1
Gabriel czuł jednocześnie ogromne szczęście ale także i nieopisany żal. Emilie znowu była przy nim cała i zdrowa jednak jego syn zdawał się absolutnie niczego nie pamiętać. To zaś kładło się cieniem na jego radości.
- Zaraz będzie kolacja. Czekam na Ciebie w jadalni Gabrysiu - oznajmiła Emilie na odchodnym całując go w policzek. Gabriel posłał jej uśmiech i choć pragnął natychmiast za nią ruszyć, musiał pamiętać o ciążącej mu w dłoni szkatułce z Miraculami. Czekał dobrych kilka lat i wygląda na to, że będzie musiał zaczekać jeszcze chwilę. Po raz ostatni spojrzał w kierunku bramy za która przed momentem zniknął jego syn i skierował kroki do swojego gabinetu z nadzieją, że tam nic nie uległo zmianie. Dzierżąc w ręce szkatułkę pchnął drugą dłonią drzwi do gabinetu stwierdzając, że na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak samo. W kilku susach przemierzył całą długość pokoju docierając do biurka i portretu Emilie, wiszącego na ścianie tuż za nim. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mu się w oczy, był egzemplarz "Głosu Paryżan" datowany na dwa tygodnie wstecz. Jego nagłówek głosił "Emilie Agreste odnaleziona". Na dole strony równie dużą czcionką widniał inny napis równie ważny jak poprzedni. "Biedronka i Czarny Kot oddają życie za Paryżan"
- A więc tak to wygląda - powiedział cicho obiecując sobie w duchu, że jeszcze tego wieczora przeczyta oba artykuły. W tej chwili jednak miał coś ważniejszego do zrobienia. Wcisnął odpowiednią kombinację guzików w portrecie żony a podłoga pod jego stopami zaczęła opadać. Zjechał windom do podziemi swojej rezydencji. Postąpił parę kroków ku sąsiedniemu pomieszczeniu i ogarnął wzrokiem roztaczający się przed nim widok. Choć tak wiele się zmieniło po nastaniu równowagi, to miejsce jednak pozostało niemal nietknięte. Jedyna zmiana jaka nastąpiła, dotyczyła miejsca obok kapsuły w której przebywała Emilie. Na podwyższeniu po prawej stronie od niej stał marmurowy cokół jakby specjalnie przygotowany na to by położyć na nim szkatułę. Gabriel niewiele myśląc dokładnie tak uczynił. Następnie uniósł wieko szkatuły a jego oczom ukazały się wszystkie Miracula jakie w sobie skrywała. Wszystkie co do jednego...
Nie minęła chwila nim wszystkie Kwami wyleciały ze swoich miraculi pojawiając się przed jego twarzą z lekkim niepokojem malującym się na ich pyszczkach. Wszystkie oprócz jednego, które z nie zadowoloną miną pojawiło się tuż przed jego nosem. W oczach czarnego Kwami błyszczał doskonale widoczny płomień destrukcji.
- Gdyby nie to, że jesteś teraz strażnikiem, zrobiłbym z Twojej twarzy camemberta - warknął Plagg.
- Może trochę grzeczniej Kwami - zwrócił mu uwagę Gabriel.
- Grzeczniej!? Ja mam być grzeczny!? - odparł uniesionym głosem - absolutnie nie. To, że jesteś teraz Strażnikiem nie oznacza, że mam zamiar cię słuchać - dodał zakładając łapki na piersi i unosząc wysoko podbródek.
- rzeczywiście słyszałem, że Kwami Destrukcji jest najbardziej nieposłusznym Kwami ze wszystkich - przyznał sucho Gabriel.
- A więc moja sława mnie wyprzedziła - odparł z dumą - a teraz wracam do Adriena - zakomunikował.
- Plagg... - Zaczęła Tikki - zaczekaj, muszę ci coś powiedzieć..
- To może zaczekać cukiereczku - rzucił Plagg i tyle go widzieli.
- W końcu mu przejdzie - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem Tikki - Będzie musiał się przyzwyczaić, że Adrien go nie pamięta.
Gabriel westchnął i ogarnął wzrokiem pozostałe stworzonka, które wyglądały jakby nie miały pojęcia czego się po nim spodziewać. Zupełnie im się nie dziwił. Pośród nich były takie, które po wystąpieniu Plagga teraz miały równie buntowniczą postawę, jednak to był szczyt ich możliwości jeśli chodziło o okazanie swojego niezadowolenia. Niestety, a może i stety, Kwami nie mogły walczyć ze swoim strażnikiem. Mogły być nieposłuszne, ale nie wolno im było użyć swojej mocy na Strażniku, tak samo jak nie były w stanie wyznać imienia swojego opiekuna. Pozostałe Kwami, takie jak Sass, Pollen czy Trixx wyglądały jakby zaakceptowały w roli strażnika każdego, kogo wybrałby Mistrz Fu. Po chwili pojawił się zdyszany i do głębi poruszony Plagg.
- Przykro mi Plagg - zaczęła Tikki - próbowałam Ci powiedzieć...
- Tyle lat o niego dbałem - jęknął zrozpaczony.
- Naprawdę bardzo nam przykro. Wiem, że będzie Ci go brakować - powiedziała Tikki. Dokładnie to samo czuła względem utraty swojej opiekunki.
- Brakować? Nawet nie wiesz jak dużo serca włożyłem w opiekę nad nim. Pielęgnowałem go, odpowiednio nawadniałem i troszczyłem się o niego jak o własnego syna...
- Nie wiedziałam, że byłeś do niego aż tak przywiązany - zauważyła Tikki. Takie emocje względem człowieka były czymś niespotykanym ze strony Plagga. Nawet można by rzec że dziwnym.
- och ja go Kochałem! - wypaliło Kwami Destrukcji - Wyhodowałem na nim taką piękną półroczną pleśń!
- Na Adrienie!? - wyrwało się zaskoczonej Tikki.
- Na Adrienie!? Mówię o moim wysokiej jakości włoskim serze pleśniowy! Kosztował fortunę a teraz przepadł... - jękną jakby przechodził teraz ogromne katusze.
- A ja myślałam, że... - zaczęła Tikki i dotknęła łapką swojego czoła.
-Adrien? Adrien to nic straconego. Wystarczy, że ten tam - machnął lekceważąco łapką w kierunku Gabriela - natychmiast mnie odda Młodemu i znowu będzie moim opiekunem. Zaczniemy wszystko od początku - dodał pewnie - ale mój ser. Cały przepadł - jęknął a w jego oczach pojawiła się rozpacz.
Gabriel spojrzał na Plagga i pomyślał, że teraz już wie skąd u Adriena nagle pojawiło się zamiłowanie do sera pleśniowego, a jego kąciki ust delikatnie uniosła się na moment ku górze.
- Obawiam się, że do tego nie dojdzie Kwami Destrukcji - zwrócił się do czarnego stworzenia - Obawiam się, że nie bez przyczyny zarówno Marinette jak i Adrien o wszystkim zapomnieli.
- To prawda Plagg - odezwał się Fluff. Kwami które nie tak doceniane jak Tikki i Plagg, jednak równie potężne. Mały biały królik posiadał wiedzę o przeszłości, teraźniejszości, a także znał wszystkie tajemnice przyszłości z każdym możliwym zakończeniem. Był skarbnicą wiedzy, lecz nie mógł użyć jej dla własnych potrzeb i kiedy tylko miał taki kaprys. Tylko wyjątkowe sytuacje zagrażające istnieniu świata mogły sprawić, by Fluff korzystał ze swojej mocy
- Kwami Równowagi zabrało im wspomnienia, by mogli zacząć żyć od nowa. Jinggs dała im czystą kartę w świecie, gdzie nie są bohaterami i mogą cieszyć się życiem jak zwyczajni nastolatkowie. Zasłużyli na normalność - wyjaśnił Fluff.
- Nie kupuję tego - rzucił Plagg jednak bez przekonania w głosie. Nie powinien dyskutować z poczynaniami swojej latorośli, zwłaszcza że jedyne na czym znał się najlepiej oprócz sera, była destrukcja.
- Dopóki świat nie będzie potrzebował Biedronki i Czarnego Kota, Adrien i Marinette będą wiedli spokojne życie. A nawet jeżeli zajdzie potrzeba na powrót super bohaterów, być może otrzymacie zupełnie innych opiekunów. Adrien i Marinette już dość poświęcili - Oznajmił Gabriel - a do tego czasu nie wolno nikomu opuszczać szkatuły bez mojej wiedzy. Ciebie również to dotyczy Plagg - dodał sucho spoglądać na Kwami stalowym spojrzeniem.
Kwami Destrukcji mimowolnie zadrżało i prychnęło próbując ukryć ten fakt przed innymi. Gabriel zamknął szkatułkę i z głową pełną myśli wrócił do swojego gabinetu. Spojrzał na zegarek i westchnął uzmysławiając sobie, że tym razem chyba jego kolacja z żoną jednak przepadnie. Usiadł w fotelu i zagłębił się w lekturze "Głosu Paryżan". Zanim mógł na dobre rozpocząć swoje nowe życie, najpierw musiał wiedzieć jak w opinii publicznej zakończyło się to stare.
------------------
Choć w jego życiu na powrót pojawiła się mama, Adrien nadal czuł w duszy swego rodzaju pustkę. Pustkę której w żaden sposób nie był w stanie zapełnić. Każdego dnia budził się we własnym łóżku spoglądając na biały sufit znajdujący się nad jego głową, zastanawiając się jaki właściwie sens ma jego życie. Codziennie rano musiał przekonywać sam siebie, że naprawdę warto dziś wstać. Zmuszał swoje odrętwiałe ciało, by po kolei uruchomić każdy mięsień i usiąść na łóżku. Im dłużej trwał w tym stanie, tym bardziej zaczął myśleć o tym, że chyba dopadła go depresja. W sumie powinien być zdziwiony, że doszło do tego tak późno. Spojrzał na widniejącą na jego nadgarstku bransoletkę z kolorowych koralików, która niezmiennie trwała na swoim miejscu uparcie przypominając mu o braku czegoś ważnego. A może kogoś? Sam nie był pewny. Jedyne co pamiętał to to, że bransoletkę podarowała mu jakaś dziewczyna. Azjatka z krótkimi ciemnymi włosami, której uśmiech mógłby roztopić lodowiec. Otrzymał go jako talizman na szczęście, który chyba nie do końca spełnił swoje zadanie biorąc pod uwagę fakt jak teraz się czuł. Jednak mimo tego że ów talizman był bezużyteczny, coś sprawiało, że nie chciał go nigdy zdejmować. Jakby ta tania ręcznie robiona bransoletka była czymś, co w jakimś stopniu mogło uzupełnić luki w jego duszy. Ilekroć próbował sobie przypomnieć jak wyglądała dziewczyna która mu go dała, czuł jak coś nagle drgało w jego piersi, jakby próbowało mu powiedzieć, że zmierza we właściwym kierunku. Czyżby dziewczyna która podarowała mu tą bransoletkę była w stanie zapełnić dręczącą go pustkę? Jednak nawet jeżeli i tak było, to sytuacja raczej była beznadziejna bo nawet nie mógł sobie przypomnieć jak ta dziewczyna wyglądała. Swego czasu nawet myślał, że była to Kagami, której twarz coraz częściej pojawiała się w jego umyśle gdy próbował przywołać obraz nieznajomej. Jednak im dłużej trwał ich związek, tym większe targały nim wątpliwości. Kagami kochała ideał stworzony przez jego ojca nie zaś prawdziwego Adriena. Tylko kim był prawdziwy Adrien? Na pewno nie tym za kogo miała go jego dziewczyna. Zrozumiał, że nie było sensu dłużej oszukiwać zarówno Kagami jak i siebie samego. Tsurugi nie była tą która podarowała mu przedmiot. Zresztą sama myśl, że ktoś taki jak ona mógłby bawić się w sentymenty była śmieszna. Pragnął rozstać się z Kagami w pokojowych warunkach jednak jeszcze nie teraz. Potrzebował czasu by uświadomić dziewczynie, że do siebie nie pasują. Chyba jedyną opcją jaka mu pozostała, było zerwanie z Kagami i pogodzenie ze swoim losem. Musiał wreszcie pokazać światu swoje prawdziwe JA. To zaś oznaczało ni mniej ni więcej, spotkania ze swoim najlepszym i jedynym przyjacielem. Tak samo jak przez kilka ostatnich dni, ruszył prosto do klubu w którym od niedawna pracował Nino. Właśnie rozpoczynały się ostatnie wakacje przed studiami i miał zamiar w pełni je wykorzystać.
-------------------
Marinette pakowała ostatnie rzeczy do swojej pokaźnej walizki. Choć wiedziała, że jej wyjazd na uczelnie do Stanów nie musiał odbyć się od razu po ukończeniu szkoły, to jednak czuła, że właśnie to powinna teraz uczynić. Multum sprzecznych uczuć jakie w tej chwili walczyły o władzę nad jej sercem i rozumem, tylko ułatwiło jej podjęcie szybkiej decyzji o wyjeździe. Czuła mętlik w głowie. Będąc jeszcze z Luką budziła się rano ze łzami w oczach, tęskniąc sama nie wiedziała do czego. Czuła jakby czegoś lub kogoś ważnego nagle zzabrakło, jednak tym kimś nie był Luka. Gdy doszło do zerwania, w jej duszy zaczęły ze sobą walczyć dwie tęsknoty. Ta która była z nią od dłuższego czasu i ta, która pchała ją ku Luce. Jednak do głosu dochodziło również uczucie ulgi spowodowane faktem, że nie musiała już dłużej kłamać na temat tego co czuła. To było tak jakby nagle przyszła pewność, że Luka nie jest dla niej odpowiednim facetem. Pomimo tego wrażenia i tak musiała odchorować fakt, że jej związek przeszedł do historii. Nie obyło się bez kubła lodów waniliowych które przytargała ze sobą Bridggete. Anioł nie dziewczyna. Marinette miała ogromne szczęście, że akurat w tamtym czasie jej kuzynka postanowiła wpaść z Chin z wizytą. Choć Alya była jej najlepszą przyjaciółką, Bridgette zawsze umiała o wiele lepiej poprawić jej humor, przez swój roztrzepany i pełen pozytywnej energii sposób bycia. Na ustach Marinette mimowolnie pojawił się uśmiech kiedy sobie o tym przypomniała. Choć kubełek lodów był przepyszny a humor został poprawiony, Marinette w dalszym ciągu potrzebowała nagłej zmiany otoczenia. Potrzebowała jej niemal tak bardzo jak powietrza i choć jej Ojciec nie był tym faktem zachwycony, musiał ostateczne zaakceptować jej decyzję. Zresztą w samą porę, bo gdy uzyskała stypendium na zagraniczne studia, Tom nie miał innego wyboru jak tylko się zgodzić. Sam pomysł studiowania w Stanach przyprawiał go o palpitacje serca, jednak musiał jednocześnie czuć dumę, że jego utalentowana córeczka zdobyła stypendium na tak prestiżowej uczelni.
- Naprawdę musisz jechać już teraz Marinette? Nie możesz poczekać chociaż do końca wakacji? - spytał po raz kolejny tego dnia Tom. Marinette westchnęła i spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem.
- Tak. Naprawę muszę jechać już teraz - powiedziała znudzonym głosem po raz nie wiadomo który - już Ci mówiłam, że teraz łatwiej będzie mi znaleźć miejsce w akademiku. Dużo studentów właśnie skończyła ostatni rok i zwalnia miejsca w akademiku. Jeśli poczekam do końca wakacji nie dostanę już pokoju - wyjaśniła po czym dodała - poza tym Chciałabym poznać lepiej miasto przed Rozpoczęciem roku.
- To może chociaż zabierz ze sobą Alyie - powiedział Tom - córeczko przecież będziesz tam całkiem sama - jęknął.
- Tutaj muszę się zgodzić z Ojcem córeczko - rzekła Sabine - jesteś jeszcze młoda i jedziesz sama do wielkiego obcego Miasta. Może warto byłoby jednak kogoś ze sobą zabrać na początek - dodała takim tonem na którego dźwięk Marinette już wiedziała, że nie będzie łatwo przekonać swoją rodzicielkę do samotnego wyjazdu.
- Alya przecież już jest zapisana razem z Nino na jedną z uczelni w Paryżu. Zresztą tam gdzie ja idę nie posiadają kierunku dziennikarskiego - powiedziała Marii - poza tym nie mogę wiecznie robić wszystkiego z przyjaciółkami. Jestem dorosła i jako taka powinnam się wreszcie usamodzielnić - dodała unosząc wysoko podbródek. Wiedziała, że tego argumentu jej rodzicielka nie przebije. Sama w jej wieku wyjechała z Chin i trafiła do Paryża gdzie poznała Toma.
Sabine westchnęła. Po matczynemu pogładziła ramiona Marinette i posłała jej ciepły uśmiech pełen zrozumienia.
- Dobrze Kochanie. Tata odwiezie Cię na lotnisko - powiedziała a na ustach Marinette pojawił się szeroki uśmiech.
-------------------
Otworzył oczy i w zdumieniu rozejrzał się dookoła. Zewsząd docierały do niego żywe kolory, nowe zapachy i odczucia. Miał wrażenie jakby nagle przebudził się z tysiącletniego snu, który był dla niego nieustanną udręką. Po trwającym całe wieki koszmarze, nagle otaczająca go rzeczywistość była na wyciągnięcie ręki. Dotyk. To było coś czego brakowało mu przez te wszystkie lata. Coś, czego utrata bolała go najbardziej. Życie w świecie z przybrudzonymi kolorami i stłumionymi dźwiękami byłby w stanie przetrwać, ale bez zmysłu dotyku, kontaktu z otoczeniem, życie, czy też jego egzystencja na świecie, była udręką. Wiecznie niekończącym się koszmarem na który skazał go stary Mistrz. Mistrz i zarazem najlepszy przyjaciel jakiego posiadał. Jednak po zdradzie której doświadczył, czekał jedynie na moment w którym wreszcie będzie mógł się zemścić. Jeśli nie na Mistrzu, to na tych którzy będą kontynuować jego dzieło. Teraz gdy wszelkie ograniczenia jakie go więziły przestały istnieć, mógł zrealizować swój plan. Nikt nigdy więcej nie będzie decydować ani za niego, ani za jemu podobnych. Zerknął na leżące obok niego najnowsze wydanie gazety "Głos Paryżan" I wyciągnął ku niemu swoją rękę, by przejechać po szorstkim papierze. Niby nic a jednak dotyk faktury pod jego dłonią był czymś niesamowitym. Zbliżył swój nos do gazety i wciągnął w nozdrza zapach farby drukarskiej, który dla niego po tylu latach pachniał jak najlepsze perfumy, po czym spojrzał na nagłówki w gazecie: "Emillie Agreste odnaleziona!" oraz "Biedronka i Czarny Kot oddają życie za Paryż".
- hmm... To ciekawe... - mruknął do siebie a na jego ustach zagościł złowieszczy uśmiech - Już niedługo wreszcie się spotkamy Plagg...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top