1 → getaway

━━━━━ 🏆 ━━━━━

GETAWAY
chapter one

━━━━━ 🏆 ━━━━━

Było sporo po północy, kiedy okno w wilii się otworzyło. Clarie wyjrzała przez nie, rozglądając się przy tym dookoła, jakby chciała się upewnić, że nikt jej nie widzi i wyrzuciła związane prześcieradła za parapet. Chciała po nich zejść na dół, a później już droga wolna. Blondynka podgryzła wargę, wracając w głąb pokoju i zarzuciła na siebie niewielki worek, w którym schowała dokumenty i wszystkie swoje pieniądze. Nie było tego wiele, bo przez dwa miesiące pracy jako kelnerka nie dało się zarobić kokosów, ale przynajmniej tych kilka banknotów było jej i nikogo więcej. 

Clarie O'Hara była córką bogatego małżeństwa, które prowadziło w San Francisco sieć restauracji, a także kancelarii adwokackich. Było to dziwne połączenie, ale przynosiło tyle pieniędzy, że spokojne wystarczało na opłacanie rachunków, dogodne życie i wielką willę za miastem, w której trzymali córkę, niczym ptaszka w złotej klatce. Clarie nie miała wiele do powiedzenia. Grzecznie chodziła do szkoły, później na studia, aż w końcu otrzymała dyplom i miała się szykować do przejęcia biznesu po ojcu. W dodatku czekał ją ślub i inne ❛obowiązki❜, którym powinna sprostać, ale nie miała takiego zamiaru. Życie w luksusie ją znudziło już dawno. Dlatego odkąd tylko w środowisku nowobogackich wyciekło, że młoda O'Hara wychodzi za jakiegoś młodzieńca z ambasady, postanowiła zniknąć. Tak po prostu. Nie pytając nikogo o zdanie na ten temat. Wiedziała, że tylko ją wyśmieją i padnie hasło zwiedzenia świata pod pretekstem miesiąca miodowego, a na samą tę myśl robiło jej się niedobrze.

Blondynka upewniła się, że zostawiła krótki list na poduszce, która leżała na łóżku i wzięła głębszy oddech. Ostatni raz omiotła wzrokiem swój pokój, po czym odgarnęła włosy na plecy i przełożyła nogi przez parapet. Prześcieradła przywiązała do grzejnika. Miała nadzieje, że to wszystko się nie podrze, gdy będzie schodziła na dół. Pokręciła głową, zdając sobie sprawę, że stanowczo za dużo myślała i złapała w dłonie biały materiał. Niestety trochę źle to wszystko sobie wyobraziła i zamiast zgrabnie osunąć się na ziemię, runęła z hukiem w krzaki hortensji, które rosły przy domu. 

— Chryste... — wymamrotała, czując jak świat wiruje i generalnie nie jest za ciekawie. Clarie jęknęła, mając nadzieje, że nikogo nie obudziła i zmusiła się do siadu. Było ciężko podnieść się z krzaków, nie niszcząc wszystkich kwiatów, ale w końcu jej się udało. Złapała głowę w ręce, czując pulsujący ból i wymamrotała kilka przekleństw pod nosem. Wbrew pozorom nie była taka grzeczna i ułożona jak mogłoby się wydawać. Miała kilka grzeszków za uszami, o których nikt poza nią nie wiedział i wolała, aby tak zostało. 

Pozbierała się stosunkowo szybko. Nic nie złamała i niczego nie skręciła, więc mogła bez problemu uciec. Miała na sobie żółtą bluzę z kapturem i kiedy przemykała się już do bramy, naciągnęła go na głowę dla bezpieczeństwa. Cały czas miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje i lada moment pojawią się przed nią ochroniarze ojca, którzy zaciągną ją z powrotem po pokoju i tam zamkną. Nic takiego się jednak nie stało i kiedy znalazła się przecznicę dalej od swojego domu, wzięła głęboki oddech i roześmiała się radośnie. Była wolna. Nareszcie. 

━━━━━ 🏆 ━━━━━

Pomimo później godziny, lotnisko tętniło życiem. Blondynka musiała przepychać się przez ludzi, aby dostać się pod odpowiedni numerek, gdzie mieli wydać jej bilet na lot. Kupiła go jeszcze jakiś czas temu, tworząc na ten zakup sekretne konto w banku, o którym istnieniu rodzice nie mieli pojęcia. Trafiła się okazja i wykupiła bilet w klasie ekonomicznej na Hawanę w promocyjnej cenie. W prawdzie swojej wycieczki dookoła świata nie planowała zacząć od Kuby, ale z drugiej strony lepsza Kuba niż nic. Lot odbywał się nocą, na czym tak naprawdę najbardziej jej zależało. Miała wtedy największe szanse, że zdąży się ukryć i uciec, zanim ktokolwiek z rodziny się o tym zorientuje. 

Pracownik, który ją obsługiwał był bardzo miły. We wszystkim jej pomógł i na samym końcu wskazał miejsce, w które powinna się udać. Nie miała bagażu, który mógłby powędrować do luku bagażowego, więc wszystkie te formalności ją ominęły. Jedyne, co ją czekało to odprawa celna i biletowa, a później czekanie już na samolot, który miał ją zabrać z San Francisco na upalną Kubę, gdzie chciała najpierw trochę się rozerwać, później popracować przez jakiś czas i na samym końcu ruszyć dalej w świat. Jeszcze na lotnisku postanowiła sobie, że podczas lotu ułoży mniej więcej plan swojej podróży i zobaczy, co powinno nie umknąć jej uwadze, gdy już znajdzie się na Kubie. Clarie była tym wszystkim bardzo podekscytowana. Wręcz nie mogła się doczekać, aż wsiądzie do samolotu, a ten w końcu uniesie się w przestworza. Nie było to zdrowe, ale czuła jak adrenalina i chęć pogoni w nieznane zaczynają buzować jej w żyłach, wypychając z nich strach przed konsekwencjami, czy zmęczenie. Nie potrzebowała żadnej kawy czy energetyków, aby postawić się na nogi, bo nawet nie była śpiąca. 

Po przejrzeniu ofert sklepów bezcłowych, odnalazła łazienkę i przebrała się, zostawiając swoje spodnie w koszu na śmieci. Nawet ich nie lubiła, więc nie miała nad czym rozpaczać. Zamieniła je na o wiele luźniejsze boyfriendy, które nadawały się na podróż bardziej niż obcisłe - do tego czarne - jeansy. Spięła włosy w kucyka na czubku głowy i była gotowa do podróży. Przejrzała się nawet w lustrze i uznała, że jak na kogoś, kto dopiero co uciekł z domu i kto wybiera się w prawdopodobnie podróż swojego życia, wyglądała całkiem znośnie. Uśmiechnęła się sama do siebie, a potem już wyszła z łazienki. Akurat rozpoczął się boarding, więc podeszła do bramki, przez którą mieli ją wypuścić do samolotu. 

Clarie pokazała bilet i po chwili maszerowała już razem z innymi pasażerami przez fragment pasu startowego, zabezpieczonego przez pracowników. Poprawiła worek na swoich plecach, aby się nie zsunął i wbiegła metalowymi schodkami do kabiny. Stewart wskazał jej miejsce, które miała i z radością zauważyła, że było przy oknie, nieopodal prawego skrzydła. Zajęła je z satysfakcją i od razu wyjrzała przez niewielki zaokrąglony na wierzchołkach kwadracik. Księżyc oświetlał pas startowy, na której wylądowała inna maszyna, która przewiozła skądś ludzi aż do San Francisco. 

— Lećmy — mruknęła sama do siebie i rozsiadła się wygodniej, nie mogąc się już doczekać, aż będą w powietrzu. 

━━━━━ 🏆 ━━━━━

coś czuje, że to fanfiction będzie mi się pisało bardzo dobrze!

a jak wasze pierwsze odczucia?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top