Porwanie#61

Kastiel

Nie bardzo wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Ochrona na uniwersytecie z każdym dniem coraz podejrzliwiej mi się przyglądała, ani razu nie przybiłem karty studenckiej, musieli to wreszcie zauważyć. Może i było to miejsce publiczne, ale nie było teraz żadnego eventu, który mógłby tłumaczyć moje wizyty. Może powinienem pomyśleć o jakiejś pracy tam?

- No pewnie – zakpiłem do siebie siadając w parku. – Zatrudnię się na szatni, czy może jako woźny?

Nawet dla mnie brzmiało to irracjonalnie. Może i byłem zdesperowany, ale jakąś granicę absurdu nie mogłem przekraczać. Nie chciałem skończyć z nalepką „prześladowca". Były chłopak, który nie chcąc dać za wygraną zatrudnia się na uczelni, aby móc wciąż patrzeć na swojego byłego partnera... brzmiało żałośnie. Nie było co się kryć, byłem żałosny. Co innego mogłem zrobić? Mogłem zacząć odliczać, aż zobaczę wreszcie policję pod swoimi drzwiami. Nawet jeżeli to nie Nathaniel ich na mnie naśle, było mnóstwo innych osób, które mogłyby go wyręczyć. Amber rzuca we mnie cokolwiek wpadnie jej pod rękę, jak tylko zobaczy mnie gdzieś w pobliżu ich domu.

Z ciężkim westchnięciem odchyliłem głowę, słowa Natha wciąż mnie męczyły. Nie oszukujmy się, moja wymówka była nawet bardziej żałosna ode mnie, a było to niezwykle ciężką rzeczą do uzyskania. Jeżeli teraz widział mnie na poziomie dna i sześciu metrów mułu, to moje słowa wcale nie poprawiały mojego wizerunku. Czego ja w ogóle oczekiwałem? Że garścią tanich kwiatów i parą wyklepanych słów załagodzę to wszystko? Że w tydzień nadrobię rok nieporozumień? W tej chwili nie miałem nic lepszego. Mogłem tylko próbować żerować na jego litości i resztkach dobrego serca, której jeszcze nie udało mi się zabić. Nawet gdyby miał patrzeć na mnie wyłącznie z mieszaniną pogardy i dziwnego współczucia, odpowiadało mi to. Nie mogłem znieść... traktował mnie, jak powietrze. Zdesperowany obmyślałem nowy plan, nie czas było użalać się nad sobą. W każdej chwili mogłem tracić swoją szansę, zbyt wiele osób się wokół niego kręciło.

- Może powinienem go porwać? – Wymamrotałem do siebie.

Zażenowany posłałem uśmiech do wpatrującego się we mnie policjanta. Dając krótkie wyjaśnienie, wstałem i uciekłem w przeciwnym kierunku. Nikt nie musiał mi uświadamiać w jak niepokojącym kierunku zaczęły wędrować moje myśli. Nie mógłbym mu czegoś takiego zrobić. Już raz zaczynałem ten związek od błędu wywołanego nadmierną ilością alkoholu i brakiem cierpliwości. Choć sytuacja wcale mnie nie bawiła, miałem ochotę się roześmiać. Mój związek zakończył się dokładnie w ten sam sposób, w jaki go rozpocząłem, choć tym razem to nie ja nadużyłem procentów.

- Nie powinieneś spać w takich miejscach.

Momentalnie zamarłem, dobrze znałem ten głos. A miejsce było zbyt okrutnie znajome. Patrzyłem przed siebie nie mogąc się poruszyć. Odwrócić się i zapomnieć o wszystkim co właśnie zobaczyłem? Nie byłby to taki zły pomysł, gdybym faktycznie mógł tak zrobić. Ta scena bez mojej zgody wyryła się w mojej pamięci i już zapowiedziała swoje wizyty w serii koszmarów oczekujących mnie każdej nocy. Nim się zorientowałem, ukryłem się za najbliższym budynkiem. Jakaś część mnie chciała wierzyć, że dopóki oni nie zobaczą mnie, to to wszystko nie było prawdziwe. Tak, zdecydowanie już byłem w swoim koszmarze.

- Cholera jasna – westchnąłem stukając palcami w ścianę.

Nie było sensu się ukrywać, nic to nie zmieniało. Zdecydowany zmierzyć się z kiepsko zarysowaną rzeczywistością, ruszyłem w stronę baru. Może jednak los się do mnie uśmiechał?

- Nathaniel... - szepnąłem oszołomiony wpatrują się w kucającego chłopaka.

- Cześć~!

Jego szeroki uśmiech zbił mnie z tropu. Jak bardzo pijany musiał być? I gdzie podział się Maks? Widząc go w takim stanie, moje myśli stały się momentalnie chaotyczne. Wszystkie mroczne plany zaczęły do mnie powracać, jakby tylko czekały na odpowiednią okazję, żeby wychylić się zza mojego rozsądku. Oczami wyobraźni byłem wstanie zobaczyć tylko dwa możliwe zakończenia tego wieczoru. Jeżeli teraz się wycofam, Maks zajmie moje miejsce. Wróci po Blondyna, pojadą taksówką najprawdopodobniej do niego. Widząc ich mało niewinny pocałunek, noc nie skończy się na spaniu w osobnych łóżkach.

- Zwariowałem – wymamrotałem, gdy krótka wiadomość od Lysandra wybudziła mnie z mojego obłędu.

„Nie zrób nic, czego miałbyś żałować."

Nie miałem dość odwagi, żeby wyjrzeć przez okno. Dociskając do siebie mocniej Nathaniela, taksówka zaczęła oddalać się od baru. Zwariowałem... tak musiało być, jak inaczej wytłumaczyć tę sytuację? Czy ja właśnie nie uprowadziłem swojej miłości życia? Czy przypadkiem nie była to sytuacja, na którą właśnie czekałem? Nawet jeżeli teraz nie nadawał się do rozmowy, rano wciąż będziemy tylko we dwoje. Nie będzie nikogo, kto miałby nam przeszkodzić. Żadnych zbędnych uszu, które miałby wtykać się w nasze prywatne sprawy.

Wciąż z mieszaniną emocji pomogłem Nathanielowi uwolnić się z objęć pasów i wyprowadziłem na zewnątrz. Widząc go w objęciach Maksa, poczułem jak burzy się we mnie krew. A z drugiej strony, napełniło mnie to nową nadzieją. Maks niewątpliwie był mężczyzną. Znacznie łatwiej było rywalizować z innym facetem, niż z kobietą. Gdyby Nat faktycznie zmienił preferencję, niewiele miałbym do powiedzenia, a jeszcze mniej do zrobienia. Można było przypisać do mnie wiele przymiotników, ale zdecydowanie nie uroczy czy śliczny. Z płcią piękną nie miałem, jak konkurować.

- Nie rób tak – mruknąłem próbując ułożyć Blondyna na łóżku.

Jego ramiona wokół mojego pasa wcale nie pomagały mi utrzymać trzeźwości myślenia. Im mocniej mnie obejmował, mocniej chciałem popuścić falę fantazji. Taką „falą fantazji" mógłbym zmieść go z planszy. No cóż, od długiego czasu byłem na głodzie, nie można było mi się dziwić. Gdybym teraz spuścił ze smyczy moje pragnienia, nie wiem ile dni spędzilibyśmy w łóżku.

- Nat – wyszeptałem coraz mocniej popychając go w tył. – Powinieneś się położyć.

Nathaniel nawet nie udawał, że mnie słucha. Jego głowa na moich kolanach ciążyła mi coraz mocniej. Patrząc na jego spokojną minę, mimowolnie zacząłem przeczesywać jego włosy. Zdążyłem zapomnieć, jak cudowne jest to uczucie. Włosy miał, niczym jedwab... miękkie i wabiące dla palców. Mógłbym zanurzyć w nich dłoń i nigdy już jej nie wyciągać.

Nie zmrużyłem tej nocy oka. Ciasno objęty przez pijanego Nathaniela ciężko było mi nabrać spokojnego oddechu. Nigdy nie spodziewałbym się, że można być, aż tak świadomym własnego ciała. Bojąc się, żeby chociaż na moment nie stracić zdrowego rozsądku, leżałem sztywniejszy od trupa. Bolało mnie całe ciało. Powinienem był zasłonić okno, poranne słońce szczypało moje oczy.

- Dzień dobry, Księżniczko – uśmiechnąłem się, gdy Nathaniel rozciągnął się leniwie przytulając się do mnie coraz mocniej.

- Dzień dobry... - wymamrotał sennie z powrotem kładąc głowę na mojej klacie.

- Wyspałeś się? Boli cię głowa? – Dopytywałem troskliwie mierzwiąc jego kosmyki.

Chłopak pokiwał głową, żeby zaraz zesztywnieć. Mój słodki poranek musiał się wreszcie skończyć, tego byłem pewien. Zdrowy rozsądek musiał do niego wreszcie wrócić, chociaż miło było przez chwilę mieć coś takiego. Jego nagły krzyk nie tylko mnie wyrwał z marzeń sennych, cały blok musiał zostać zaalarmowany.

Lysander

Wiedziałem, że powinienem pilnować swoich spraw. Wiedziałem, że nie warto wtykać nosa w czyjś biznes. Ale czy to faktycznie mnie nie dotyczyło? Znałem Nathaniela od tylu lat, że nie pamiętałem życia bez tej znajomości. Nie byłem sobie wstanie wyobrazić, żeby ta dwójka wariatów nie była ze sobą. W niczym mnie to nie usprawiedliwiało, a to co zobaczyłem było najgorszą rzeczą, jakiej świadkiem mogłem być w tej chwili. Kastiel musiał to stracić, stracić do reszty zdrowe zmysły. Chciałem, nie chciałem, właśnie stałem się współwinny tego uprowadzenia. Co innego mógłbym zrobić? Zanim zrozumiałem sytuację, wpychał Blondyna do taksówki.

- To wszystko źle się skończy – westchnąłem wysyłając SMS.

Nie oczekiwałem, żeby te kilka słów przemówiło mu do rozsądku. Zawsze tracił głowę przy Nathanielu, choć w ogóle tego nie rozumiałem. Zachowywał się, jakby Blondyn był najczystszej postaci narkotykiem. Czego się spodziewałem? Że po roku da sobie wreszcie spokój? Brzmiało absurdalnie. Miał obsesję na jego punkcie odkąd tylko pamiętałem. Co musiałoby się wydarzyć, żeby wreszcie odpuścił? Gdyby Blondyn wreszcie się ożenił i miał trójkę dzieci, wciąż by się zanim uganiał... tego byłem bardziej niż pewien.

- Nat? Nat, gdzie jesteś?!

Z ukosa zmierzyłem krzyczącego mężczyznę. Tu się właśnie zaczynały kłopoty, to jeden z kolegów Nathaniela. Rozważałem odejście w przeciwnym kierunku, wciąż nie skończyłem pracy. Licząc, że nie zwróci na mnie uwagi, próbowałem przemknąć się do baru.

- Ty... - z paniką wylewającą się z oczu, chwycił mnie za ramię. – Nie widziałeś może Nathaniela?

Chwilę mi zajęło wybranie prawidłowej odpowiedzi w tej sytuacji, a bądźmy szczerzy, nie było żadnej.

- Zamówiłem mu taksówkę, wyglądał kiepsko – skłamałem spychając jego rękę.

I w taki sposób zostałem już w stu procentach współwinny zaistniałej sytuacji. No cóż, było kilka innych scenariuszy do wyboru. Mówię typowi prawdę, Kas kończy w kryminale i mi się sypie zespół. Nasza opinia runęłaby na dno i prawdopodobnie już nigdy nie mógłbym stanąć na scenie przez nalepkę „przyjaciel psychopatyczne ex-kochanka". Druga opcja, kłamię, że nikogo nie widziałem, ten wpada w panikę i zaczyna szukać Blondyna, aż wreszcie na nasze nieszczęście łączy kropki i ląduje pod drzwiami Kastiela z naręczem policji. Ech, ten scenariusz kończy się tak samo, jak poprzedni. Co mogę powiedzieć o opcji, którą wybrałem? W cholerę nie była lepsza, ale stawiała mnie w miejscu, z którego mogłem kontrolować resztę wydarzeń. Jeden zły krok i już byłem wstanie zobaczyć srebrne obręcze wokół naszych nadgarstków. Mogłem mieć tylko nadzieję, że ten wariat tym razem naprawdę to wszystko naprawi.

- Oszalałeś?! – Wrzasnął nie mogąc zrozumieć mojego podejścia. – Jak mogłeś od tak odesłać pijanego w trzy dupy klienta?!

- Uspokój się – mruknąłem przytykając palcem jedno ucho, nie chciałem ogłuchnąć. – Nic mu się nie stanie, mój brat się nim zajął.

- Twój brat? – Powtórzył skołowany. – A kim ty w ogóle do cholery jesteś...

- Jego przyjacielem – warknąłem po raz kolejny spychając jego ręce z siebie. – A gdybyś ty również nim był, nie doprowadziłbyś do takiej sytuacji.

- Nie wiem, o czym ty mówisz...

- Skoro nie wiesz, to faktycznie nie znacie się zbyt dobrze – prychnąłem bardziej zirytowany, niż bym tego chciał. Dlaczego tak bardzo wkurzała mnie ta sytuacja? Bo próboję pogodzić osobę, którą przez tyle lat kochałem z kimś innym? Czy może denerwował mnie ten człowiek i jego „niewinne" spojrzenie? Nie starając się zbyt długo analizować mojej fali dziwnych emocji, wyrwałem mu płaszcz Blondyna. – Oddam mu, jak tylko skończę zmianę.

Nie czekając na żadną odpowiedź zniknąłem w wesołym tłumie. David z ulgą odnalazł mnie wśród ludzi, nie dawał już rady z napływem zamówień. Próbując się wyciszyć, skupiłem się na pracy. Ciężkie do wykonania zadanie, palące spojrzenia tej grupki mogłem poczuć nawet przy barze. Łatwo było oszukać kogoś, kto nie znał prawdziwych relacji między mną a Nathanielem. Gorzej, że przy stoliku była również Amber i Melanii.

Z ciężkim westchnięciem zamknąłem swoją szafkę, zmiana w końcu dobiegła końca. Potrzebowałem się wymknąć, co nie było najłatwiejsze. Chwytając za swoją torbę zderzyłem się w przejściu z Karym. Prychnąłem pod nosem uciekając spojrzeniem.

- Co się wydarzyło tego wieczoru?

- A co się miało wydarzyć? – Wzruszyłem ramionami udając, że nie mam pojęcia kto go przysłał na przepytki. – Serwowałem napoje alkoholowe osobą w różnym stanie trzeźwości.

- Wiesz, że nie o to pytam – westchnął przecierając zmęczone oczy. – Naprawdę odesłałeś Nathaniela do domu?

- Po co mnie o to pytasz? Dlaczego nie sprawdzisz na kamerach?

- Nie sprawdziłem kamer tylko i wyłącznie przez naszą długoletnią znajomość – warknął wbijając we mnie ciężko spojrzenie. – Dobrze wiesz, że jeżeli to zrobię i zobaczę to co ukrywasz, będę musiał wezwać policję.

- Skoro wiesz, że doszło do złamania prawa, to czego prowadzimy tę rozmowę? Ja nie mam ci nic do powiedzenia.

- Lys...! Wy... Cholerna bando idiotów! – Krzyknął zamykając mi przed nosem drzwi. – Nie rozumiesz, że to zahacza pod kryminał?! To już nie są dziecinne przepychanki, wysyłanie kwiatków czy chodzenie za kimś niczym rasowy stalker! Jeżeli się wydarzyło to, co myślę, że się wydarzyło...! Jak mogłeś być tak głupi, żeby też się w to mieszać?!

- Nie wiem, o czym mówisz – nie drgnęła mi nawet powieka. Wyprostowany pusto patrzyłem na jego wykrzywioną gniewem twarz. Nie ruszały mnie jego wrzaski, nie robiło to na mnie wrażenia. – A skoro ty wiesz, to daj mi trochę czasu.

- Czasu na co?! Na zakopanie gdzieś zwłok?!

- Nie dramatyzuj – pokręciłem głową. – Kas jest trochę szalony ostatnim czasy, ale nie do takiego poziomu.

- Trochę szalony? – Powtórzył przeczesując włosy. – Lys, Kastiel nie jest tą samą osobą.

- Nie rób z niego wariata – zaoponowałem niezadowolony z obrotu sytuacji. – Daj mi trochę czasu, jeszcze dzisiaj wszystko wróci na swoje miejsce.

- Jeżeli do południa Nathaniel nie wróci...

- Wróci – uciąłem krótko wymijając go.

Im bliżej byłem bloku, w którym żył Kastiel tym mniejszą miałem pewność w swoje słowa. Nikt nie musiał mi tłumaczyć, że czerwonowłosy się zmienił. Słychać było to w jego piosenkach. Tekst... rzeczy, o których pisał i śpiewał były dość niepokojące. Niemal wbiegłem po schodach, co było nie lada wyczynem, sportowiec był ze mnie żaden. Zatrzymując się przed drzwiami, zamarłem. Wrzask Nathaniela musiał usłyszeć cały blok. Nerwowo wygrzebałem klucze ze swojej torby.

- No do cholery jasnej... - wymamrotałem upuszczając torbę, takiego widoku się nie spodziewałem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top