7. Błękitne światło



Victor spodziewał się uderzenia wiatru, albo, tak jak to miało miejsce poprzednim razem, nagłej ciszy i następujących po niej odgłosów następnego świata, ale, choć był stu procentowo pewny, że przekroczył już Bramę, wciąż czuł na twarzy zimne kropelki i słyszał łoskot wody uderzającej z ogromną siłą w skałę.

Otworzył oczy, by przekonać się, że rzeczywiście nic się nie zmieniło. Wciąż był w Upalnym Świecie. Zrobił coś źle? To nie to miejsce? Dlaczego nie zadziałało?

- Teraz musisz się cofnąć! – usłyszał nawoływanie Phichita. – Przejdź przez Bramę jeszcze raz, tylko że z drugiej strony! – wyjaśnił chłopak widząc jego nic nie rozumiejące spojrzenie. Więc tak właśnie Victor zrobił.

Tym razem nie zamykając oczu cofnął się ze dwa kroki i nagle rozbłysło wokół niego jasne światło. Kształty i kolory rozmazały się, by zaraz złożyć w coś zupełnie innego. Przed mężczyzną rozpościerała się piękna, pełna kwiatów i zielonej trawy polana, z której gdzieniegdzie wyrastały niskie, krępe drzewka o poskręcanych gałęziach. Grunt obniżał się dość ostro, co pozwoliło Victorowi wywnioskować, że znalazł się na szczycie jakiegoś wzniesienia. A pozostałe widoki mówiły jasno, że to wzniesienie było szczytem góry. Bo słońce świecące z jego lewej strony nie docierało jeszcze do przykrytych mgłą dolin, a tutaj, choć powietrze było niezwykle rześkie, przemykały gdzieniegdzie strzępy białych chmur. Oczarowany widokiem mężczyzna odwrócił się, by spojrzeć również za siebie i o mało nie wrzasnął, padając na plecy. Szybko zsunął się kilka metrów, zaciskając dłoń na koszulce, jakby miał tym gestem powstrzymać swoje serce przed wyrwaniem się na wolność. Chwilę temu znalazł się bowiem na krawędzi urwiska.

Kilka minut Victor się jeszcze uspokajał, po czym podpełznął do granicy i spojrzał w dół. Od wysokości zakręciło mu się w głowie, ale odczuł też pewien rodzaj ulgi. Jakby jakiś ciężar spadł mu z klatki piersiowej w tę przepaść, w którą patrzył.

- Wow... – Teraz, gdy nie obawiał się już spadnięcia, przyszło mu do głowy, że to ciekawe. Z jednej strony łagodne, pełne roślin wzniesienie, na którym z pewnością żyło całe mnóstwo słodkich, futerkowych zwierzątek, a z drugiej wręcz pionowa, gładka ściana nagiej skały. Zimna i groźna. Góry są jednak niesamowite.

Victor jeszcze raz spojrzał w dół urwiska, po czym wstał i zwrócił się w stronę lasu. Tu wciąż było dla niego zdecydowanie za gorąco, ale przynajmniej zimny wiatr przenikał jego ciało, sprawiając, że dało się oddychać. Srebrnowłosy odetchnął głęboko po czym raźno ruszył przed siebie. Tak jak powiedział mu Emil, liście drzew faktycznie miały dziwne kolory. Od żółtych, przez pomarańcz i czerwień, do ciemnobrązowych. Niektóre miały nawet białe żyłki i plamki. Mężczyzna powoli zagłębiał się w las, z zachwytem obserwując liście wirujące w powietrzu niczym deszcz i szeleszczące pod nogami. Gdzieś z daleka słychać było ryk jakiegoś zwierzęcia, ale Victor nie przejął się tym, zakładając, że tego pierwszego dnia w nowym świecie nie może mu się nic stać. Z resztą dźwięk dochodził naprawdę z dużej odległości.

Im dalej Victor szedł tym gęstszy las go otaczał. Ze szczytu widział przecież, że drzewa w pewnym miejscu się kończyły, ustępując pastwiskom i wysokiej trawie, jednak teraz zdawało mu się, że idzie zdecydowanie za długo, a otwartej przestrzeni nie było widać. W dodatku, choć nie widział tego przez liściastą kopułę, był pewien, że chmury zasłoniły niebo. Normalnie uznałby, że to tylko lepiej, ale wraz z chłodem zrobiło się również nieco ciemniej. Nie, żeby bał się ciemności, jak jakaś mała dziewczynka, ale jeśli dodać do niej zabłądzenie w jakiejś głuszy, w obcym miejscu, pełnym nieznanych mu niebezpieczeństw i ryczących potworów... To chyba oczywiste, że odczuwał pewien niepokój. Nawet kogoś tak odważnego jak Victor przeszył zimny dreszcz, gdy wiatr zaczął zupełnie nagle i bardzo upiornie zawodzić w konarach otaczających go drzew. Chłopak rozejrzał się dookoła, w desperackiej próbie znalezienia na szybko jakiejś kryjówki przed nadciągającą ulewą. Sam nigdy nie mieszkał w górach, ale słyszał kiedyś, że nawałnice w takich miejscach są wyjątkowo niebezpieczne. Co powinien zrobić? Skulić się gdzieś i przeczekać? Taa... Nie. Zbiec na dół? A jak skręci kostkę? Wrócić na górę...? Głupi pomysł. Po rozważeniu wszystkich opcji, Victor po prostu wzruszył ramionami i wznowił niespieszną wędrówkę obraną wcześniej drogą. Jak sytuacja się zmieni, będzie zwyczajnie improwizował. Miał w tym wprawę. Z resztą co innego miałby zrobić?

Robiło się coraz ciemniej i coraz mocniej wiało, ale deszcz nie nadszedł. No, nie licząc liści, piasku i drobnych gałązek, które nagle zrobiły sobie z Wędrowca jakby tarczę strzelniczą. Wicher strącał ich teraz znacznie więcej, niż sypało się z gałęzi jeszcze kilka minut wcześniej. Victor, może nie marzł, ale nawet jemu ta pogoda wydawała się niezbyt przyjemna i najchętniej to znalazłby jakiś dom. Jeszcze raz rozejrzał się, mając nadzieję, że tym razem zobaczy cokolwiek nadającego się na kryjówkę i... dostrzegł coś dziwnego.

To nie pojawiło się nagle. Nie był też w stanie stwierdzić, od jakiego czasu tu było. Czy zwyczajnie nie zauważył wcześniej tego, na co patrzył od samego początku?

Między ciemnymi pniami drzew przebijało się migotliwe, biało-niebieskie światełko. Wydawało się odległe tak bardzo, jak tamten ryk, który Victor słyszał wchodząc do lasu, jednak gdy mężczyzna przekrzywił głowę, przez chwilę odniósł wrażenie, że owo światło unosi się kilka centymetrów przed jego twarzą. To uczucie prawie natychmiast minęło. Nienaturalne, błękitne światło, nie wiadomo w jaki sposób unoszące się między drzewami było... niepokojące. Zwłaszcza, że gdy się w nie patrzyło, wycie wiatru i w ogóle wszelkie odgłosy lasu, zdawały się przytłumione, jakby musiały przedrzeć się przez grubą ścianę otaczającą Victora i to dziwne Coś. Srebrnowłosego przeszył dreszcz, a w głowie zrodziła się paniczna myśl o ucieczce. Jak najszybciej, jak najdalej od tego miejsca, tego światła! A jednak słaby, migoczący blask go przyciągał. Przyzywał słodką, zaklętą pieśnią, która przeszywała duszę na wskroś. Zupełnie wbrew sobie, z głową pełną przerażenia i błagania o uwolnienie, Victor postąpił krok w stronę tego światła. A potem kolejny i jeszcze jeden. Tajemnicza poświata również powoli zmniejszała odległość między nimi. Powoli, lecz nieubłaganie. A wraz z każdym ruchem, coraz mocniej na Victora działała ta dziwna melodia, bardziej odczuwalna ciałem niż słuchem. Samo światło też zdawało się jakby większe. Rosło i rosło, aż przesłoniło mu całe pole widzenia. Victor się bał. Bardziej niż kiedykolwiek w życiu, bardziej niż przy ataku Górskiego Smoka, bardziej, niż to w ogóle możliwe. I, kiedy myślał, że nie ma już dla niego ratunku, że ta migotliwa istota, która rysowała się przed nim w kuli nienaturalnego blasku, pochłonie go doszczętnie, rozrywając duszę na kawałki i kęs po kęsie pożerając wciąż żywe ciało, kiedy już poniekąd pogodził się z postępującym odrętwieniem, coś się zmieniło.

Victor zamrugał zdziwiony, oddychając ciężko, jakby się przed chwilą podtopił. Był w lesie, w ciepłym, kolorowym lesie na zboczu góry. Liście naokoło szumiały i wirowały w swym tańcu, a ptaki wyśpiewywały pieśni pochwalne dla swych partnerów i partnerek. Gdzieś, po jednym z niedalekich konarów przekicała właśnie niezwykle zaaferowana wiewiórka. Nie było ani śladu po burzy i dziwnym błękitno-białym świetle. Zdezorientowany mężczyzna chciał rozejrzeć się po okolicy, gdy nagle coś uderzyło go w głowę. Zaskoczony spojrzał na to i chwilę później podniósł z ziemi... szyszkę. Najzwyklejszą, niewielką szyszkę. Przyjrzał się jej uważnie, zastanawiając się, czemu szyszka uderzyła go raz, a na głowie czuł lekki ból w dwóch miejscach. Zagadka wyjaśniła się chwilę później, gdy druga szyszka boleśnie odbiła się od czoła Victora, zostawiając po sobie trzeci ślad. Srebrnowłosy odwrócił się, by zlokalizować źródło tych pocisków i zobaczył pierwszego w tym świecie człowieka.

Z wyglądu był to nastolatek, którego na pierwszy rzut oka można by wziąć za dziewczynę. Miał delikatną posturę tancerki, złoto-blond włosy opadające łagodnie na ramiona i dość obcisły, jasny strój. Jednak Victor szybko wziął poprawkę na to, że przecież sam w pewnym sensie wyglądał podobnie. W dodatku twarz nieznajomego wykrzywiał taki grymas, jakiego nie potrafiłaby wykonać żadna kobieta. A słowa wyrzucane przez jego usta z prędkością szarżującego jednorożca, w jakimś obcym Victorowi języku, z pewnością były wiązanką wyjątkowo wyszukanych przekleństw.

- Wybacz, ale nic nie rozumiem – odezwał się radośnie, zupełnie nie przejmując się tym, że przerwał blondynowi słowotok.

- Ty pieprzony samobójco! Nawet szczeniaki wiedzą, że Błędnym nie patrzy się w oczy! – Chłopak też niespecjalnie się przejął. Jedynym, zdecydowanie pozytywnym skutkiem było przejście na odpowiedni język. - Jesteś największym debilem, jakiego w życiu widziałem! Jak chcesz się zabić, są z pewnością mniej bolesne sposoby!!! Myślisz, że ja nie mam co robić, tylko ściągać stąd zwłoki takich jak ty?! Kto w ogóle sam łazi po tych górach, poparańcu! – wrzeszczał, chwytając z ziemi kolejną szyszkę i już szykując się do rzucenia nią w Wędrowca.

- Och, to miło, że się o mnie martwisz. Victor jestem. – Mężczyzna wykorzystał przerwę blondyna dla nabrania oddechu, by beztrosko uśmiechnąć się do niego.

- Jurij Plisetsky – chłopak na sekundę spuścił z tonu. Ale tylko na sekundę. – Nie martwię się Łysolu!!! Po prostu nie chcę mieć dodatkowej roboty!!!

- Jasne! – przytaknął mu Victor radośnie. Nie wiedział co w niego wstąpiło, ale jak patrzył na tego blondyna, to nie mógł się powstrzymać, by nie podrażnić się z nim, swoją przesadzoną infantylnością. Dlatego mało brakowało, a wręcz podfrunął by do niego, celem przytulenia się. – Zero troski, będę pamiętał!

- Ty stary...

- Ej Jurij, a to przed chwilą, to co to właściwie było? – przerwał mu, nim chłopak znowu zdążył się rozpędzić z wyzwiskami.

- A co miało być? – zapytał tamten agresywnym tonem.

- To niebieskie światło. Nagle zrobiło się ciemno i zerwał się wiatr i zobaczyłem niebieskie światło. A potem wszystko zniknęło – wyjaśnił, czując zimny dreszcz na samo wspomnienie. Plisetsky natomiast westchnął cierpiętniczo, przecierając twarz dłonią.

- Ech... Jesteś Wędrowcem, co? – zapytał. Victor chciał zaprzeczyć, pamiętając porady Emila, ale chłopak to wyczuł, nim srebrnowłosy zdążył otworzyć usta. – Nie ściemniaj mi tu! Jesteś Wędrowcem i jesteś tu pierwszy raz! Inaczej nie zachowywałbyś się jak kompletny debil i pomyleniec!!! – wrzasnął tak, że z pewnością słychać go było w całych górach. – To, co widziałeś to Błędny Ognik. Coś, od czego trzymasz się z daleka, czaisz? – tłumaczył już spokojniej. – Nie podchodzisz, nie gapisz się na to, nie dotykasz. Jeśli spróbujesz go złapać, odgryzę ci łapy. Chyba, że on zrobi to pierwszy. A teraz chodź. Nie mam zamiaru sterczeć tutaj do nocy! – rozkazał głosem nieznoszącym sprzeciwu, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Victor wahał się tylko przez ułamek sekundy. Poprawił plecak na ramieniu i poszedł w nieznany sobie świat, za tym rozwrzeszczanym nastolatkiem.

- Ej, Jurij, a ile ty masz właściwie lat? – zapytał ciekawie, gdy wreszcie dogonił chłopaka.

- Na wasze to będzie z piętnaście – usłyszał w odpowiedzi.

_____________________________

Ciężko mi było przebrnąć przez lato, ale po napisaniu tego rozdziału stwierdzam, że z jesienią pójdzie lepiej :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top