Cytrusowe zawody

Pidge poprawiła okulary, które powoli zsuwały się na czubek jej piegowatego nosa. Nieświadomie marszczyła go, gdy studiowała listę bóstw i najróżniejszych stworzeń, które wcześniejszego dnia miały otrzymać jej firmowe bukiety.

Przy okazji zerkała ukradkowo na Lance, który wyglądał jak wpół martwy. Ułożył się dramatycznie w ukochanym hamaku Opiekunki Zieleni i wzdychał ciężko, wygrzewając się w porannych promieniach słońca.

— Nie poszło ci tak źle, McClain. - mruknęła w końcu, gdy obok każdego nazwiska zaczęły pojawiać się zielone koniczynki, znak dostarczonej przesyłki. Jedynie przy jednym bóstwie pojawił się rozerwany listek, przez który aż uśmiechnęła się pod nosem. — Oho, jednak pominąłeś jedną osobę. W dodatku Hunka, swojego przyjaciela. Wstydziłbyś się.

Szatyn od razu podniósł się z miejsca, niemal doskakując do okularnicy i wyrwał pergamin z jej dłoni. Zmrużył powieki, zacisnął usta w wąską linię i przyglądał się niezadowolony całej tej liście. Coś tu było nie tak.

— Przecież nie było żadnej przesyłki do Hunka. — warknął pod nosem i gdy usłyszał rozbawione pytanie „to gdzieżeś zaniósł te kwiaty?", odpowiedział zgodnie z prawdą. — Do Hadesu. Przecież sama mi tyle o nim mówiłaś, miałem nie zapomnieć. No i zostawiłaś oznaczenie na tych różach... No wiesz, to „H" jak Hades.

Chłopak zaczynał mówić coraz to ciszej i wolniej, gdy dojrzał zszokowany wzrok swojej rozmówczyni.
Pidge przetarła twarz dłonią, przeszła się w kółko z widocznym zdenerwowaniem i nawet nie pomogło jej branie głębokich wdechów.

Może właśnie z tego powodu wzięła do rąk wolny bukiet słoneczników i nie martwiąc się jego przyszłą zgubą, zaczęła okładać nim Boga Wód. Złociste płatki sypały się, opadały miękko na ziemię, gdy Pidge wrzeszczała i atakowała zdezorientowanego przyjaciela.

— Bardziej "H" jak jesteś cholernym idiotą, Lance. Idiotą i najgorszym słuchaczem! Przestrzegałam cię przed tym miejscem, do cholery. Mogłeś tam zginąć, moje kwiaty by uschły w chłodnych czeluściach! — warczała na niego niemal agresywnie, rozzłoszczona ignorancją szatyna. Zaraz jednak wycofała się lekko, opuściła swą kwiecistą broń i poczęła przyglądać mu się ze szczerym szokiem.

Zszedł przecież do Krainy Umarłych i udało mu się wrócić w jednym kawałku.
Niebywałe.

— Lance, zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś pierwszą osobą, która zeszła do Hadesu i wróciła z niego żywa?

Sens jej słów dopiero teraz zaczął docierać do chłopaka, który aż przełknął głośno ślinę. Również i nerwowy śmiech wyrwał się z jego ust, gdy w końcu postanowił jej odpowiedzieć.

— Zszedłem do Podziemi, wróciłem wciąż żywy i nawet zostawiłem tam bukiet dla samego Hadesa, życząc mu miłego wieczoru. Zabawne, prawda?

x x x

Kogane przechadzał się po ogrodzie, doglądając swych kwiatów i owoców, które wyglądały przepięknie. Właściwie, od zawsze wiedział, iż jego uprawy wyglądają i smakują najlepiej. Żadna roślina z Powierzchni nie mogła się równać z jego plonami.

Oczywiście takich pochlebstw mógł słuchać jedynie od Shiro, ewentualnie dusz, które niekiedy częstował półmiskiem słodkich owoców. Prócz nich, nikt inny nigdy nie kosztował jego tworów.

Teraz jednak miał okazję podzielić się nimi z kimś jeszcze, co naprawdę go ekscytowało. Energicznie stawiał kroki pomiędzy grządkami, trącał kiście winogron, nachylał się nad soczystymi truskawkami, doglądał dyń czy arbuzów.

Miał nawet przygotowany koszyk — dokładnie ten sam, w którym wcześniej znajdował się pachnący bukiet. Wyłożył go czerwoną tkaniną, która piękną barwą dorównywała urokowi darowanych mu róż. Jednak na tym skończyło się jego pakowanie, gdyż zbyt był zdenerwowany, by ułożyć na dnie cokolwiek więcej. Wolał więc czekać na swojego Przewoźnika, który miał wypełnić swe zadanie i opowiedzieć swojemu panu o tajemniczym chłopaku. To pomogłoby mu w podjęciu decyzji.

Keith wyczekiwał go niecierpliwie, a gdy w końcu ujrzał postać białowłosego, który powolnie kierował się w stronę ogrodu, aż wstał na równe nogi. Nie potrafił i nawet nie chciał ukrywać tego, jak emocjonalnie podchodził do całej sprawy. Zresztą, pierwszy raz w całej jego wieczności ktoś realnie był dla niego miły. Miał prawo, by tak żywiołowo to przeżywać.

- I jak, wiesz coś o nim? Jaki jest, co lubi? Mówże, Shiro, bo zwariuję w końcu!

Przewodnik ukłonił się w ramach przywitanie ze swym panem i przysiadł na kamiennej ławce, chcąc unormować oddech. W końcu przebył ogromny kawał drogi, poszukując informacji o Kwiecistym Bogu.

— Będziesz musiał mu zmienić przydomek, bo niewiele ma z tymi kwiatami wspólnego. Wiem, że aktualnie pracuje dla Opiekunki Zieleni, dostarcza bukiety i jeden z nich ofiarował właśnie tobie. Na powierzchni mówią, iż Gunderson nigdy nie posłałaby duszków czy nawet tego swojego przyjaciela do samego Hadesu, więc... To naprawdę musiało być od niego.

— Oh... - wyrwało się z ust bruneta, które mimowolnie rozciągnęły się w słodkim uśmiechu. Jak nie on, spuścił na moment wzrok i wstał, otrzepując ubranie z niewidzialnego kurzu. Jego czarny płaszcz ciągnął się za jego drobną postacią, a materiał delikatnie falował przy lekkich podmuchach wiatru. Robiło się coraz chłodniej, jednak Kogane doskonale czuł, jak jego ciało zalewa się dziwacznym gorącem.

— Opowiedz mi o nim coś więcej.

Takashi skinął więc głową i bez większych oporów zaczął zdradzać wszelkie szczegóły, jakie udało mu się poznać. Mówił o boskiej naturze Lance, opiece nad wodami świata i dziecinnościach, które tkwiły w jego sercu. Komentował występki szatyna, mówił o jego osiągnięciach na Powierzchni. Również chętnie przybliżył Hadesowi opis świątyni McClaina czy sam jego wygląd.

Przewoźnik mimowolnie uśmiechał się pod nosem, gdy dostrzegł błyski zaciekawienia, które zagościły w fiołkowych oczach. No tak, w końcu jego pan nigdy nie widział Powierzchni, niedane mu było doświadczyć morskich fal, które uderzałyby o jego bladą skórę. Z trudnością nawet wyobrażał sobie muszle, które McClain nosił w poskręcanych włosach czy przy pasie togi.

Ciekawił go więc na równi, co nieznany świat. Piękny, tajemniczy i pełen życia.

— Więc co mu podarujesz? — białowłosy zapytał z chwilą, gdy Bóg Krainy Umarłych udał się do swej ukochanej alejki. Nawet nie musiał odpowiadać, gdy energicznie począł zrywać cytrusy z pachnących drzewek. Limonki, cytryny, soczyste pomarańcze i najsłodsze mandarynki.

Układał je na dnie koszyka, który chętnie zapełniał figami, winogronem, pistacjami czy nawet kawałkami dyń. Z chęcią udekorował plecionkę błękitną wstążką i pomiędzy swe twory, delikatnie ułożył białe lilie. Kochał ich kolor i zapach. Delikatność, która za nic nie pasowała do tego miejsca.

Jednak nie kryjąc, Kogane chciał przekazać czystość swych intencji i uczuć. Chciał mówić do niego o boskiej piękności czy życzeniu wszystkiego, co najlepsze. Tak więc przemawiał i odpowiadał Lance w równie kwiecisty sposób.

Przez dłuższy moment patrzył krytycznie na swoje dzieło. Oglądał je dokładnie z każdej strony i mimowolnie uśmiechał się na myśl, iż stworzył własną nadmorską interpretację. Miał cichą nadzieję, iż McClain zrozumie tę subtelność i doceni ją w jakimkolwiek stopniu. W końcu udało mu się zaakceptować pakunek i wręczył go Przewoźnikowi, który czekał już gotów do drogi. Wtrącając się na moment, Shiro zaczął miewać głupiutkie wrażenie, iż stał się kolejnym boskim chłopcem na posyłki. Mógłby się nawet na to złościć i z urazą pływałby po Styksie, skarżąc się duszom na swą niedolę. Niestety, za bardzo uwielbiał Hadesa i chciał by uśmiech jak najdłużej gościł na jego twarzy. Może dlatego tak potulnie mknął do Wodnego młodzieńca?

x x x

Słońce na Powierzchni niemal wypalało dziury w jego czarnym płaszczu. Przynajmniej takie miał wrażenie, gdy po raz pierwszy w swym zbyt długim życiu, musiał zdjąć swą część odzienia. Zarzucił niedbale materiał o ramię i począł dalej szukać Kwiecistego szatyna. Wodził za nim wzrokiem, starał się odszukać jego zapach.

Dopiero po długich godzinach, gdy rydwan Lotora zaczynał schodzić za horyzont, mógł dostrzec Opiekuna Wód, który chętnie gawędził ze Świetlistym Bogiem. Przyglądał im się z boku, widząc jak przy pojeździe zbiera się więcej istnień.

Dostrzegł Boginię Piękna i Miłości, której śnieżne włosy błyszczały w niknących już promieniach. Również i Gunderson przysiadła na pojeździe, włączając się do żywej rozmowy. Głosy jednak ucichły na dobre, gdy wszyscy zgromadzeni dostrzegli Przewoźnika.

Nikt nie spodziewał się go w tych rejonach, w końcu nie opuszczał on Styksu i okolic pałacu. Mogli przeczuwać tylko najgorsze.

— Hades kazał przekazać, iż bukiet wyjątkowo przypadł mu do gustu. Pozdrawia cię serdecznie i odpowiada darem. — wyrecytował swą kwestię, którą ćwiczył z Keithem zdecydowanie zbyt wiele razy. Wysilił się nawet na uśmiech i ułożył kosz tuż przed stopami szatyna.

Sam chłopak spoglądał na prezent, jakby skryto w nim największe dziwy tego świata. Przyglądał mu się błyszczącymi oczami i przykląkł, by wziąć w dłoń jedną z pachnących cytryn.

— Czekaj, czekaj. To ten Hades, któremu przez pomyłkę posłałeś kwiaty? — Lotor odezwał się, spoglądając przez ramię Boga Wód. Mimowolnie uśmiechnął się złośliwie, widząc chwilową panikę na twarzy szatyna i rosnące zainteresowanie, które pojawiło się u Przewoźnika. — No ładnie, McClain.

Chłopak zerwał się na równe nogi po tych słowach, chcąc się jakoś wytłumaczyć. Chciał wyjaśnić całą sytuację i podziękować Hadesowi za prezent, który mu przysłał. Był piękny, prosto od serca i Lance mógł doskonale to wyczuć. Doceniał go, nawet jeśli przez wcześniejszą wspomnienie o pomyłce, w środku płonął od uczucia wstydu. Nie mógł jednak powiedzieć o niczym. W końcu Shiro zniknął prędko, pozostawiając szatyna gorzko winnym.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top