Pod rozgwieżdżonym niebem #17
- Ty szczwany lisie!
Odwróciłem się na pięcie, jednak było już za późno. Kary chwycił mnie za tył koszuli, wciągając siłą przez próg baru. Górny guzik koszuli boleśnie wbił mi się w szyję, a materiał, który starannie rano wyprasowałem, pogiął się niechlujnie. Z wyrzutem spojrzałem na Karego, który posadził mnie niemal siłą na stołku przed barem. Odpiąłem dwa górne guziki koszuli akurat gdy pod nos podstawił mi kieliszek wódki. Ostry zapach alkoholu i mięty wypełnił moje nozdrza, od razu czyszcząc moje zatoki.
- I jak poszło? – zapytał siadając tuż obok, gdy z ociąganiem przejąłem jeden z kieliszków.
- Nie poszło – mruknąłem niemrawo, odstawiając szło na blat – To była jedna, WIELKA, katastrofa!
- No co ty? Nie zgodził się?
-GORZEJ!
- Zgodził się, ale chce żebyś podpisał intercyzę?
- Podpaliłem firanki, spaliłem garnek i chlusnął mi wiadrem wody w twarz.
- Rzeczywiście udany wieczór.
Nawet nie próbował udawać, że bierze całą sytuacje na poważnie. Uśmiechnął się pod nosem, starając zakryć się za szklanką zimnej whisky. Prychnąłem mimo woli unosząc kieliszek.
- Myślałeś o tym, żeby zabrać go do restauracji? Z tego co pamiętam, jedyne czego tam wymagają to umiejętności przetrwania rozwiniętej minimum na poziom piąty.
- To tłumaczy, dlaczego masz zakaz wstępu do większej części lokalów. Niektóre przyjmują takie ofiary losu jak ty?
- To nie dla tego – uśmiechnął się szarmancko – Ale to już historia dla dorosłych, takie smarkacze jak ty nie zrozumieją.
- Po prostu przestań ruchać wszystko co przed tobą nie ucieka na drzewo.
Nie byłem fanem wódki, whisky zdecydowanie bardziej do mnie przemawiała.
- Ty nie uciekasz – zaczął zaczepnie puszczając mi dwuznaczne oczko.
- Tak, tak. Dotknij a urwę ci jaja – zaśmiałem się wstając z miejsca – Tak swoją drogą, dawno nie widziałem tu Amber.
Kary wzruszył tylko ramionami upijając łyk alkoholu.
- Pokłóciliście się? – nie dawałem za wygraną.
- Na twoim miejscu obmyślałbym nowy plan oświadczyn, a nie wpychał nos w sprawy dorosłych, dzieciaku. Pogadamy gdy będziesz miał mój staż na karku.
- Amber uwielbia tulipany i wszystko co jest ze złota – wyszczerzyłem zęby, widząc jak jego mina tężeje – Na przeprosiny zabierz ją na przejażdżkę, gdzieś gdzie dobrze widać gwiazdy... No tak! – wykrzyknąłem, łapiąc szefa za rękę – Pożycz mi samochód.
- Nie w tym życiu – mruknął wyrywając swoją dłoń – Na głowę upadłeś? Kobiet i samochodów się nie pożycza.
- Szepnę Amber o tobie coś miłego.
- Co konkretnie?
- Że jesteś romantykiem o wielkim sercu.
Kary z założonymi ramionami na piersi przyglądał mi się zmrużonymi oczami. Chwila się przedłużała, jednak wiedziałem, że miałem go w garści. Musiał po prostu sprawiać chociaż pozory, że mu na tym aż tak bardzo nie zależy.
- Dodaj coś jeszcze, że czytuje poezję czy coś.
- Poezje? Myślisz, że się na to nabierze? – nie mogłem się powstrzymać przed kpiną.
- Zatem nici z samochodu...
- Poezja, wierszyki, dramaty Szekspira. Romeo i Julia, romantyk, że ja cię pierdziele. Wszystko za noc z twoim ukochanym.
- Nie zarysuj – złamał się po chwili, wyciągając kluczyki z kieszeni – Żadnego bzykanka na tylnym siedzeniu a o przednim nie wspomnę – dodał nie wypuszczając nadal z dłoni kluczy.
- Za kogo ty mnie masz?
Kary zmierzył mnie wzorkiem, w końcu z politowaniem puszczając kluczyki. Podziękowałem mu, wybiegając pośpiesznie z lokalu. Za trzy godziny Nathaniel kończył pracę. Do tego czasu powinienem się ze wszystkim uporać.
Nerwowo postukiwałem nogą w podłogę, zaciskając i rozluźniając palce na oparciu fotela. Zegar powoli zbliżał się do dziewiętnastej, już lada moment blondyn wróci do mieszkania. To właśnie w takich momentach dopada cię cała niepewność, która chowa się za działaniami.
„Co jeśli się nie zgodzi? Co jeśli uzna to za zbytni nacisk? Co jeśli uzna, że powinniśmy się rozstać? Co jeśli ..."
Myśli tego typu krążą ci po głowie, a ty masz tylko nadzieję, że to wszystko niedługo zniknie. Że już niedługo wszystko się wyjaśni.
Zgrzyt klucza w zamku wyrwał mnie z zamyślenia, jak psa, który czeka cały dzień aż właściciel wróci z pracy. Nathaniel zatrzymał się w progu wpatrując się we mnie ze zdziwieniem.
- Dlaczego przesunąłeś fotel prawie na korytarz? Źle wyglądał w salonie? – zaśmiał się lekko wieszając płaszcz na wieszaku.
- Bawiłem się w feng shui. Z mojej obserwacji wynika, że energia lepiej rozchodzi się w takim rozkładzie. Jest to bardziej naturalne.
Blondyn zmierzył mnie przeciągłym spojrzeniem, nie siląc się jednak na komentarz. Wstałem z cichym śmiechem, przyciągając do siebie chłopaka.
- Dziwnie się ostatnio zachowujesz – mruknął w moją szyję, gdy ścisnąłem go mocniej – Wczoraj próbowałeś puścić z dymem całe mieszkanie, a dzisiaj chcesz mnie udusić i mamić chińskimi zabawami.
Po chwili zawahania zapytał:
- Coś się stało?
Złożyłem delikatny pocałunek na jego czole, czując jak wszystkie wątpliwości przepadają, a na ich miejscu pojawia się ogromna miłość, której nie byłbym wstanie wykorzystać tylko dla samego siebie.
- Chciałbym zabrać cię dziś w jedno miejsce – mruknąłem mu do ucha, napawając się zapachem wanilii i różanego płynu do prania – Jutro oboje mamy wolny dzień, więc przygotowałem małą niespodziankę.
Chłopak przyglądał mi się podejrzliwie, jednak zgodził się. Bez słowa pozwolił wyciągnąć się z mieszkania, wpakować do świeżo umytego samochodu Karego i wywieść za miasto.
- Nie mogę uwierzyć, że ci pożyczył swoje ukochane BMW – mruknął z nieudawanym podziwem – Nie wiem co mu obiecałeś, ale mam nadzieję, że tyłek cię aż tak bardzo nie boli – mruknął z przekąsem.
- Ha ha ha – syknąłem ironicznie, zjeżdżając z głównej drogi.
W radiu właśnie rozbrzmiał Calum Scott „You're the reason", a w mojej głowie znów rozlała się fala niepewności. Przez te wszystkie lata naszej znajomości dokonałem wielu, ale to naprawdę WIELU złych decyzji. Przez cały ten czas balansowałem na krawędzi. Jedno potknięcie za dużo i cała ta szczęśliwa farsa nigdy nie doszłaby do skutku... i w całym tym zamieszaniu, wszystko psułem.
- Jak ty mogłeś w ogóle pokochać takiego kretyna jak ja?
- Co?
- Hahaha, wybacz. Myślałem na głos.
- To może chociaż dowiem się, dokąd jedziemy?
- Już prawie jesteśmy na miejscu – uśmiechnąłem się lekko ściskając jego dłoń – Odrobinę cierpliwości.
- No wieeeesz – zaczął odwracają się w moim kierunku – Wywiozłeś mnie do lasu czarnym BMW. Planujesz sprzedać moje organy na czarnym rynku?
- Jeśli tak, to i tak dowiesz się o tym ostatni – kpiący uśmiech wypłynął mi na twarz, wywołując lekki chichot blondyna.
Resztę podróży przebyliśmy w milczeniu, słuchając, jak na złość, kolejno piosenek o miłości. Nim stres zdążył do końca opanować moje ciało, dojechaliśmy na miejsce. Z lekkim ociąganiem zgasiłem silnik i zaciągnąłem ręczny. Nat wysiadł pierwszy, aby rozciągnąć kończyny. Wyglądał na lekko zaskoczonego, jednak nie odezwał się słowem. Wyszedłem tuż za nim, kierując się do bagażnika, w którym ukryłem całą niespodziankę.
- Ogólnie miło by było, gdybyś zamknął na razie oczy – mruknąłem z tajemniczym uśmiechem.
Chłopak uniósł brwi, jednak bez protestu spełnił moją prośbę. W końcu i tak nie miał nic do stracenia, nawet jeżeli bał się starty organów, to byłoby już za późno. Zaśmiałem się w duszy na tą myśl.
Na środku polany rozłożyłem bordowy koc, postawiłem na środku srebrny świecznik, dwie lampki do wina oraz kosz z przekąskami. W bagażniki znajdowała się przenośna lodówka, w której chłodziłem wino na tą okazję. Ostrożnie zapaliłem świece, przyglądając się chwilę całemu obrazowi. Trochę ckliwie, staroświecko, ale romantyczne.
Złapałem blondyna za ramiona, kierując powoli na miejsce.
- Już – szepnąłem mu do ucha, czując jak przechodzą go dreszcze.
Chłopak przyglądał się chwilę scenerii. Przedłużająca się chwila, wprawiała mnie w nerwowe oczekiwanie. Może było to gorszym pomysłem niż się spodziewałem?
Nathaniel bez słowa odwrócił się w moim kierunku i omal nie straciłem równowagi, gdy rzucił mi się na szyję. Cofnąłem się lekko w tył, czując przyjemny ciężar Natha na sobie. Jego miękkie usta musnęły delikatnie moje, a jego dźwięczny śmiech rozświetlił mrok mojego niepokoju.
- W dalszym ciągu chciałbym poznać przyczynę, dlaczego tak bardzo się ostatnio starasz – mruknął w moje usta, sprawiając, że zapragnąłem się rozpłynąć.
- Nie myśl – szepnąłem całując wgłębienie jego szyi – Po prostu bądź ze mną.
Z ociąganiem wypuściłem go z objęć, rozlewając do lampek czerwonego wina. Usiedliśmy ramię w ramię, uderzając delikatnie w lampki. Cichy brzdęk odbił się echem w ciszy i spokoju śpiącego lasu. Zgasiłem świecznik, pozwalając by przyjemny półmrok nas otulił. Gwiazdy wyjrzały zza chmur rozjaśniając lekko zarumienioną twarz blondyna. Byłoby o wiele piękniej gdyby dziś wypadała pełnia, jednak pół księżyc również tworzył przyjemną atmosferę. Przygotowałem na nasz mały piknik trochę kanapek oraz kupiłem ulubione rogaliki Natha nadziewane konfiturą śliwkową, jednak żadne z nas nie było głodne. Nieśpiesznie upijałem wina, pilnując równocześnie aby lampka blondyna nie była pusta.
Kiedy tak właściwie jest ta „właściwa" chwila? Zastanawiałem się wpatrując w roziskrzone od gwiazd oczy chłopaka. Strach ściskał moje gardło, bałem się wszystko zepsuć. Bałem się wszystko stracić.
Nathaniel chyba wyczuł moje rozterki. Odwrócił się w moją stronę, splatając bez słowa nasze dłonie i posyłając mi delikatny uśmiech. Nawet gdy nie wiedział o czym myślę, doskonale potrafił dodawać mi otuchy.
Zbierając sobie wreszcie resztki odwagi, odchrząknąłem wyciągając czarne pudełeczko z kieszeni kurtki.
- Nathanielu ...
- Spadająca gwiazda! Pomyśl życzenie.
- Wyjdziesz za mnie?
- Och...
**********************
- Zgodził się?
- Nie – zaśmiałem się sennie, poprawiając się na fotelu.
- Dlaczego? Przecież to była piękna chwila – dopytywała nie dając za wygraną.
Uśmiechnąłem się do niej lekko, czując jak powoli odpływam w sen. Rześkie wiosennepowietrze muskało moją twarz, a zaciekawione spojrzenie pielęgniarki nie dawałospokoju.
- Zgodził się – przyznałem się w końcu z uśmiechem – Ale wtedy jeszcze byliśmymłodzi i niewiele wiedzieliśmy o życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top