Nie rozdrapuj starych ran #34


Nathaniel

Przetarłem sennie oczy, obudził mnie nagły rumor w kuchni. Ból w dłoni w dalszym ciągu był uporczywy, czułem jak opuchnięta skóra pulsuje. Rany cięte były najgorszym rodzaje ran. Musiałem pogodzić się z myślą, że przez najbliższe kilka dni, ból będzie mi dokuczał.
Drgnąłem, coś się stłukło. Podejrzewałem talerz. Z ciężkim westchnięciem opadłem twarzą prosto w poduszkę. Nie chciałem jeszcze wstawać, wciąż było wcześnie. Martwiło mnie, że przy umiejętnościach Kastiela, nasze mieszkanie pójdzie z dymem razem z połową bloku.
- Nie czuję jeszcze dymu – mruknąłem naciągając mocniej kołdrę – wciąż mam czas.
Niby tak powiedziałem, ale nie byłem wstanie zmrużyć już oka. Nasłuchiwałem kolejnych podejrzanych dźwięków, które wydobywały się zza drzwi. Gdy zapadła cisza, nerwowo uniosłem się do pozycji siedzącej. Wyjrzałem na zewnątrz, w salonie nie działo się nic podejrzanego. Gdy już myślałem, że nie ma się czym martwić, doszedł do mnie ten obrzydliwy smród. Zszokowany przeszedłem przez salon stając na lodowatych płytkach. Okno było uchylone, a kłębki czarnego dymu unosiły się ze zlewu. Kastiel widząc mnie, zalał coś wodą i stanął tak bym nie mógł zobaczyć co jest w środku.
- Co to takiego? – zapytałem zasłaniając dłonią nos i usta.
- Nic takiego – mruknął posyłając mi nerwowy uśmiech – Czemu już nie śpisz?
- Obudził mnie jakiś hałas. Coś się stało?
- Strąciłem talerz z suszarki. Już posprzątałem, możesz wracać spać.
Mina Kastiela była doskonała. Byłem pewien, że zrobił coś naprawdę głupiego albo wręcz niemożliwego dla zwykłego śmiertelnika. Jego zdolności kulinarne często wykraczały poza ludzkie pojęcie, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Przecież tyle czasu mieszkał sam, a w dalszym ciągu nie opanował żadnych podstaw. Jak on do tej pory żył?
- Wolałbym zostać i ci pomóc – westchnąłem przestępując z nogi na nogę, powinienem był ubrać papcie albo chociaż jakieś skarpetki – Pozmywam to co tak chowasz za plecami.
- Nie ma takiej opcji – burknął wypychając mnie z kuchni – Zamoczyć dłoń w płynie do naczyń i zaraz będziesz płakał, że piecze. Śniadanie jeszcze nie gotowe, musisz chwilkę poczekać.
Stanowczo wypchnął mnie za próg. W oczekiwaniu na jego popisowe danie, założyłem spodnie. Wciągu ostatnich dni nauczyłem się robić to całkiem zręcznie przy pomocy tylko jednej ręki. Dużo gorzej jednak szło z pisaniem czy trzymaniem czegokolwiek w prawej dłoni, pomimo że rana bardzo ładnie się goiła, to każde mocniejsze zaciśnięcie dłoni, kończyło się otworzeniem rany na nowo. Rzuciłem się na kanapę z podręcznikiem z podstaw finansów. Byłem tuż przed sesją, uczyć trzeba się zawsze zawczasu. Niby tak pomyślałem, ale wpatrywałem się w fioletową okładkę jak w największego życiowego wroga. To, że najlepiej nauczysz się na egzamin dwie noce przed, to szczera prawda, wszyscy studenci na świecie to praktykują i jak do tej pory się sprawdzało. Osobiście znałem przypadki, gdzie osoba uczyła się dosłownie kilka godzin przed. I to oznacza tylko jedno. Jak się chce, to można.
Poprawiłem poduszkę pod głową i powoli zacząłem wertować strony. Nie był to skomplikowany przedmiot, ale nic nie mogłem poradzić, że ilekroć do niego przysiadałem, powieki same mi opadały. Było tak i tym razem. Nie wiem kiedy zasnąłem, ale kiedy w końcu otworzyłem oczy, zegarek wskazywał już jedenastą. Przespałem dobre dwie godziny. Z rozdrażnieniem odrzuciłem koc, którym musiał okryć mnie Kastiel. Ten podręcznik był lepszy niż jakiekolwiek wymyślone przez człowieka proszki na sen.
- Jeszcze nie ma śniadania? – nie mogłem się powstrzymać od ziewania. Czułem, że mógłbym spać do wieczora, jeśli nie do kolejnego poranka. Kompletnie nie miałem na nic ochoty. Za oknem było szaro, w salonie bez zapalonego światła, wyglądało jak późnym wieczorem.
- Jest, jest – roześmiał się szybko uciekając do kuchni – Po prostu nie chciałem cię budzić.
Z wdzięcznością przyjąłem talerz wypełniony kanapkami.
- Wyglądasz jakbyś chciał mi coś powiedzieć, – zauważyłem kończąc swój posiłek – więc wyduś to z siebie zanim wywiercisz mi dziurę w brzuchu.
- Nie... - mruknął wciąż w zamyśleniu skrobiąc wargę – Nie, nie mam nic do powiedzenia – odpowiedział wracając do rzeczywistości.
- No, aż mnie zaciekawiłeś. Co chodzi ci po głowie? – odłożyłem talerz na ławę nie spuszczając z niego wzroku – Bo wargę skubiesz tylko, gdy jesteś poddenerwowany.
Spuścił wzrok, gdy nasze oczy się spotkały. Złączył dłonie na brzuchu, zostawiając krwawiącą już wargę w spokoju. Zapadła cisza przerywana tylko okresowym cykaniem zegara. Doskonale wiedziałem o czym chciał ze mną porozmawiać. Od świąt spędzonych w moim rodzinnym domu, miałem kilka spraw do przemyślenia. I szczerze, robiłem wszystko by tylko o tym nie myśleć. Kastiel podejmował już wcześniej podobne próby, ale najwyraźniej sam też nie chciał o tym dyskutować. Wiele wygodniej było mi udawać, że nic się nie wydarzyło. Na pewno teraz, gdy nie musiałem patrzeć Amber w oczy. Gdy wrócę do pracy, będzie o wiele ciężej. Wtedy wrócę do tej sprawy i postanowię co zrobić. Na razie czułem się zbyt zmęczony. Zmęczenie ogarniało mnie jak tylko zaczynałem o tym wszystkim myśleć. Nie miałem ochoty wysłuchiwać czegoś co miałoby brzmieć jak wymówka. Moje aktualne problemy były ważniejsze od roztrząsania przeszłości. Wolałem by zapomniana historia, była tylko zapomnianą historią. Nie potrzebowałem rozdrapywać ran.
Pochmurnie spojrzałem w stronę okna, brakowało mi słońca. Miałem już dość szarości i zimna.
- To czym była ta dziwna, czarna breja z rana? – zacząłem nowy temat z lekkim uśmiechem.
- Nie chcesz wiedzieć, uwierz mi na słowo – mruknął chowając twarz w dłoniach.
- Gdybym nie chciał, nie pytałbym.
Zerknął na mnie spomiędzy palców. Gdy już byłem pewien, że mi nie odpowie, wymruczał z niezadowoleniem:
- Jajecznica.
- Gdzieś pod tą czarną breją były jajka?
- Nie... ta czarna breja, to były jajka.
Zmrużyłem oczy z niedowierzaniem. Tak paskudnie to śmierdziało, że nie było takiej możliwości, bym zgadł, że to jajka. Wstałem gwałtownie, ale nie zdążyłem dobiec do kuchni. Kastiel cały czerwony na twarzy, chwycił mnie w pasie zaciągając z powrotem w głąb salonu. Rozbawiony starałem się oswobodzić, ale skutecznie mi to uniemożliwił. Opadł z powrotem na fotel ciągnąc mnie ze sobą. Bezwładnie wpadłem mu w ramiona.
- Po śmietniku masz zamiar grzebać? – warknął przytrzymując mnie, gdy zacząłem się wiercić.
- Nie mam zamiaru nigdzie grzebać – prychnąłem odnajdując wygodną pozycję – Jesteś okropnie niewygodny, wiesz? – westchnąłem uderzając go niby „niechcący" łokciem w brzuch – A więc, jak to się stało?
- Jak stałem się niewygodny? – prychnął układając brodę we wgłębieniu między moją szyją a ramieniem – Stałeś się po prostu wybredny.
- Jak zepsułeś jajecznicę? – zapytałem niezrażony jego próbą zmiany tematu.
- Daruj mi, więcej nie będę smażył.
- Przecież nie daję ci żadnej reprymendy. Chcę tylko wiedzieć, jak to się stało?
- Nie – odparł całując moje ramię – wszystko, ale nie to.
- Więc powiedz mi o czym chcesz ze mną porozmawiać. Co cię tak trapi przez te kilka dni?
- No więc tak. Byłem dumny, że pierwszy raz udało mi się wstać przed tobą. Wydawałeś się ostatnio strasznie zmęczony. Stwierdziłem, że zrobię śniadanie. – zaczął opowiadać, całkiem ignorując moje wcześniejsze pytanie – Na początku pomyślałem o omlecie. Byłem jednak pewien, że jeżeli podrzucę czymś co było na patelni, przyklei mi się do sufitu. Nie zdążyłbym go odmalować tak byś niczego nie zauważył.
- No sprytnie – parsknąłem bawiąc się sznurkiem z jego bluzy.
- Jajecznica wydawała mi się łatwiejsza i czystsza do wykonania. Ale na stronie było napisane „czas smażenia według uznania". I tu się zgubiłem.
- Zgubiłeś? Zostawiłeś te jajka i sobie poszedłeś?
- Masz mnie za głupiego? – fuknął zacieśniając uścisk – Zacząłem czytać coś innego i jakoś tak... zapomniałem się.
- Głupoty od Lysandra?
- Głupoty od Karego – przyznał skruszonym tonem – Ale uratowałem sytuację! Zrobiłem kanapki. Także wyszedłem na plus.
- A ja na minus jeden talerz – ugryzł mnie w kark, gdy zacząłem się trząść ze śmiechu – I to wszystko, bo udało ci się wstać przede mną? Jeżeli takie nieszczęścia mają się przez to dziać, to od dziś będę wstawał razem ze słońcem.
- Nie będę już gotował, nie musisz się tym martwić.
- No mam nadzieję. Boję się, że pewnego dnia obudzę się za późno i mieszkanie będzie stało w płomieniach. Nie wiem jakbym to wytłumaczył właścicielce.
- Zrzucimy na kuchenkę. Na starość zaczęła szwankować.
- Na starość to ty zacząłeś szwankować... nie mam pojęcia jak mogłeś doprowadzić jajka do takiego stanu.
Skrzywiłem się, gdy wbił palce w moje żebra. Z niezadowoleniem zacząłem je masować.
- Jak możesz przeżywać tak te głupie jajka – syknął zostawiając boleśnie ślad zębów na moim barku – w gruncie rzeczy, jedno i tak chyba było zepsute.
- Jak zepsute?
- No jak je otworzyłem, dziwnie pachniało i miało nietypową konsystencję.
- I nadal je usmażyłeś?! Przecież mogłeś mnie otruć!
- Postanowiłem poddać je obróbce termicznej. Temperatura zabiłaby wszystkie zarazki.
- Nie mam pojęcia czy przeżyłbym takie śniadanie – mruknąłem czując jak robi mi się słabo na samą myśl.
- Nie musisz dziękować.
- Dziękować?! Dziękować za co?
- Jeżeli nie spaliłbym tej jajecznicy, musiałbyś to zjeść.
- Zmusiłbyś mnie do zjedzenia tego? – zapytałem z niedowierzeniem.
- Byłoby mi przykro, gdybyś nie zjadł.
- W takich chwilach czuję, że mój Anioł Stróż nade mną czuwa. Jemu powinienem dziękować, bo przez ciebie musi z większą uwagą przyglądać się, bym nie umarł przed czasem. Wolałbym żebyś mi powiedział, że jesteś mną zmęczony niż mnie otruł.
- Co za bzdury pleciesz – odparł oburzony – To, że nie umiem gotować, nie znaczy, że chcę cię zabić.
- Skoro wiesz, że nie umiesz. Nie rób tego. Wciąż mam tak wiele rzeczy do zrobienia.
- Ha ha ha – zaśmiał się ironicznie wciąż nie wypuszczając mnie z objęć – Nie idź jeszcze, daj mi chwilę.

Nowy Rok miał przybyć już za kilka godzin, chociaż wcale nie czułem się w ten sposób. Ten rok był pełen dziwnych sytuacji, wciąż byłem czymś zajęty, nie czułem kiedy ten czas tak mi uciekł. Zaraz miałem być o kolejny rok starszy, o kolejny rok dojrzalszy, bardziej doświadczony... wcale tego nie czułem.
Wyciągnąłem przed siebie nogi, powoli zaczynały mi drętwieć od niewygodnej pozycji. Siedziałem na poduszce na balkonie. Schowałem się pod parapetem, tak by Kastiel nie mógł mnie zobaczyć ani wyglądając przez okno, ani przez drzwi balkonowe. Przez to drobne zranienie, zrobił się okropnie nadopiekuńczy. Nie mogłem samodzielnie wyjść na zakupy, zapiąć sobie kurtki, zawiązać butów. Wyręczał mnie we wszystkim w czym tylko było to możliwe. Nie pozwolił mi nawet samodzielnie umyć sobie włosów. To bardzo miłe, gdy ktoś się tak o ciebie martwi, ale we wszystkim trzeba zachować umiar. Byłem poirytowany jego natarczywością, brakowało tylko by za mnie zmieniał strony w książce. Chciałem poczytać w spokoju, ale słońce zdążyło już schować się za horyzontem. W świetle latarni nie widziałem drobnych literek, więc sobie odpuściłem. Wpatrywałem się w niebo. Z całych sił starałem się o niczym nie myśleć, ale było to o wiele trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Miałem zbyt wiele spraw do przemyślenia by je tak bez końca odkładać na bok. Razem z Nowym Rokiem przyjdą nowe problemy, z którymi musiałem już się zmierzyć. Im dłużej Kastiel tak wokół mnie skakał, tym trudniej było mi o tym nie myśleć. Pierwsze pół roku się skończyło w mgnieniu oka, po sesji zacznie się nowy semestr, miałem coraz mniej czasu by powiedzieć Kastielowi o tym co zaplanował Maks. Niby obiecał, że ten rok skończę jeszcze tutaj na uczelni, żeby nie wrzucać mnie od razu na głęboką wodę. Ale wszystko miało zależeć od tego jak realizacja projektu przebiegnie... naprawdę nie chciałem teraz o tym myśleć. To nie był wyjazd sto kilometrów od domu, do Ameryki wcale nie było jak rzut beretem. Nie miałem pojęcia jak Kas na to zareaguje. Z jednej strony to on zaproponował wcześniej żebyśmy wyjechali... jednak wiedziałem, że prawdopodobnie nie będzie mógł ze mną polecieć.
Obróciłem pierścionek między palcami, grawer wewnątrz błysnął w słabym, pomarańczowym świetle. Miałem wrażenie, że „Kocham cię" wpatruje się we mnie z wyrzutem. Przyjąłem jego oświadczyny, a teraz miałem wrażenie jakbym próbował od niego uciec. Czy gdyby ktoś inny był na moim miejscu, odmówiłby wyjazdu? Czy zrezygnowałby z siebie dla związku? Nie miałem pojęcia, nie miałem kogo zapytać. Jeżeli poszedł bym po radę do Amber, z mostu powiedziałabym, żebym wyleciał. Ale nie dlatego, że chce mojego dobra, a dlatego, że w ten sposób rozstanę się z Kastielem. Kary od razu wygadałby się chłopakowi... W tej sytuacji, chyba tylko Melanii mi została.
- Tutaj byłeś ten cały czas? – drgnąłem na dźwięk głosu Kasa.
Zacisnąłem pięść na pierścionku, aby mi nie uciekł gdzieś przez moją nieuwagę. Zazwyczaj nosiłem go zawieszonego na szyi, teraz wsunąłem go na palec. Usiadł przy mnie, otulając nas jednym kocem. Powoli zaczynałem marznąć, byłem wdzięczny za jego ciepło. Opróżniając umysł ze wszystkich nieprzyjemności, wsadziłem zmarznięte dłonie pod jego bluzę. Jego nagrzana skóra przyprawiła mnie o przyjemne dreszcze. Z przeciągłym syknięciem wypuścił powietrze, ale się nie odsunął.
- Czemu się przede mną schowałeś?
- Nie schowałem – mruknąłem opierając głowę o jego ramię – Potrzebowałem trochę świeżego powietrza.
- Miałeś zamiar ukrywać się aż do noworocznego odliczania? Czy zdążyłbyś wcześniej skończyć delektować się świeżym powietrzem – mruknął z lekkim wyrzutem obejmując mnie ramieniem.
Parsknąłem pod nosem. Kastiel był dziecinny, to się nie zmieniło przez ten cały czas, który spędziliśmy razem. Czas leciał, a my byliśmy jak wyjęci poza ten upływ. Nie zmienialiśmy się aż tak bardzo, trwaliśmy z naszą małą miłością. Nasze oddechy łączyły się w jeden obłok pary. Uśmiechnąłem się na ten widok.
- Co cię tak cieszy? – zapytał chowając twarz w moich włosach.
- Nic konkretnego – odparłem zgodnie z prawdą – Pomyślałem tylko, że to kolejny rok, który spędziliśmy razem.
- Uszczęśliwia cię to?
- A ciebie nie?
- Jestem szczęśliwy tylko, gdy jesteś u mojego boku. Dlatego chcę się upewnić, czy to nie jest tylko jednostronne uczucie. Jestem wdzięczny za każdy dzień spędzony z tobą.
- Robisz się ckliwy – parsknąłem uchylając się przed jego pocałunkiem – I bardzo natarczywy.
- Nie zasłużyłem nawet na jednego buziaka? Zrobiłem ci dziś nawet śniadanie...
- I zbiłeś talerz, spaliłeś jajka... mam nadzieję, że to tyle. Nie ukryłeś jakiś niespodzianek pod dywanem, co?
- Nie jestem psem – burknął całując mnie po szyi – Nic nie nabroiłem. Talerz odkupię. Kanapki wyszły pierwsza klasa.
- Faktycznie – roześmiałem się kiwając głową z uznaniem – Były bardzo pyszne. Od dziś mianuję cię menadżerem od spraw kanapkowych.
- Przyjmuję tytuł z zaszczytem – wyszeptał wprost w moje usta.
Pozwoliłem sobie na chwilę zapomnienia. W tym pocałunku było wszystko za co go kochałem. Było ciepło, które zawsze ze mną dzielił. Miłość, którą mnie obsypywał co dnia. Delikatność i namiętność równocześnie, przypominające o tym, że wciąż jestem ubrany tylko dzięki jego silnej woli. To był bardzo słodki pocałunek, ale nie przeszkadzało mi to. Dla niego, lubiłem nawet i słodycze.
- Toffi?
- Mmm – mruknął napierając na mnie mocniej – nie mogłem się powstrzymać.
Lubiłem chwile takie jak ta. Miałem wrażenie, że na całym świecie, byliśmy tylko my we dwoje. I nic więcej się nie liczyło.
- Zaczął padać śnieg.
- I co? – wymruczał wciąż nieskory do przerwania pieszczoty – Zimno ci? Chcesz wracać do środka?
- To nie to – uśmiechnąłem się patrząc w niebo. Ten widok zawsze był magiczny, wszystko nagle stawało się takie spokojne. – Mówi się, że gdy zobaczysz pierwszy śnieg z osobą, którą kochasz, to ten rok na pewno spędzicie razem w szczęściu.
- Wierzysz w takie rzeczy?
- Nie wiem – mruknąłem splatając nasze dłonie – Tak po prostu mi się przypomniało. Amber miała w zwyczaju zamęczać mnie takimi bzdurami – wzruszyłem obojętnie ramionami, chowając nos pod koc.
- Ja wierzę, że niezależnie od tego czy zobaczyłbym z tobą pierwszy śnieg czy nie, to spędzę z tobą szczęśliwie kolejny rok. Będę bardzo ciężko pracował by tak się stało. Więc tym razem, proszę uwierz, że tak się stanie. Ten śnieg niech będzie naszym dobrym znakiem.
Zawahałem się z odpowiedzią. Smutek na moment ścisnął moje serce i za nic nie chciał go puścić. Słowa Kastiela sprawiły, że zachciało mi się płakać. To z pewnością nie była dobra chwila, by mu powiedzieć, że nie spędzimy wspólnie kolejnego roku. Niezależnie jak bardzo chciałem wyprzeć się tego, taka była prawda. Więc nawet jeśli będzie bardzo ciężko pracował, nic to nie zmieni.
- Dobrze, - odparłem przez ściśnięte gardło. Jego kilku dniowy zarost łaskotał skórę mojej dłoni, gdy całował opatrzoną ranę – ale pod jednym warunkiem.
- Warunkiem? – zamrugał zaskoczony przerywając droczenie się z moimi palcami – Jakim warunkiem?
- Robiąc mi jakikolwiek posiłek... zamówisz od razu z restauracji albo zapisz się na jakiś kurs. Po tym co stało się z tymi jajkami, zacząłem martwić się o własne zdrowie. Poza tym musisz umieć sobie gotować, przecież jeżeli będziesz mieszkał sam...
- Sam? Nie będę mieszkał sam – roześmiał się odgarniając moje oklapnięte włosy – Ale możemy iść wspólnie na jakiś kurs. We dwójkę będzie raźniej.
- Jeżeli nie będę musiał iść na siłownię, to pójdę z tobą na kurs gotowania – szybko zmieniłem temat odwracając głowę.
- Już obiecałeś pójść. Chyba nie tchórzy?
- Wiem, wiem... no ale widzisz, nie wiem kiedy zagoi się moja dłoń. Na pewno trochę czasu zejdzie zanim będę mógł pójść.
- Nie szkodzi,– odparł niezrażony moimi wymówkami – dam ci tyle czasu ile potrzebujesz. A później nie licz na żadną litość.
- A gdzie się podziało „ten rok będzie dla nas szczęśliwy", co?!
- Nie dramatyzuj. Przejdziesz się ze trzy razy, a później sam będziesz mnie ciągnął by pójść.
- Aż trzy razy... niedoczekanie – westchnąłem rozbawiony jego marzeniami – Nie jestem typem sportowca. Zdecydowanie wolałbym zaszyć się w domu z dobrą książką – zamyśliłem się, po czym dodałem z wrednym uśmieszkiem – A wiesz co? W sumie to nienajgorszy pomysł.
- Naprawdę? – uśmiechnął się lekko zaskoczony – Naprawdę chcesz z własnej, nieprzymuszonej woli pójść ze mną na siłownię?
- Tak. Na siłowni na pewno jest wiele rzeczy, które mogą mi się spodobać. Wiele dziewczyn na moim wydziale, piszczy na widok instruktorów. Ponoć jest na czym zawiesić oko. Poza tym jak zgubię kilka zbędnych kilogramów i zrobię lepszą formę, to mój Fan Club zwiększy swoją liczebność. Nigdy więcej nie będziemy narzekać na brak kwiatów.
- Że co proszę? – warknął ściskając moje policzki.
- Tfo mie o to ci chodziło?
- Dobra próba – wyszeptał tak, że przeszły mi po plecach dreszcze – Na siłownie i tak pójdziesz. Jedynym instruktorem, którego zobaczysz, będę ja. I nie dam ci nawet okazji rozejrzeć się za kimś innym, zrozumiałeś?
Skwapliwie pokiwałem głową. Jedyne co zrozumiałem to to, że właśnie wykopałem swój własny grób. Miałem go zniechęcić, a zamiast tego nakręciłem go znacznie bardziej. Niemal widziałem płonienie w jego oczach.
- Trochę szkoda, bo bardzo lubię jak teraz wyglądasz – wyszeptał zaczepnie wkładając zimne dłonie pod moją bluzę – Twoje piersi zdecydowanie urosły.
- T-ty ...! – zawołałem rumieniąc się gwałtownie.
Nie zdążyłem nic więcej powiedzieć. Na niebie rozkwitł piękny pióropusz barw. Kastiel musnął delikatnie moje usta i wyszeptał:
- Szczęśliwego Nowego Roku. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top