Tak odległy #5

           

- Mam nadzieję.
Spojrzałem na niego zdziwiony. Nie patrzył na mnie. Jego oczy były skierowane w olbrzymi księżyc, rzucający białą poświatę na i tak już mleczną cerę Nathaniela.
Chowając głębiej dłonie do czarnego płaszcza, ukrywał nos w granatowym szalu, który dostał ode mnie na gwiazdkę, z powodu braku lepszych pomysłów.
- Może już wracajmy ? – zaproponowałem, widząc jak chłopak trzęsie się, krzyżując nogi w kostkach.
Zaprzeczył, opierając plecy o ławkę, zjeżdżając lekko w dół, by mógł spokojnie oprzeć głowę o brzeg.
- Chcę jeszcze chwilę tu posiedzieć –mruknął tylko, dalej nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
Czułem się dziwnie. Wiedziałem, że od pewnego czasu oddalaliśmy się od siebie, jednak teraz nie jestem nawet wstanie powiedzieć co siedzi mu w głowie, co miałby oznaczać ten posępny wyraz twarzy? Jak to się stało, że prawie już ze sobą nie rozmawiamy?
Usiadłem przy nim, powoli żałując tego, że nie wiedziałem jak zachować się w tej sytuacji.
Czy to wypada, abym zapytał co tam u niego? W końcu mieszkamy razem, a mimo to mam wrażenie, że wiem najmniej.
- Powiedz mi – zacząłem cicho, pragnąc w duchu, by móc chwycić go za dłoń – czy coś cię męczy?
Drgnął lekko, szybko jednak rozluźniając się, jakby zapominając o pytaniu, odpowiedział mi:
- Dlaczego nie chcesz już grać? Przecież uwielbiałeś to.
- Nat – warknąłem, próbując zmusić go, by spojrzał na mnie poprzez zmianę tonu głosu, jednak nie podziałało – Nat – powtórzyłem, tym razem zaciskając dłoń na jego ramieniu.
Chłopak powoli przeniósł na mnie beznamiętny wzrok, przyprawiając mnie tym samym o delikatny dreszcz. Oczy, które były lekko zaczerwienione i opuchnięte, jakby nie spał ostatni czasy zbyt wiele, a z pewnością dobrze, spoczęły wpatrzone w moje, ale jakby mnie nie widziały.
- Pamiętam jak mam na imię – westchnął, próbując zrzucić moją rękę, ale ja nie miałem zamiaru go puścić – Kas, to boli – stęknął, gdy zacisnąłem mocniej pięść.
Jednak ja go wtedy nie słyszałem, coś się we mnie zagotowało. Jego posiniałe już lekko usta poruszały się, ale słowa nie dochodziły do moich uszu. Było mi teraz gorąco, jak i dość słabo. Twarz Nathaniela zaczęła się delikatnie rozmywać, a moje ciało stało się nad wyraz ciężkie.
Zacisk na płaszczu blondyna słabł, a ja zrobiłem się naprawdę senny. Nie mogłem powstrzymać opadających powiek, które musiały ważyć teraz z tonę.
Ostatnie co pamiętam to łagodny zapach wanilii i ciepło drugiej osoby.

****

Kiedy znów uchyliłem powieki, siedziałem na dobrze znanym mi, niewygodnym fotelu przy oknie.
Przeciągnąłem zdrętwiałe ramiona, szukając wzrokiem pewnego punktu zaczepienia, którym okazała się fioletowowłosa.
- Na długo przysnąłem ? – zapytałem, widząc, że zwróciła na mnie uwagę.
- Nie – zaczęła niepewnie, siadając na ramieniu siedziska- na jakieś pół godzinki.
Zdziwiony zacisnąłem pięści, zdając sobie sprawę jak wolno płynie czas.
- Ale proszę się nie martwić – zaczęła pośpiesznie, zmartwiona moją reakcją – nic pana nie ominęło.
- Wiem, że nie – prychnąłem lekko zirytowany.
Pielęgniarka posłała mi zaskoczone spojrzenie, po czym uśmiechnęła się miło.
- Widzę, że nie lubi pan przebywać w tym miejscu – mruknęła, przyglądając mi się uważnie – to znaczy – dodała szybko – nie lubi pan tego budynku ... przynajmniej tak zauważyłam.
- No i pewnie jest to prawdą – wzruszyłem ramionami, nie chcąc się zbytnio zastanawiać nad tym faktem – i tak nie miałbym dokąd pójść – zanim się spostrzegłem, wypowiedziałem to na głos.
- To nieprawda- zaprzeczyła energicznie, pokazując zadowolenie, że jestem skory do rozmowy – Każdy ma swoje miejsce ...
- A moim okazało się to – warknąłem, ostro przerywając jej napływ entuzjazmu – zastanów się, nie bez powodu tu przebywam.
- Czyżby ? – prychnęła zdenerwowana, gwałtownie wstając – zawsze jest jakaś przyczyna... ale jeśli pan reagował tak samo na dobroć innych ludzi, to nie dziwię się, że został pan porzucony.
Z dość obojętnym wyrazem, przyglądałem się jak zaciska roztrzęsione dłonie i układa małe usta w wąską linię. Krzyczała na mnie. Przejmowała się moim losem, ale dlaczego? Kim była, by mnie oceniać?
- Przypomina mi pani kogoś – powtórzyłem jakby w schemacie, uśmiechając się pod nosem – mam wrażenie, że znałem kogoś takiego – te same słowa, które wypowiadam przynajmniej raz w tygodniu, jednak dziś wydały mi się obce i odległe.
- Nie przypomni pan sobie z takim nastawieniem – rzuciła tajemniczo, dodając jeszcze tylko – dobrym rozwiązaniem byłoby, gdyby pan zastanowił się nad tym czego pragnie.
Po czym odwróciła się na pięcie i odeszła.
- Czego bym chciał? – zamyśliłem się, muskając pomarszczonymi palcami chłodnej szyby – zagrać jeszcze raz na mojej gitarze.
Wydało mi się to dziwnym pragnieniem, biorą pod uwagę, że już od wielu lat nie trzymałem instrumentu w dłoniach. Pewnie nawet nie dałbym rady go utrzymać, a co dopiero zagrać.
Wyjrzałem przez okno, wpatrując się w ogołocone już z liści drzewo. Potężny dąb od wieków stoi samotnie, walcząc z przeciwnościami losu. Co roku starał się przetrwać nadchodzące mrozy, po cichu umierając, bez zbędnego zawracania komukolwiek głowy. Nikt się nim nie przejmował. To drzewo. Najzwyklejsze na świecie, a jednak najbliższe mi od samego początku.
- Aktualnie, jedyny mój przyjaciel – mruknąłem, pozwalając sobie, by jeszcze raz odpłynąć w niebyt, spowijając się w ciepłej ciemności własnego umysłu.

***

- Kastiel ! – czyjś krzyk wyprowadził mnie z dziwnego amoku, w którym jeszcze chwilę temu się znajdowałem.
Uniosłem wzrok, czując na twarzy ciepły, biały obłok. Gorący oddech Nathaniela, przyprawiał mnie o gęsią skórkę, a zmartwione oczy o ciepło na sercu.
- Wybacz – ziewnąłem dla rozluźnienia atmosfery – chyba na moment przysnąłem – zaśmiałem się, widząc rosnący gniew blondyna.
Wściekły podniósł się, wyrywając swoją dłoń z moich objęć.
- Mało zabawny żart – warknął, próbując odejść.
W ostatniej chwili chwyciłem za jego czarny płaszcz, unosząc lekko zardzewiałe ciało. Chłód objął mnie całego, miałem wrażenie jakbym nie potrafił ocenić gdzie znajdują się poszczególne kończyny.
- Chodźmy do domu – lekko się uśmiechnąłem, wbrew jego woli ściskając za ciepłą rękę.
- Zimny jesteś – mruknął, chowając na powrót nos w szalik.
- Wiem – parsknąłem, ciągnąc go żwawym krokiem do mieszkania – mam wrażenie, że jeśli za moment się nie ogrzeje, to mi odpadną wszystkie palce.
- Czemu nie powiedziałeś wcześniej – fuknął na mnie, wychodząc przede mnie.
Gdy już udało mu się przepchnąć moje zmrożone ciało przez drzwi, z głośnym hukiem zamknął je za nami. Skrzywiłem się, bo wiedziałem jak cienkie ściany mamy, a że godzina późna, to byliśmy narażeni na niezadowolenie ze strony sąsiadów.
Ciepło pokoju natychmiast mnie ogarnęło, powodując nieprzyjemne dreszcze i mrowienia w końcówkach palców. Wszystkie zaczerwieniły się i opuchły delikatnie, co było spowodowane nagłą zmianą temperatury otoczenia. Z nosa lekko zaczęło mi kapać, wcześniej zmrożone zarazki, zaczęły wypływać na światło dzienne. Chwyciłem za chusteczki, leżące przy szafce na buty.
- Rozbieraj się – usłyszałem władczy ton chłopaka zza pleców i poczułem piorunujący wzrok na swoim karku, gdzie aż mi się włoski najeżyły.
- A może by tak najpierw jakaś gra wstępna czy coś ? – zapytałem z wrednym uśmieszkiem, gdy zdejmowałem obklejone liśćmi buty.
Jeden rzut oka na blondyna, mówił mi, że lepiej sobie z nim dzisiaj nie pogrywać.
Posłusznie zdjąłem lekko wilgotne ubrania, nadal stojąc w przedsionku. Przez mało szczelne drzwi, dostawał się do ciepłego pomieszczenia chłodny wiatr. Zadrżałem czując powiew na nagiej skórze.
- Mógłbym przejść do dalszej części kawalerki, proszę pana ? – zapytałem z udawanym strachem w oczach, stojąc dumnie w samych czarnych bokserkach.
- Nie żartuj sobie – syknął, odwracając się ode mnie.
Szybkim krokiem pokonał odległość do łazienki, skąd usłyszałem, jak zaczął napuszczać wody do wanny.
Kręcąc głową, stanąłem na chłodnych panelach, powoli dostając się do miejsca, do  którego chciałem. Wrzuciłem wcześniej zrzucone z siebie szmatki, do kosza na brudną bieliznę, kątem oka lustrując wypięte pośladki Nathaniela. Nie mogąc się zbytnio powstrzymać, przyłożyłem swoją dłoń do kuszącej części ciała.
- Jednak są jakieś przyjemności z dzisiejszego dnia – szepnąłem, napierając ciałem na plecy chłopaka, który gwałtownie się wyprostował.
- Może miałbyś ich więcej jakbyś był grzeczniejszym chłopcem – rzucił zalotnie, po czym ze złością wymalowaną na twarzy, uciekł z parującej łazienki.
Wzruszyłem tylko ramionami, śmiejąc się pod nosem, usiadłem na krawędzi wanny.
Łazienka nie była zbyt duża. Mieściła wąski prysznic, nie dużą wanienkę, pralkę, toaletę i umywalkę. Szarawe płytki, które szczypały moje nagrzewające się już stopy, dobrze komponowały się z czarnymi dywanikami, kupionymi na szybko, by nie musieć za każdym razem ścierać podłogi po kąpieli, jak również żeby nie stać zbyt długo na zimnej podłodze. Jasno brązowe ściany, które pomalowane były niezwykle niestarannie, przywodziły wiele dziwnych wspomnień.
- Seksem podczas kąpieli, nie pogardziłbym – westchnąłem, zsuwając z siebie powoli stające się za ciasne bokserki.
Ułożyłem zmęczone ciało w gorącej wodzie, czując jak wszystkie nieświadomie napięte mięśnie, rozluźniają się, znów nużąc mnie do snu.
- Niby zmęczony, a ty nadal na baczność – zamarudziłem, żałując, że blondyn nie zechciał odwzajemnić zainteresowania.
Zanurzyłem głowę pod taflą, sprawdzając jak długo byłbym wstanie wytrzymać, gdy czyjaś dłoń wyciągnęła mnie siłą na powierzchnię.
- Nie utonąłbym – powiedziałem z żalem, przecierając oczy.
- Kto wie, co może ci strzelić do tego durnego łba – warknął na mnie, wlewając trochę płynu, który natychmiast się zapienił.
Jabłkowy aromat od razu wypełnił moje nozdrza, sprawiając, że uśmiech wypłynął na moje usta.
- Mimo że zmieniłeś płyn do kąpieli, szampon, żel – zacząłem ujmując jego dłoń – nadal kojarzysz mi się tylko z wanilią – szepnąłem, całując szczupłe palce, które wyglądają jakby należały do pianisty – tyle zmian wprowadziłeś do życia – ciągnąłem dalej, patrząc mu teraz w oczy – jednak mojej miłości do ciebie nie będziesz mógł zmienić – uśmiechnąłem się, sprowadzając go do parteru.
Gdy już zaskoczony moim ruchem klęknął, chwyciłem jego twarz, kradnąc niewinny pocałunek, na który czekałem cały dzień.
- Moczysz moją koszulę – odparł tylko, gdy muskałem ustami jego szyję.
- No i co z tego ? – szepnąłem, by po chwili przyssać się do ciepłej skóry chłopaka, zostawiając na niej bordowy znaczek.
Chłopak burknął coś niezrozumiałego pod nosem, gdy już udało mu się wyzwolić z moich sideł. Uciekł do innego pokoju, znów zostawiając mnie z moimi myślami sam na sam. Uniosłem się, przebijając jeszcze kilka baniek przed wyjściem z wody, która stała się już letnia.
- Jak małe dziecko – powiedziałem do siebie, sięgając po ręcznik.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top