3. CHOROBA

Tamtego dnia niebo miało kolor jej ulubionej sukni. Szlachetny granat poprzecinany wstążkami o barwie mleka. Obserwował je czujnie, jakby samym spojrzeniem miał powstrzymać nadchodzącą burzę. Jakby zamierzał zatracić się w chmurach i zapomnieć. Wymazać z pamięci dźwięk targającego ją kaszlu. Woń potu mieszającego się z zapachem naparu od medyka. Widok bladego czoła naznaczonego zmarszczką cierpienia. Lecz najgoręcej chciał zapomnieć jej oczy.

Oczy człowieka, który wiedział, że niedługo czeka go śmierć.

— Louis — wyszeptała wtedy i wiedział, że właśnie próbuje podnieść się z łóżka. — Louis, podejdź, proszę.

W milczeniu wykonał jej polecenie. Bał się odzywać w jej obecności, jakby jego słowa miały zabrać niezbędny jej tlen. Zawsze była krucha, lecz choroba tak pogłębiła to wrażenie, że zaczynała przypominać porcelanową laleczkę, którą w dzieciństwie stłukł podczas zabawy ze spanielem. Odróżniały ją jedynie policzki — ich różaność rozmyła się w przyspieszonym oddechu i perłach potu na skroniach.

— Louis, podaj mi nożyczki. I tę sakiewkę z sekretarzyka.

Nie śmiał się jej sprzeciwić, ni zapytać o powód. W jego dłoniach wszystko było takie ciężkie. Przypominało ojcowski miecz, którym miał zaraz zadać wyrok.

Z trudem zacisnęła palce na nożyczkach i jeszcze z większym wysiłkiem sięgnęła po zmatowiały pukiel włosów. Jej ruch trwał zaledwie chwile, lecz tak głęboko wyrył się w pamięci Louisa, że nawet po latach wciąż budził się ze snów wypełnionych jedynie tą sceną.

Jak zaklęty wpatrywał się w nią, gdy wyciągała z sakiewki złoty medalion i niezdarnie chowała w nim kosmyk włosów. Lękał się jej przeszkodzić i dopiero kiedy wyszeptała jego imię, ostrożnie podszedł bliżej. Otworzyła jego dłoń i upuściła naszyjnik, a potem rzekła:

— Pamiętaj mnie, błagam. Błagam. Błagam.

Tamtego dnia niebo miało kolor jego łez.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top