Sylwestrowy dodatek cz.1


Nathaniel

- Co za niespodziankę szykujesz? – Pytałem nie mogą w spokoju znieść tych jego ukradkowych zerknięć i uśmieszków pod nosem.

Siedziałem nie mogąc się skoncentrować na książce, mimo że naprawdę bym chciał. Kastiel wykopał mnie z łóżka i całkowicie wyrzucił z sypialni w okolicach godziny ósmej...może wcześniej, już sam nie byłem pewien. Kiedy wyniósł mnie razem z kołdrą i poduszką, wciąż byłem zanurzony w ramionach Morfeusza przynajmniej na kolejne trzy godziny.

- Zobaczysz – odpowiadał za każdym razem z promiennym uśmiechem.

Mrużyłem oczy kręcąc głową z niedowierzaniem. Jego odpowiedzi irytowały mnie na swój sposób. Widziałem jak biegał i telefonował od momentu, gdy wyrzucił mnie na kanapę. Podejrzewałem, że zamierza mnie gdzieś wywieść. Widziałem, jak samodzielnie pakował nasze walizki. Starannie zawieszał moje koszule, jakbyś wyprowadzali się na stałe. O krok nie dał mi się zbliżyć do sypialni, a na pytania nie odpowiadał. Już od ponad godziny leżałem obserwując uważnie każdy jego krok. Wolałem, chociaż w minimalnym stopniu spodziewać się niespodziewanego, niż zostać wepchniętym w naprawdę niedorzeczną niespodziankę. Problemem było, nie mogłem rozgryźć, co chodzi mu po głowie.

- Może w czymś ci pomogę? – Zaproponowałem próbując przejąć jedną z walizek przez niego targanych.

Kastiel odepchnął ją daleko, zanim udało mi się dotknąć rączki. Z szerokim uśmiechem stanął między nami.

- Nie trzeba, - wymruczał całując mnie lekko – na razie siadaj i delektuj się spokojem.

- Ciężko nazwać to spokojem – wymamrotałem wpatrzony w zamknięte mi tuż przed nosem drzwi.

Kastiel zachowywał się dziwnie od ostatnich trzech dni. Za moimi plecami, Kastiel, Kary i Amber ciągle o czymś szeptali oraz milkli jak tylko pojawiałem się na horyzoncie. To wszystko zaczynało działać mi na nerwy. Co miałem o tym niby myśleć?

- Stój – warknąłem, zanim znów uciekł na zewnątrz – i gadaj, co się dzieje.

- Daj mi chwilę, Kochanie – powiedział przestawiając mnie do kuchni. – Chwila moment i jestem z powrotem.

Oniemiały czekałem, aż znów się pojawi. Nigdy nie spodziewałbym się momentu, gdy to on nie będzie miał dla mnie czasu. Kas biegał, jak jakiś wariat. Tracąc wreszcie cierpliwość chwyciłem mężczyznę za szmaty i docisnąłem do ściany, teraz nie mógł mi uciec. Patrząc w jego oczy, nie wiedziałem, co chcę zrobić dalej. Kastiel z zaskoczonym uśmiechem objął moją talię nachylając się do pocałunku, gdy mi wcale nie o to chodziło.

- Gadaj, co robisz?

Czerwono włosy zawahał się na moment, aż ze śmiechem skradł mi pocałunek pieszcząc mnie po plecach.

- Jesteś seksowny, gdy się denerwujesz – wymruczał pogłębiając powoli pocałunek.

Poirytowany zatkałem mu dłonią usta, nie byłem w nastroju na jego amory. Jego ręce na moich pośladkach nie poprawiały mi humoru. Kastiel nie przejmował się szczególnie. Nigdy nie potrafiąc czytać atmosfery, przejechał językiem po wnętrzu mojej dłoni.

- I myślisz, że coś takiego mnie obrzydzi? – Prychnąłem kręcąc głową z niedowierzaniem. – Po tylu latach, coś takiego może mnie tylko rozbawić.

- To śmiej się, Moja Wściekła Panienko – powiedział podnosząc mnie z ziemi.

Zaskoczony krzyknąłem obejmując go ciasno udami i ramionami. Mężczyzna zanosząc się śmiechem skierował się do wyjścia. Wyprowadził nas na korytarz, nie przejmując się sąsiadami podglądającymi nas przez Judasza. Ściskałem go mocniej w nadziei, że ubzdurają sobie, że Kastiel prowadzi jakąś ze swoich kochanek.

- C-c-co ty?! – Zawołałem, gdy zaczął znosić mnie po schodach. – Jesteś jakiś nienormalny?!

- Nigdy nie mówiłem, że normlany – odparł kolanem otwierając drzwi na zewnątrz. – Wszystko inne spakowane, tylko ty mi zostałeś.

- O czym ty... Co to jest... Co...?! – Sam nie wiedziałem, o co konkretnie chciałem zapytać.

Oniemiały pozwoliłem Kastielowi zapiąć się w pasy. Niedowierzająco obserwowałem całą sytuację. Czy ja po prostu śniłem? Innej sytuacji nie przyjmowałem do świadomości. Co ja niby robiłem w tym samochodzie? Nigdy nawet nie myślałem, że moglibyśmy znaleźć się w nim po raz kolejny... na pewno nie po ostatniej przygodzie, Kary i tak był wściekły.

- Cz-cz-czekaj...! – Zdezorientowany chwyciłem za kierownicę nim zdążył wyjechać spod bloku. – Nie mam butów, ani kurtki, ani...

Kas nachylił się nade mną uciszając mnie pocałunkiem długim i natarczywym. Z dłonią w moich włosach, nie dał mi się odsunąć. Powoli zaczynałem tracić zapasy tlenu, uderzyłem go w pierś, co tylko przyprawiło go o uśmiech.

- Wszystko jest spakowane – wymruczał kąsając mnie po wardze. – Na tylnym siedzeniu położyłem kilka książek do czytania. Możesz położyć się spać lub coś poczytać.

- Nie chcę spać, ani czytać – burknąłem próbując uwolnić swoją twarz. – Chcę wiedzieć, co się dzieje.

- Nie jesteś zmęczony? – Zapytał powoli zjeżdżając dłonią do mojego pasa. – W tym mogę ci pomóc.

Drgnąłem czując jego dłoń na swoim kroczu. Wystarczyła sekunda, żebym zrozumiał, o co chodzi. Spróbowałem się odsunąć, bez skutku.

- Jesteśmy w aucie! – Zawołałem w panice oglądając się za siebie. – Jeszcze ktoś nas zobaczy...!

- Nie zobaczy, szyby są zaciemniane – wymruczał mocniej zaciskając pięść na moim prąciu. – Wcześniej, gdy pchnąłeś mnie na tę ścianę, byłeś naprawdę podniecający.

- K-Kas...!

Zacisnąłem pięści na jego ramionach. Gorące usta Kastiela odbierały mi zdrowy rozsądek. Nie chciałem wierzyć w to, co właśnie się dzieje, a z drugiej strony nie chciałem żeby przestawał. Czasami nienawidziłem się za tę prosto ludzką stronę.

- Kas... stój... ja... ja zaraz...

Nie słuchał mnie. Krążąc językiem kółka wokół mojego podrażnionego sutka przyśpieszył rytmiczne ruchy, aż fala dreszczy odcięła mi czucie w nogach. Zaczerwieniony po same uszy, pragnąłem wyłącznie, by wreszcie mnie puścił.

- Teraz położysz się spać czy będziesz czytał książkę? – Zapytał wycierając w chusteczce swoją dłoń. – Chyba, że potrzebujesz mocniejszych wrażeń.

Zadrżałem czując na sobie pożądliwe spojrzenie Kastiela. Zbyt dobrze wiedziałem, czym coś takiego mogło się skończyć. Bojąc się ciągu dalszego, rozpiąłem się z pasów. Potrzebowałem teraz tylko i wyłącznie, którejś z książek, które zostawił dla mnie na tylnym siedzeniu. Gdy mężczyzna cofał, z mniejszym zadowoleniem próbowałem sięgnąć do tyłu. Gdy gwałtownie zahamował, moje kolano zaklinowało się między podłokietnikiem a fotelem. Z niezadowoleniem próbowałem się uwolnić. Dźwięk nagle odpiętych pasów przyprawił mnie o dreszcz. O niczym dobrym to nie mogło świadczyć.  

- Zawsze mogę jeszcze chwilę poświęcić, żeby lepiej ci się spało – wymruczał zaciskając zęby na moich wypiętych pośladkach. – W sumie, tak będzie lepiej. Bez tego nie dam rady skupić się na drodze.

- Kas? – W panice obejrzałem się za siebie, nie zdążyłem na czas uciec na tylne siedzenie.

Mężczyzna sztywno chwycił za moje uda dociskając mnie mocniej do siebie. Z kolanami na podłokietniku wierciłem się błagając w myślach, żeby to wszystko było zwykłym żartem. Jego gorący język szybko wybił mi to z głowy. Przygryzając wargę oparłem czoło na siedzeniu z trudem dając radę utrzymać głos na wodzy. Może i w aucie Karego szyby były zaciemnione, ale z pewnością nie dźwiękoszczelne i na własnej skórze byłem wstanie doświadczyć, jak bardzo dźwięk potrafił z nich uciekać.

- Kary cię zabije – mruknąłem posyłając mu pełne wyrzutu spojrzenie.

Kastiel nie przejął się tak pustym zarzutem. Z szefem znali się kupę czasu, takie rzeczy, co wyprawiał, to mogło być zwyczajnym westchnięciem przy tym. Drgnąłem czując, jak jego dłoń mocniej spoczęła na moich pośladkach.

- Ze skór łatwiej posprzątać, niż z welurów – odparł uspokajająco.

- Kas, proszę... - urwałem wciągając gwałtownie powietrza.

Silne ramię Kastiela uniosło mnie w górę. Przylgnął do moich pleców wbijając zęby w mój kark. Ze łzami w oczach próbowałem go od siebie odepchnąć. Już żałowałem, że starałem się zwrócić na siebie jego uwagę. Z każdym ruchem jego bioder ciężej było mi utrzymać głos na wodzy.

- Lubisz tak w plenerze? – Zapytał przygryzając płatek mojego ucha. – Z każdą chwilą robisz się coraz ciaśniejszy.

Nie miałem nawet, co odpowiedzieć. Jak w takiej sytuacji mógłbym być zrelaksowany? Ilekroć słyszałem lub widziałem czyjś cień, czułem jakby moje serce miało stanąć. Nie mogłem pozbierać własnych myśli. Było mi potwornie dobrze, a z drugiej strony, jeżeli ktoś nas z sąsiadów zobaczy, nie mielibyśmy, do czego wracać. Kastiel, jakby czytając w moich myślach, odpalił radio.

- Tak lepiej? – Zapytał czule obcałowując moją twarz.

Nie odpowiedziałem zaciskając usta w cienką linię. Kas splótł nasze dłonie, aż oboje osiągnęliśmy nasz szczyt.

- Teraz będę czytał – wymamrotałem, gdy wreszcie ze mnie wyszedł.

- Dobrze, Kochanie – wyszeptał obracając moją twarz do pocałunku. – Będziesz miał nawet czas się wyspać, przed nami długa trasa.

Nie siliłem się na dopytywanie. Zmęczony bałem się, że dalszą rozmową mógłbym sprowokować go do drugiej rundy.

- Nie siadasz z przodu? – Zapytał poprawiając lusterko.

- Wiesz... tu z tyłu chyba mi odrobinę wygodniej...

- Mówisz? To chyba też się przesiądę, sam sprawdzę.

- Nie! – Krzyknąłem powstrzymując go przed rozpięciem pasów. – Nie, nie trzeba. Tak tylko żartowałem. Wezmę książkę i już jestem z przodu.

- To siadaj. Inaczej sam się przesiądę.

- Nie musisz... - westchnąłem zabierając pierwszą książkę z brzegu – już się przesiadam. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top