Dodatek Świąteczny!

Następna część opowieści będzie miała inne miejsce akcji i tempo (głównie zmiana w grach), więc oto miły bufor między dwoma rozdziałami. Specjalny rozdział świąteczny! Miłej lektury!

~~~~~~~~~~

    — W tym roku na pewno złapię Świętego Mikołaja! — Elizabeth zachichotała, podskakując na kanapie w salonie. — Nie zasnę całą noc! Tym razem na pewno! I ty pomożesz, prawda?

    Evan usiadł na podłodze przed kanapą, oglądając specjalny odcinek świąteczny ,,Fredbeara i przyjaciół''. Rzucił krótkie spojrzenie na młodszą siostrę.

    — Jasne, ee... tak, oczywiście. Mikey mówi, że Święty Mikołaj tak naprawdę nie istnieje, ale... — Urwał, nie mówiąc nic więcej, gdy Michael wszedł do pokoju z naburmuszoną miną.

    — Uch, serio, Lizzy? — Najstarszy skrzyżował ramiona na piersi. — Jeśli ojciec przyłapie cię na skakaniu po sofie, to mnie zabije. — Dziewczynka nie zareagowała, chichocząc jeszcze głośniej i wskazując na niego placem.

    — Mikey, jesteś cały pokryty mąką!

    Chłopak próbował otrzepać ubranie, które faktycznie było pokryte białym proszkiem. 

    — Tak, tata chciał, żebym w jakiegoś dziwnego powodu upiekł ciasteczka. Nie mam pojęcia dlaczego; jestem w tym beznadziejny. Ciągle je przypalam.

    — Wiemy — powiedział Evan, wzdychając. — Ostatnio wiele razy włączyłeś alarm przeciwpożarowy. — Jego wyraz twarzy rozjaśnił się, gdy parsknął śmiechem. — Właściwie, to jest trochę zabawne.

    — Nie moja wina, głupku. — Michael podszedł bliżej i delikatnie uderzył młodszego brata w głowę. — A ty za każdym razem wpadasz w panikę jak idiota. Zamknij się i oglądaj swój głupi program dla dzieci.

    Evan wzdrygnął się, ale nic nie powiedział.

    — No, Lizzy, serio — Mike rzucił jej spojrzenie, gdy jej brykanie nabrało prędkości — przestań skakać po kanapie. — Ona tylko roześmiała się, gdy odwrócił się do niej plecami, gotowy do ponownego wejścia do kuchni.

    — Jazda na barana! — Zeskoczyła z kanapy. Starszy chłopak instynktownie się zatrzymał i napiął, czekając na uderzenie. Oczywiście, jego siostra wskoczyła mu na plecy, a on zdołał wsunąć ręce w zgięcia jej nóg, zanim mogła spaść. Z irytacją prychnął i wrócił do kuchni, a Elizabeth kurczowo trzymała się jego pleców i głośno chichotała mu do ucha, ku jego wielkiemu przerażeniu. Już teraz Michael wiedział, że wkrótce dostanie bólu głowy, po części z tego powodu, po części przez ciągły stres związany z koniecznością opiekowania się swoim irytującym rodzeństwem dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Brunet mruczał do siebie ze złością, otwierając piekarnik. Nigdy nie rozumiał, dlaczego William zrzucił na niego tyle odpowiedzialności.

    — Ooo! — wykrzyknęła Elizabeth, patrząc, jak Michael wyciąga rękawicę kuchenną, której użył do wyciągnięcia blachy kruchych ciasteczek. — Pachną naprawdę dobrze! Czy mogę dostać jedno?

    — Jeszcze nie. — Nastolatek się wyprostował. Żonglując nią i ciasteczkami, szybko przeniósł blachę na najbliższy blat. Poprawił siostrę i przyjrzał się swojemu dziełu. Musiał przyznać, że naprawdę pachniały pysznie i tym razem nie wyglądały na spalone. Choć nienawidził pieczenia (męczył się z tym przez ostatni tydzień), czuł się dumny, widząc, że wychodzą tak dobrze. Miał tylko nadzieję, że smakują tak samo.

    Wyrywając się z zamyślenia, mruknął z irytacją, ponieważ Elizabeth pochylała się do przodu i chciwie sięgała po ciasteczka. 

    — Podejdź bliżej, Mikey! — powiedziała. — Chcę jedno!

    — Powiedziałem, że jeszcze nie! — Odskoczył, zatrzymując ją. — Nawet nie są polukrowane, głuptasie.

    — Hm. — Elizabeth ponownie objęła go ramionami za szyję. — Nie jestem głuptasem.

    — Tak, tak. — Przykucnął i powoli ją puścił. — Odstawiam cię. — Na początku odmówiła, ale po kilku chwilach, gdy Michael wielokrotnie i ze złością kazał jej go puścić, zeszła. W chwili, gdy się wyprostował, Evan niepewnie wszedł do kuchni.

    — Nie zamierzasz znowu we mnie czymś rzucić, prawda? — zapytał.

    Michael zaśmiał się krótko, przypominając sobie, jak w środku frustracji związanej z pieczeniem, rzucił w brata trzepaczką, gdy ten wszedł. 

    — Nie, oczywiście, że nie. Właśnie skończyłem ciasteczka. — Wskazał je gestem.

    — Łał — powiedział Evan. — Wyglądają świetnie, Mikey!

    — Dobra tam...

    — Prawie jak u mamy.

    — Ach. — Mike przesunął wzrok na bok. W końcu skorzystał z jej przepisu. Z westchnieniem pochylił się i otworzył szafkę pod blatem. — Możecie je ozdobić. Ja już się narobiłem.

    — Posypię moje posypką! — Elizabeth klasnęła w dłonie.

    — Czy mogę zrobić tak, żeby jeden wyglądał jak Fredbear? — zapytał Evan, podnosząc swoją pluszową maskotkę Fredbeara.

    — Żaden nie ma kształtu niedźwiedzia, durniu — powiedział Michael. — Tylko gwiazdki, choinki, wieńce, skarpety i bałwany. Ale jeśli chcesz zrobić bałwana Fredbeara, to koniecznie zrób swojego bałwana żółtego. Wcale nie będzie wyglądał, jakby był zrobiony z żółtego śniegu.

    — Ble. — Elizabeth zmarszczyła nos.

    Parskając śmiechem, nastolatek wyciągnął lukier i posypkę, a następnie zaniósł je do stołu w jadalni.

    — Przynieś ciasteczka tutaj, płaczku. Lepiej, żebyście nie ozdobili jakby przeleciał nad nimi mały huragan. Ojciec by mnie zabił.

    — Możesz pomóc — powiedział Evan, niosąc ciasteczka.

    Michael jęknął i otworzył usta, żeby odpowiedzieć. Nie miał okazji, bo zadzwonił dzwonek do drzwi. 

    — Super, kto to może być? — powiedział. Pokręcił głową, podszedł do drzwi wejściowych i otworzył je na oścież. Powitał go widok Henry'ego i Charlie.

    — Hej, Mike. — Pomachała, odgarniając kosmyk włosów.

    — Hm... cześć — powiedział, mrugając z zaskoczenia. — Co wy dwoje tu robicie?

    — Zrobiliśmy sobie przerwę od baru — odpowiedział Henry. — Twój ojciec i ja musimy zostać w pracy trochę dłużej, a Charlie zaczynała się nudzić. Pomyśleliśmy, że dobrym pomysłem będzie, jeśli przyjdzie tutaj, żeby zapewnić wam trojgu trochę towarzystwa. Jestem pewien, że nie jest przyjemnie opiekować się nimi dwojgiem przez tak długi czas. — Jego radosny wyraz twarzy zachwiał się. — Ale ty nie robisz tego cały czas, prawda? Nie słyszałem zbyt wiele o tej opiekunce do dzieci, którą William zatrudnił jakiś czas temu. — Ach, tak. Niania, którą zwolnił, bo „marnował na nią pieniądze", skoro Michael był tam i mógł zaopiekować się Evanem i Elizabeth za darmo.

    — Ach, okej. — Powstrzymując chęć parsknięcia, brunet zignorował pytanie. — Spoko, chyba. Ja... hmm... to znaczy, piekły się ciasteczka, a moje rodzeństwo miało je ozdobić.

    — Brzmi jak dobra zabawa. — Charlie weszła, a Michael odsunął się, żeby zrobić jej miejsce. Kiedy odwinęła szalik i zdjęła płaszcz, wciągnęła zapach unoszący się w ciepłym domu. — Ładnie pachnie. Kto je upiekł? Twój tata dawno tu nie był, prawda?

    — Nieważne — powiedział Michael. — Do zobaczenia za chwilę czy coś, wujku Henry. — Zaczął zamykać drzwi, ignorując przyjacielskie machnięcie i ostatnie słowa Henry'ego. Po zatrzaśnięciu drzwi odwrócił się do Charlie, która właśnie powiesiła swoją zimową odzież wierzchnią.

    — Więc — powiedziała, z zadowolonym wyrazem twarzy — czy pan Michael Afton upiekł świąteczne ciasteczka?

    — Oczywiście, że nie. — chłopak prychnął. — To wcale nie jest fajne ani męskie, nigdy bym tego nie zrobił.

    — Hej, Mikey! — Elizabeth wbiegła do salonu i podeszła do nich, jej twarz była cudem pokryta czerwonym i zielonym lukrem. — Ciasteczka są pyszne! Naprawdę sprawiłeś, że smakowały jak u mamy!

    — Pewnie nawet nie pamiętasz, jak smakowały jej — powiedział. — I co się stało z twoją twarzą? — Przykucnął przed nią i zaczął muskać lukier kciukiem. — Mówiłem ci, żebyś ich nie jadła.

    Zachichotała, klepnąwszy go po dłoni. 

    — Zjadłam tylko jedno. Nie było takie złe, Mikey. — Jej zielone oczy przesunęły się w stronę brunetki, która obserwowała ją z delikatnym uśmiechem na twarzy. — Hej! Charlie przyszła! Czy ona też będzie ozdabiać ciasteczka?

    — Mhm. — Michael wyprostował się. — Idź już. — Pognał ją w stronę jadalni. — Zaraz przyjdziemy. — Elizabeth pobiegła, zostawiając dwójkę przyjaciół samych w salonie. Rzucił Charlie spojrzenie, zauważając jej rozbawioną minę. — Och, zamknij się.

    — Nic nie powiedziałam. — Jej uśmiech się poszerzył. — Myślę, że to jest słodkie.

    — Słodkie? Nie jestem słodki!

    — Może, ale jestem pewna, że ​​twoje ciasteczka są! Jesteś dobrym piekarzem?

    — Nienawidzę tego.

    — To nie była odpowiedź.

    — Nie mam pojęcia.

    — W takim razie będę twoją krytyczką. — Uśmiechnęła się szeroko.

    — Czerpiesz z tego zbyt wiele radości — powiedział. 

    — Och, daj spokój, ostatnio jesteś taki poważny i „cool". — Wzruszyła ramionami. — Nie obchodzi mnie, czy to nie jest normalna męska rzecz do zrobienia, czy cokolwiek tam masz w głowie, podoba mi się to. Jestem pewna, że twoje ciasteczka są świetne.

    Michael zamilkł, czując, jak jego spojrzenie blednie, a usta drgnęły z chęci uśmiechu. Starał się nie sprawiać wrażenia zadowolonego z komplementu. 

    — To nie tak, że miałem wybór, ale jasne, co mi tam. Teraz chodź pomóc z moim rodzeństwem, oni doprowadzają mnie do szaleństwa. — Wrócił do jadalni, Charlie poszła za nim. W chwili, gdy weszli, Elizabeth pokazała im ciasteczka, które udekorowała — były kompletnym bałaganem lukru i posypek. Siebie też pokryła ich dużą ilością. Michael chciał krzyczeć z irytacji na ten widok, ale Charlie poradziła sobie z sytuacją, każąc blondynce się umyć, zanim wróci do pracy. Tymczasem Evan nawet nie skończył jednego, dziwnie zafascynowany pojedynczym ciasteczkiem, które starannie projektował. Nastolatek uznał to za zabawne i zakpił sobie z tego, chociaż Evan nie wydawał się tym aż tak przejmować. Z tego powodu starszy chłopak prawie sabotował jego ciasteczko, ale uznał, że to też mu ​​zaszkodzi. W końcu ich upieczenie wymagało mnóstwa pracy.

    Przez następne pół godziny czwórka dekorowała kruche ciasteczka. Michael początkowo odmówił, ale ostatecznie ustąpił, gdy zaczęli go zaczepiać. Szczególnie, gdy Charlie celowo położyła mu trochę lukru na nosie i żartobliwie zagroziła, że rozsmaruje go po całej twarzy, jeśli nie przestanie zrzędzić i nie pomoże. Chociaż nie chciał się do tego przyznać, doświadczenie było całkiem zabawne. Tak bardzo, że zapomniał naśmiewać się z Evana. Ta przyjemna atmosfera skończyła się jednak, gdy Michael zdał sobie sprawę, że ciasteczek jest zdecydowanie za mało, ponieważ ojciec zażądał ich mnóstwo. Często rozdawał je ludziom w pracy, bardziej próbując zachować pozory dobrego szefa, niż faktycznie zachowując się miło. Sposób, w jaki William mówił o swoich pracownikach poza pracą i jego stosunek do nich mówił co innego.

    — Ech, muszę jeszcze zrobić co najmniej dwie partie. — Michael przesunął dłońmi po twarzy. — Ledwo zrobiłem jedną, a to była tortura. Wiesz, ile składników zużyłem? Musiałam biegać i kupować więcej niezliczoną ilość razy; ciągle je psułem. To po prostu zbyt stresujące. — Pocierał skronie, zamykając oczy z powodu pulsowania pod czaszką. I jeszcze ten ból głowy, pomyślał z głębokim westchnieniem.

    — Hm. — Charlie przechyliła głowę na bok. — Mogę ci pomóc. Trochę piekłam, robiłam to z mamą cały czas. Trzymasz się jakiegoś konkretnego przepisu?

    — Tak, właściwie mojej mamy — powiedział. — Jesteś pewna, że ​​chcesz pomóc?

    — Zdecydowanie. — Odsunęła krzesło i wstała. — No to chodź. Pokaż mi swoje umiejętności piekarskie.

    — Jakbym jakieś miał. — Michael przewrócił oczami, wstał i poszedł do kuchni. — Niech żadne z was nie je ciasteczek, kiedy mnie nie będzie.

    — Okej! — zawołała Elizabeth. Evan cicho mruknął, potwierdzając, że jest zbyt skupiony na wykończeniu ciasteczek. W chwili, gdy Michael i Charlie weszli do kuchni, stłumiła śmiech dłonią.

    — To miejsce jest dość zabałaganione, prawda? — powiedziała, przesuwając brązowymi oczami po blatach. Były zaśmiecone różnymi miskami i urządzeniami do pieczenia, a także mąką, ciastem i cukrem rozlanymi na nich i na podłodze.

    — Okej, częściowo to wina Lizzy — powiedział. — Oraz byłem bardzo sfrustrowany. Pieczenie to nie moja bajka.

    — Spróbowałam jedno z twoich ciasteczek, Mike. — Złapała pobliską ściereczkę kuchenną i zaczęła wycierać jeden z blatów. — Są naprawdę dobre.

    — Zajęło mi to co najmniej miliard prób.

    — Ale dzięki twojemu nowemu doświadczeniu i mnie tutaj, możesz to zrobić za jednym razem!

    — Świetnie, chwalipięto.

    — Co proszę? — Skrzywiła się, rzucając w niego ścierką.

    Złapał ją, zanim uderzyła go w twarz, po czym odrzucił na bok. 

    — Lepiej zabierzmy się do roboty, mój ojciec niedługo wróci. Prawdopodobnie spodziewa się, że przynajmniej kilka partii będzie gotowych.

    — No to twój 'łojciec' padnie — powiedziała.

    Zlekceważył lekką kpinę ze swojego akcentu i chwycił przepis, który był w pobliżu.

    — Chodź. Zabieramy się do roboty, idiotko — powiedział, kiedy go jej podawał.

    — Zaraz za tobą, głuptasie. — Przesunęła miskę do mieszania przez blat w jego stronę. —Pierwszy, który zbierze składniki, wygrywa!

    — Dajesz! — Michael pobiegł do lodówki. Charlie zrobiła to samo i zachichotała, gdy żartobliwie się pacali. To było tak, jakby znów byli dziećmi, radośnie wykonującymi razem świąteczne czynności. Chłopak czuł się trochę głupio, robiąc takie rzeczy, ale nie mając nikogo, kto mógłby ich zobaczyć oprócz niego i Charlie, pozwolił sobie na relaks. Minęło trochę czasu, odkąd zrobił coś tak fajnego z nią, i chociaż tęsknił za bardziej lekkomyślnymi i niebezpiecznymi zajęciami ze swoją grupą przyjaciół, to w tym było coś innego. Może przyjemniejszego. Jednak odrzucił większość tych myśli, po prostu piekąc ciasteczka z pomocą przyjaciółki.

    W rzeczywistości poszło to szybciej i było dla niego mniej frustrujące. Chociaż Charlie twierdziła, że ​​nie ma żadnego doświadczenia w gotowaniu, miała przynajmniej trochę wiedzy na temat pieczenia. Udało im się zrobić jeszcze dwie dobre partie, przy czym trzecia smakowała dość obrzydliwie. Okazało się, że przypadkowo zamienili sól i cukier. Twarz Elizabeth, gdy z zapałem spróbowała jednego z zepsutych ciasteczek, była bezcenna i sprawiła, że ​​nawet Evan wybuchnął śmiechem.

    — To nie jest śmieszne! — wykrzyknęła dziewczynka, tupiąc nogą. Pozostali nie przestawali się śmiać, Charlie zgięła się w pół, a Evan siedział na podłodze. Zakrywał usta ręką, mając nadzieję, że powstrzyma swój ciągły śmiech.

    — Och, to było bezcenne. — Michael pokręcił głową. — Żałuję, że nie mieliśmy aparatu. — Podniósł jedno z ciasteczek, które leżały na stole w jadalni. — Ej, Char. Rzucam ci wyzwanie, żebyś zjadła jedno. Całe.

    Emily potrzebowała chwili, żeby otrząsnąć się ze śmiechu, po czym z lekkim uśmiechem wyrwała mu ciasteczko. 

    — Jeśli ty to zrobisz, to ja też.

    — Dobra, jedziesz. — Michael wziął sobie ciasteczko. Jego rodzeństwo zamilkło, patrząc z oczekiwaniem, jak dwoje nastolatków staje naprzeciw siebie, uśmiechając się pewnie. Poczekali tylko chwilę, zanim oboje je podnieśli i ugryźli. Michael prawie je wypluł. Nie dość, że smakowało źle, to jeszcze wyglądało, jakby było lekko przypalone. Choć miało konsystencję i smak zwykłego ciastka, było też niesamowicie słone, prawie jak krakers. Posmak przypalenia tylko dodawał obrzydliwości. Zmusił się do zjedzenia, wydając odgłos odruchu wymiotnego. — Och, fuj! Nie winię cię teraz za swoją reakcję, Lizzy.

    — Hm. Widzisz? Są okropne! — Wskazała na niego, po czym zachichotała. — Oboje wyglądacie naprawdę głupio.

    Evan skinął głową, uśmiechając się rozbawiony. Michael zignorował go, śmiejąc się z Charlie, która rzuciła ciasteczko na stół i pokręciła głową.

    — Nie, nie zjem całego — powiedziała. — Prawdopodobnie bym zwymiotowała. Zrobisz to, Mike? — Nastolatek zawahał się, jego spojrzenie przeskakiwało między nią a ciasteczkami. Powoli zaczął się uśmiechać i unosić wyżej. Ona się spięła. — Och, nie. Proszę nie... — Przerwała, gdy wepchnął sobie całe ciasteczko do ust. Evan i Elizabeth natychmiast wybuchnęli chórem: „fuj". Chłopak zakrztusił się, uderzając rękami o stół. Zajęło mu dobrą minutę żucia i połykania, zanim porządnie je przełknął, a on został z grymasem obrzydzenia. Grymas zniknął, gdy skrzyżował ramiona i rzucił Charlie triumfalny uśmiech. 

    — Ha! Co ty na to!

    — Jesteś obrzydliwy. — Dała mu małego kuksańca.

    — Tak, jestem — powiedział. Zatrzymał się, po czym z krótkim śmiechem wziął kolejne obrzydliwe ciasteczko i zwrócił się do Evana. — Hej, kujonie, chcesz spróbować jednego?

    — Nie, dzięki, Mikey. — Pokręcił głową. — Nie mam ochoty.

    — Nie, chodź, chcesz. — Michael zniżył się do poziomu Evana. Cofnął się o krok, co nic nie dało, gdy Michael podkradł się bliżej. — No dalej, nie każ mi wpychać tego do twoje... — Zatrzymał się, gdy nagle czyjaś ręka złapała go za ramię. Spojrzał na Charlie, która mocniej ścisnęła jego ramię, a jej twarz pociemniała. Nie zdarzało się często, żeby tak patrzyła. Z pomrukiem irytacji odwzajemnił spojrzenie i wyrwał ramię z jej dłoni. Prostując się, odłożył ciasteczko. — Dobra, nieważne. Bądź przegrany, Evan. — Odchrząknął. — Teraz lepiej będzie, jak ozdobimy te ciasteczka.

    — Hurra! — Elizabeth wskoczyła na krzesło. — Chcę zrobić bałwana.

    — Fredbear chce, żebym zrobił kolejną skarpetę — powiedział Evan, siadając przy stole, na którym już leżał jego pluszowy Fredbear. — Podpiszę ją jego imieniem.

    — To głupie — powiedział Michael. Odwrócił się do pluszowego misia, kuszony, żeby go ukraść, jak to czasami robił. Fredbear zdawał się niemal patrzeć na niego, jego jasne, białe źrenice wwiercały się w jego oczy. Chłopak, drżąc, zignorował go i usiadł obok Elizabeth. 

   — To brzmi wspaniale, Evan. — powiedziała Charlie, siadając po jego drugiej stronie. — Chyba zrobię kolejną choinkę. Upewnij się tylko, że użyjesz dobrych ciasteczek.

    — Ej, wyobraź sobie, gdybyśmy tego nie zrobili. — chłopczyk zaśmiał się cicho.

    — Aha — powiedział Michael, niezainteresowany. I tak czwórka z nich ponownie zaczęła dekorować. Ponura postawa Michaela powróciła, ale zaczęła zanikać, gdy ponownie zaczął niechętnie się bawić. Udało im się polukrować wszystkie ciasteczka na krótko przed otwarciem drzwi i wejściem Williama i Henry'ego.

    — Tatuś! — Elizabeth poderwała się i pobiegła do niego. Evan podążył za nią wolniej, niosąc ze sobą jedno ze swoich ciasteczek. Michael wstał, ale nie podszedł, patrząc, jak William podnosi dziewczynkę z podłogi i bada ciasteczko, które pokazał mu syn, obojętnym wyrazem twarzy.

    — Hej. — Charlie szturchnęła Michaela, przyciągając jego wzrok do niej. — Miło widzieć cię bardziej pogodnego  — powiedziała, uśmiechając się słabo. — Duch świąt cię dopada?

    — Zamknij się — powiedział twardym głosem.

    Jej zadowolony wyraz twarzy zachwiał się. 

    — Przepraszam. Eee... powinniśmy częściej robić coś ze sobą, o to mi chodziło. — Spojrzała w dół i z powrotem w górę. — Czuję, że ostatnio nie rozmawiamy tak dużo, jakbyś mnie, eee, ignorował? Wykluczał? Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, Mike. Naprawdę mam nadzieję, że nie robisz tego celowo.

    — Wiem, Char. — Chłopak zmiękł. — Po prostu byłem zajęty i eee... wiesz, nie jesteśmy już dziećmi. Teraz wszystko się zmieniło.

    — Jak to się zmieniło?

    — Ja... nie wiem.

    — Och. 

    — Ale wiesz, nieważne. — Wzruszył ramionami. — Zawsze możesz trochę pobyć ze mną i moimi przyjaciółmi. Jeśli cię nie polubią, to ich do tego zmuszę. Jesteś fantastyczna. — Trzepnął ją w głowę, co wywołało u niej chichot.

    — Dzięki za propozycję — powiedziała. — Po prostu tęsknię, Mike.

    — Pfft, nadal jestem twoim przyjacielem. Nigdy cię nie opuściłem, głuptasie — powiedział. — No, chodź, zobaczmy, co robią ci frajerzy. — Złapał ją za ramię i poprowadził do reszty swojej rodziny i Henry'ego, którzy rozmawiali.

    — Hej, tato. — Charlie wyrwała się z uścisku chłopaka i przytuliła tatę.

    — Ach, tu jesteś — powiedział. — Według tych dwóch, ty i Michael byliście dość zajęci pieczeniem.

    — Tak, i myślę, że całkiem nieźle nam poszło — powiedziała Charlie. — W każdym razie w większości. — Wymieniła rozbawione spojrzenie z Michaelem.

    — To niedługo będę musiał spróbować — powiedział Henry. — William i ja właśnie rozmawialiśmy. Co roku Charlie i ja chodzimy z grupą przyjaciół i kolędujemy po domach. Tata dał wam trzem pozwolenie, żebyście poszli z nami, jeśli chcecie.

    — Ach. — Michael zesztywniał.

    — Ooo! Ja chcę! — powiedziała Elizabeth, klaszcząc w dłonie.

    — Ja, ym... chyba tak. — Evan szorował czubkiem buta o podłogę. — Czy Fredbear może pójść?

    — Oczywiście, że może, kolego. — Henry skinął głową.

    Evan się rozjaśnił.

    — O, dobrze.

    — A ty, Mike? — zapytała Charlie. — Chcesz przyjść? Chętnie posłuchałbym, jak śpiewasz, obstawiam, że masz świetny głos.

    — Pfft. — Przewrócił oczami. — Ja nie śpiewam.

    Elizabeth zmarszczyła brwi, posyłając mu pytające spojrzenie. 

    — Tak, śpiewasz, Mikey. Słyszałam, że cały czas robisz to pod prysznicem.

    Wydał z siebie dźwięk przerażenia, a ciepło przebiegło mu po policzkach, gdy się zarumienił. 

    — Lizzy, ty zdrajczyni.

    — Och, no weź. — Brunetka zaśmiała się. — Nie wstydź się, uważam, że to słodkie. — Szybko się poprawiła: — No, mam na myśli, nie słodkie — po prostu... ym... nieważne. — Jej śmiech stał się nieco bardziej nerwowy. — Więc idziesz czy co?

    — No... — Zawahał się, rzucając spojrzenie Williamowi. Mężczyzna spojrzał na niego, skrzyżował ramiona. — Tato, idziesz?

    — Będę po prostu pracował nad kilkoma rzeczami tutaj, Michaelu. — Pokręcił głową. — Będzie miło mieć dom... pusty. — Najstarszy chłopak przełknął ślinę, nie ciesząc się na myśl, że w domu będą tylko on i William. Choć powiedział, że nie lubi rodzeństwa, byli oni miłym buforem między nim a ojcem. Czasami, w każdym razie. — Ach, okej. W takim razie ja... — jęknął z irytacją — chyba pójdę.

    — Świetnie! — Charlie złapała go za ramiona i pociągnął w stronę drzwi wejściowych. — Załóż płaszcz i inne rzeczy, zanim zmienisz zdanie, i ruszajmy. — Evan i Elizabeth szybko poszli za nimi, podobnie jak Henry, po wymianie kilku ostatnich słów z Williamem. Odpowiednio się otuliwszy, czwórka wyszła i wsiadła do vana Emily.

    Michael westchnął, już żałując swojej decyzji. Jego przyjaciółka szturchnęła go w ramię. 

    — Uśmiechnij się, panie Grinch. Będziesz się świetnie bawił, okej?

    — Mów sobie, co chcesz.

    — Mówię poważnie.

    — Hm.

    — Czy ty zawsze musisz być taki zrzędliwy?

    — Tak. — Michael posłał jej uśmieszek. 

    — Okej, nieważne — powiedziała. — Wiesz, wciąż czekam na twój śpiew.

    — To nic specjalnego — powiedział.

    — Mi się naprawdę podoba — wtrącił Evan. — Jesteś świetnym śpiewakiem, Mike. — Posłał bratu uśmiech, ale zniknął, gdy Michael odpowiedział grymasem. Evan szybko odwrócił wzrok. — Przepraszam.

    — Bądź miły. — Charlie szturchnęła jego łokieć. Spojrzał na nią wrogo. Wytrzymała jego spojrzenie, nie wahając się. — Przynajmniej spróbuj.

    Brunet milczał przez chwilę, zanim ustąpił. Z westchnieniem powiedział: 

    — Uch, dobra. — Trącił brata, który siedział po jego drugiej stronie, zwracając jego uwagę. — Dzięki, Evan... Chyba nie jesteś taki zły.

    Chłopczyk znów się rozjaśnił. 

    — Ja też cię kocham, Mikey.

    — Co? — Michael się przestraszył. — To nie to, co ja... argh!. — Oparł głowę na dłoniach. — Chciałbym rozwalić głowę o ścianę. 

Charlie poklepała go po plecach, chichocząc. 

    — To jest duch świąt.

    Wkrótce dotarli do miejsca spotkania kolędników i spędzili wiele szczęśliwych godzin śpiewając innym i żartując między domami. Nawet Michael świetnie się bawił, mimo że Charlie wielokrotnie go drażniła z powodu jego śpiewu. Nie dlatego, że był kiepski, ale po prostu dlatego, że dokuczanie go denerwowało, a ona uważała to za całkiem zabawne. Nawet Elizabeth i Evan nie przeszkadzali mu tak bardzo, naprawdę lubił patrzeć, jak śpiewają i słuchać ich młodych, słodkich głosów. Nigdy by się do tego nie przyznał, podobnie jak do faktu, że bracia zasnęli obok siebie w drodze powrotnej do domu.

    Kiedy wrócili do domu Aftonów, zorientowali się, że z ciemnego nieba pada śnieg. Elizabeth natychmiast rzuciła się na ziemię, aby zrobić anioła na śniegu, mimo że ledwo się przykleił.

    — Jak ładnie. Mam nadzieję, że śnieg faktycznie zostanie na święta — powiedziała Charlie, gdy szli w stronę domu. — Byłoby wspaniale w końcu mieć białe święta. To się rzadko zdarza.

    — Nie bądź banalna, Charlie. — Chłopak szturchnął ją łokciem.

    — Nie każ mi rzucać w ciebie śnieżkami.

    — To byłoby niezłe osiągnięcie, skoro prawie nie ma śniegu.

    Zachichotała i pokręciła głową, gdy dotarli do drzwi. Były zamknięte, więc po chwili pukania i czekania na odpowiedź Williama, w końcu się otworzyły. Rodzeństwo Mike'a natychmiast weszło, Elizabeth podekscytowana krzyczała z radości nad śniegiem, a Evan ziewał, gdy mocno przytulał Fredbeara.

    — Dziękuję za zabranie ich, Henry — powiedział William.

    — Żaden kłopot; wszyscy świetnie się bawiliśmy. — Drugi mężczyzna machnął ręką. — Nie jestem pewien, czy zobaczę cię jeszcze przed świętami, więc... Wesołych Świąt, stary przyjacielu.

    — Mm. Wesołych świąt — powiedział William, ściskając mu dłoń. Wszedł z powrotem do domu, a Henry ruszył w stronę furgonetki. Michael i Charlie zostali na ganku, obserwując opadające płatki śniegu. — Idziesz, Michael? — William wystawił głowę z powrotem.

    — Tak, tato, za minutę. — Chłopak uniósł palec. Z krótkim, dezaprobującym mruczeniem William wślizgnął się z powrotem i zamknął drzwi. Brunet zwrócił się do przyjaciółki. — Cóż, słyszałaś ich. Ostatni raz widzimy się przed świętami.

    — Co roku nadchodzi szybciej, prawda? — powiedziała, lekko się uśmiechając.

    — Chyba tak — powiedział.

    — Mam dla prezent, wiesz. — Wzruszyła ramionami. — Tylko nie wzięłam go ze sobą. 

    — Ja odkładałem na później, jeszcze nic ci nie kupiłem. — Zaśmiał się nieśmiało, pocierając kark. — Przepraszam.

    Charlie pokręciła głową. 

    — Domyśliłam się. — Jej uśmiech rósł, podeszła bliżej, ale szybko się zatrzymała. — Miałam cię przytulić, ale wiesz, teraz jesteś taki zrzędliwy, nie wiem, czy mogę. Mogę...

    — Ugh, dobra tam. — Przyciągnął ją do siebie. Kiedy odwzajemniła uścisk, uśmiechnął się. — Wesołych świąt, Charlotte.

    Dziewczyna mocniej go objęła. 

    — Wesołych świąt, Michael. 

    Odsunęli się, a ona pobiegła do vana, machając przez ramię przez całą drogę. Odmachał i obserwował, jak pojazd wyjeżdża z podjazdu na ulicę, wkrótce znikając mu z oczu. Pocierając ramiona, by ochronić się przed zimnem, otworzył drzwi wejściowe i wszedł do środka. Spodziewał się, że Wigilia i Boże Narodzenie nie będą już tak przyjemne, jak już często było. Ku zaskoczeniu wszystkich, wydawały się lepsze niż zwykle, a on był z tego zadowolony, mimo że nie był już tak przejęty świętami jak wtedy, gdy był młodszy. Choć nie wiedział, że te święta i dni poprzedzające je były wspomnieniami, które będzie pielęgnował; ostatnimi świętami przed incydentem, zanim popełnił najgorszy błąd w swoim życiu. Takie spokojne i przyjemne chwile z rodziną i przyjaciółmi były skarbem, nawet lata później...

~24 grudnia 1987~

    Michael rozejrzał się po salonie, właśnie zgasiwszy światło. Blask jego miniaturowej choinki rzucał kolory i cienie na ściany. Z westchnieniem włożył ręce do kieszeni i podszedł do niej. Nie była to choinka pełnowymiarowa, tylko średniej wielkości, którą postawił na stoliku obok telewizora. Pod nią nie było żadnych prezentów, tylko jedna fotografia — zrobiona podczas tej samej nocy kolędowania. Henry zrobił zdjęcie Charlie, Evana, Elizabeth i Michaela. Wszyscy wyglądali na tak szczęśliwych, Charlie szturchała Michaela, który przewracał oczami, ale uśmiechał się odrobinę. Tymczasem Elizabeth entuzjastycznie śpiewała, patrząc na swoje nuty, a Evan zrobił prawie to samo, tylko wydawał się bardziej skupiony i dzielił się swoją muzyką z pluszowym Fredbearem, który trzymał blisko w zgięciu ramienia. Wyciągając rękę, Michael przesunął palcami po zdjęciu, szczęśliwy moment zamrożony w czasie.

    Od tamtej pory Boże Narodzenie nie było już takie samo, tylko czas sam na sam, czas gorzkich wspomnień i rzeczywistości, że jego życie było raczej... nędzne, puste. Cóż, przynajmniej kiedyś takie było. Teraz miał Charlie, Henry'ego i nowych przyjaciół, z którymi już spędził kilka dobrych chwil. A jednak nadal był sam. Nic nie mogło przywrócić czasu spędzonego z rodzeństwem, który wtedy uważał za pewnik. I został zrujnowany...

    Michael wypuścił długi, drżący oddech, czując narastające ciśnienie za swoim jedynym okiem. Kiedy po raz kolejny przesunął palcami po zdjęciu, po swoim drogim rodzeństwie, łza uciekła. Uśmiechnął się gorzko.

    — Kocham was oboje. — Odwrócił się i otarł łzę. Tęsknił za rodzeństwem, nie mógł uwierzyć, że minęło zaledwie pięć lat od jego ostatnich świąt Bożego Narodzenia z Evanem. Nie czuł się tak, czuł, że minęło o wiele więcej. Lubił myśleć, że oboje byli w lepszym miejscu, ale nie mógł być pewien. Myśli o Circus Baby i Fredbearze ciążyły mu na umyśle. Czy jego rodzeństwo było naprawdę wolne?

    Z jękiem złapał się za głowę i pochylił do przodu. 

    — Zamknij się, umyśle. Po prostu... idź spać i przetrwaj Święta. — Bawił się lepiej niż zwykle, mając prawdziwych ludzi, z którymi mógł wymieniać prezenty i wspólnie robić różne rzeczy, ale wiedział, że w tym roku będzie miał nikogo. To tylko kolejne przykre przypomnienie tego, co stracił. — Dlaczego ten czas zawsze sprawia, że ​​czuje się o wiele gorzej? — Puścił głowę i uniósł ją, patrząc tęsknie na stare skarpety Evana i Elizabeth, które udało mu się ukraść z domu ojca. Nadal wieszał je co roku na pamiątkę.

    Z kolejnym samotnym westchnieniem odwrócił się, by wrócić do swojego pokoju. Zatrzymał się, gdy usłyszał pukanie do drzwi wejściowych. Hm... Ruszył w ich stronę niepewnie. Kto mógł przyjść o tej porze?

    Otworzył drzwi i zrelaksował się, widząc Charlie stojącą tam, z koszykiem zawieszonym na ramieniu i talerzem w drugiej ręce, który trzymała w folii. 

    — Charlie? — powiedział. — Co tu robisz tak późno?

    Nie odpowiedziała, od razu rzucając mu się w ramiona. Zamilkł, zaskoczony nagłym ruchem, po czym przytulił ją. Zaśmiał się bez przekonania, zmieniając pozycję, ponieważ koszyk, który trzymała, wbił mu się w bok. 

    — Co z tym nagłym uściskiem?

    — Wyglądałeś, jakbyś tego potrzebował — powiedziała.

    — Ach. — Spuścił wzrok. — Chyba tak. Ale nie przyszłaś tu tylko po to, prawda?

    — Nie. — Cofnęła się, uśmiechając się delikatnie. — Właściwie miałam cię zaprosić do mojego taty na Święta. Nadal lubię spędzać z nim świętować i oboje uznaliśmy, że zaproszenie ciebie będzie świetnym pomysłem.

    Mrugnął, poświęcając chwilę na zrozumienie jej słów. 

    — Czekaj, serio?

    — Jasne, czemu nie? — powiedziała. — Nikt nie powinien być sam w święta, a poza tym, dlaczego nie miałabym chcieć spędzić moich ulubionych świąt z tobą? Kocham cię.

    Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu. 

    — Cóż, tak naprawdę jest tylko jeden sposób, w jaki mogę na to odpowiedzieć. Oczywiście, chciałbym spędzić święta z tobą. — Wyciągnął rękę i wziął ją za rękę, chichocząc lekko. — Ale mogłaś po prostu do mnie zadzwonić. Po co tu przyszłaś?

    — Jeśli nie zauważyłaś, mam przy sobie to. — Przysunęła do niego przykryty talerz, który trzymała.

    — O? A co to jest? — Puścił jej rękę, wziął talerz i zdjął folię. Przez chwilę nic nie mówił, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. — Ciasteczka. Wykorzystałaś przepis mojej mamy, prawda?

    Skinęła głową, uśmiechając się w odpowiedzi.

    Założył z powrotem przykrycie, po czym nachylił się bliżej i pocałował ją w policzek. 

    — To miły gest, dawno ich nie jadłem. A co z tym koszykiem?

    — Przyniosłam mnóstwo świątecznych filmów. — Wyciągnęła jedną z kaset, a jej uśmiech się poszerzył. — Pomyślałam, że moglibyśmy zjeść ciasteczka i razem oglądać, wiesz, spędzić resztę Wigilii razem. Przepraszam, że przyszłam tak późno; przygotowanie ciasteczek zajęło mi o wiele więcej czasu, niż myślałam.

    — Nie, wszystko w porządku — powiedział, po czym cicho zachichotał. — Wiesz, twoje pomysły na spędzenie nocy ze swoim chłopakiem są całkiem niewinne.

    — Och, ym, w porządku. — Charlie się napięła, jej twarz zrobiła się trochę czerwona. — Nie wolałabyś zrobić... czegoś innego, prawda?

    — Nie, tylko cię drażnię. — Pacnął ją w nos. — To słodkie, kiedy się rumienisz. Brzmi jak świetna zabawa, nie zamieniłbym na nic innego. Naprawdę to doceniam. — Uśmiechnął się do niej czule. Wyraz zadowolenia zniknął, gdy spojrzał w dal, gapiąc się na ciemne niebo. — To... to cudowne, naprawdę. Właściwie jestem dość samotny o tej porze roku. To po prostu słodko-gorzki czas, tak przypuszczam — opuścił wzrok, mocniej ściskając talerz ciasteczek, by pozbyć się niechcianych wspomnień — samotności, myślę, że to bardziej gorzkie niż słodkie.

    Uśmiechając się delikatnie, wzięła go za rękę i poprowadziła do wnętrza domu.

    — Więc spędźmy razem miły wieczór wigilijny, a jutro jeszcze lepsze Święta.

    — Brzmi cudownie — powiedział. — Przyniosę nam coś do picia, możesz włączyć magnetowid.

    — Może być. — Charlie puściła jego rękę i podeszła do telewizora. Po ponownym włączeniu światła Michael wszedł do kuchni, gdzie przygotował im gorącą czekoladę. Gdy tylko usiadł na kanapie, dziewczyna podała mu ciasteczko. — Spróbuj i powiedz mi, co myślisz.

    — W porządku. — Wziął przysmak i nie tracąc czasu, ugryzł go. Spodziewał się znajomego, pysznego smaku ciasteczek swojej mamy, ale to, co otrzymał, było zupełnie inne. Słone, spalone i coś pomiędzy ciasteczkiem a krakersem. Wypluł je z powrotem na dłoń, wydając obrzydliwy dźwięk. Prawie się poprawił, zdając sobie sprawę, że nie chce urazić Charlie, ale nie zrobił tego, gdy zaczęła się śmiać. Od razu wiedział, co zrobiła. — Celowo zrobiłaś jedno z naszych obrzydliwych ciasteczek i dałaś mi je, prawda? — powiedział, posyłając jej spojrzenie.

    Skinęła głową, ledwo wymawiając słowa między śmiechem. 

    — Po... powinieneś był zobaczyć wyraz swojej twarzy!

    Michael pokręcił głową i odłożył ciasteczko. 

    — Jesteś złą kobietą, cheerios.

    — Może — powiedziała Charlie, otrząsając się po ataku śmiechu — ale mnie kochasz.

    Sam chichocząc, zbliżył się i objął ją ramieniem. 

    — Tak, kocham.

    Oboje się pocałowali, a następnie usiedli na wigilijny wieczór z ciasteczkami, filmami i przytulnym towarzystwem siebie nawzajem. Jak zwykle skończyło się na tym, że Michael zasnął, a Charlie pozwoliła sobie również usnąć. Obudzili się jednak wcześniej niż zwykle, kiedy Michael spadł z kanapy. To z pewnością nie był najwygodniejszy sposób na pobudkę w poranek Bożego Narodzenia, ale oboje dobrze się z tego pośmiali i po krótkiej wizycie u Charlie, żeby się przebrała, udali się do Henry'ego po prezenty, dobry posiłek i po prostu, żeby spędzić ze sobą czas. To były najlepsze święta, jakie Michael miał od wieków i był za to więcej niż wdzięczny. 

    — Pomimo wszystkich okropieństw, które się dzieją — powiedział brunet kilka godzin później, patrząc na dwa groby na rozległym, pokrytym śniegiem cmentarzu. — Myślę, że dawno nie byłem tak szczęśliwy. Gdziekolwiek jesteście, mam nadzieję, że wy też jesteście szczęśliwi. Kocham was oboje... przepraszam, że nigdy nie mówiłem tego wystarczająco często. — Rozłożył skarpety Evana i Elizabeth przed ich grobami, uśmiechając się, gdy świeża łza spłynęła mu po twarzy.  —Wesołych Świąt.

~~~~~~~~~~

Notka od autora: Ach, te emocje. Poza tym Mikey Boi ma taki kojący głos, gdy po prostu mówi, więc jestem całkowicie pewien, że byłby fantastycznym śpiewakiem. Nie przekonacie mnie, że jest inaczej.

Szczególne podziękowania dla niesamowitych świątecznych kruchych ciasteczek mojej mamy za inspirację; teraz chciałbym się nimi najeść. Wiem też, że kolędowanie nie jest już tak popularne (chyba), ale tak naprawdę jest całkiem fajne, o ile masz ustalone cele i nie robisz tego w przypadkowych domach. To po prostu trochę niezręczne i nie jest dobrym pomysłem haha. Poza tym, poczułem, że powinienem wspomnieć, że na początku nie byłem zdecydowany, kiedy część teraźniejsza tego rozdziału specjalnego ma miejsce w historii, a tak naprawdę jest to po sekcji fnaf 2. Więc nie byłem zbyt szczegółowy w celu spoilerowania. Zamiast tego, dostałeś głównie fajne momenty z przeszłości. Po prostu uważam to za takie urocze lol.

Od tłumacza: Widzimy się w kolejnym roku, pa!

P.S. od tłumacza:

Jego Imperium brudu mnie rozwaliło. Polecam wszystkim dorosłym fanom FNaFa. Ta książka daje pośredni haj i PTSD (szczególnie jestem wrażliwa na jedno słowo ;-;), tak ostrzegam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top