Zapach słońca #35


Kastiel

Od kilku dni śnieżyło. Nasz mały, romantyczny śnieg zamienił się w wielką śnieżycę. Cały kraj drżał i był sparaliżowany nagłą zmianą klimatu. Osobiście uważałem, że skoro kalendarzowo przyszła zima, to powinno się mieć kupione opony zimowe. Teraz, gdy śnieg w końcu spadł, głupie wymówki, typu „Ale kto by się spodziewał " są po prostu durne. Co roku jest śnieg, nawet jeżeli niekoniecznie w zimę. Ale zawsze jest. I zawsze są te same problemy. Mnóstwo wypadków, korki i wymówki tych, którzy po prostu chcieli zaoszczędzić. Nie możesz podjechać pod górkę na letnich oponach? Życie! Było kupić zimowe albo chociaż sezonówki. Byłem chory słuchając lub czytając gorące wiadomości w Internecie. Co odświeżyłem stronę, kolejne rozbite auto.
Wzdychając ciężko, opadłem na sofie obok Nathaniela. Ostatnio ciągle spał, a mimo tego cienie pod jego oczami nie malały ani odrobinę. Zastanawiało mnie, o czym tak intensywnie myśli, że nie może nawet spokojnie się wyspać. W ostatnich dniach był nawet bledszy, jeżeli to w ogóle możliwe.
- Nat – szepnąłem mu do ucha odgarniając mu włosy z czoła.
Chłopak wymruczał coś niezrozumiałego, krzywiąc się przy tym zabawnie. Musnąłem ustami jego policzek, nieśpiesznie kierując się w stronę ust. Lubiłem domową wersję Nathaniela. Bez sztywnego krawata, wyprasowanej w kant koszuli. A w wygodnej, zwykłej koszulce i dresowych spodniach. Ten rodzaj ubrań zdecydowanie stawiał mniejszy opór, gdy dochodziło do spraw ważnych. Z lekkim uśmiechem, wsunąłem dłoń pod jego koszulkę. Skórę miał ciepłą, zachęcającą do dalszych pieszczot. Zamruczałem z zadowolenie, gdy objął mnie wokół szyi. Rozespany, domowy Nathaniel był najlepszy. Zostawiłem delikatną malinkę we wgłębieniu między szyja a ramieniem. Podciągnąłem jego koszulkę, całując nieśpiesznie jego pierś. Głaskałem leniwie jego boczki, zbliżając się coraz bardziej do mocniej interesujących mnie sfer. Im dłużej go pieściłem, tym bardziej podobały mi się odgłosy, które wydawał.
- Nawet nie otworzyłem jeszcze dobrze oczu, – mruknął ziewając przeciągle – a ty już mnie maltretujesz?
- Nie maltretuje – prychnąłem gryząc zaczepnie jego sutka – twoje ciało reaguje bardziej entuzjastycznie niż ty.
- A jak ma nie reagować jak je drażnisz – westchnął odrywając moją głowę od swojej piersi .
- Ech, jestem taki samotny, a ty nawet nie dasz mi się nacieszyć własnym ciepłem?
- Tylko, że to zawsze kończy się w ten sam sposób. Ja, głupi jeden, uwierzę w twoją samotność, a ty zdejmiesz mi spodnie i do końca dnia tego i pewnie następnego, nie będę mógł usiąść.
- Brzmi jak bardzo dobry plan – zaśmiałem się, gdy pochylił się by mnie pocałować – Teraz nawet mogę uznać, że dostałem zachętę – wymruczałem ochoczo odwzajemniając pocałunek.
- Na bardzo dobry plan – wyszeptał uwodzicielsko zaraz bezlitośnie szczypiąc mój policzek – ale na inny raz. Widzę, że zaparzyłeś herbaty?
- Później zaparzę jeszcze raz, nie ma co przerywać...
- Nie bądź głupi, chyba po to mnie budziłeś, co?
- Zmieniłem zdanie – uparcie przylgnąłem do jego ciała muskając jego dolną cześć ciała – i ta strona jest bardziej zainteresowana tym tematem niż herbatą – zauważyłem triumfalnie kładąc dłoń na jego kroczu.
- Dopiero co się obudziłem – rzucił obronnym tonem próbując uwolnić się od mojego ciężaru – nie możemy zostawić tego na później?
- „Później" mówisz od dobrego miesiąca – warknąłem z niezadowoleniem, gdy zaczął mnie od siebie odpychać – a przecież widzę, że też jesteś w nastroju.
- Kas...
- Tss, dobra – syknąłem wracając do pozycji siedzącej.
Nie miałem zamiaru ukrywać swojego rozczarowania, aczkolwiek Nat chyba niewiele sobie z tego robił. Nawet na mnie nie patrzył, co rozdrażniło mnie jeszcze bardziej. Najwyraźniej w tym związku tylko ja miałem swoje potrzeby.
- Ta herbata pachnie jak słońce! – zawołał nagle ożywiony.
Zaskoczony jego niespodziewaną radością, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Nie zrażony ujął filiżankę, prawie mocząc w niej nos.
- Narzekałeś ostatnio, że brakuje ci słońca – zauważyłem siadając bokiem do niego – więc stwierdziłem, że ci go trochę zaparzę.
Uśmiechnąłem się szeroko, widząc zachwyt w jego oczach. Niemal mogłem zobaczyć jak tryskają z nich iskierki.
- Ale jak to możliwe? Przecież to tylko herbata.
- Ponieważ to tylko herbata – wzruszyłem ramionami sięgając po swoją filiżankę – a każda herbata skrywa w sobie swój mały sekret. Ta nie jest wyjątkiem. Zamknij oczy i wczuj się. Jestem pewien, że sam znajdziesz odpowiedź.
Nathaniel zwlekał niepewnie na mnie zerkając. Zamknął oczy z powątpieniem wymalowanym na twarzy. Z zadowoleniem rozsiadłem się wygodnie popijając złocisty napar. Fakt, że pachniała słońcem wcale nie był niezwykły. Wiele herbat tak pachnie, po prostu w naszym nowoczesnym, szybkim życiu nie mamy dość czasu usiąść i się delektować szczegółami. Powód, dla którego wybrałem akurat te liście, bo zapachu słońca miały w sobie najwięcej. Liście te zbierane były z najwyżej położonego miejsca w Cejlon, ok. 2000 m. n.p.m. Gdy zamknie się oczy i pozwoli by otoczyła nas przyjemnie delikatna woń, powinniśmy być wstanie dostrzec krzewy herbaciane gęsto porastające stoki cejlońskich wzgórz skąpanych w słońcu. Jednak to nie jedyne co można poczuć. Im dłużej się delektujesz, to nawet przy ostatniej kropli możesz wyczuć delikatny posmak kwiatów. Ta czarna herbata ma lekko orzeźwiający smak, tak jakby potrafiła odsunąć od ciebie wszystkie otaczające problemy. Na ten moment, wszystko przestaje się liczyć.
- Sam nie wiem – westchnął z rezygnacją – Czuję, że znam ten zapach, ale nie umiem go określić.
- Bo to zapach słońca – roześmiałem się mierzwiąc mu włosy – nie możesz go podzielić na osobne segmenty.
Nat wpatrywał się w głąb filiżanki, co jakiś czas okrężnym ruchem mieszając naczyniem w powietrzu. Bawiło mnie z jaką uwagą studiował coś, co naprawdę nie kryło w sobie żadnej głębszej tajemnicy. Nie można określić zapachu słońca, jest to coś co robimy automatycznie. Jak gdy trzymamy w dłoniach arbuz czy też pomarańcze. Pachną one słońcem, mimo że ich zapach różni się od siebie. Po prostu umiemy odróżnić od siebie produkty naświetlone dużą ilością światła naturalnego od tych, które nie są. Nie ma to żadnej konkretnej nazwy, niezależnie jak bardzo będziemy chcieli ją znaleźć.
- Zrobiłeś to specjalnie, – odparł odchylając głowę na zagłówku – dałeś mi zagwozdkę.
- Chciałem tylko żebyś się zrelaksował – gdybym wiedział, że stanie się na odwrót, to zrobiłbym swoje, a i tak wyszło by na swoje – To nie moja wina, że potrzebujesz wszystko nazywać. Nie możesz przyjąć tego w tej postaci?
- Oczywiście, że mogę. – szepnął uśmiechając się pod nosem – Ale co to by była za zabawa?
- To się nazywa relaks. Słyszałeś kiedyś o tym? – zakpiłem przyciągając go do siebie – Czy może powinienem nauczyć cię od podstaw?
- Ej ...! Bo zaraz rozleję! – zawołał próbując uwolnić się od moich natarczywych pocałunków – Doskonale znam ten twój pomysł na „relaks". I już mówiłem, że to nie pomysł na dziś. Pozwól, że opuszczę tym razem ten wykład.
- Wagarujesz? Nathaniel, który wagaruje? Oddaj tę herbatę, szybko! Chyba ci zaszkodziła. Jestem w szoku po tym co usłyszałem.
- Ja jestem w szoku, że możesz być tak natarczywy.
- Podbijam. Jestem w szoku, że tak długo możesz mnie odrzucać.
- Sprawdzam. Jak długo dasz radę, jeszcze się wstrzymywać?
- Nie gramy w pokera – warknąłem szczypiąc jego boczek – poza tym, co to miało znaczyć? Próbujesz znaleźć moją granicę?
- Już dawno nauczyłem się, że nie masz żadnych granic...
- Ty...!
- Ale w sumie nie o to chodzi. Po prostu nie mam teraz ochoty.
- To nie tak, że do czegoś cię zmuszam – westchnąłem przeczesując włosy – bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Nie masz ochoty, to nie. To nie jest jakiś obowiązek... tylko mam wrażenie, że unikasz mnie z całkiem innego powodu.
- Bo zachowujesz się gorzej niż matka nastolatka? Samodzielnie nie wypuszczasz mnie nawet do sklepu.
- I niby mam uwierzyć, że o to chodzi? Nat, może i nie będę miał wyższego wykształcenia, ale nie traktuj mnie jak idioty. Chodzi o Amber?
- Od świąt nie minął przecież miesiąc – zakpił kończąc swoją herbatę.
- Od świąt może nie, ale od czasu, gdy zaczęliśmy się kłócić czy jej powiedzieć czy nie, to minął.
Mrużąc na mnie oczy odstawił filiżankę na ławę.
- Nawet jeżeli tak, to co?
Zaskoczony jego słowami, nie wiedziałem co odpowiedzieć. Liczyłem raczej, że będzie szedł w zaparte. Nie spodziewałem się takiego obrotu sytuacji. Od samego początku czułem, że ta sprawa długo będzie między nami psuć relacje, ale szczerze, nie miałem pomysłu jak na to zaradzić.
- Jutro wracamy do pracy – przypomniałem nachylając się by lepiej spojrzeć mu w oczy. Źrenice mu się zwęszyły, tak jakby uważał, że go zaatakuję – Więc tak czy siak, musielibyśmy zacząć tę rozmowę.
- Jaką rozmowę? – bez mrugnięcia okiem udawał głupiego. Nie byłem pewien czy się cieszyć czy nie.
- Doskonale wiesz o czym mówię – warknąłem tracąc odrobinę cierpliwość – Te wydarzenia wisiały nad nami jak fatum przez cały nasz wolny czas. Zaraz kończymy urlop, a nic sobie nie wyjaśniliśmy.
- A mamy co wyjaśniać – westchnął przyciskając dłoń do prawej skroni – Amber odkryła nasz związek, zaczęła dramatyzować i wymyślać jakieś dzikie akcję. Mylę się? – warknął patrząc na mnie chłodno spod zmrużonych powiek.
- Nie mylisz –czułem jakby atakował mnie tym pytaniem– ale mam wrażenie, że chcesz mnie o coś zapytać... albo że chociaż chcesz się czegoś upewnić.
- Czego niby?
Teraz byłem pewien, ze ta sprawa wcale nie pozostała bez odzewu. Amber miała bardzo silny wpływ na swojego brata, w końcu byli sobie bardzo bliscy. Przez cały ten wolny okres, nie rozumiałem dlaczego o nic mnie nie zapytał. Nie chciał żadnych tłumaczeń, wyjaśnień... nie chciał nawet słyszeć, że ta sytuacja miała kiedykolwiek miejsce, tak jakby te święta wcale się nie wydarzyły.
- To co Amber wtedy powiedziała... nie męczy cię to?
- A powiedziała prawdę?
- Oczywiście, że nie! Dlaczego niby miałby tak zrobić?
- To po co brniesz w ten temat? – warknął wstając – Jeżeli to nie była prawda, po co chcesz o tym rozmawiać?
- By mieć pewność, że wiesz, że to nieprawda – mruknąłem chwytając go za nadgarstek, zdecydowanie nie podobała mi się ta sytuacja – ale twoje zachowanie wcale nie świadczy o tym, że wiesz.
- Bo nie wiem! – zawołał uwalniając swoją dłoń – Skąd niby miałbym wiedzieć? Nie mam ochoty o tym wszystkim myśleć, mam wystarczająco innych problemów. Ty mi teraz powiesz, że to nieprawda. Amber powie, że prawda. I co? Dwa różne zdania na temat jednej historii od dwójki ludzi, którym ufam najbardziej. I co teraz powinienem zrobić?
- Zapytać osoby trzeciej – odparłem krzyżując ramiona – Zapytaj u samego źródła.
- Proponujesz mi spotkanie ze swoją siostrą? – uśmiechnął się kpiąco masując skroń – Świat stanął na głowie. Nie spodziewałem się dożyć tego dnia.
- Nie mam nic do ukrycia, a chcę mieć pewność, że poznasz prawdę. Kana mnie nie lubi, więc nie ma powodu by kłamać na moją korzyść.
- Świetnie – syknął marszcząc brwi – to mój wymarzony sposób na spędzenie ostatniego wolnego dnia. Wieczór z rodzeństwem, z którymi spałem.
- Nikt ci nie kazał z nią spać.
- Nikt ci nie kazał być dupkiem – odgryzł się wychodząc do przedsionka – jak ma cię to uszczęśliwić, to chodźmy od razu. Wiesz w ogóle, gdzie ona teraz mieszka?
- Wiem – mruknąłem pochmurniejąc. To też nie był mój wymarzony sposób na spędzenie tego wieczoru, ale jeszcze mniej chciałem by to się za nami ciągnęło.
Czułem, że to wcale nie jest dobry pomysł. Ale była to ostatnia deska ratunku. Mogłem tylko liczyć na to, że Kana nie skłamie po to by mi dokopać. Może nie byliśmy sobie bliscy, ale chyba miała w sobie na tyle przyzwoitości by powiedzieć prawdę? Gdyby to nie było konieczne, wolałbym nigdy więcej jej nie widzieć, a z pewnością, żeby Nathaniel jej nie spotkał.
Wzdychając ciężko narzuciłem na siebie kurtce i nim zdążył zaprotestować, pomogłem mu się przygotować.
- Niedługo się zagoi i się ode mnie uwolnisz.
- Nie chcę się od ciebie uwalniać. Chcę żebyś przestał traktować mnie jak dziecko czy też inwalidę. Sposób w jaki mnie we wszystkim wyręczasz jest dość żenujący. – zamarudził posłusznie siadając na szafce na buty.
- Gdybyś nie jęczał, że nie masz ochoty, szybko byś się przekonał, że wcale nie traktuję cię jak dziecko – szepnąłem zaczepnie kładąc dłonie na jego udach. Z tej pozycji cokolwiek bym nie powiedział, wszystko brzmiałoby dwuznacznie, nawet nie musiałem się starać.
- Buty jestem wstanie sam zakładać – syknął czerwieniąc się po same uszy – Poza tym zobaczymy po rezultacie rozmowy – dodał już znaczniej ciszej, nie patrząc mi w oczy.
- Zatem załatwmy to jak najszybciej! – zawołałem podciągając go na równe nogi.
Nat pokręcił z dezaprobatą głową, nic nie odpowiedział.

Kana nie mieszkała od nas aż tak daleko. Gdy my wynajmowaliśmy mieszkanie na obrzeżach miasta, ona wolała życie w samym centrum. Nie było to coś co mnie dziwiło. Dziewczyna uwielbiała imprezować, a gdzie imprezy trwają od zmroku do świtu? W samym sercu miasta. W pewien sposób podziwiałem ludzi, którzy mieszkali nad tymi wszystkimi barami i klubami. Osobiście nie byłbym wstanie zmrużyć oka z muzyką dudniącą z każdej strony ani z krzykami i śmiechami oprocentowanych studentów i innych ludzi. W takim miejscu mogli żyć tylko ci studenci, którzy nocą hałasowali i nie było ich w mieszkaniu, każdy inny normalny człowiek, oszalałby w końcu.
Nat wcale nie wyglądał na zdenerwowanego spotkaniem po takim czasie z moją siostrą. Z irytacją stwierdziłem, że jest całkowicie spokojny. Czego nie mogłem powiedzieć o sobie. To wszystko było moim pomysłem, ale im bliżej byliśmy celu, tym czułem większy niepokój. W końcu Kana była pierwszą dziewczyną, z którą Nat się przespał. Większość ludzi przykłada wagę do swojego pierwszego razu. Co jeżeli pchnąłem Nathaniela w jego wątpliwości i zacznie się zastanawiać nad swoim wyborem?
Zagryzłem wargę rozdrażniony atakującymi mnie myślami. Moje domysły nie miały żadnego sensu, ale w tej chwili mógłbym uwierzyć, że świnie latają i wcale nie byłoby to dla mnie dziwne.
- Jak będziesz się tak we mnie wpatrywać, to zderzysz się z latarnią. - Blondyn chwycił mnie za rękaw przyciągając w ostatniej chwili w swoją stronę. Lampę, która wyrosła nie wiadomo skąd, musnąłem tylko ramieniem. – Martwisz się czymś?
- Może i martwię – burknąłem chowając dłonie głębiej w kieszenie – za to ty wyglądasz na całkowicie zrelaksowanego.
- Nie bądź dziecko – uśmiechnął się lekko patrząc na mnie z pobłażaniem – Jak zatem powinienem się zachowywać twoim zdaniem?
- Powinieneś się chociaż odrobinę przejąć.
- Jeżeli ci powiem, że żołądek mi się zaciska na samą myśl, że muszę tam wejść, stanąć przed nią i zacząć roztrząsać stare grzechy, to poczujesz się lepiej?
- Tak.
- Jak to jest, że dorosło tylko twoje ciało, a mentalność nadal masz sześciolatka?
- To tu – mruknąłem kiwając na starą kamienicę przed nami – Możesz iść i sprawdzić czy jej ciało też dorosło – burknąłem wspinając się po schodach – ale o mentalności nie wiedziałeś ani wtedy, ani pewnie nie zdążysz teraz. Zbyt szybko ściągacie z siebie ubrania na swój widok.
- Ależ jesteś zły – zaśmiał się dzwonią w dzwonek – postaram się chociaż zapytać, jak minął jej dzień, zanim zdejmę jej majtki. Albo chociaż w trakcie – dodał zaczepnie, gdy zmierzyłem go wściekłym spojrzeniem.
Poirytowany uderzyłem w dzwonek jeszcze ze trzy razy, aby popędzić dziewczynę. Liczyłem, że może nie ma jej w domu. Tak byłoby najlepiej, nikt nie mógłby mi zarzucić, że nie starałem się dowieść swojej niewinności. Jednak los miał dla nas całkiem inny plan.
- Już idę...! – dziewczyna gwałtownie otworzyła drzwi omal nie uderzając nas nimi. Zaniemówiła zaskoczona naszym widokiem. Ubrana w puchaty szlafrok do kolan, oparła się o framugę uśmiechając się kpiąco na mój widok – A cóż to? Zjazd szkolny? Wczoraj Amber, dzisiaj wy. Nie wiem o czymś?
- Amber u ciebie była? – Nat wyglądał na równie zaskoczonego co ja – I czego od ciebie chciała?
Kana zmierzyła nas podejrzliwym wzrokiem, po czym roześmiała się krótko.
- No wiesz. Podpaski, tampony, miesięczne krwawienie... o takich tam bzdurach.
- Zapytał grzecznie, – warknąłem niecierpliwie – nie możesz odpowiedzieć normalnie?
- Braciszku kochany, rozmawiałyśmy o babskich sprawach. Chcesz wiedzieć, to sam ją zapytaj. – prychnęła lekceważąco przyglądając się czerwonym szponą – Potrzebujecie czegoś więcej, bo tak się składa, że jestem trochę zajęta.
- Chcieliśmy z tobą porozmawiać ... ale to temat raczej średni na korytarzowe warunki.
- Ciebie chętnie zaproszę do środka – zaszczebiotała zaczepnie muskając jego policzek – ale mojego przygłupiego brata nie potrzebuję.
- Ty...!
- Poza tym, tylko by nam przeszkadzał – ciągnęła rozbawiona moją złością – możemy od razu się upewnić co do twojej orientacji. Ostatnim razem było miło, dlaczego by nie powtórzyć?
- Jesteś naga pod szlafrokiem – zauważył z wyraźną odrazą – Jeżeli chcesz o tym rozmawiać tutaj, nie mam z tym żadnego problemu. Chciałem tylko oszczędzić ci późniejszych, nieprzyjemnych plotek ze strony twoich sąsiadów.
- Cnotliwy się zrobiłeś – fuknęła urażona przepuszczając nas w drzwiach – tamten Nathaniel zdecydowanie bardziej mi się podobał.
- Nie pamiętam bym kiedykolwiek był bardziej rozrywkowy.
- Jak nie? – uśmiechnęła się siadając mu na kolanach, gdy rozgościliśmy się w niewielkim salonie – W liceum kręciłeś równocześnie z Melanii i Kastielem, a później jeszcze kręcąc z nimi obojgiem, przespałeś się ze mną. Jak możesz twierdzić, że nie pamiętasz. Nasza trójka miała wtedy niezłą frajdę. Chociaż nie powiem, gdybyś bracie nie przyszedł, byłoby pewnie jeszcze lepiej.
- Pewnie by było. Niestety, pęcherz nie sługa – zakpiłem zaciskając pięści na przedramionach. Nie mogłem stracić nad sobą kontroli, niezależnie od tego co powie – Może następnym razem wybierz inne miejsce by się puszczać. Męska toaleta nie jest wcale taka oryginalna.
- Oryginalna może nie, ale za to zapewnia wspaniały dreszczyk emocji. Prawda, Nat?
- Darujcie sobie – Nat warknął spychając z siebie dziewczynę – Nie angażujcie mnie we własne potyczki. Nie wiele mnie to wszystko obchodzi.
- Jak nie czule – burknęła siadając na ławie naprzeciw – ale lubię bezpośrednich mężczyzn. To bardzo... podniecające.
Wiedziałem, że przychodzenie tu nie było dobrym pomysłem. Kana nie zmieniła się nawet odrobinę, w dalszym ciągu była tą samą upartą i zaczepną smarkulą, która próbowała robić mi wszystko na złość. Jeżeli Nat ją o cokolwiek zapyta, mogę zacząć się pakować. Dziewczyna nie przepuści żadnej okazji by mi dogryźć. Żałowałem tylko, że tak późno się zorientowałem. Najpierw Amber, teraz ona... nie miałem jak wybrnąć z tej historii.
- Mówiłaś, że jesteś zajęta. Nie będziemy zabierać ci więcej czasu. – mruknął z obojętnym wyrazem twarzy, po czym dodał już do mnie – Możemy wracać.
- Nie chciałeś jej zapytać o to? – zapytałem zduszonym głosem.
- Nie. Już wszystko wiem.
Nie rozumiałem skąd ta nagła zmiana zdania. Idąc tu, był zdeterminowany poznać prawdę. Nieważne jak bardzo starał się kryć swoje myśli, wiedziałem, że to go męczy. I wcale nie miałem mu za złe, że stawiał słowa własnej siostry ponad moje. Nawet jeżeli z własną rodziną miałem paskudny kontakt, to u niego było inaczej. Opiekował się nią od najmłodszych lat, chronił przed wieloma rzeczami, niezależnie od tego czy sam przy tym cierpiał czy nie. Teraz, gdy o tym myślałem... czułem się paskudnie winny. Patrząc w przeszłość, na tego samolubnego szczyla, którym byłem... żałowałem, że wcześniej nie mogłem dostrzec jego krzywdy. Że sam się przysporzyłem do jego cierpienia... dokładnie tak jak powiedziała to Amber.
- Interesująca ta twoja Panienka, Braciszku – zachichotała kładąc dłoń na moim ramieniu – Na pewno jeszcze się z nim spotkam.
- Nie chrzań – warknąłem strącając jej dłoń – Spotkasz co najwyżej mnie, jak siłą wtrącę cię do piekła.
- Jak groźnie.
Ledwo powstrzymując swój gniew, obróciłem się na pięcie i pobiegłem za blondynem. Chłopak czekał na mnie na zewnątrz. Zachowywał się całkiem inaczej niż się spodziewałem. Byłem gotów na wszystko. Na jego zimne spojrzenie, obojętny wyraz twarzy, ciche dni... ale nie byłem gotowy na to co się stało. Nat odepchnął się od latarni i nim zdążyłem zareagować, objął mnie ciasno chowając twarz w moją kurtkę. Byłem w szoku, ponieważ Blondyn zawsze karcił mnie za jakikolwiek fizyczny kontakt w miejscu publicznym.
- Dlaczego jej nie zapytałeś?
- Bo nie musiałem – westchnął wspinając się na palce i delikatnie musnął mój policzek. Jego rumieniec był niebywale uroczy. – Wracajmy do domu. Jestem w nastroju. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top