10

"N A P A D"

Poniedziałek. Jedno słowo, a tyle emocji. Dla niektórych oznacza ono nowe wyzwania, a dla drugich początek ciężkiego tygodnia. Większość ludzi uważa, że jest to najgorszy dzień - z różnych przyczyn. Poniedziałki bywają ciężkie, lekkie, albo po prostu nijakie. Dla Lilith poniedziałki były fantastyczne. Dzięki temu czuła przewagę nad innymi ludźmi. Dla niej to był zwykły dzień w tygodniu. Miała mało lekcji, a fakt, że widziała przez ten czas swoich przyjaciół był wspaniały; nawet nie chciała myśleć jakby się czuła, gdyby ich straciła. Najczęściej jej rówieśnicy byli zdołowani. Widząc ich miny uśmiechała się szeroko i myślała:

- Boże, jak cudownie, że mam tyle siły.

Niestety, nie wszystkie poniedziałki dla Lilith były takie same. Źle by było, gdyby takie właśnie były. Ten poniedziałek był ciężki, ponieważ za bardzo zabalowała w piątek. Wprawdzie, minęło kilka dni od imprezy, ale moralny kac nadal jej towarzyszył. Mimo że przeprosiła Liz za to, że jej nie odpisywała po imprezie, nadal miała wyrzuty sumienia. W dodatku ten cały Spider-Man nie dawał jej spokoju. Dręczył ją w co drugiej myśli. Nie pozwalał jej o sobie zapomnieć. Lilith już całkowicie nie wiedziała co miała o nim myśleć. W jej głowie stawiał same znaki zapytania. Wolała nie myśleć co on sobie o niej pomyślał. Miała nadzieję, że już więcej nie spotka go w cywilnym ubraniu. Spaliła by się ze wstydu. Miała również nadzieję, że nie wydała mu swojego największego sekretu. Chociaż z drugiej strony, była na tyle pijana, że pewnie nie uwierzyłby jej. Mimo to, miała nadzieję, że jednak zachowała to dla siebie. Jeśli chodziło o osobowość Spider-Mana, to była ciekawa, kto się krył pod maską. Intrygowała ją ta postać. Mimo sprzeczek, odnalazł ją prawdopodobnie w tarapatach. Była mu za to wdzięczna.

Rozważania dziewczyny przerwała wchodząca do klasy dziewczyna. Lilith skupiła na niej swoją uwagę. Niezbyt z nią rozmawiała. Czasami spotykały się na konkursach, ale poza nimi, nie miały wiele wspólnego.

Nastolatka siedziała znużona w ławce. Dzień rozpoczął się ciężko, a to był dopiero początek. W ławce obok siedziała Liz, która klikała coś w telefonie. Co jakiś czas dziewczyny wymieniały się spojrzeniami. Przed nimi siedziały dwie "księżniczki", które nie były ani mądre ani ładne. Nie lubiły ich ze wspólną wzajemnością. Czasami, gdy Lilith zaczynała ich słuchać, miała wrażenie, że jej iq się zmniejszało - dlatego nie robiła tego zbyt często.

Teraz wielkie przyjaciółki, które siedziały przed nimi dyskutowały o chłopakach. Lilith prawie uszy więdły od słuchania tych bzdur. Dziewczyny tylko wszystkich obgadywały. Nie widziały swoich wad, a miały ich naprawdę wiele.

Lilith spojrzała się na Liz. Jej przyjaciółka była bardzo otwarta na ludzi. Starała się rozwiązywać problemy i nieść pomoc tam, gdzie była potrzebna. Otaczała się dużą ilością ludzi i czuła się dobrze w towarzystwie. Mało kto jej nie lubił.

Białowłosa mimo swojego zmęczenia, udawała, że jest w miarę przystosowana do życia. Wypakowała z plecaka swój zeszyt, książkę i piórnik. Już po chwili rozbrzmiał dźwięk dzwonka, który zwiastował rozpoczęcie się pierwszej lekcji. Kilka sekund później wszedł nauczyciel i zaczął sprawdzać obecność. Kiedy skończył, napisał temat lekcji na tablicy.

Lilith uśmiechnęła się cwanie. Dokładnie to przerobiła sobie wczoraj. Dzięki temu, wiedziała już o czym mówił nauczyciel. Teraz tylko utrwalała sobie te informacje.

Po jakiś 10 minutach lekcji, do klasy wbiegł wręcz Peter. Jego klatka piersiowa bardzo szybko się poruszała. Był zziajany. W pewnym sensie jego niespodziewane wejście wybiło białowłosą z rytmu. Przez chwilę przestała ogarniać co się działo.

- Przepraszam za spóźnienie. - Wydyszał. Nauczyciel posłał mu kąśliwą uwagę, ale zmienił jego frekwencję.

Zanim Peter ruszył do stolika, spojrzał się w kierunku białowłosej. Uśmiechnął się do niej lekko.

Lilith zarumieniła się. Liz spojrzała w kierunku, w którym patrzył Peter. Już nawet rozszerzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale białowłosa jakby nic się nie wydarzyło, oparła swoją brodę na prawej ręce. Lilith wręcz czuła palący wzrok dziewczyny. Miała wrażenie, że chciała wywiercić w niej dziurę. Starała się zbyć to uczucie. Lilith uporczywie patrzyła się tępo w jakiś punkt. Chciała udawać, że to nic takiego i że nic się nie wydarzyło.

Jakąś minutę później, kiedy Peter już siedział na swoim miejscu i wypakował potrzebne rzeczy z plecaka, Liz znowu spojrzała się na białowłosą. Lilith skrupulatnie coś pisała. Niestety nie była pewna co. Po chwili uważnego wpatrywania się w przyjaciółkę, Lilith spojrzała na nią ze zdziwieniem na twarzy. Liz dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że nauczyciel podawał notatkę, a ona nic nie notowała.

Lilith była na tej lekcji jakby nieobecna. Choć bardzo się starała, to jej myśli nadal uciekały do ostatniej imprezy. Po jakiś 20 minutach dotarło do niej, że co było i się zdarzyło, już nie wróci. Nie ma sensu bezowocnie rozmyślać o przeszłości. To działanie ją tylko wykończało.

Liz napisała na małej karteczce wiadomość do Lilith. Złożyła ją i potajemnie podała dziewczynie.

Lilith rozwinęła kawałek papieru i z uwagą go czytała.

"Moich rodziców nie będzie w domu przez cały weekend. Planuję zrobić domówkę. Wpadniesz? Mogę cię przenocować."

Wprawdzie na chwilą obecną miała dość imprez, ale był dopiero poniedziałek. Za kilka dni mogło jej się odmienić.

Białowłosa uśmiechnęła się w stronę Liz i kiwnęła głową. Przyjdzie.

Ciemnowłosa odwzajemniła jej gest pokazała jej 2 kciuki w górę.

Tego samego dnia

Spider-Man wszedł do banku, który obrabowywali jacyś bandyci. Każdy z nich miał maskę bohatera Avengers. Jeden był Iron Manem. Byli tak pochłonięci swoim zajęciem, że nawet nie zauważyli jak Peter się im przyglądał.

Nastolatek niezdarnie starał się oprzeć o framugę szklanych drzwi, spojrzeć na zegarek, którego nie miał, ale nawet to, nie zwróciło uwagi złoczyńców. Byli za bardzo pochłonięci obrabowywaniem sklepu.

- Błędny pin? - Zapytał po chwili nastolatek. Musiał im przeszkodzić, a skoro oni go nie zauważali, sam musiał dać o sobie znać. Bandyci spojrzeli się na niego, przerywając to, co robili.

Spider-Man miał na sobie wzrok Thora, Hulk'a, Kapitana Ameryki i Iron Mana. Oczywiście, były to marne podróbki bohaterów. Nie wiedział jak ludzie mogli się na to nabrać. Przecież oni w najmniejszym stopniu nie przypominali prawdziwych Avengersów. Mimo to, kreatywność zbirów nie znała granic.

- Avengers. - Powiedział Peter, a bandziory skierowały swoją broń ku niemu. - Wy tutaj? - Udawał, że był w szoku i ich zaatakował pajęczą siecią. Skleił ich i pociągnął, przez co stracili równowagę.

- Thor, Hulk. Miło mi. - Jeden z wymienionych "bohaterów" poszybował na szklaną ścianę. Pozostał ślad.

- Paskudna Gęba. Iron Man? Po co ci to? Jesteś Miliarderem.

Spider-Man zwisał głową w dół. Przyczepił się do sufitu. Iron Man chciał go uderzyć, ale nastolatek ominął jego cios. Kolejny, i kolejny, aż w końcu Spider-Man chwycił jego pięść. Odtrącił mężczyznę do tyłu. Poleciał na swojego kolegę, przez co razem wylądowali na ziemi.

Jeden z mężczyzn, który odzyskał siły, wziął jakieś działko i strzelił w niego promieniem o niebiesko-pomarańczowej barwie. Spider-Man zawisł w powietrzu otoczony niebieską chmurką.

- Ale dziwnie. - Powiedział zmienionym głosem.

Po chwili mężczyzna trzymający działko, odrzucił nim bohatera Queens. Spider-Man potrącił w locie jednego z bandytów. Wpadł na rozwaloną wcześniej ścianę. Jego twarz znalazła się tuż przy popękanym szkle.

- Co to? - "Kapitan Ameryka" znów użył działa na Spider-Manie. Nastolatek zawisnął w powietrzu.

- Chyba jednak nie jesteście Avengers.

Peter wcale nie przejmował się tym, że prowadził monolog sam ze sobą. Bardziej obchodziło go to, co mężczyzna robił z promieniem, a obecnie rzucał nastolatkiem od sufitu aż do podłogi. Pieniądze latały w powietrzu.

Spider-Man wypuścił swoją sieć i przyciągnął mężczyznę do siebie. Automatycznie poleciał z działkiem.

- Kończmy, bo jutro szkoła. - Jeden ze zbirów chwycił jakieś narzędzie, ale na nic mu się to zdało, ponieważ już po chwili leżał na ziemi. Znowu.

Iron Man chwycił działko. Reakcja Spider-Mana była niemal błyskawiczna. Mężczyzna nie zdążył go uruchomić. Nastolatek przykleił je do szyby.

- Skąd macie taki sprzęt?

Na jego słowa Hulk uruchomił jeszcze jedno działko. Miało fioletową poświatę i buczało.

- Czekaj!

Bandzior odpalił je, ale było na tyle ciężkie, że ledwo je utrzymywał. Miało tak silną moc, że przecięło ściany banku. Promień nawet dosięgnął sklepiku z najlepszymi kanapkami w mieście.

- Pan Delmar!


"Kat występuje zazwyczaj w masce – sprawiedliwości"

Stanisław Jerzy Lec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top