Z tobą naprawdę musi być coś nie tak #31


Narhaniel

- Nathaniel... myślałam już, że nie przyjdziesz.
- Przeciągnęło się w pracy... - mruknąłem nerwowo zaciskając dłonie – A to jest...
- Kastiel – uśmiechnęła się szeroko gestem zapraszając nas do środka – Jak ja dawno cię nie widziałam. Rodzice wciąż za granicą? Jak ci się mieszka z Nathanielem? A jak idzie w pracy? Na pewno musi ci być ciężko tak całkiem samemu... - Kobieta nie dała dojść mu do słowa, zasypując go pytaniami – Ale o tym później. Wchodźcie, wchodźcie. Na dworze jest strasznie zimno – uśmiechnęła się szeroko, niemal siłą wciągając nas do wnętrza. Już nie było odwrotu. Z trudem przełknąłem ślinę, zaschło mi w gardle. – Ach, zostawiłam rybę na patelni. Rozbierzcie się i rozgośćcie w salonie – zawołała i nim cokolwiek odpowiedzieliśmy, zniknęła za rogiem.
Spojrzeliśmy po sobie z lekkim uśmiechem. Mama zawsze była roztrzepana. Kobieta żyła w całkiem innym świecie .Z jakiegoś powodu uspokoiło mnie to, że nic się nie zmieniła. Kas wydawał się równie poddenerwowany co ja, chociaż naprawdę dobrze się z tym krył. Gdybym nie znał go od dawna, pewnie dałbym się nabrać na ten pewny siebie uśmiech. Schował dłonie w kieszenie, zawsze tak robi, gdy nie może zapanować nad ich drżeniem. Był w zdecydowanie gorszej sytuacji niż ja. To moja rodzina, oczywiste, że chciałby dobrze wypaść. Ale to wszystko było odrobinę zbyt skomplikowane, całkiem inne niż gdybym przyprowadził ze sobą Melani lub ... Zaskoczony pokręciłem głową. Dlaczego ze wszystkich kobiet, akurat ona pierwsza przyszła mi do głowy?
- Wszystko w porządku? – drgnąłem niespokojnie, gdy Kastiel nachylił się nade mną. Martwił się o mnie. Zrobiło mi się wstyd za własne myśli. Kiedy on zastanawia się jak załagodzić to wszystko, ja zastanawiałem się jakby to było, gdybym przyszedł z kimś innym. Byłem okropny.
Odwiesiliśmy kurtki na wieszaku i mało chętnie, zmieniliśmy buty na, wcześniej przygotowane, miękkie papcie. Z salonu rozbrzmiewały już kolędy, Amber kończyła rozkładać sztućce. Nuciła wesoło pod nosem. Urwała jednak gwałtownie, jak tylko nas zobaczyła. Na jej twarzy odmalowało się tak wielkie zdumienie, że gdyby nie zimowa pora, mogłaby połknąć muchę.
- Też się cieszę, że cię widzę – Kastiel pierwszy przerwał niezręczną ciszę, swoim zwykłym, kpiącym stylem.
- To chociaż ty – burknęła nieżyczliwie odkładając ostatni nóż na miejsce. Ściskała go tak długo, że przez moment, przez moją głowę, przemknęła myśl, że byłaby wstanie rzucić nim w nas. Nie był on zbyt ostry, ale tu chodziło o intencję a nie o czyn. Dziewczyna była zła, ale raczej spodziewała się, że nie będę sam. Na stole były cztery komplety... chyba, że spodziewali się jeszcze innego gościa – Ale skoro już tu jesteś. Idź do piwnicy po drewno. Przydasz się do czegoś i rozpalisz w kominku.
- Ja pójdę – westchnąłem zastanawiając się czy na pewno dobrze zrobiłem przychodząc tu.
- Nie, ty pomożesz nam w kuchni – odparła twardo krzyżując dłonie na piersi.
- Wam? W kuchni? Ilekroć się do niej zbliżałem, gdy byłyście tam we dwie, wyrzucałyście mnie z krzykiem. Nie bądź dziecinna. Pójdę i...
- Wiem gdzie jest piwnica. Poradzę sobie z tym zadaniem – Kastiel przerwał mi ściskając moje ramię uspokajająco – Idź i pomóż swojej Mamie. Ja rozpalę w kominku.
- Nie musisz tego robić – mruknąłem, ale nie było sensu mu tego wybijać z głowy. Wiedziałem, że nie chciał żebyśmy się kłócili, na pewno nie w dzień taki jak ten. – To w czym mam wam pomóc? – Zwróciłem się do niej, gdy zostaliśmy sami.
- Poprzynosisz dania i rozstawisz je na stole.
W kuchni było gorąco, mimo uchylonego okna. Dziewczyna obładowała mnie talerzami, jakby uważała, że mam doświadczenie z kelnerowania. Chwiejnym krokiem ruszyłem do salonu, nagrzane naczynia parzyły mnie przez materiał błękitnej koszuli. Kastiel pośpiesznie zrzucił drewno i ruszył mi z pomocą, uwalniając z nadmiaru półmisków.
- Daj, pomogę ci. – Czerwona koszula doskonale mu pasowała. Lubiłem, gdy ubierał się elegancko. Wyglądał wtedy niebywale pociągająco. – Mmm, nie pożeraj mnie tak wzrokiem. Jesteśmy w gości – upomniał mnie, mrucząc do mojego ucha. Zarumieniłem się nieznacznie odstawiając jedzenie na stół. Objął mnie w tali, kontynuując –Musisz poczekać, aż...
- Puszczaj go – drgnęliśmy. Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem by Amber mówiła w taki sposób. Jej ton był przepełniony pogardą i obrzydzeniem. – Łapy precz od mojego brata – warknęła odpychając Kastiela.
- Amber... - zacząłem, ale gwałtownie mi przerwała.
- Nie! Żadna „Amber"! – zawołała stając na wprost mnie – Mamy święta! To nie czas na to „wszystko" – zamachała dłonią w nieokreślonym kierunku, ale zrozumiałem, że chodzi jej o Kastiela – Nie chcę, aby Mama się o tym wszystkim dowiedziała. Z pewnością nie dzisiaj!
- Przecież to ty nas tu zaprosiłaś – Kastiel prychnął kpiąco opierając się o stół.
- Nie odzywaj się – syknęła ostrzegawczo – Ciebie nawet nie powinno tu być! To jakieś cholerne nieporozumienie! To wszystko... - zamilkła tak nagle. Myślałem, że w końcu ugryzła się w język.
Oszołomiony jej wybuchem, powędrowałem wzrokiem w punkt, w który się wpatrywała.
- Czemu się kłócicie? Co się stało? – Mama stała w progu w jeszcze większym szoku niż byłem sam – Musicie się kłócić w dzień taki jak ten? – zapytała nie kryjąc wyrzutu – Tak rzadko się zdarza, że jesteśmy wszyscy w komplecie. Czy nie możemy miło spędzić tego czasu?
Amber zawstydzona spuściła wzrok. Sam również miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Ten wieczór zapowiadał się doskonale. Sam nie wiedziałem co mnie podkusiło, by tu przychodzić.
******

- O rany boskie, o rany boskie... - nie mogłem przestać mamrotać.
- Oddychaj, Nat. Nic się nie zmieni, jeżeli się udusisz – Kas do tej pory obserwował, jak chodzę w tą i z powrotem, z fotela. Teraz wstał i całkowicie opanowany, chwycił mnie za ramiona i lekko mną potrząsnął – Wszystko jest w porządku. Po prostu... oddychaj.
Oparłem głowę o jego pierś przymykając oczy. Tak bardzo pragnąłem cofnąć czas. W najgorszych snach widziałem tę sytuację. Przecież byłem ostrożny, pilnowałem się na każdym kroku, ważyłem każde słowo...
- Ty...! – warknąłem zaciskając pięści na jego białym podkoszulku - ... zrobiłeś to celowo, prawda? – Trząsłem się ze złości. Ta myśl uderzyła mnie tak nagle, że mogłaby zwalić mnie z nóg.
- O czym ty bredzisz? – szok, który odmalował się na jego twarzy, był tak wielki, że prawie uwierzyłem, że jest prawdziwy.
- Nie udawaj. To przecież o to ciągle się kłóciliśmy! Ilekroć rozmawiałem z Amber, stroiłeś fochy, że jeszcze niczego jej nie powiedziałem! No powiedz, że nie! – cofnąłem się o krok, gdy nic nie odpowiedział – Widzisz? Nawet nie możesz zaprzeczyć!
- Nie planowałem tego – westchnął przeczesując dłonią włosy. – Ale nie mogę zaprzeczyć. Doskonale wiesz, że od jakiegoś czasu chciałem jej powiedzieć.
- Zatem, gratulacje! Dopiąłeś swego! Miło, że chociaż przez moment zastanowiłeś się nad tym, jak będę się z tym czuł – niemal wyplułem te słowa prosto mu na twarz.
- Nie planowałem tego – powtórzył trochę ciszej, opierając się o biurko – Nie spodziewałem się, że może zareagować w tak histeryczny sposób. Znamy się taki kawał czasu... spodziewałem się czegoś całkiem innego.
- Ach, no tak – zaśmiałem się ironicznie – „Hej, Amber. Piękna dziś pogoda, prawda? A tak przy okazji, posuwam ci brata. Ale to w porządku, przecież znamy się tak długo. Nie przeszkadza ci to, prawda?" „Oczywiście, że wszystko jest spoko. Znamy się tyle lat, że to nie robi mi różnicy. Posuwaj ile wlezie"!
- Co to był? – uśmiechnął się lekko – Przecież ja tak nie brzmię. Słyszałeś chociaż raz jak rozmawiam z Amber o pogodzie?
- Nie denerwuj mnie – ostrzegłem, odpychając jego dłoń.
- Planowałem jej powiedzieć, nie POKAZAĆ – mruknął urażony moim zachowaniem – Sama już się domyślała. Kary poradził mi, że lepiej będzie z nią porozmawiać. Bo gdy sama się dowie, to będzie zraniona.
- To fantastycznie, że ci się udało! To po co tu przylazłeś, skoro nie planowałeś mnie wkopać?
- No nie wiem. Może dlatego, że cię kocham i nie lubię się z tobą kłócić? Chciałem się tylko pogodzić i powiedzieć ci o moim pomyśle.
- Wyszło ci doskonale. Nawet wprowadziłeś je w życie.
- Możesz przestać? Przecież mówię, ze wcale tego nie chciałem. – Odparł niecierpliwie, ale szybko się opanował – Wszystko będzie dobrze. Już to przerabialiśmy, każdy z początku reaguje tak samo. Prędzej czy później zaakceptuje to.
- A jeśli nie? Co jeżeli nie zaakceptuje?
- Głupi jesteś. To twoja siostra.
- Też masz jedną, zapomniałeś?
Kas zmroził mnie wzrokiem, ale nie skomentował moich słów. Pokręciłem głową. Wiem, że mieliśmy już nigdy nie rozmawiać na ten temat, ale był to doskonały przykład na to, jak rodzeństwo potrafi sobie dokuczyć. Tym bardziej, że Kastiel i Kana mają identyczne charaktery i zainteresowania. Zarumieniłem się na samo wspomnienie. Liceum było bardzo, ale to bardzo szalonym okresem mojego życia. Zrobiłem tyle rzeczy, których nigdy nie spodziewałbym się po sobie. Uprawiałem seks w miejscu publicznym... i to nie jeden raz. Nie mam pojęcia co bym zrobił, gdyby ktoś nas przyłapał. Zostałoby mi tylko popełnić samobójstwo.
- Nat... - uciszyłem go gestem, moja komórka dzwoniła. Amber wysyłała wiadomości z taką częstotliwością, że myślałem, że dzwoni. Zrobiło mi się słabo. – Co się stało? Okropnie zbladłeś. Co dostałeś?
- T-to Amber... - wyjąkałem pozwalając by wyciągnął komórkę z mojej dłoni.
Kastiel w ciszy przejrzał szereg wiadomości. Zmarszczył brwi, po czym się rozchmurzył i ujął mój policzek.
- Wcale nie musimy tam iść, jeżeli nie masz ochoty.
- Przeczytałeś do końca? Wydaje się, że mało tu zależy od tego czy chcę czy nie.
„Wigilia, punkt 19. Masz przyjść z NIM, jeżeli to prawda. Lub SAM, jeżeli nie. Jak nie przyjdziesz wcale, pokaże dopiero na co mnie stać."
******

Kastielowi po długiej walce, udało się rozpalić w kominku. Ogień radośnie trzeszczał. Przyjemne ciepło wypełniło pomieszczenie, chociaż na chwilę ocieplając lodowatą atmosferę. Kolędy cicho brzęczały w kącie pomieszczenia. Stół był już suto zastawiony. Biały obrus jeszcze nie miał żadnej plamy. Amber z Mamą zdążyły się przebrać. Siostra upięła wysoko, zakręcone w loki, blond włosy. Porzuciła kremowy fartuszek, pozostawiając czarną, koronkową koszulkę z długim rękawem, schowaną głęboko w długą, beżową spódnicę. Złote kokardki błyszczały w świetle żyrandolu i płomienia.
Po odmówionej modlitwie, nadeszła pora na łamanie się opłatkiem. Nie lubiłem tej części tradycji. Najchętniej powiedziałbym tylko „nawzajem" i zabrał się za jedzenie, ale tak nie wypadało. Wymyślanie życzliwości, zawsze wprawiało mnie w zakłopotanie. Tym bardziej, że druga osoba, również nie wiedziała co powiedzieć. Między Kastielem a Amber niemal tryskały iskry, bałem się by nic nie zajęło się ogniem. Ku mojemu zdziwieniu, wymienili życzliwości tak cicho, że nie byłem wstanie usłyszeć co do siebie szepczą. Po uśmiechu chłopaka, wiedziałem, że to z pewnością nic miłego.
- Wszystko będzie dobrze.
- Słucham? – tak intensywnie wpatrywałem się w nich, że całkowicie zapomniałem o Mamie, która stała naprzeciw. Uśmiechała się do mnie miło, była wręcz lekko rozbawiona.
- Żeby wszystko było dobrze. W pracy, szkole i życiu miłośnym – powtórzyła, ale byłem pewien, że wcześniej powiedziała coś innego – Abyś miał mniej zmartwień i bardziej polegał na swoich bliskich.
Pokiwałem niepewnie głową. W standardowej odpowiedzi, życzyłem dużo zdrowia, pomyślności, realizacji planów i innych rzeczy. Gdy w końcu mogliśmy usiąść, byłem wykończony. Amber długo wpatrywała się we mnie w ciszy, aż życzyła najlepszego i odeszła. Kastiel był zdenerwowany i wymamrotał tylko coś niezrozumiałego. Przy stole, atmosfera wcale nie była lżejsza, jednak nie było tak źle, jak spodziewałem się, że mogłoby być. Rozmowa przebiegała gładko, bez żadnych spięć. Opowiadaliśmy mamie o naszej pracy, pytała o muzykę Kastiela, o bar i szefa.
Gdy skończyliśmy jeść, wymieniliśmy się prezentami. Jak przyszliśmy, zostawiłem te od nas, pod choinką. Głównie był to alkohol i słodycze. Pomogłem Amber zbierać naczynia, gdy Mama z Kastielem zaczęli szukać jakiś gier planszowych. Dziewczyna milczała, uparcie unikając patrzenia na mnie.
- Kiedyś to, że pomagałbym wam w kuchni byłoby nie do pomyślenia – zacząłem uśmiechając się niepewnie - Ostatnim razem, gdy starałem się wam pomóc, dostałem patelnią w twarz i spędziłem trzy godziny na SORZE ze złamanym nosem.
Prychnęła kryjąc dłonią szeroki uśmiech, który wyrósł jej na twarzy. Wrzuciła naczynia niedbale do zlewu i spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
- Nie bądź baba. Gdybyś nie podstawił mi nogi, nie straciłabym równowagi a twój nos byłby cały.
- Ja ci nogę podstawiłem? Co ty opowiadasz? Stałem grzecznie w kącie, bo ilekroć zbliżałem się do palnika, dostawałem szmatą po łapach.
- Bo pchasz, tam gdzie nie wolno! Raz, tylko raz zleciłyśmy ci proste zadanie. Posolić wodę na ziemniaki. A ty co zrobiłeś? Wrzuciłeś tam całą solniczkę.
- Była ślizga! – zawołałem obronnym tonem – Dotykałaś ją tłustymi paluchami i wypadła mi z dłoni. To nie była moja wina.
- No oczywiście, że nie twoja. – roześmiała się opierając swobodnie o ladę – Po prostu taka z ciebie łamaga, że wszystko pali ci się w dłoniach.
- Bzdury opowiadasz. Świetnie gotuję. Nie dałaś mi nigdy okazji, by to pokazać.
- Szkoda mi byś puścił dom z dymem. Już słyszałam waszą przygodę z gotowaniem. Podpaliliście firanki.
- Ściśle rzecz ujmując, to Kastiel gotował, mnie nawet nie było w domu. A firanki podpaliły się od świec.
- Romantyczny wieczór przy świecach, co? – prychnęła zakładając ramiona na piersi. Odwróciła wzrok i dodała już ciszej – Nie mogę uwierzyć, że przyszedłeś z nim tutaj.
- A czego się spodziewałaś? Postawiłaś mnie w sytuacji bez wyjścia. Sama kazałaś mi go ze sobą zabrać – przypomniałem wypuszczając ciężko powietrze. Bardzo nie chciałem wracać do tego tematu.
- C-co? Ja wcale...
- Wcale, co? To nie ty zaspamowałaś mi telefon wiadomościami, a raczej groźbami, co zrobisz, jeżeli się dziś nie pojawię?
Jej zdezorientowana mina mnie rozbawiła. Kastiel miał rację, nie zrobiłaby żadnej z tych rzeczy. Nie potrzebnie się tyle o to martwiłem. Najwidoczniej znał moją siostrę znacznie lepiej niż ja sam. Zrobiło mi się aż głupio, bo faktycznie, lepiej by było, gdybym przyszedł sam. To rodzinne święto, rozumiałem, że może być o to zła. Ale z drugiej strony, nie chciałem by sam siedział w dzień taki jak ten. Siedział by w mieszkaniu i czekał na mnie jak pies.
- Powinieneś zrzucić na niego winę i puścić wszystko w zapomnienie – zdenerwowana zaciskała dłonie wzdłuż spódnicy, brzydko gniotąc materiał.
- Jakie „wszystko"? – zmarszczyłem brwi, próbując powstrzymać narastające zirytowanie – Jakie „wszystko", Amber? – dopytywałem, gdy uparcie milczała.
- To wszystko! – zawołała, ale zaraz zniżyła głos – Ten dziwaczny żart. Myślisz, że jestem wstanie w to WSZYSTKO uwierzyć?
- Tak trudno ci uwierzyć, że mogę go kochać? Czy może ciężko ci uwierzyć, że mogłem pokochać kogokolwiek?
Miałem serdecznie dość, że każdy uważa, że wie lepiej co powinienem czuć i jak powinienem się zachowywać, lepiej niż ja.
- Po prostu wiem jaki jest... Kastiel – wypluła jego imię z odrazą – Przez tyle lat cię nękał, poniżał cię przy ludziach! Teraz chcesz mi powiedzieć, że to wielka miłość? Czy to jest syndrom Sztokholmski? Bo wydaje mi się, że z tobą naprawdę musi być coś nie tak!
- Lepiej żebym spotykał się z kimś kto będzie nieustannie mnie zdradzał? Czy to wydaje ci się normalniejsze? – nie potrafiłem się powstrzymać przed tym komentarzem, słowa wyszły z moich ust, zanim zdążyłem się zastanowić. Amber ze zdumieniem otworzyła usta, ale nic nie powiedziała. – Tak właśnie myślałem – mruknąłem już bardzo cicho.
Dziewczyna wyszła bez słowa. Zostałem sam i czułem się jak kompletny dupek. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top