04. | Double trouble





Jim nie sądził, że będzie w stanie cokolwiek zjeść, ale kiedy dotarł do niego zapach gorącej pizzy, zdał sobie sprawę, jak mało tego dnia zjadł. Zdążył pochłonąć cztery kawałki pepperoni z serem i pół sałatki, nim się zorientował, że dotychczas siedzący koło niego Sherlock, gdzieś zniknął. Zjadł kolejną łyżkę sałatki i pomyślał, że później go poszuka, ale jak się okazało nie potrzebnie, bo gdy rozejrzał się po sali, zauważył siedzącego przy sąsiednim stole bruneta. Obok niego siedział chłopak o złocistych włosach, ubrany w uroczy, beżowy sweterek, a sądząc z języka jego ciała był znacznie bardziej zainteresowany Sherlockiem, niż pizzą. Jim poczuł delikatne uczucie zazdrości, ale szybko nad nim zapanował. To idiotyczne... przecież Holmes nie musiał się kolegować tylko z nim. Jednak przygryzł delikatnie wargę, czując, że w kwestii tego blond hobbita będzie musiał uważać.

Akurat w tym momencie Sherlock spojrzał na niego przez ramię i posłał mu ten swój zawadiacki uśmieszek. Przez chwile wpatrywali się sobie w oczy, a Moriarty znów poczuł to przyjemne ciepło w klatce piersiowej. To się stało tak nagle... jedno spojrzenie, jedna rozmowa, jeden dowcip, jeden uśmiech... Boże, znał go od paru godzin, a jego umysł już się zatracił w tej niezwykłej jednostce. Myślenie o nim stało się jak oddychanie, robił to bez kontroli i przez cały czas. Patrząc na niego, miał wrażenie, że ten mógł zastąpić mu powietrze. To niemożliwe, by tak rozpierdalać kogoś jednym spojrzeniem! Czy to początki obsesji?

– Chyba cię lubi. – Usłyszał szept za swoimi plecami. Gdy się zorientował, że skupiają z Holmesem uwagę innych, odwrócił głowę.

– Wiem, jesteśmy kumplami – mruknął, spoglądając na nowego rozmówcę. Chłopak siedział dwa miejsca dalej przy jego stole. Miał poszarzałą blond czuprynę, a jego skóra była zdrowo opalona. Zwykła, biała koszulka z długim rękawem opinała się na wyrzeźbionych ramionach i torsie. Właściwie wyglądał, jakby urwał się prosto z włoskiej mafijnej rodzinki, godnej Ojca Chrzestnego.

– Sebastian – przestawił się, wyciągając dłoń w stronę ciemnowłosego.

– Zabieraj mi z przed oczu te łapę, jeśli nie chcesz, bym wyrwał ci ją z barku i wsadził głęboko w dupę.

Po tych słowach James wstał od stołu, postanowiwszy nie zawracać sobie więcej głowy niechcianym sąsiadem i ruszył w kierunku, gdzie znajdował się Sherlock. Niewiele myśląc, wepchnął się między bruneta i jego drobnego rozmówcę, siadając w wąskiej szparze.

– Idiota – burknął, wciąż myśląc o niejakim Sebastianie.

Holmes, w przeciwieństwie do swojego drobnego towarzysza, nie przejął się specjalnie nagłym wtargnięciem Moriarty'ego. Wręcz przeciwnie, rozpromienił się jeszcze bardziej, dając Jimowi kuksańca w bok.

– Fajnie, że się przedstawiłeś – zaśmiał się loczkowaty. – Idioto, poznaj Johna. Wiesz, że John jest...

– Gówno mnie obchodzi kim jest ten pyzaty kurdupel. Jak skończyłeś jeść, to możemy wracać. Muszę zajarać.

Czarnowłosy zmierzył Sherlocka wyczekującym spojrzeniem, sam nie do końca wiedząc, czego tak naprawdę oczekiwał. Chciał po prostu wyjść z tej przeklętej stołówki i zabrać Holmesa jak najdalej od tego blondaska.

– Palenie zabija – niespodziewanie oburzył się John. Wyprostował się instynktownie na siedzeniu, słysząc obraźliwy komentarz na temat swojego ograniczonego wzrostu, z którego od zawsze miał kompleksy.

– Wykułeś się na pamięci formułek z opakowań? Wpierdalanie się w cudze sprawy także zabija, więc lepiej uważaj, mały – wykpił go Jim i wstał od stołu, ciągnąc za sobą przyjaciela.

– Do jutra, Sherl – rzucił jeszcze cicho John, kiedy ta dwójka odchodziła i najwidoczniej postanowił nie robić sobie narazie niepotrzebnych kłopotów, wchodząc w zacięte dyskusje z czarnowłosym.

James wywrócił tylko oczami na ten żałosny pokaz odwagi, a raczej jej brak i machnął lekceważąco na niego ręką, jak na natrętną muchę, której obecności niezmiernie go drażniła. Doprawdy nie mógł pojąć, czemu ktoś taki jak Sherlock, zdecydował się tracić czas na rozmowę z tą szarą myszką. Życie to jedno wielkie 'ja poerdole' a potem się umiera. Jest zbyt krótkie, by przeżyć je w przeciętności.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top