01. | July 1st





━━━━━━━━━━━━
SUNNY GRASSLAND
Ośrodek dla trudnej młodzieży
━━━━━━━━━━━━

– To jest jakiś pierdolony żartburknął pod nosem Jim, dostrzegając zamazany napis na stojącym przed nim, niemalże rozpadającym się autokarze.

Słoneczna Polana. Ta nazwa wręcz krzyczała: Uwaga, przed tobą najżałośniejszy ośrodek w całej pieprzonej Wielkiej Brytanii... Jim nie widział nawet najmniejszej opcji, ażeby dał radę wytrzymać na tym zadupiu całe dwa miesiące! Sześćdziesiąt dwa dni! Tysiąc czterysta osiemdziesiąt osiem godzin i kurwa bóg wie ile dokładnie minut!

Ścisnąwszy mocniej telefon w dłoni, niechcący pogłośnił lecącą właśnie w słuchawkach piosenkę. I Want To Break Free - jeden z jego ulubionych kawałków Freddiego, dlatego zbytnio się tym nie przejął, a dudniąca na cały regulator muzyka wręcz kojąco odciągała od niego te wszystkie natrętne myśli.

I want to break free
I want to break free from your lies
You're so self satisfied I don't need you
I've got to break free
God knows,
God knows I want to break free

– Co za pieprzone więzienie!

– James! – warknęła ostrzegawczo kobieta stojąca obok niego i rzuciła chłopakowi przez ramię groźne, matczyne spojrzenie. – Zważaj na język! Nawarzyłeś piwa, to musisz je teraz wypić. Sam dobrze wiesz co powiedział kurator: Sunny Grassland albo poprawczak.

Ciemnowłosy prychnął tylko w odpowiedzi. Po prostu nie mógł uwierzyć, że zmarnuje calutkie wakacje na obozie przeznaczonym dla młodocianych przestępców, czy innych ćpunów.

– Wołają cię, Jimmy – rodzicielka wyjęła nastolatkowi słuchawkę z prawego ucha i westchnęła cicho. – Bądź grzeczny, dobrze?

Chłopak odsunął się od niej. Czuł się tak wściekły i zirytowany, że nie wiedział już, jak się zachowywać! Najgorsze, że nie mógł nic poradzić w związku z wyjazdem na obóz... a nienawidził nie mieć kontroli! Ruszył w końcu bez słowa pożegnania w kierunku autokaru, przed którym stała grupka rodziców. Gdy wszedł do środka, dziesiątka, czy jedenastka dzieciaków, które już tam były, uniosła głowę i zaczęła się na niego gapić. Przez całe szesnaście lat swojego nędznego życia jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnął przywalić komuś pięścią w ryj. Przejechał pogardliwym wzrokiem po... można powiedzieć dziwolągach? Chłopak siedzący z przodu autobusu miał obrzydliwe kolczyki w obu brwiach, a dziewczyna siedząca za nim była cała w czerni... czy goci nie wyszli już z mody? Skąd oni do diabła czerpali inspiracje? Żałosne...

– Proszę zająć miejsca – odezwała się leciwa brunetka, będąca kierowcą autobusu.

Biorąc pod uwagę, że wszyscy inny już siedzieli, Moriarty uznał, że kobieta mówiła do niego. Zrobił kolejny krok, czując, że jego życie nigdy już nie będzie takie samo.

– Możesz usiąść obok mnie – odezwała się niespodziewanie dziewczyna o kręconych blond włosach i poklepała puste miejsce koło siebie.

– Nie trzeba – odburknął i przeszedł kawałek dalej, do pustego rzędu.

Nim usiadł, zauważył z tyłu jeszcze jednego chłopaka w czerni. Siedział sam, miał ciemnobrązowe loki z przedziałkiem z boku, opadające na ciemne brwi i błękitne oczy. Skinął mu głową. Nic nadzwyczajnego... wyglądało na to, że w autobusie oprócz niego była przynajmniej jedna normalna osoba.

Jim wciągnął walizkę na siedzenie obok siebie, byle tylko nikt nie mógł tam usiąść i westchnął głęboko, wyglądając przez brudną szybę. Autokar ruszył.

– Przetrwasz – dobiegł go głos z tyłu.

Moriarty odniósł wrażenie,  że pytanie nie było skierowane do niego, ale mimo to odwrócił się w tamtą stronę. Ciemnowłosy patrzył wprost na niego.

– Słucham? – zapytał James, starając się nie brzmieć ani zbyt miło, ani zbyt arogancko.

– Wnioskuję, że nie chcesz tu być.

– Nie trzeba być geniuszem, by dojść do takich wniosków. Nie pałałam entuzjazmem, czyż nie? – mruknął z ironią, będąc całkowicie świadomym, że tym sposobem mógł zrazić do siebie jedyną normalną jednostkę w okolicy.

– Jestem Sherlock – przedstawił się chłopak, najwyraźniej nie zważając na opryskliwe odzywki kolegi. – To twój pierwszy wyjazd do Sunny Grassland?

Jim skinął głową.

– A twój?

– Drugi – Sherlock uniósł lekko kącik ust, w kpiącym uśmieszku. – Tylko nie wiem, po co mam tam wracać, skoro za pierwszym razem nic nie pomogło.

– Jak tam jest? Na obozie?

– Nie jest okropnie – odgarnął pojedynczy kosmyk włosów, który zleciał mu na twarz i wzruszył ramionami. – dlatego powiedziałem, że przetrwasz.

Dwie godziny później autokar zatrzymał się na parkingu. Jim zauważył prowizoryczny, drewniany znak z napisem Sunny Grassland. Rozejrzał się wokół, wręcz zaskoczony, że teren nie jest ogrodzony wysokim płotem, a brama otwarta. W końcu uważano ich za trudnych nastolatków.

Kierowca zgasiła silnik i zeskoczyła z fotela.

– Dotarliśmy na miejsce jako ostatni – powiedziała. – Wszyscy czekają w stołówce. Zostawcie rzeczy w autokarze. Ktoś je potem zaniesie do waszych domków.

Jim spojrzał na swoją walizkę. Nie miał przywieszki z nazwiskiem. Skąd będą wiedzieć, że to jego bagaż? No jasne - nie będą. Po prostu kurwa pięknie! Miał do wyboru albo wziąć walizkę ze sobą i narazić się na kłopoty za niedostosowanie się do poleceń, albo zostawić walizkę tutaj i ryzykować utratę wszystkich swoich rzeczy. Sięgnął po bagaż.

– Przyniosą ci ją – odezwał się Sherlock.

– Ale jej nie podpisałem – odpowiedział Moriarty, starając się mówić spokojnie, bez niepotrzebnego unoszenia się.

– I tak będą przeglądać ci wszystkie rzeczy. To chyba moja zasługa, w zeszłym roku przemyciłem kokę, roztwór siedmioprocentowy... ale był odlot!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top