Oddychać pod wodą
Utwory, które zainspirowały mnie do napisania:
Bullet For My Valentine - Breathe Underwater
Bullet For My Valentine - Can't Escape The Waves
Samotność. Uczucie, którego nie życzyłbym najgorszemu wrogowi. Nic innego, jak bezsensowna egzystencja. Istnienie z dnia na dzień. Nikogo, z kim można dzielić swoje radości, smutki, rozterki. Po prostu się jest. Powoli się tonie, nie mając przy sobie nikogo, kto pomógłby wydostać się na brzeg.
Kiedy człowiek dorasta, życie szybko weryfikuje, ilu ludzi tak naprawdę można nazwać przyjaciółmi, a którzy jedynie twierdzili, że nimi są. Grono osób, którym można zaufać stopniowo się zmniejsza. Nagle nikt nie ma czasu, nikt nie ma ochoty, albo z dnia na dzień po prostu znika, przestając odbierać telefony, nie odpisując na wiadomości. A gdy czegoś potrzebuje, odzywa się, wierząc, że uzyska jakąkolwiek pomoc. Udzielasz jej, po czym ta osoba znów milknie na długie miesiące, co najwyżej odwdzięczając się naprędce napisanym „dzięki".
Przekonałem się o tym. A właściwie nadal przekonuję. Jakiekolwiek kontakty z ludźmi ograniczają się do tych ze znajomymi z pracy. Z nikim nie da się nawiązać bliższego kontaktu. Każda rozmowa jest taka sama i sprowadza się do przywitania i zapytania, czy zrobić komuś kawy. W najlepszym wypadku podczas przerwy ktoś postanowi rozładować tę sztywną, panującą w biurze atmosferę i opowiedzieć żart albo zapytać o samopoczucie.
W domu jedynym towarzyszem jest cicha muzyka wydobywająca się ze sprzętu stereo. Spokojna, melancholijna, może lekko nastrojowa. Podkład muzyczny dla myśli. Leżę, nucę i czytam książki. Ewentualnie, podczas sprzyjającej pogody, książkę i słuchawki zabieram ze sobą do parku.
I to właśnie jedno takie wyjście daje nadzieje na to, że może w końcu coś się zmieni. Kątem oka dostrzegam, że do mojej ławki zbliża się dziewczyna, na oko wiekiem zbliżona do mnie. Staje przy mnie i gestem pokazuje, żebym zdjął słuchawki. Robię to. Ona pyta, czy może usiąść, zauważając, że większość ławek jest zajęta.
Zgadzam się. Dopiero teraz zauważam, że dziewczyna trzyma w ręku książkę. Czyli przyszła tu w tym samym celu co ja.
Nie mija kilka minut, a pada pytanie o to, co czytam. Od słowa do słowa przechodzimy do omawiania ulubionych lektur, porównywania wielkości swoich biblioteczek, zmieniamy temat na muzykę... I w końcu oboje zajmujemy się rozmową.
Dowiaduję się, że ma na imię Naomi, liczy sobie dwadzieścia sześć lat i wykonuje ten sam zawód co ja, choć pracuje w innej firmie. Daje mi się poznać jako niezwykle sympatyczna osoba, przez dłuższy czas nie przestajemy rozmawiać. Wymieniamy się numerami telefonów komórkowych i profilami na social mediach, a wieczorem obiecujemy sobie zobaczyć się w weekend o tej samej porze.
Z miesiąca na miesiąc Naomi staje mi się coraz bliższa. Spędzamy ze sobą coraz więcej czasu, coraz lepiej się poznajemy. Piszemy ze sobą do późnych godzin nocnych. Coraz częściej przyłapuję się na tym, że o niej myślę, a nawet... że zaczynam uważać ją za naprawdę ładną. Czuję, że jej osoba utrzymuje mnie na powierzchni, choć do tej pory wszystko mówiło, że powoli tonę. Staje się dla mnie jakby światłem, rozjaśniającym ciemność, w której tkwiłem od dwudziestu ośmiu lat.
Długo myślę na ten temat, ale zapraszam przyjaciółkę na kawę i wtedy decyduję się wyznać, że jest dla mnie kimś znacznie więcej. Że mi na niej zależy. Bardziej, niż mi się to z początku wydawało. Serce przyspiesza, gdy w końcu udaje mi się powiedzieć, że ją kocham. W chwilę później mam wrażenie, że zacznę płakać ze szczęścia. Bo odpowiada, że ona mnie również.
Od tego czasu moje życie nabiera sensu. Mam dla kogo żyć. Spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę. W kilka miesięcy później codziennie przy niej zasypiam i codziennie przy niej się budzę. Poznaję jej rodzinę, którzy od samego początku traktują mnie jakbym był jednym z nich, a nie niemal zupełnie obcym człowiekiem. W końcu znajduję swoje miejsce w świecie. I robię wszystko, żeby się w nim utrzymać.
Już w rok później zaczynamy prowadzić rozmowy na temat nieco bardziej odległej przyszłości. Niemal pewnym jest, że w przeciągu najbliższych miesięcy Naomi zostanie moją żoną. Po długich rozmyślaniach ustalamy nawet konkretną datę. Niezwłocznie dzielimy się nią z najbliższymi Naomi, którzy wydają się cieszyć naszym szczęściem i czekać razem z nami.
W niedługo po tym, moja ukochana przychodzi do mnie z wiadomością, która choć kompletnie niespodziewana, wywołuje we mnie tak ogromną euforię, że w jej napływie porywam kobietę w ramiona i zaczynam płakać. Niedługo będzie nas troje. Dołączy do nas maleństwo. Jak dowiadujemy się później, chłopiec. Naomi nadaje mu imię. Aaron.
Czas zaczyna mi płynąć szybciej. We wszystkim znajduje się nagle sens, chęci i powód do radości. W końcu się ułoży i już zawsze będzie dobrze. Bo co może teraz się zmienić?
Może. Naomi otrzymuje telefon od brata i dowiaduje się, że ich mama trafia do szpitala. Z perspektywą kilku miesięcy życia. Z dnia na dzień moja ukochana traci wszelką radość z życia. Przepłakuje całe dnie i noce. Potrafi spędzić cały swój czas, leżąc w łóżku i patrząc w sufit. Ledwie wracam z pracy, wdrapuje mi się na kolana i przytula, a ja nie umiem jej jakkolwiek pocieszyć. Głaszczę ją po włosach, powtarzając, że będzie dobrze, że na pewno jej mama wróci do zdrowia. Gdy o wszystkim dowiaduje się jej brat, przestaje mówić, co się dzieje. Utrzymuje, że wszystko jest na dobrej drodze, choć równocześnie ja dowiaduję się, że wcale tak nie jest. Żaden z nas nie chce niepokoić Naomi bardziej, ale wiemy jednocześnie, że najgorszego i tak przed nią nie ukryjemy...
Ślub bierzemy na prośbę mamy Naomi, która prosi nas, żebyśmy nie zmieniali swoich planów. Nie potrafimy jednak cieszyć się tym momentem. Tylko w chwili wkładania obrączki na palec dziewczyny zobaczyłem na jej twarzy nikły uśmiech. Szepcze, że mnie kocha i gdyby nie ja, zapewne teraz już by jej tutaj nie było.
Ledwie miesiąc później spełnia się to, czego tak bardzo się obawialiśmy przez ostatnie miesiące. Kobieta umiera. Na samą wiadomość o tym Naomi jakby nagle opadła z sił. Zdążyłem podbiec i ją złapać, zanim by upadła na ziemię. Dopiero po chwili odzyskuje świadomość i otwiera oczy. Są duże, przeszklone i zapłakane. Z całych sił ją do siebie tulę, powtarzając, że musi być silna. Obiecuje, że tak będzie i opuszcza wzrok na swój brzuszek, który zdradza, że maluszek lada moment pojawi się na świecie. Przykłada do niego dłoń, jakby wyczekując na ruch maleństwa. Gdy go wyczuwa, słabo się uśmiecha.
Kilka dni spędzam, mając oko na Naomi niemal przez cały czas. Nic nie zapowiada, żeby w najbliższym czasie miała poczuć się choć odrobinę lepiej. Opuszczam ją za każdym razem z niemałymi obawami, a przez myśl przechodzi mi nawet...
„Nie, Naomi tego nie zrobi" - powtarzam sobie w myślach. „Nie zrobi tego mi ani naszemu dziecku. Wszystko będzie dobrze."
W końcu wierzę we własne słowa na tyle, żeby wyjście z domu do pracy nie sprawia mi problemu, choć co trochę piszę do Naomi wiadomości, żeby mieć pewność, że wszystko jest we względnym porządku.
Piszę do niej. Z reguły odpisywała niemal od razu, a tym razem nie otrzymuję wiadomości zwrotnej. Zaczynam się niepokoić. Piszę drugą wiadomość. Nadal nic. Dzwonię do niej. Nie odbiera.
Serce wali mi tak, jakby za moment miało wyskoczyć z piersi. Porywam z biurka kluczyki od samochodu i wybiegam z biura, chcąc jak najszybciej trafić do domu. Muszę sprawdzić, co się dzieje.
Od wejścia krzyczę jej imię. Odpowiada mi cisza. Żadnej reakcji.
Biegnę po schodach do sypialni. Otwieram drzwi i w tymże momencie moim oczom ukazuje się widok, który zwala mnie na kolana.
Krew. Kałuża krwi. A w niej moja Naomi.
- Nie... - tylko tyle udaje mi się wydusić. Za późno. Ona mnie nie słyszy. Już nie oddycha.
Straciłem ją. Straciłem ich oboje.
Porywam w ramiona bezwładne ciało mojej żony. Trzymam w rękach cały mój świat, który właśnie przestał istnieć. Płaczę, widząc, jak z ran na nadgarstkach nadal sączy się ciemnoczerwona krew. Przez moment nie chcę już niczego innego, jak dołączyć do nich.
Odeszła osoba, która podtrzymywała mój oddech pod wodą wtedy, kiedy wszyscy inni pozwalali tonąć. I zabrała ze sobą to małe światełko, które jeszcze niedawno pomogło mi wyjść z ciemności, w której tkwiłem przez tyle lat. Teraz znów nie widzę nic.
Bo ich już nie ma. Znów jestem pozostawiony wzburzonej wodzie.
I nikt już nie wyciągnie mnie na brzeg, dopóki ta niespokojna woda nie odbierze mi życia.
7.12.2021 r.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top