Sylwestrowy dodatek cz.4
Nathaniel
- Mówiłem, że nie mam zamiaru wstawać – warknąłem odpychając głowę Kastiela od swojego krocza.
Nie mogłem nawet udawać, że się tego nie spodziewałem. Kastiel potrafił nękać moją przestrzeń osobistą przy każdej nadarzającej się okazji, pora dnia czy okoliczności nie stanowiły reguły. Wszystko zależało, jak mu się danego dnia odklei. Jak padła informacja, że możemy dziś spędzić w łóżku więcej czasu, już wiedziałem, na spanie nie miałem, co liczyć.
Kas nie wyglądał na zainteresowanego moimi zażaleniami. Z szerokim uśmiechem całował wnętrze mojej dłoni, ostatecznie gryząc, żebym przestał stawiać opór. Z donośnym syknięciem puściłem go.
- Nikt przecież ci nie każe wstawać.
Przewróciłem oczami uderzając go poduszką prosto w twarz. Bez odrobiny przemocy nic do niego nie dochodzi, a ostatnio coraz częściej miałem wrażenie déjà vu.
- Ciężko spać z czyimiś łapami w majtkach.
- Wcale nie miałem tam rąk, tylko...
Zdzieliłem go poduszką po raz drugi, jego lubieżne spojrzenie przyprawiało mnie o dreszcze. Kastiel zawył żałośnie obejmując mocniej mój pas, jego głowa wbijała mi się w brzuch.
- Daj spokój! – Wołał, niczym rozwydrzone dziecko. – I tak już jesteś twardy, naprawdę chcesz to zmarnować?
Niedowierzająco otworzyłem usta, co to miała być za pokrętna logika? Aż nie wiedziałem, co miałbym mu odpowiedzieć.
- Czyli co? Mamy uprawiać seks codziennie rano, bo taką mamy fizjologię? – Zapytałem szczypiąc go za policzki.
- Nie mam nic przeciwko – odparł z błyszczącymi od podniecenia oczami.
- Chyba śnisz – prychnąłem próbując się uwolnić. – Przez te wasze wymyślne atrakcje boli mnie każdy skrawek ciała, mógłbyś mi dzisiaj naprawdę odpuścić.
Mina Kastiela krzyczała w jawnym sprzeciwie, nie miał zamiaru oswobadzać mojej talii. Przyklejony do mojej piersi patrzył spod byka, jakby to miało mnie przekonać do zmiany zdania. Zdecydowanie nie było to zbyt seksowne.
- Aż tak źle?
- Jak myślisz? – Zamarudziłem próbując zignorować jego nagle zmartwioną minę, to też mnie w żaden sposób nie przekonywało. – Nie jestem niezniszczalny, jak ty czy Kary.
- Dlatego powinieneś zacząć chodzić ze mną na siłownię.
Wyburczałem pod nosem trochę poirytowanych sentencji w odpowiedzi na jego komentarz. Może i miał trochę racji... zwyczajnie nie czułem się dobrze w takich miejscach. Zawsze miałem wrażenie, że ktoś się na mnie patrzy. Nawet, jeżeli starałem się nie zwracać na to uwagi, to skóra zaczynała swędzieć na całym ciele i momentalnie chciałem wracać do domu.
- Nie myśl nad tym zbyt intensywnie – zaśmiał się palcem prostując moje zmarszczone brwi. – Przecież wiesz, że tylko żartuje.
- Skąd mam wiedzieć? Ostatnio coraz częściej narzekasz na moją wagę... - wymamrotałem obrażonym tonem.
- Daj spokój! – Zawołał pociągając moją koszulkę. – Nigdy nie widziałem nikogo z równie cudownym ciałem.
Poirytowany próbowałem zakryć się, gdy uporczywie całował mnie po brzuchu. Zaczepnie szturchał moje boczki z zadowoleniem obserwując moje zdenerwowanie.
- Uwielbiam każdy skrawek twojej wampirzo-białej skóry – kontynuował zostawiając bolesny ślad zębów na mojej piersi. – Mógłbym cię schrupać tu i teraz.
- Że ty nie czujesz żadnego zażenowania mówiąc takie... naprawdę niesamowite – westchnąłem, gdy siłą docisnął mnie do materaca. – Naprawdę niesamowite.
- No widzisz? Masz niesamowitego chłopaka – wymruczał zrzucając moją koszulkę na podłogę.
- Niech ci już będzie – burknąłem dłużej z nim nie walcząc.
- Moi państwo, właśnie dostaliśmy zielone światło i możemy ruszać w drogę do...
- Durnyś, - roześmiałem się przyciągając go do pocałunku – zamknij się i bierz wreszcie do roboty.
Kastiel zamarł czując moje usta na swoich. Wciąż rozbawiony pociągnąłem go za włosy, żeby wreszcie otworzył usta. Z ramionami oplecionymi wokół mnie, przywarł mocno odbierając mi dech. Gorący język Kasa łaskotał moje podniebienie porzucając wcześniejszą delikatność.
- Po tym na pewno będzie bolał cię KAŻDY skrawek ciała – wyszeptał uwodzicielsko całując mnie po szyi.
- Już tak nie obiecuj – wydyszałem ciesząc się, że znów mam, czym oddychać.
- To nie obietnica, tylko groźba.
Z dłonią w jego włosach siłą zmusiłem go do zostawienia mojej szyi, zaraz zamieniłaby się w jedną wielką malinkę. Kas wydał z siebie niezadowolony pomruk, krzywiąc się nieznacznie. Nie miałem zamiaru cały dzień dusić się w golfie tylko po to, żeby Amber na to nie patrzyła. Kastiel miał to gdzieś, ja już mniej. To zawsze ja musiałem później uważać. Raz przez cały wyjazd nad morze nie mogłem zdjąć koszulki, miałem cudownie opalone przedramiona, twarz i łydki, nic poza tym. Oczywiście odwdzięczyłem się za to, Kastiel dwa tygodnie chodził dumnie pokazując je całemu światu i gdy zaczynały blaknąć, żądał nowych.
- Agresywnie – zamruczał posłusznie kładąc się na plecy.
Z szerokim uśmiechem obserwował nowo pojawiające się malinki na swojej piersi. Zirytowany tym jego zadowoleniem, ugryzłem go.
- I z pazurkiem.
- Czasami mam ochotę cię zakneblować – westchnąłem palcem przejeżdżając po własnym odbiciu zębów, oprószyła go gęsia skórka.
- Związać też?
- Naprawdę jesteś niewyżyty – prychnąłem opuszkami muskając jego sterczące prącie. Bawiło mnie, jak bardzo chciał, żebym wreszcie go chwycił. Miał to wszystko wymalowane na twarzy. – Jeżeli się podniesiesz, wyjdę stąd – zagroziłem nadal nęcąc bezlitośnie jego krocze.
- Myślisz, że teraz dam ci postawić, chociaż krok od łóżka? – Wychrypiał zaciskając dłonie mocniej na moich biodrach.
- Chcesz sprawdzić? – Zapytałem uwodzicielsko przejeżdżając językiem, aż do granicy jego czarnych bokserek.
- Próbuj, na podłodze też możemy uprawiać dziki, zwierzęcy seks.
Zaśmiałem się pod nosem. Lubiłem, gdy patrzył na mnie w ten sposób. W tej chwili miałem sto procent kontroli nad nim. Wręcz uwielbiałem tak się z nim droczyć i obserwować, jak oczy mu ciemnieją z każdym moim dotknięciem. Wiedziałem, że na ten moment, cały świat mógłby stanąć w płomieniach, a on nie byłby wstanie oderwać ode mnie oczu.
- Wstawać dzieciaki! Czeka nas kolejny dzień pełen wrażeń!
Z zimny potem oblewającym moje plecy zamarłem z dłonią w bokserkach Kastiela. Najgorsza rzecz, jaka może kogokolwiek spotkać? Skrzyżowanie wzroku z intruzem, który nie miał pojęcia, co właśnie zaszło. Szok w oczach Karego odzwierciedlał moje przerażenie. W tej sekundzie odechciało mi się wszystkie, nawet życia.
- Myślę, że możecie jeszcze zostać w łóżku – wybełkotał zatrzaskując za sobą drzwi.
Czerwony po same uszy nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Płakać czy śmiać się? Ukryć pod łóżkiem czy może zwyczajnie zabić? Wszystkie opcje brzmiały kusząco, mogłem wypróbować wszystkie na raz.
- Jesteś trupem, Kary! – Wrzasnął Kas próbując mnie uspokoić.
- Chcę umrzeć... - wymamrotałem chowając twarz w poduszce.
- To nie ty umrzesz – westchnął głaszcząc mnie po włosach. – Poczekaj tu, przyniosę ci jego zimne zwłoki, to na pewno cię rozchmurzy.
Ten dzień nie mógł rozpocząć się dobrze i moje przewidywania się sprawdziły, co za ból zawsze mieć rację. Czy my, chociaż raz moglibyśmy nie zaliczyć przypału na wyjeździe? W tym tempie nabawię się prawdziwej fobii.
To, co wydarzyło się następnie tylko zwiększało prawdopodobieństwo wystąpienia u mnie fobii społecznej. Nasza czwórka upchana w jednym samochodzie, to musiało skończyć się tragedią w jeden czy inny sposób. Droga mijała w milczeniu tak gęstym, że niemal brakowało powietrza. Siedzieliśmy z Kastielem na tylnym siedzeniu, sam najchętniej schowałbym się w bagażniku byleby nie siedzieć tak blisko nich. Kary starał się na nas nie patrzeć, lecz ilekroć Kas kładł dłoń na moim kolanie lub ramieniu, jego oczy wędrowały w naszym kierunku.
- Jeszcze ci mało, zboku? – Warknął Kas przyłapując go na tym ukradkowym spojrzeniu.
- Już przeprosiłem... - wymamrotał szybko wbijając wzrok w drogę.
- Przeprosiny to za mało – wysyczał mocniej splatając nasze dłonie – powinieneś iść się zabić, skoro tak ci przykro.
- O co wy się kłócicie? – Zapytała Amber ziewając przeciągle. Zazdrościłem jej tej błogiej nieświadomości. – Wlazł ci pod prysznic, czy coś?
- Taa, czy coś – zaśmiał się gorzko Kastiel sztyletując kierowcę wzrokiem. – I zobaczył, że mam większego.
- To... ja... przepraszam.
- Co za dziecinada – prychnęła kręcąc głową. – Tylko we dwójkę sobie porównywaliście czy Nat też się dołączył...? Albo nie chcę wiedzieć... dziecinada.
Na tym zakończyli rozmowę. Muzyka z radia nie dawała rady przebić tej żenującej atmosfery. To, że siedziałem w tym aucie było nieśmiesznym żartem. Sama obecność Karego skręcała moje wnętrzności.
Cel dzisiejszej niezręcznej wyprawy: SPA. Stojąc w szatni wahałem się z rozebraniem. Jak niski poziom szczęścia trzeba mieć, żeby natrafić na szafkę obok osoby, która niemal widziała was w akcie? Trzeba było się urodzić mną.
- Nic nie widziałem, jeżeli cię to pociesza – powiedział Kary dostrzegając, że poza wsadzeniem torby do szafki nic więcej się nie ruszyłem. – Naprawdę...
- Nie wierzę, że z takimi wspomnieniami zakończę ten rok – wybąkałem wreszcie rozbierając się do kąpielówek. – Zapowiada się iście udany Nowy Rok.
Zostały ostatnie dwanaście godzin, aż wszystko zacznie się od nowa. Za dwanaście godzin wejdziemy w Nowy Rok, a towarzyszące mi zażenowanie nie chciało ustąpić. Zapowiadało się świetnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top