomyślał, że jakoś uniknie pytania, zignoruje je lub udzieli pół odpowiedzi, której prawie nie da się rozszyfrować. Jego prawdziwa odpowiedź była zupełnie inna.
— W porządku — powiedział William. — Odpowiem na twoje pytanie. — Odepchnął ręce Michaela od siebie, po czym złapał go za szyję i zmusił do położenia się na łóżku. Michael krzyknął z bólu, gdy ramię ojca wbiło się w jego płonącą klatkę piersiową, przytrzymując go przy łóżku. Uśmiechając się złowieszczo do syna, William miał w swoich groźnych oczach więcej szaleństwa, niż Michael kiedykolwiek widział. — Tak, takie był ich przeznaczenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top