Sylwestrowy dodatek cz.3

Nathaniel

Musiałem przyznać, że to jak bardzo lubiłem zwiedzać i oglądać nowości, to nic nie mogło przebić miękkiego łóżka i ciepłej kołderki. Czując ciężkie ramię Kastiela wokół własnego pasa, byłem spokojny. Mógłbym spędzić tak cały dzień...

- Powiedziałem, że rano chcę was widzieć przed autem!

Poderwałem się obudzony nagłym wrzaskiem. Kas burcząc coś pod nosem nakrył się mocniej kołdrą, nie zamierzał w żaden sposób reagować. Nieprzytomnie sięgnąłem po telefon, była zaledwie siódma rano. Ten człowiek naprawdę musiał być na nas wściekły za wczorajszy dzień. Wypychając Kastiela z łóżka, zaczęliśmy się szykować. Kary uderzał w drzwi tak mocno, że bałem się, zaraz wpadnie do środka razem z nimi. Kastiel z irytacją przewrócił oczami wypłukując z pasty zęby. Liczyliśmy, że da sobie szybko spokój, tak nie było.

- Czego jesteś taki głośny? Jesteś już na tyle stary, że wstajesz razem z kurami?

- Sprawdzałem tylko waszą czujność, widzimy się później.

Zaskoczony niemal zakrztusiłem się na szybko zaparzoną herbatą. Kastiel posłał mi równie zszokowane spojrzenie zaraz wbijając je w plecy odchodzącego mężczyzny.

- Czekaj, co? – Czerwonowłosy zamrugał niedowierzająco oczami. – Co ty właśnie powiedziałeś?

- Zabijmy go – wymamrotałem mimowolnie.

Kastielowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, na boso wypadł z domku zwalając Karego z nóg. Scena wyglądała tak irracjonalnie, nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Zaalarmowana krzykami Amber dopadła się do drzwi, wciąż w szlafroku i ręcznikiem na włosach. Wyraz zmartwienia szybko zastąpiło zdumienie.

- I to nas nazywasz dziećmi? – Skomentowała uwieczniając chwilę kilkoma fotografiami.

- Nat, musisz spróbować! – Zawołał Kas z szerokim uśmiechem siedząc na plecach Karego. – Nic nie orzeźwia lepiej od porannego tarzania w śniegu!

Poranne głupoty odrobinę opóźniły przygotowane prze TRIO plan działania. Pierwszy krok obejmował śniadanie w restauracji, skończyło się na szybko przygotowanym posiłku przeze mnie i Amber, gdy nasze drugie połówki trzęsły się z zimna pod kocami. Tak, jak zawsze podejrzewałem, że Blondynce z zachowania bliżej do Kastiela, to widząc dziś Karego, całkowicie zmieniłem zdanie. W ich związku Kastielem nie była ona.

- Nie ma nawet takiej opcji, żebym stąd zjechał – zapiszczałem nerwowo obejmując jeden z drewnianych słupów na trasie.

- Daj spokój, chyba nie zamierzasz spędzić tu całego dnia, co? Spróbuj zjechać pługiem, będę cię asekurował najlepiej, jak się da. – Kastiel od kilku minut bezskutecznie starał się przekonać mnie do jakiegokolwiek ruchu.

Nie byłem wstanie się na to odważyć, oczami wyobraźni widziałem, jak w tych nartach zamieniam się w kulę śnieżną i taranuję wszystkich po drodze. Gdy zaproponowali narty, spodziewałem się jakiegoś lekkiego zbocza, gdzie będę mógł podziwiać widoki... lub chociaż przypomnieć sobie, jak się korzysta z tego diabelnego urządzenia. Wciąż nie mogłem uwierzyć, w jaki sposób on w ogóle założył mi te narty?

- Daruj sobie, Kas. Jak ten Siusiu Majtek się zaprze, nic nie zmieni jego nastawienia – prychnęła poirytowana Blondynka.

- Jakie to przykre, że wraz z czasem dojrzało tylko ciało, gdy reszta zatrzymała się na poziomie przedszkola – warknąłem wbijając wzrok w jej kpiący uśmieszek.

- Stwierdziłam, że chociaż słownictwem zniżę się do poziomu rozwoju twojej koordynacji ruchowej. Wiesz, żebyś nie czuł się tam zbyt samotnie.

- Amber...

Kary spróbował ją powstrzymać, uciszyła go machnięciem dłoni. Z szerokim uśmiechem stanęła naprzeciw mnie i dodała:

- Wyraźnie widać, które z nas jest lepiej utalentowane. Na co komu tak wielki mózg, skoro tylko przyciąga cię do ziemi? Nie za ciężka ci ta głowa?

Nie miałem pojęcia, w którym momencie zrobiłem krok do przodu. Żyjąc tak długo pod jednym dachem z Amber, w tej chwili pragnąłem ją po prostu udusić. Tak po prostu, czysty okaz braterskiej miłości. Nim udało mi się odchylić w tył, narty zaczęły zjeżdżać w dół. Na którym etapie zjechałem z góry? Byłem tak wściekły, że jedyne, co widziałem to śmiejącą się siostrę.

- Faceci to jednak proste stworzenia – zakpiła uciekając przede mną na krzesełka.

Miała szczęście, że jeszcze nie pamiętałem zbyt dobrze, jak się jeździ.

- Coś w tym jest... - Kastiel urwał pod moim wściekłym spojrzeniem, posyłając mi głupkowaty uśmiech. – Przepraszam, Kochanie... ale sam przyznaj, dzięki temu zjechałeś.

- Sam jesteś prostym stworzeniem – prychnąłem zjeżdżając na wyciąg.

- A ty, dokąd?! – Zawołał doganiając mnie przy bramkach.

- Zakopać w śniegu Blond Wiedźmę.

Do południa korzystaliśmy z wyciągów narciarskich, aż poczułem, moje łydki miały serdecznie dość twardych i sztywnych butów narciarskich. Pierwsze zjazdy w moim wykonaniu były dość kiepskie i kilka razy zaliczyłbym bliskie spotkanie twarz-śnieg. Byłby to doprawdy romantyczny pocałunek, gdyby nie Kastiel. Jego zazdrość nie znała granic, mojej twarzy nie mógł dotykać nawet puch, po którym zjeżdżaliśmy. Mogłem tylko podziwiać, jak szybko i dobrze odnajdował się na torze. Zabiłbym się tam, gdyby nie on.

Wykończeni tym całym wysiłkiem, padliśmy trupem w jednej restauracji, gdzie wciąż było miejsce. Na tym etapie mógłbym zjeść cokolwiek, byleby zapełnić czarną dziurę, która pojawiła się na miejscu mojego żołądka... nie tylko mojego. Wszystkie cztery żołądki grały marsz błagający o pomstę i litość do nieba.

- To, co? Teraz Park Krasnala? – Zaproponował Kary ze śmiechem obserwując, jak z Amber staramy trzymać się całości.

- Krasnal to jesteś ty – burknęła szturchając go palcem w policzek, na nic innego nie miała siły.

- Amber, jedynym Krasnalem przy tym stole, to jesteś ty z tą swoją brodą.

Kastiel nigdy nie mógł przepuścić żadnej okazji, żeby dogryźć mojej siostrze. W ich spojrzeniach niemal można było dostrzec noże. Nie mogłem jej się dziwić, w tym momencie też go nienawidziłem. Jego i tej chorej niewyczerpującej się staminy. Kary też należał do tej grupy szaleńców, która dla „rozrywki" zrywała się trzy godziny przed pracą i wychodził ćwiczyć.

- Najwyraźniej jestem bardziej męska od ciebie, skoro mi broda rośnie, a tobie nie.

- Nathaniel nie lubi bród.

- Nie przypominam sobie – powiedziałem sprzymierzając się z Amber. – Uważam je za godne zawieszenia oka.

- C-co...?

Kas momentalnie stracił ten swój pewny siebie wygląd, spojrzał na mnie z miną porzuconego szczeniaczka. Jakbym, co najmniej oznajmił, że od dziś już nie jesteśmy w związku. Musiałem zakryć dłonią usta, żeby nie zobaczył, jak się śmieję.

- To może poznam cię z jednym z moich przyjaciół? – Podchwycił Kary dołączając się do wspólnego gnębienia czerwonowłosego. – Wygląda w porządku, a przy tym jest doskonałym prawnikiem...

- Kary! – Krzyknął Kas mierząc go niedowierzającym wzrokiem.

- Uuu, prawnik? – Zaszczebiotała Blondynka nagle się ożywiając.

- Nie dla ciebie, - burknął ganiąc ją za entuzjazm – jest gejem.

- No przecież wiem – przewróciła oczami opierając głowę o jego ramię. – W rodzinie przydałby się prawnik.

- Zapomnij, – warknął Kastiel zaborczo przyciągając mnie do siebie – to ja zostanę jego mężem.

- Czy możecie przestać układać plany na moją przyszłość nie uwzględniając przy tym mojego zdania? – Zapytałem przerywając tę dziwaczną kłótnię.

- To powiedz im, że to mnie poślubisz – zażądał dziecinnie.

- Tak, tak, – zaśmiałem się klepiąc go po włosach – a niby, kogo innego?

To zamknęło dyskusję, nadeszła pora na Park Krasnala. Nie miałem pojęcia ile zdjęć sobie zrobiliśmy, tysiąc mogliśmy przekroczyć lekko. Nie bez parady nazywali to miejscem Parkiem Krasnali, było tam mnóstwo różnorodnych figur. Małych i dużych, kolorowych i szarych. Zachowując nasze dziecinne nastawienie, udało nam się zgarnąć nagrodę za odnalezienie wszystkich siedmiu krasnoludków Królewny Śnieżki i zdobyliśmy od nich pieczątki. Godne zapamiętania było, jak Amber z Kastielem podkładali sobie nogi, żeby tylko pierwszemu dobiec do ukrytej postaci. Na ich nieszczęście, to Kary zgarnął wszystkie pieczątki, czym później tylko się przechwalał irytując Blondynkę mocniej i mocniej.

- Godzina na lodowisku? – Przeczytałem oglądając wygrany przez nas karnet.

Byłem wykończony już na samą myśl. Najpierw narty, później bieganie po tym parku, żeby dobili mnie teraz butami wyposażonymi w noże? Nie było takiej możliwości. Bez szans, nikt mnie do tego nie przekona. Moje postanowienie było silne, lecz...

- Nat, patrz, pingwin! – Zawołała Amber porywając do jazdy zabawkowego instruktora do jazdy dla dzieci.

... lecz fizycznie nie stanowiło żadnej siły. Nim się zorientowałem, Kastiel zawiązał mi figurówki i wepchnął na lodowisko. Na zewnątrz było już ciemno. Wiszące lampki wokół ogromnego lodowiska nadawały mu całkiem romantycznego wystroju. Gdyby nie szereg rozchichotanych dzieci, w którym tłumie Amber odnajdowała się doskonale, mógłbym nawet cieszyć się tym klimatem. Nie było mi to dane, zapomniałem, że na dzisiejszy dzień my wszyscy należeliśmy do tej zgrai rozbieganych dzieci.

- Jutro nie mam zamiaru ruszyć tyłka z łóżka – ostrzegłem nie walcząc dłużej z Kastielem, i tak nigdy nie wygrywałem.

- Znam mnóstwo aktywności fizycznych, które możemy wykonać z łóżka – uśmiechnął się ciągnąc mnie do przejechania kolejnego okrążenia.

Nie miałem nawet siły złościć się na tę jego dwuznaczność. Zajechaliśmy do Amber, której ukradłem pingwina i rzuciłem się do ucieczki. Wyraz szoku na jej twarzy był wart wykrzesania z siebie tej namiastki energii. Ostatnie zdjęcie na dziś? Nasza czwórka walcząca o względy plastikowego pingwina. Z pewnością będzie to coś, co będę wspominał długi czas. Chociaż na ten moment marzyłem wyłącznie o ciepłym łóżeczku i minimum ośmiu godzinach snu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top