Urodzinki

   W rezydencji od rana wszyscy byli na nogach. Tego dnia Toby obchodził urodziny, dlategojako dobrzy przyjaciele, postanowili zorganizować mu przyjęcie. Rzadko robili takie rzeczy, toteż chętnie zaangażowali się do przygotowań. Z miesięcznym wyprzedzeniem obmyślili cały plan dotyczący niespodzianki. O świcie Slenderman wysłał jubilata, by pomógł przy ważnym zadaniu dla starych znajomych. Choć w tak ważnym dniu Toby nie miał ochoty na harowanie, nie miał innego wyjścia. Nieco przybity opuścił rezydencję, zastanawiając się, czy aby nie pomylił daty. Gdy tylko zniknął wśród drzew, Slenderman obudził wszystkich, by jak najwcześniej skończyli przygotowania. Niechętnie, gdyż była to pora, o której raczej nikt nie lubi wstawać, zabrali się do pracy. A trochę tego było. Pomijając jedzenie i wystrój, należało wszystko posprzątać. Wprawdzie mogli zacząć już poprzedniego dnia, ale lenistwo, jak wiadomo, lubi przejmować kontrolę nad ludźmi.
 Po godzinnym odkurzaniu, zamiataniu i tym podobne wreszcie zabrali się za dekoracje. Pierwotny plan Christen zakładał obwieszenie salonu girlandami oraz całego parteru balonami. Sprzątanie okazało się jednak tak męczące, że wcześniejsza wizja idealnego wystroju odeszła w zapomniane. Dziewczyna przyczepiła z pomocą Slendera kolorowe wstęgi pod sufitem i pomogła chłopakom w zawiazywaniu balonów, które jak na złość nie chciały się nadmuchiwać. W końcu zawiesili w salonie czternaście, jakie udało im się ,,okiełznać" i padli na kanapę. Mieli ochotę to wszystko rzucić i pewnie zrobili by to, gdyby nie złośliwości ze strony opiekuna. Przecież ktoś, kto przeszedł tyle prób oraz wykonał od groma ciężkich zadań nie może załamać się przez lekkie utrudnienia życiowe.
   Wkrótce do rezydencji przybyła dziewczyna Toby'ego, Nataly, co na swój sposób zmotywowało ich do dalszego działania. Serdecznie przywitała się ze wszystkimi oprócz Masky'ego, z którym nadal była pokłócona i przystąpiła do działania. Samodzielnie dokończyła dekorację salonu, nie szczędząc niepochlebnych uwag w stronę męskiej części rezydencji. W prawdzie zajęło jej to dużo czasu, ale efekt był zadowalający. Przepełniona dumą, uśmiechnięta od ucha do ucha wkroczyła do kuchni. Była tam Christen, której przypadła dekoracja tortu.
- Już skończyłaś, Clocky? - spytała, używając zdrobnienia pseudonimu Nataly, pod którym ta zasłynęła w świecie przestępców.
  Dziewczyna przytaknęła i zajrzała jej przez ramię, by obejrzeć ciasto.
- Ładnie ci idzie. Ty go piekłaś?
- Nie, nie jestem dobra w te klocki. To robota Briana.
- Serio? Nie wiedziałam, że potrafi gotować - powiedziała szczerze ździwiona.
- Czasami nas ratuje, gdy coś nie idzie w kuchni. Jest naprawdę dobry w porównaniu do nas.
- Zabawne. Nigdy nie zwróciłam na to uwagi.
  Odstawiła z blatu kilka misek i usiadła na nim, przypatrując się koleżance. Cieszyła się z tego, że Toby odnalazł starą przyjaciółkę. W dodatku nie mogła zagrozić ich związkowi, ze względu na ich relację i była, zdaniem Nataly, najbardziej ogarniętą z podopiecznych Slendermana. Czuła, że w przyszłości jeszcze nie jedna osoba o niej usłyszy. W końcu Slenderman nie ratowałby byle kogo.
  Nagle poczuła coś na policzku. Dotknęła go dłonią i ze złością stwierdziła, że była to krew z jej oczodołu, gdzie umieszczony miała mały zegarek. Bardzo go lubiła, jednak od czasu do czasu rany wokół niego otwierały się, powodując wyciek brązowawej cieczy. Szybko podbiegła do lustra. Wyjęła z kieszeni bluzy chusteczkę i przyłożyła ją do twarzy, wcześniej przecierając nagromadzony brud. W momencie, gdy to robiła na korytarz wyszedł Masky.
- Znowu? - mruknął z obrzydzeniem.
- Może chcesz pomóc? - warknęła, groźne łypiąc na niego okiem.
- W życiu nie dotknę tego ohydztwa.
  Masky nie mógł zrozumieć tej dziwnej mody wśród pomocników Operatora oraz innych przestępców, w tym Nataly. Na przykład, ona miała ten potrzebny jak dziura w moście zegarek i wyszyty na policzkach uśmiech. Ogólnie nici były wśród nich bardzo popularne. Wyszywali sobie twarz, ręce, jak jakieś stare poduszki jego babci (Jak ta kobieta wychowała swoją córkę...). On zaś miał jedynie swoją maskę i niczego więcej do szczęścia nie potrzebował. Nigdy nie zniszczy swojego ciała, przynajmniej od zewnątrz.  Od wewnątrz, cóż, lubił czasem zapalić, co bardzo denwrwowało Christen i co starała się u niego zwalczyć. Ciężko było, ale czego nie robi się dla swojej dziewczyny.
  Z kuchni wyjrzała Christen. Ze współczuciem popatrzyła na Nataly.
- Biedactwo, wszystko ok?
- Uhm, zegarek... chyba nieco się skruszył - syknęła, przyglądając się brudnej chusteczce.
- Mam brudne ręce, zaraz Tim ci pomoże.
- Dzięki, dam sobie radę...
- Tak będzie lepiej.
- Nie będę tego dotykał. - Masky wyraził sprzeciw.
- Będziesz, Tim, będziesz - powiedziała Christen.
- Nie zmusisz mnie.
   Dziewczyna wzniosła oczy do nieba i podeszła do chłopaka. Oparła się o niego, po czym wyszeptała coś na ucho, na co lekko się speszył.  Pytająco przechylił głowę. Christen uśmiechnęła się, mrugając zalotnie i kiwnęła głową. Masky podrapał się po karku. Niechętnie wziął od zdziwionej Nataly chusteczkę i pochylił się, by oczyścić jej oko. Robotę wykonał w milczeniu, a kiedy skończył, bez słowa poszedł na górę, nie reagując na podziękowanie dziewczyny.
- Coś ty mu nagadała? - Nataly wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał chłopak.
- Nic takiego. Po prostu... obiecałam mu coś. - Christen wzruszyła ramionami.
- Co takiego?
- Coś. Naprawdę nie musisz tego wiedzieć.
- Chyba się domyślam. - Nataly uśmiechnęła się łobuzersko.
- Wątpię, by było to to - zaśmiała się, wracając do dekoracji tortu.
- Skoro tak mówisz... Nie będę wnikać. Tak w ogóle, jak ty z nim wytrzymujesz?
   Zdawała sobie sprawę, że do Christen chłopak miał inny stosunek, niż do reszty osób. Nie mogła tylko zrozumieć, dlaczego i wątpiła, by zawsze taki był.
- Co to za pytanie?
- Wybacz, ale naprawdę do siebie nie pasujecie.
   Christen odsunęła tort na bok i obróciła się przodem do Nataly, opierając się plecami o blat.
- Dlaczego? Fakt, bywa ignorancki, ale taki już jest i tyle. Nie jest to jakoś szczególnie kłopotliwe.
- Spójrz na siebie. Ładna, mądra, grzeczna, a on...
- Co do jego osoby, podważyłabym jedynie to ostatnie. Nie czaję, czemu jesteś do niego tak wrogo nastawiona. Co ci zrobił?
- Właściwie - zaczęła przyglądać się swoim paznokciom. - to nic. Ale sama jego osoba... No irytuje mnie po prostu! Nic na to nie poradzę. Ale wiesz, mam nadzieję, że przy tobie choć trochę się ogarnie.
   Widząc poważną minę Christen, zmartwiła się, czy aby na pewno oczernianie Masky'ego w jej obecności było dobrym pomysłem. Lubiła ją i nie chciała do siebie zrazić głupim gadaniem. Poczuła ulgę widząc, że dziewczyna jedynie westchnęła z uśmiechem stwierdzając, że również ma taką nadzieję. To się nazywa mieć dystans. Nie to co niektórzy.
~ Jak idą przygotowania?
   Do kuchni wmaszerował Slenderman, splatając dłonie za plecami.
- Zaraz będziemy kończyć - poinformowała Christen - A nuż wyrobimy się przed czasem.
~ Dobra robota. - Poklepał je mackami po głowach. - Patrząc na wasze poranne guzdranie myślałem, że więcej wam to zajmie.
- O wypraszam! - Nataly udawała oburzoną. - Kto się niby guzdrał? Po tym wszystkim...!
~ Clockwork...
- No co?
~ Nie zapominaj się. Przypominam, że nie jesteś u siebie.
- Tak tak. - Machnęła lekcewarząco ręką. - Wiecznie mi to pan powtarza. Zmieniając temat, Toby na pewno nam tu zaraz nie wparuje?
~ Nie powinien. Prosiłem, by dano mu dużo zajęć.
- Biedny. Żeby harować we własne urodziny. - Christen zrobiło się żal brata.

   Tymczasem Toby zaglądał do kolejnego okna rezydencji, starając się dowiedzieć , co dzieje się w środku. Doskoczył do parapetu i podciągnął się, próbując cokolwiek zobaczyć. Niemal przytulił się do szyby, by mieć jak najlepszą widoczność, ale firanki utrudniały ją nad wyraz skutecznie. Jego towarzyszka skrzywiła się słysząc uderzenie butów o ściany budynku.
- Nie możesz najzwyczajniej poczekać? Zaraz ktoś cię usłyszy - zganiła go.
- Daj spokój. Jesteś przewrażliwiona.
    Charlie the Psycho, bo tak nazywała się kobieta, spiorunowała go wzrokiem.
- Jesli wpadniesz, będę miała problem. Nie chcę oberwać od Operatora przez twoją lekkomyślność.
- Mówisz tak, jakbym co najmniej chciał go okraść.
- Matko, po prostu stamtąd złaź i tyle!
- Już, jeny, nie unoś się tak - mruknął i szybko skoczył na ziemię. Jakby nie patrzeć, Charlie była od niego starsza i ważniejsza. A niby nie było u nich hierarchii!
   Usiadł na niedużym kamieniu i oparł podbródek na dłoni.
- Mógłabyś chociaż powiedzieć, co to za prezent?
   Jedno spojrzenie kobiety wystarczyło, by wiedział, że nie. Znudzony zaczął kiwać się na boki. Ile czasu można szykować domowe przyjęcie?
- Ej, Charlie.
- No?
- Dlaczego nie mieszkasz z nami? Przecież byłaś bardzo blisko z Operatorem.
    Kobieta przez chwilę milczała, zdziwiona tym pytaniem. Oparła się o drzewo i spojrzała na niebo, myśląc nad odpowiedzią.
- Nie wiem. Po prostu tak wyszło.
- Dziwne...
- A tobie to się wydaje, że nigdy nic się nie zmieni? Dorośnij Rogers. Kto wie, czy niedługo nie usamodzielnisz się na tyle, by wziąć się za siebie i odejść.
- Sugerujesz, że nie umiem o siebie zadbać?!
- Ścisz się.
    Toby zacisnął zęby i wstał z kamienia, by zacząć przeskakiwać z nogi na nogę. Miałby opuścić rezydencję? Nie potrafił sobie tego wyobrazić. Był dorosły, nie mógł temu zaprzeczyć, ale czuł się tu dobrze. Tu była jego rodzina. Nie miał powodu, żeby coś zmieniać. Z tego, co wiedział, Charlie odeszła niedługo przed tym, jak Slenderman go przyprowadził. W rezydencji mieszkało wtedy jeszcze kilku innych proxy. Z czasem przenieśli się w inne części kraju, a ich miejsce zajęli Masky i Hoodie. Spotykali się czasami, czy to na misji, czy po prostu na zaplanowanym spotkaniu. Nie było to jednak to samo, co wtedy, gdy mieszkali razem. Oddalili się od siebie. Toby posmutniał na to wspomnienie. Nie, nigdy nie opuści rezydencji. Nie ma mowy.
  Oboje podnieśli głowy, gdy okno na piętrze zostało otworzone. Wychylił się przez nie Masky.
- Właźcie, skończyliśmy. A ty pamiętaj Gofrożerco, nic nie wiesz! No już, czego rżysz?!
  Toby, który nie mógł powstrzymać uśmiechu, odmachał mu na znak, że rozumie i skierował się do drzwi. I jak niby miałby opuścić to miejsce?
    Widząc bliskie osoby, które, gdy tylko przestąpił próg drzwi, rzuciły się na niego z życzeniami, obiecał sobie, że nigdy ich nie porzuci.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top