4. Jak ci się podoba ten upalny świat?
W miarę jak szli las oddalał się od brzegowej linii, mech zmieniał się w sztywną, ostrą trawę, a między skałami zaczęło pojawiać się coraz więcej jasnożółtego piasku. Wreszcie ten ostatni pochłonął zarówno kamienie, jak i wszelką roślinność i rozlał się grubą, chrzęszczącą warstwą pod nogami ludzi. Słońce prażyło niemiłosiernie, a woda, która wcześniej z rykiem rozbijała się o skały, teraz szumiała w rytm fal obmywających brzeg. Do tych wszystkich odgłosów, co jakiś czas zagłuszanych przez krzyk białych i biało-czarnych ptaków, zaczęły dołączać też dźwięki dobrze znane Victorowi. Przytłumione z powodu odległości echa rozmów, krzyki bawiących się dzieci i radosne szczekanie psów. Mężczyźni minęli kolejny cypel, weszli w zatoczkę i nagle przed nimi otworzył się widok, jakiego Victor nie tyle się nie spodziewał, co nawet nigdy nie potrafiłby sobie wyobrazić.
Na piasku rozłożono masę koców i ręczników, tworzących kolorową mozaikę. Ludzie ubrani w obcisłe, krótkie stroje, a czasami nawet półnadzy, leżeli na nich, lub biegali dookoła, w jakiejś nieznanej Victorowi zabawie. Wielu z nich wchodziło do wody, chlapiąc naokoło, lub zwyczajnie odpoczywając, unosząc się na powierzchni. Niektórzy, bojąc się utopienia, mieli ze sobą niewielkie, słomiane tratwy. Gdzieś w tym całym rozgardiaszu, co jakiś czas błyskały rybie płetwy Syren, lub zwierzęta, które Chris, w odpowiedzi na pytanie, nazwał Delfinami. Gdzieś tam jakiś dzieciak bawił się z psem, inny lepił piaskową budowlę, pilnując by nie zniszczyła jej nadchodząca fala, jeszcze inny starał się coś wyłowić, jednak w jego rękach pozostawała jedynie słona woda.
Victor zwrócił uwagę na jeszcze coś, co go zaskoczyło. Mianowicie skóra tych ludzi. Niektórzy mieli ją w kolorze ciemnej czekolady, inni zaczerwienioną jak po oparzeniu, a jeszcze inni zwyczajnie lekko ciemniejszą. Victor oczywiście wiedział, co to opalenizna. On sam przecież był bardzo wrażliwy na słońce. Nigdy jednak nie spiekł się na taki zupełnie czarny kolor. Czy to zależało od człowieka, czy każdy, jeśli spędzi na słońcu odpowiednio dużo czasu, stanie się taką spaloną skwarką?
- Stój tu, bo jeszcze się zgubisz. Nie ruszaj się, zaraz wrócę – zakomendował blondyn, już szykując się do zniknięcia w tłumie, gdy nagle Wędrowiec zauważył znajomą twarz, czy raczej mordkę.
- Makkachin?! – zawołał dostrzegając pudla próbującego zaatakować falę.
Psiak, słysząc znajomy głos zapomniał o szumiącej wodzie i zwrócił łeb w stronę wołającego. Chwilę później, tak jak przy pierwszym spotkaniu powalił Victora na ziemię i zaczął lizać go po twarzy, okazując nieograniczoną, psią radość.
- O. Widzę, że zdążyliście się już zaprzyjaźnić - nowy, radosny głos zwrócił uwagę srebrnowłosego.
- Poznaliśmy się już wcześniej – wyjaśnił, podnosząc głowę i spychając z siebie psiaka.
Nad nimi stał Chris, a obok niego chłopak o czarnych włosach, ciemnych oczach i ciemniejszej karnacji, ubrany jedynie w krótkie spodenki. Obaj uśmiechali się szeroko, widząc to spotkanie starych przyjaciół.
- W twoim świecie? – zapytał brunet, gdy Victor wstawał z piasku.
- Tak – odparł Wędrowiec. – Victor jestem – przedstawił się wyciągając dłoń, która natychmiast została uściśnięta.
- Phichit Chulanont – odparł chłopak. – Makka ma niesamowity instynkt do ludzi. Znaczy tutaj to działa, nie wiem jak przy innych Bramach. Ale myślę, że musiał wiedzieć, że za nim pójdziesz. Zazwyczaj nie rzuca się tak na obcych – gadał, wyprowadzając towarzyszy z plaży na drewniany taras otaczający jakąś zadaszoną budkę.
- To twój pies? – pytanie Victora dostało odpowiedź w postaci śmiechu i przeczącego pokręcenia głową.
- Nie, ale jest tutaj na tyle często, że zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. Też chcecie lody? – zapytał podchodząc do długiej lady z desek. Chris w odpowiedzi zaczął wymieniać długą listę dodatków, jakie koniecznie muszą znaleźć się w jego deserze, a Victor tylko skinął głową. Makkachin nie odpowiedział, ale on z pewnością zażyczyłby sobie zimnej wody i jakiś kawałek dobrego mięska. Phichit nie zapomniał o nim w swoim zamówieniu.
- No więc czego dokładnie szukamy? – zapytał Chulanont, gdy usiedli już na wysokich stołkach przy ladzie, każdy ze swoim deserem i drinkiem. Znaczy Phichit miał drinka, Chris bardzo kolorowego drinka z parasolką i ozdobionego limonką. Victor natomiast zadowolił się schłodzoną wódką.
- Bramy – odparł natychmiast srebrnowłosy. – Chcę się jak najszybciej dostać do Bramy.
Jego powaga z jakiegoś powodu bardzo rozbawiła towarzyszy.
- A przed kim uciekasz? Ładna jest? Przyjdzie tu cię szukać? – pytał Chris, szczerząc się w dziwny sposób.
- Ty ponoć jesteś zajęty – przypomniał mu brunet, również niezwykle ucieszony. Victor, który jakoś nie spieszył się do ożenku, dopiero po tym komentarzu zrozumiał, o co chodziło.
- Nie, nie uciekam przed dziewczyną. Bardziej można powiedzieć, że szukam kogoś. Ale tutaj na pewno nie znajdę.
Phichit znów parsknął śmiechem, ale zaraz zmusił się do powagi.
- A dlaczego nie? – zapytał zaciekawiony. Victor jednak w pierwszej chwili nie odpowiedział, zatykając się lodami.
- Za gorąco – wyznał w końcu. – Ja wiem, że do każdych warunków można się w końcu przyzwyczaić, ale mi u nas było za gorąco, a tu jest ze dwa, trzy razy cieplej. Nie ma szans, żebym tu został.
- O, a to ciekawe. Inni zawsze byli oczarowani tym miejscem. Mówili, że mogliby tu spędzić wieczność.
- I zostawali?
Brunet pokręcił głową biorąc łyk swojego napoju.
- Niewielu – odparł. – Wędrowcy to jednak Wędrowcy. Niektórzy mieli dość po miesiącu, inni wytrzymali rok... Jeśli ktoś po roku dalej tu jest, to prawdopodobnie już zostanie. Ale, żeby już pierwszego dnia usłyszeć, że chcesz jak najszybciej znaleźć Bramę, to jeszcze się chyba nie zdarzyło.
- Tu jest po prostu za gorąco – jasnowłosy wzruszył ramionami. – Często spotykasz Wędrowców?
- Nie wiem, czy często. Wszyscy, którzy tu trafią prędzej czy później do mnie przychodzą – wyjaśnił Phichit. – Chodźcie, lepiej pogadać o tym w domu. Skoro tak przeszkadza ci gorąco, coś na to poradzimy – zaproponował wstając od stołu.
Makkachin zerwał się z entuzjazmem, gdy tylko Victor również się podniósł. Chris natomiast albo miał bardzo, bardzo słabą głowę, albo w trakcie rozmowy towarzyszy zamawiał sobie drinka za drinkiem, bo tylko spojrzał na nich szklanym wzrokiem, wyciągając rękę, by pomóc mu wstać.
- Wracasz do domu, czy idziesz z nami? – zapytał go brunet, który musiał nie pierwszy raz być w takiej sytuacji, bo zachowywał się, jakby to było coś absolutnie naturalnego.
- Iiiiiiidę! – odparł Chris nieco bełkotliwie, aczkolwiek z wielkim zapałem. Przyjaciel podniósł go więc z miejsca i oparł o siebie. Parsknął cicho, gdy zobaczył ile pustych kieliszków i szklaneczek stało na ladzie w zasięgu ręki blondyna.
***
- Boże, ja się stąd nie ruszam – jęknął Victor, padając twarzą na chłodną kamienną podłogę w domu Phichita. Droga, którą pokonali nie była długa, ale całkowicie go wykończyła. – Jak wy wytrzymujecie taki upał? – zapytał zmuszając się by spojrzeć na bruneta.
- Dzisiaj nie jest jeszcze tak gorąco – zauważył Phichit, na co odpowiedzią był tylko jęk pełen cierpienia. Jeśli miało być jeszcze goręcej, Victor był pewien, że zanim znajdzie Bramę, to się roztopi. Ale... A jeśli w następnym świecie jest jeszcze gorzej? Jeśli usmaży się nim zdoła wrócić do domu?
Chulanont westchnął spoglądając to na zwłoki spitego Chrisa, to na równie martwego Victora. Jeden z nich niestety musiał wytrzeźwieć, ale na drugiego chłopak znał dość skuteczny sposób.
- Wódka z lodem, czy zimna woda w basenie? – zapytał, przechodząc obok Victora. Tak jak podejrzewał samo pytanie miało miało niezwykle ożywczą moc.
- Oba! – zawołał Wędrowiec zrywając się z podłogi. Już miał pobiec w głąb domu, w poszukiwaniu wspomnianych wódki i basenu, ale zaraz zawahał się, jakby o czymś sobie przypomniał.
Phichit zdążył doprowadzić Chrisa do sofy i położyć go na poduszkach, po czym odwrócił się, zaskoczony tym, że Victor nie zaczął jeszcze przetrząsać szafek w jego kuchni. Ten w tym czasie, bacznie obserwowany przez pudla, pochylał się nad swoim plecakiem, ostrożnie przeszukując jego zawartość.
- No wreszcie. Chodź tu – odezwał się nagle, jeszcze bardziej nurkując głową w torbie. Wyciągnął stamtąd coś, co wyglądało jak puchata kulka mieszcząca się na otwartej dłoni.
- Phichit, a dla niego też się coś znajdzie? – zapytał pokazując tą kulkę gospodarzowi. Uznał, że skoro chłopak wprowadził tu Makkachina, to nie będzie miał nic przeciwko mniejszym zwierzątkom. Dlatego zupełnie nie przewidział jego reakcji.
Pisk Phichita był chyba głośniejszy nawet od krzyków trojaczek, kiedy te się o coś kłóciły. Victor w pierwszej chwili cofnął się, przytulając do siebie rękę z Berbeciem, spodziewając się przerażonego rozkazu „pozbycia się tego paskudztwa", ale i tym razem nie miał racji. Chłopak zaczął wręcz skakać wokół niego, ze świecącymi oczami próbując jeszcze raz dojrzeć stworzonko.
- Oswoiłeś chomika?! – pytał podekscytowany. – Pokaż go! Ja od tak dawna próbowałem, ale za bardzo się boją. No weź, nie zrobię mu krzywdy! Proooszeeeę, pokaż go!
Srebrnowłosy odetchnął z ulgą, że jego przyjacielowi nie grozi wyrzucenie z powrotem w taki skwar, ale też znów cofnął się, by zachować bezpieczny dystans od uradowanego chłopaka.
- Ale ostrożnie. Nie dotykaj go, bo zrobisz mu krzywdę – polecił w końcu, znów wyciągając ręce przed siebie.
- Jasne – odparł brunet, chowając dłonie za siebie i pochylając się nad chomikiem. – On ma róg! – zawołał nagle, jeszcze bardziej podekscytowany. – Nigdy takiego nie widziałem! Prawdziwy?
- Taa. Naprawdę u was nie ma chomikorożców?
- No właśnie nie ma. Może nie widziałem na żywo zbyt wielu odmian, ale dużo o chomikach czytałem. W żadnej książce nie było nawet słowa o takich z rogami. Mogę dotknąć? Tylko troszkę...
- Możesz pogłaskać. Tylko delikatnie, żeby go nie zmiażdżyć – zgodził się, już w myślach przepraszając za to Berbecia. Phichit jednak znów go zaskoczył, bo pogłaskał zwierzątko tak delikatnie, jakby faktycznie byle dotyk miał zrobić mu krzywdę. Przesunął jednym palcem po rogu zwierzęcia, łebku, a potem grzbiecie. Pozwolił, by Berbeć obwąchał jego palce i zainteresował się jego osobą.
- Jedzą to, co zwykłe chomiki? – zapytał z zainteresowaniem.
- Nie wiem, co jedzą wasze chomiki, ale nasze zjedzą wszystko co dostaną. Mięso, warzywa, nasiona...
- Czyli to, co wszystkie. Chodź Chomik, znajdziemy ci coś dobrego – Sprawnie przejął chomikorożca z rąk Victora, niosąc go delikatnie, ale na tyle pewnie, że zwierzątko nie musiało obawiać się spadnięcia. – Ma jakieś imię? – zapytał, już kierując się w stronę kuchni.
- Berbeć – odparł srebrnowłosy, idąc krok w krok za gospodarzem. Sam nie wiedział, czy to z troski o chomika, czy z nadziei na obiecane ochłodzenie.
Jakiś czas później Berbeć spał spokojnie w koszyku wymoszczonym zieloną sałatą i ukrytym przed słońcem w cieniu szafek. Okazało się, że Phichit jednak nie ma wódki (ponoć któryś z jego licznych przyjaciół musiał dobrać się do niej wczorajszego wieczora), więc Victor musiał zadowolić się jakimś schłodzonym, owocowym napojem, w którym nie było ani kropli alkoholu. Pływał sobie spokojnie w basenie, w ogrodzie nowego przyjaciela, ciesząc się tą chwilową ucieczką od palącego gorąca i obietnicą, że wieczorem zrobi się chłodniej. Chwilowo nie martwił się swoją podróżą, Bramami, miejscem, którego szuka... To wszystko traciło znaczenie wobec możliwości obserwowania świata z drugiej strony tafli chłodnej wody. Nie, myśli mężczyzny zajmowało to, że dom Phichita nie był jakoś przesadnie wielki, ale zdecydowanie o kilka razy za duży jak dla jednej osoby, a jeszcze nie natknęli się na ślad jakiegokolwiek innego domownika. Dlaczego tak?
Phichit jeszcze przed chwilą towarzyszył Victorowi, opowiadając wciąż o wszystkim, co wiedział o chomikach i wypytując go o życie na farmie gryzoni. Teraz jednak wyszedł z basenu, słysząc niecierpliwe pukanie do drzwi. W dodatku Chris się chyba obudził, bo zaczął hałasować. Tak więc teraz Wędrowiec miał chwilę dla siebie, by, albo zupełnie odpłynąć myślami, albo przygotować sobie listę rzeczy, które koniecznie chciał wiedzieć o tym świecie. Nie było tu tylko chimikorożców, czy rożców w ogóle? A Kwiatowe Dzieci? Może nie specjalnie miał czas zwracać na to uwagę, ale jak dotąd żadnego nie zauważył. Czy ich też tu nie było? A Syreny? W swoim świecie nigdy o takich dziwadłach nie słyszał. Skąd się brały? Były inne, podobne do nich stworzenia? Daleko było do Bramy? Jak wyglądało codzienne życie w tym miejscu?
Słysząc, jak ktoś woła jego imię, mężczyzna niechętnie wylazł z wody, ubrał białe spodnie i wszedł do domu, od razu kierując się w stronę drzwi wejściowych. W salonie połączonym z holem, oprócz wciąż pijanego blondyna i ani na chwilę nie milknącego Phichita był jeszcze jeden mężczyzna. Miał on jasne włosy, choć trochę ciemniejsze od tych Chrisa, kozią bródkę, był zdecydowanie wyższy od Victora, co niezbyt mu pasowało. Tak, Victor miał kompleksy na punkcie swojego wzrostu, ale nie były one spowodowane zwykłym widzimisiem, a raczej świadomością, że gdyby dorastał w takim tempie jak wszyscy inni, to pewnie dawno miałby te dziesięć centymetrów więcej, ale niestety. Ciało szesnastolatka ma też swoje minusy.
- No wreszcie, Victor! – zawołał brunet, jak tylko go zobaczył. – To jest Emil Nekola. Wędrowiec, tak jak ty – przedstawił swojego gościa. Ten wyciągnął dłoń i uścisnął rękę Victora, nie odezwał się jednak ani słowem. Prawdopodobnie po prostu czekał, aż Phichit choć na chwilę się zamknie. – Emil był tu już kilka razy, dlatego wie wszystko o Bramach, innych światach i jeśli kogoś szukasz, to myślę, że jest najbardziej odpowiednią osobą, by ci pomóc – wyjaśnił szalenie dumny z siebie Chulanont.
Właściwie z Emilem zaprzyjaźnili się ze cztery, może pięć lat temu, kiedy mężczyzna szukał tutaj noclegu. Nekola był ciągle w drodze i raczej nie zatrzymywał się nigdzie na dłużej niż tydzień, czy dwa, dlatego od tego czasu zawitał tu już kilka razy, zawsze opowiadając ciekawe historie o swoich przygodach i dziwacznych stworach z innych światów. Tym razem też tylko przypadek chciał, że przyjaciel zapukał do niego akurat teraz, kiedy pojawił się potrzebujący przewodnika Victor.
Kiedy Phichit wreszcie zamilkł, Emil uśmiechnął się ciepło do Victora, po czym zapytał:
- Skoro jesteś tu pierwszy raz to powiedz, jak ci się podoba ten upalny świat?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top