Zerwanie#49
Kastiela
- To chyba jakiś żart... - wymamrotałem niedowierzając swoim oczom.
Jak długo byłem w tym basenie? Zrobiłem maksymalnie dwa okrążenia, nie mogło mi to zająć dłużej niż trzydzieści minut. Schłodziłem głowę, a wróciłem i zastałem coś, co zagotowałoby każdy wulkan. Nie byłem gotów przyjąć tej rzeczywistości, ciężko było mi w nią uwierzyć. Nathaniel zawsze stronił od alkoholu, a teraz leżał wiercąc się w rytm muzyki znad basenu. Jego zarumienię policzki i zamglony wzrok nie dawał żadnych złudzeń, jeżeli nie chciałem wierzyć w stos plastikowych kubeczków przy jego torbie.
- Powiedz, że to jakiś żart – warknąłem wyrywając mu ostatniego z drinków. – Wypiłeś to wszystko?!
Ze złością powąchałem zawartość kubeczka, zdecydowanie było czuć w nim procenty. Było ich nawet więcej, niż w tym pierwszym, co przyniosłem. Chciałem tylko żeby się zrelaksował, nie spił jak nastolatek na swoją osiemnastkę. Niekontrolowanie warknąłem na kelnera, który doniósł blondynowi nowy trunek. Gołym okiem było widać, że on więcej już nie potrzebuje. Jeszcze odrobina i mógłby się zamienić w hydrant.
- Jakiś ty groźny, - zaśmiał się palcem szturchając mnie w czoło – to takie urocze.
Mimowolnie się uśmiechnąłem, nie mogłem się długo gniewać. Patrząc na jego zarumienione policzki i przeuroczy uśmiech, topniało mi serce. Chwyciłem za jego palec zaraz obejmując całą jego dłoń. Czule jeździłem kciukiem po jego wnętrzu, blondyn zaśmiał się narzekając na łaskotanie.
- Co ci strzeliło do tego łba? – Zapytałem znacznie spokojniejszy. – Przecież ty nawet nie lubisz alkoholu.
Miałem ochotę go pocałować. Mimowolnie nachyliłem się w jego kierunku, lecz jego słowa mnie powstrzymały.
- Nigdy tak nie powiedziałem?
Jego szczerze zdziwiona mina mnie zaskoczyła. W tej chwili nie potrafiłem sobie przypomnieć czy to faktycznie prawda. Czy Nathaniel kiedykolwiek powiedział wprost, że nie lubi alkoholu? Kiedy zacząłem pić, Nat był wściekły do tego stopnia, że potrafił nie wracać do domu dniami. Nie chciał na mnie patrzeć, słuchać ani przebywać w jednym pomieszczeniu. Wyraźnie widział jego zdegustowanie, co tylko pogarszało mojego kaca moralnego,... a mimo to nie było to takie proste, żeby przestać.
- Nie lubisz ludzi, którzy piją – sprostowałem oszołomiony, że tyle czasu zajęło mi zrozumienie czegoś tak oczywistego.
Oczywiście, że nie lubił. Kto na jego miejscu zachowałby się inaczej? Jego ojciec wiecznie pił, jak tylko wracał do domu. Alkohol przyczyniał się do nieuzasadnionej przemocy. Okropny żal ścisnął mnie za serce. Świadomość, że robiłem dokładnie to samo, co jego ojciec... świadomość ta mnie dobijała. Jako niedojrzały gnojek, nie zawracałem sobie szczególnie głowy takimi sprawami. Niewiele się zmieniło, wciąż byłem tym samym samolubnym i upartym gnojkiem, co w liceum. Próbowałem wymusić na nim wszystko, czego chciałem, nie biorąc pod uwagę jego uczuć.
Nie zwracając uwagi na wpatrzonych w nas pozostałych gości, objąłem Nathaniela i zabrałem znad basenu. Leżenie na słońcu w takim stanie nie mogło przynieść mu nic dobrego. Mogłem sobie tylko wyobrażać, jakiego kaca będzie miał po obudzeniu. Nasz pokój nie był tak daleko, hotel posiadał sześć basenów.
- Dlaczego tyle wypiłeś? – Zapytałem, choć nie oczekiwałem odpowiedzi.
Nathaniel zasnął, zanim postanowiłem zabrać go od szeregu wpatrzonych w nas par oczu. Położyłem go do łóżka i wpatrzony w jego zamknięte powieki, nie wiedziałem, co dalej. Coś się z nim działo, widziałem to. Coś przede mną ukrywał, tego nikt nie musiał mi mówić. To, że nie mógł mi powiedzieć, bolało potwornie. Kochałem go tak mocno, nie wiedziałem, co robić.
- Czy to takie trudne polegać na mnie, choć odrobinę?
Zdawałem sobie sprawę, życie to nie tylko szereg szczęśliwych chwil. Miłość nie jest wystarczająca do zbudowania silnego i trwałego związku.
- Na starość robię się ckliwy – zaśmiałem się pod nosem głaszcząc blond czuprynę.
Mój uśmiech zrzedł słysząc cichy, senny pomruk Nathaniela. Zesztywniały i otępiały gwałtownie podniosłem się. Co teraz niby miałem z tym zrobić?
Nathaniel
Nie miałem pojęcia, w jaki sposób minął mi pierwszy dzień urlopu. Pamiętałem śniadanie, naszą rozmowę nad basenem, a później... później drink po drinku i moja pamięć stała się zamazana. Nigdy nie podejrzewałby siebie o coś równie idiotycznego, udało mi się spić w pierwszy dzień i teraz świat wirował mi z zawrotną prędkością.
Przetarłem oczy powoli zbierając własne myśli. Niebo stało się ciemne, ale wokół hotelu rozświetlone były tysiące lamp ogrodowych, nie można było narzekać na ciemność. Przewróciłem się na drugi bok, próbując powstrzymać mój żołądek przed wywróceniem się na lewą stronę. W pomieszczeniu panował bardzo nieprzyjemny zapach, nie od razu zorientowałem się, co to może być. Cienka strużka dymu dała mi do myślenia.
- Ty palisz? – Zapytałem słabo wychylając się przez uchylone balkonowe drzwi.
Kas zaciągnął się mocniej wydmuchując dym w moim kierunku.
- A ponoć jesteś bystry – prychnął znów patrząc przed siebie.
Na stoliku leżała do połowy pusta paczka. Musiał kupić ją tutaj, litery wyglądały obco i nie mogłem ich rozczytać, arabski alfabet. Zdegustowany zająłem wolne miejsce obok.
- Co cię wzięło tak nagle? Nie paliłeś już naprawdę długi czas.
- I co ci do tego? To moja sprawa czy chcę palić, czy nie.
Ton, jakim mi odpowiedział brzmiał obco i nieprzyjemnie. Był wściekły. Niekoniecznie mu się dziwiłem, nawet nie chciałem sobie wyobrażać, co idiotycznego mogłem zrobić w stanie upojenia. Tyle razy wierciłem mu dziurę w brzuchu na temat odpowiedzialnego picia, a teraz pokazałem, na co mnie stać. Dawno nie czułem się równie głupio.
- Przepraszam... - wybąkałem zażenowany – Naprawdę nie wiem, co mnie naszło, żeby tak się spić pierwszego dnia.
Kastiel nie odpowiedział. Jego papieros kurczył się z każdym zaciągnięciem, aż wreszcie zgasił go w glinianą popielniczkę i spróbował sięgnąć po kolejnego, powstrzymałem go.
- To nie jest powód, żeby wracać do tego paskudnego nawyku – mruknąłem pod jego wściekłym spojrzeniem. – Nie rujnuj sobie zdrowia, bo byłem raz lekkomyślny.
- Byłeś raz lekkomyślny – powtórzył lekko śmiejąc się pod nosem. – Sposób, w jaki przyznajesz się do winy zawsze brzmi tak elokwentnie.
- Co chcesz innego usłyszeć? Zachowałem się nieodpowiednio i spiłem, jak gówniarz. Zrobię cokolwiek, żebyś nie był na mnie zły...
- Dlaczego jestem na ciebie zły?
Zaskoczony urwałem niepewien, co mam odpowiedzieć.
- Ponieważ się spiłem – odparłem po zawahaniu. – Ponieważ pewnie zrobiłem coś głupiego lub powiedziałem ci coś.
- Co takiego mógłbyś mi powiedzieć?
Sposób, w jaki zadawał te pytania upewniał mnie, musiałem wypalić coś naprawdę nieodpowiedniego. Co to takiego mogło być? Nic nie przychodziło mi do głowy.
- Zmienię nazwisko po ślubie – wypaliłem nie wiedząc, o co innego może być taki wściekły.
- Nie będzie żadnego ślubu, – pokręcił głową wyrywając mi paczkę papierosów – nic nie musisz zmieniać w swoich planach. Nie mam zamiaru dłużej stać na twojej drodze.
- C-chyba nie rozumiem...
- Nie pieprza, Nat – warknął nie patrząc w moim kierunku. – Jestem zmęczony próbami zatrzymania cię przy sobie. Jak wrócimy do kraju, więcej nie stanę ci na drodze.
- To ty pieprzysz! – Zawołałem czując, jakbym miał zaraz zacząć się dusić – Zrywasz zaręczyny?
- Tak, – przytaknął odpalając kolejnego papierosa – to ja się oświadczyłem, więc to ja je zrywam.
- Nie możesz być poważny... - wyszeptałem stając naprzeciw niego – Co ci takiego zrobiłem, że...
- Jak już wyjedziesz do Stanów, nie musisz mi wysyłać żadnych pocztówek. Robię ci przysługę, nie sądzisz?
- Do Stanów? Skąd ty...
Zamarłem zdając sobie sprawę, co takiego mogłem mu powiedzieć. Momentalnie oblał mnie zimny pot. Wygadałem się. Miałem zamiar mu powiedzieć, ale na pewno nie w taki sposób. Czułem, że Kastiel nie przyjmie tego zbyt dobrze, teraz miałem na to swój dowód.
- Nie ma, co płakać, Słoneczko – powiedział ironicznie ścierając łzy z moich policzków – Wszystko układa się po twojej myśli.
- Kas, zaczekaj...
Spróbowałem chwycić go za ramię, gwałtownie zrzucił moją dłoń. Zraniony cofnąłem się pod jego pustym wzrokiem.
- Dlaczego beczysz? – Zapytał groźnie podchodząc w moim kierunku – Nie tego chciałeś? Nie, dlatego ukrywałeś to przede mną? Jak długo wiesz o tym wyjeździe? Gdy ci się oświadczałem, wiedziałeś już, prawda?
Moje milczenie było jedyną odpowiedzią, jaką mogłem mu udzielić. Głos nie chciał wyjść z mojej krtani. Zagryzłem wargę powstrzymując się przed szlochem.
- Bawiło cię to? – Kas ścisnął mocno za moje ramiona nachylając się nade mną – Bawiło cię oglądanie, jak daje ci swoje serce na tacy? Bawiło cię oglądanie, jak planuje naszą przyszłość, kiedy ty już wiedziałeś, że nic z tego się nie wydarzy?
- T-to wcale... n-nie tak... - głos mi się łamał, nic nie mogłem na to poradzić.
- Jeżeli próbowałeś się zemścić za wszystko, co ci zrobiłem do tej pory, udało ci się. W życiu nie czułem się gorzej. Chciałeś mi udowodnić, że jestem śmieciem? Że jestem niewart niczyjej miłości?
- T-to niepra...wda...
- Tyle wystarczy – mruknął kręcąc głową – Nic więcej nie mów.
- K-Kas...!
- Jesteś wstanie obiecać, że ten wyjazd niczego między nami nie zmieni? Że wrócisz do mnie?
Chwytając za jego podkoszulkę nie mogłem zebrać się na puszczenie go. Nie mogliśmy w taki sposób skończyć tej rozmowy.
- Sam widzisz, że to nie ma sensu – westchnął próbując mnie od siebie odepchnąć.
- Kocham cię... - wyszeptałem dociskając się do niego mocniej.
- Nat, puść mnie.
Nie miałem zamiaru go posłuchać, nie w takiej sytuacji. Zaciskając mocniej ramiona wokół jego talii, nie puściłem. Kas mało cierpliwie wsunął dłoń w moje włosy.
- Puść,– warknął szarpnięciem krzyżując nasz wzrok - albo pożałujesz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top