24. SZEPT

Noce od zawsze były najgorsze.

Bezsenne, duszne i ciężkie.

Szklanka niedopitej wody na szafce nocnej. Rozrzucone w kącie ubrania. Cienie przesuwające się na ścianie. Uchylone okno i niedokończony list.

Bała się zmroku i bała się tego, co w nim czyhało. Nie była pewna, kiedy naprawdę się to zaczęło. Nie potrafiła przypomnieć sobie ani jednego wyrazistego wspomnienia z dzieciństwa, a garść najświeższych wydawała się zbyt oczywista, by być powodem każdego mrugnięcia bólu. A nic, co oczywiste, nigdy nie przynosiło szczęścia.

Wiedziała, że się okłamuje. Kłamała od zawsze. Ukrywała wszystko co złe poza zasięgiem wzroku i wykrzywiała wargi w uśmiechu, jakby żyła w śnieżnej kuli, gdzie idylla trwa wiecznie i swą słodyczą mgli oczy. Gdzie piernikowi chłopcy wiwatują, jeżdżąc na łyżwach, a dzień nigdy się nie kończy. Okłamywała się świadomie. Okłamywała się, by mieć siłę wstać rano. Okłamywała się, bo nie znała innego sposobu na to, by być szczęśliwą.

Szept obłudy był jak pielęgnowana roślina — chroniona przed gwałtownym wiatrem i sztormem łez. Szepcząc, błagała o wolność. O wszystko, za czym skrycie i bojaźliwie tęskniła. O swój stabilny klif, który pomógłby przetrwać nawałnice.

Szepcząc, krzyczała. 


a/n jestem świadoma, że nadszedł listopad, a ja nie dokończyłam wyzwania z października. niektóre rzeczy są jednak poza moim zasięgiem i nie mam na nie wpływu, stąd opóźnienie. challenge zostanie skończony, tyle że na początku tego miesiąca. czas to bowiem pojęcie względne i tego się trzymajmy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top