13. Miasto pokryte śniegiem

Ile razy ja kasowałam ten rozdział to ludzkie pojęcie przechodzi. Chyba ze cztery razy mi się koncepcja zmieniała, choć przecież od dawna mam rozplanowane wszystko do samego końca...

__________________________

Co prawda rana na nodze nie wyleczyła się jeszcze i wciąż dokuczała, ale po jakichś trzech tygodniach Victor czuł się na tyle dobrze, że pozwolono mu nie tylko wyjść z domu, ale również zwiedzić pobliskie miasteczko, do którego zaprowadziła go pani Hiroko.

- Jesteś pewien, że nie jest ci zimno? – zapytała po raz kolejny kobieta, spoglądając na Victora ze zmartwieniem.

- Jestem pewien. Właściwie to nie mam pojęcia jak pani wytrzymuje tak ubrana – odparł mierząc wzrokiem jej gruby szal i płaszcz, pod którym, jak wiedział, miała jeszcze kilka warstw bluz. Jemu zdecydowanie wystarczyły zwykłe spodnie, sweter i niewiarygodnie długi szalik, owinięty parę razy wokół szyi.

Dom Katsukich od miasteczka dzieliło może pół godziny marszu. No, godzina, jeśli ktoś bardzo się wlekł. Victor z zaciekawieniem rozglądał się, gdy drzewa nagle ustąpiły otwartej przestrzeni. Domki, które tam stały nie były specjalnie wielkie. Zbudowane z kamienia, prawdopodobnie z drewnianymi dachami. Prawdopodobnie, bo każda pozioma lub skośna powierzchnia pokryta była dość sporą warstwą świeżego śniegu. A jednak te budynki sprawiały niezwykle ciepłe wrażenie. Niskie, solidne, każdy z przyklejonym do niego składzikiem na drewno i zagrodą dla zwierząt. Były też jeszcze jedne rodzaje budynków, te z kolei całkowicie odśnieżone. Zbudowane tylko ze szkła opartego na drewnianej konstrukcji.

- Co to? – zapytał Vicotr ciekawie, zaglądając przez szklaną szybę.

- Hm? – Hiroko spojrzała we wskazanym kierunku. – Szklarnia – odparła. – Rośliny nie rosną w śniegu i mrozie, dlatego budujemy takie ogrzewane osłony, by wyhodować warzywa i owoce – wyjaśniła. Victor koniecznie chciał wiedzieć, czy to działa, czy starcza im jedzenia z takiej szklarni, czy wszystko można tak wyhodować... Pamiętał wielkie pola uprawne z innych światów, dlatego nie potrafił sobie wyobrazić, by tę sprawę załatwiły takie malutkie poletka.

- Nie zbieramy stąd przecież ziarna – zaśmiała się kobieta. – Ziarno samo się pojawia, nie trzeba go wytwarzać.

- Ale jak to samo?

- Prawdopodobnie za pomocą magii Istot i Lodowych Duchów istnieją jaskinie, które zawsze są pełne ziarna. Nie ważne ile osób przyjdzie, nie ważne ile wezmą, ono się nigdy nie kończy.

Chłopak nie dociekał więcej, choć domyślał się skąd owo ziarno się bierze. Przypomniał sobie, że po zbiorach część zboża znikała. Oddawanie tej części stało się w jego świecie rytuałem, wręcz religią. Z pewnością w innych światach było podobnie. Skoro istniały Bramy, pozwalające przemieszczać się między światami, z pewnością była też magia, pozwalająca na przenoszenie między nimi konkretnych przedmiotów. Ktoś się tej magii nauczył i wykorzystał ją, by ludzie tutaj nie musieli żyć tylko na mięsie i igłach świerkowych.

Uznając to wytłumaczenie za satysfakcjonujące, Victor znów zaczął rozglądać się dookoła, pragnąc zobaczyć jak najwięcej. Mimo zimna i śniegu, nikt nie chował się w domu. Dzieciaki ubrane w wysokie buty i ciepłe kożuchy biegały dosłownie wszędzie, lepiąc śniegowe budowle i ze śmiechem urządzając bitwy na śnieżki. Dorośli natomiast zajmowali się bardziej przyziemnymi sprawami, śpiesząc się gdzieś, sprzedając i kupując różne rzeczy, oprawiając upolowane zwierzęta, czy też odśnieżając swoje obejścia. Z ogólnym gwarem wielu rozmów i odgłosów mieszał się też ostry, korzenny zapach jakiegoś ciasta i czekolady, roznoszący się w powietrzu. Sprawiał takie wrażenie, jakby wszyscy ci ludzie byli jedną wielką rodziną, jakby znali się wszyscy od dziecka i nie mieli przed sobą tajemnic. Wszyscy razem, nawet, jeśli jedna rodzina mieszkała poza obrębem miasta.

Jak tam, w domu Nishigorich – przemknęło przez głowę Wędrowca. To miejsce było jak lustrzane odbicie tamtego miasta. Różniło się tylko szczegółami takimi jak śnieg, czy gatunki otaczających je drzew.

Pani Katsuki oprowadziła Victora po okolicy, odpowiadając cierpliwie na wszystkie jego pytania i mówiąc nawet więcej, by niczego nie pominąć. W międzyczasie robiła zakupy i witała się ze znajomymi, przedstawiając im swojego gościa. Chłopak wszystko chciał wiedzieć, wszystkiego dotknąć, z ciekawością słuchając co kobieta ma do powiedzenia na temat przypraw, narzędzi, budownictwa... Wszystkiego. Udało mu się nawet spróbować kilku słodyczy przy stoiskach z jedzeniem. Gdy zaspokoił już z grubsza swoją ciekawość, a pani Katsuki zagadała się z jedną z koleżanek, postanowił jeszcze raz, tym razem sam, przejść się po wiosce i może samemu do kogoś zagadać. Nie bał się zgubić, a jakby co, po prostu zapytałby kogoś o drogę.

Nagle gdzieś na granicy widzialności mignęły mu czarne włosy i lśnienie światła w błękitnych kryształach. Bez zastanowienia odwrócił się w tamtym kierunku, ale nie zobaczył tego, czego szukał. Mimo to poszedł tam, mając nadzieję, że jednak mu się nie przewidziało. I faktycznie, za kolejnym budynkiem zobaczył osobę o czarnych, krótkich włosach i w ciemnej kurtce, obszytej gdzieniegdzie kryształkami, jednak nie był to chłopak, którego chciał zobaczyć. Trochę za późno się zorientował, że jego dłoń zaciska się na ramieniu nieznanej mu kobiety.

- Tak? – zapytała tamta, uśmiechając się przyjaźnie. Speszony Victor cofnął się o krok i zabrał rękę.

- Wybacz, pomyliłem cię z kimś – odparł zakłopotany. – Tak jakby szukam kogoś, ale nawet nie wiem, czy tu jest – zaczął się nie wiadomo czemu tłumaczyć.

- Skąd jesteś? – zaciekawiła się. – Nigdy cię tutaj nie widziałam.

- To długa historia...

- Istota... – mruknęła do siebie, po czym dodała głośniej – Powiedz kogo szukasz, może będę potrafiła ci pomóc. Znam tu praktycznie wszystkich.

Victor chciał się wycofać, w końcu opowiadanie swojej historii wszystkim na około było czystą głupotą. On jednak jakoś nigdy nie przejmował się, czy postępuje rozważnie, a jeszcze nigdy nic go nie zabiło, więc postanowił wyjawić tej kobiecie część tajemnicy. W końcu samo to, kogo się spodziewał nie powie jej o nim wszystkiego... Prawda?

- Nie wiem jak on się nazywa. Widziałem go raz, w lesie. Właściwie to nie powinienem szukać go tutaj, bo raczej nie jest człowiekiem. Po prostu przez twoje ubranie myślałem, że jednak go zobaczyłem – wyjaśnił nieco chaotycznie. Kobieta przyjrzała mu się uważnie, po czym rozejrzała się i znów uśmiechnęła.

- Coś czuję, że to rzeczywiście dłuższa opowieść – powiedziała. – Może pójdziemy do tamtej kawiarni i pogadamy na spokojnie? Jestem Izabela – dodała wyciągając rękę.

***

- Wiesz, dla tutejszych mieszkańców nie jest żadną tajemnicą, ale to dość ciekawa historia – zaczęła kobieta, mieszając łyżeczką w filiżance i burząc tym samym czekoladowy wzór na mlecznej piance. – Miałam jakoś z siedem lat, gdy zgubiłam się w górach i przypadkiem wpadłam do jaskini. Oczywiście początkowo nie rozumiałam co się stało. Przeszedłeś przez poprzedni świat, więc wiesz, jak wrogo jest nastawiony do Wędrowców. Dzieci nie są uczone, czym są Bramy i jak działają. Nie... właściwie to nie tak, że nie wiedziałam o ich istnieniu. Opowieści o Bramach służą u nas... tam do straszenia niegrzecznych dzieci.

W każdym razie w jednej chwili spadałam ze skały, a w następnej leżałam na śniegu, w obcym lesie. Początkowo bałam się wszystkiego i wszystkich, ale w końcu ludziom, którzy mnie znaleźli udało się przekonać mnie, że nie spotkam tu potworów o których słyszałam. Wiesz kim byli ci ludzie?

- Państwo Katsuki – mruknął Victor cicho, jakby do siebie, zastanawiając się, dlaczego kobieta w ogóle mu to opowiada.

- Mhm, dokładnie, ciebie też znaleźli, prawda?

Skinął głową na potwierdzenie.

- Ich córka, Mari – dodał.

- Właśnie, a wiesz, że Mari miała brata?

Ach, więc o to chodziło. Dziwne, ale odkąd się tu znalazł, miał wrażenie, że wszyscy chcą mu opowiedzieć tę historię. Tak jakby jeden czy dwa razy to było za mało.

- Tak, opowiadali mi o nim. Zakochał się w Istocie, czy tam Istota zakochała się w nim, ale go porzuciła i teraz jest biedny i błąka się po lesie – odparł rozdrażniony. Sam chciał znaleźć Yuuriego, ale coraz bardziej miał wrażenie, że ci ludzie próbują wymusić na nim wyrzuty sumienia w związku z tym chłopakiem. Izabela pokręciła tylko głową na ten wybuch.

- Kiedy znalazłam się w ich domu miał trzy lata, a jakiś rok później zaczął się zmieniać – ciągnęła mimo niechęci rozmówcy. – Ja już wtedy mieszkałam w miasteczku z inną rodziną, która mnie przygarnęła, ale często przychodziłam pobawić się z Mari. Jak się tu pojawiłam, nie wiedziałam o tym świecie nic, nawet tych najbardziej podstawowych rzeczy, więc nie wiedziałam o co pytać, a nikomu nie przyszło jakoś do głowy, by tłumaczyć mi wszystko po kolei. Nie mam do nikogo żalu, ani nic. Po prostu jakoś tak wyszło – dodała szybko, dla usprawiedliwienia. – W każdym razie ja nie zauważyłam zmian na czas. Nie wiem czy inni też nie widzieli, czy to zignorowali, albo uznali za zwyczajnie nieuniknione. Dowiedziałam się dopiero, gdy Yuuri zaczął bać się dotyku, a jego rodzice i w ogóle wszyscy dorośli byli wściekli na jakąś Istotę, która go zostawiła. Dopiero wtedy zaczęłam pytać o co tak naprawdę chodzi i choć praktycznie straciłam przyjaciela, myślę, że zrozumiałam to lepiej niż wszyscy inni. Bo wiesz, wszyscy mówili, że Yuuri został zdradzony, czy porzucony, ale mi się to od razu skojarzyło z moją własną historią. Myślę, że ta Istota zgubiła się i wypadła przez Bramę, tak jak ja – zakończyła.

- I dlaczego mi o tym mówisz? – zapytał wciąż rozdrażniony Victor.

- Bo ty też jesteś taki. Nie opowiedziałeś mi o swojej podróży, ale kiedy powiedziałam, że jesteś Wędrowcem nie zaprzeczyłeś. A jednocześnie zdecydowanie jesteś Istotą. Mogę ci nawet powiedzieć, że nazywasz się Victor Nikiforov, a chłopak, którego tak zawzięcie szukasz to właśnie ten Yuuri, który wciąż czeka aż do niego wrócisz. Chciałeś mu przyprowadzić Makkachina, prawda?

To jakaś czarownica. Albo zmowa, skoro wszyscy nagle wiedzą kim jestem – pomyślał Victor wręcz zrywając się od stołu. Zaraz jednak z powrotem padł na krzesło, gdy dotarło do niego wszystko, co powiedziała.

- Nikiforov? – zapytał. – Ja nie znam swojego nazwiska, więc...

- Ale ja odrobiłam pracę domową. Od przemiany Yuuriego badam Istoty i Lodowe Duchy. Dostałam nawet prawo wstępu do waszych pałaców, więc wiem więcej niż ktokolwiek inny. Nietrudno było poskładać wszystko w całość. Z resztą gdy tylko cię zobaczyłam, miałam wrażenie, że to właśnie ty.

Kobieta cały czas mówiła spokojnie i logicznie, popijając gorącą czekoladę i przeszywając go spojrzeniem.

- Więc znasz moją rodzinę? – zapytał z nadzieją. – Wiesz gdzie są?

Jej westchnienie nie wróżyło niczego dobrego.

- Wiem gdzie mieszkałeś jako dziecko – przyznała, – ale nie ma tam twojej rodziny. Jakieś dziesięć lat temu wyprowadzili się i ślad po nich zaginął. Nawet ja nie byłabym w stanie ich znaleźć. Ale masz przecież Yuuriego,więc...

- Więc co?! – Victor był wściekły jak nigdy wcześniej. Przyszedł tu za jakąś kobietą, która nagle wmawia mu, że wie kim on jest, że ma tu narzeczonego, nie narzeczoną, a NARZECZONEGO! I w dodatku cała jego rodzina rozpłynęła się w powietrzu, czyli cała podróż była na darmo, tak? Jak dawno on opuścił dom Nishigorich? Rok, dwa lata temu? Wszystko po to, żeby dowiedzieć się, że nikt na niego nie czekał? No dobra, ten Yuuri czekał, ale Victor przecież... Z resztą nawet gdyby, nie można nikogo zmusić do miłości. – Jeśli to całe gadanie od początku zmierzało do tego, że nie mam tu czego szukać, to mogłaś je sobie odpuścić i od razu przejść do rzeczy – syknął, po czym zabrał swój szalik i bez słowa pożegnania wyszedł z kawiarni. Jeśli tak to miało wyglądać, to on wraca do domu. Jak tylko znajdzie Bramę, przekroczy ją bez wahania i nigdy więcej nie pomyśli o tym, żeby się gdzieś wybierać.

Opuścił miasteczko nim Izabela zdążyła wpaść na pomysł by iść za nim i przekonywać go, że niby powinien zostać „bo Yuuri". Nie obchodził go żaden Yuuri i koniec!

________________________

Spokojnie, nie będę dłużej męczyć nas wszystkich, Yuuri we własnej osobie pojawi się już za tydzień :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top