23. KOŚĆ
Gdy stoimy na wzgórzu za uniwersytetem i niczym w kiczowatym filmie, patrzymy na oddalające się plecy Profesora, uświadamiam sobie, że jest to kres wszystkiego, co kiedykolwiek uważałem za sensowne.
Otulające jego sylwetkę popołudniowe słońce zbyt boleśnie przypomina o tym, o czym chciałbym zapomnieć, a wybrzmiewające wciąż w uszach pożegnanie ma smak ostatniego dnia wakacji. Nie wiem, co stanie się dalej — i to właśnie budzi we mnie tak okrutny lęk.
Mimowolnie przywołuję na myśl przerwane wpół rozmowy i wypełnione zapachem kawy obrazy niezliczonych scen. Tak, jakbym przeglądał album ze zdjęciami lub oglądał źle zmontowany film — nie zaś własne wspomnienia. Powalona katedra, na której Hugh wykrzykiwał rewolucyjne hasła. Spacery wokół kampusu i ciepły głos Profesora, opowiadającego nam o Wergiliuszu. Spalony indyk jako główny punkt Święta Dziękczynienia. Garść ołówków w filiżance. Malcolm przywożący z domu całe stosy płyt. Szorstkie kartki książek z biblioteki, które zawsze przetrzymywałem zbyt długo. Zimowe pocztówki od rodziców wrzucane do kufra pomiędzy skarpety i opracowania Illiady. Promienie słońca wypełniające gabinet i wzdymające kłęby kurzu jak obłoki dmuchawców. Fusy na dnie kubka.
A teraz to wszystko ma się skończyć. Tak dobrze znajomy tweedowy płaszcz ma nigdy już nie zawisnąć na klamce. Stosy książek z parapetu nie spadną kolejny raz w ciągu zajęć. Spodki od filiżanek nie obudzą wszystkich w środku nocy. Okulary nie zostaną ogłoszone zgubionymi tylko po to, by potem odnaleźć się zawsze w tej samej kieszeni.
— Czułem to w kościach. Czułem w kościach, że tak będzie — mówi Clive, a ja nie mam nawet sił, by zwrócić mu uwagę.
Profesor odszedł. Naprawdę odszedł.
a/n nie zwracajcie uwagi na kolejność, do końca weekendu postaram się wszystko uregulować.
bardzo dziękuję ze 0,5k wyświetleń!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top