Nie koniec świata#57


Nathaniel

- Nie rozumiem, czego wy ode mnie chcecie? – Wymamrotałem żałośnie wbijając wzrok w filiżankę kawy.

Jeżeli chcieli się czegoś napić, w domu też mieliśmy nie małą kolekcję trunków. W swoich bagażach miałem nie tylko ubrania, a każdą kawę czy herbatę, którą przywiozłem z różnych części kraju. Sama myśl o tych wszystkich czekających na rozpakowanie bagażach mnie dołowała. Chciałem wrócić do łóżka. Nie zachwycało mnie to bezczynne siedzenie i pilnowanie własnej ekspresji. Miałem prawo być smutny i zalegać, niczym kłoda w łóżku. Nie tak, żeby ktoś z tej pokręconej czwórki był wstanie mnie zrozumieć. Maks z Karym o randkowaniu wiedzieli tyle, że seks bez zabezpieczeń jest niezdrowy. Po Amber nie oczekiwałem niczego szczególnego, wielokrotnie jej dziecinne zachowanie pakowało mnie w kłopoty. Byłem zawiedziony postawą Melani, z nich wszystkich tutaj, ją uważałem za najbardziej rozsądną osobę. Myślałem, że będzie wstanie mnie zrozumieć. Widząc jej zadowolenie, Amber musiała przeciągnąć ją na swoją stronę. Wpatrując się we własne żałosne odbicie w szklance paskudnej berbeluchy próbowałem powstrzymać się o myśleniu o tych wszystkich paskudnie przylepiających się do mnie wspomnień. Nie byłem jeszcze na tyle szalony, żeby płakać w miejscu publicznym, a nikt nie dziwiłby mi się specjalnie. Jakoś kawy w tym miejscu wołała o pomstę do nieba, jej smak sam cisnął łzy do oczu. A jeżeli opary przez przypadek się do nich dostały, gwarantowana była wizyta u okulisty. Barista poza ciupką miłości, musiał dorzucać litr kwasu. Studenckie kawiarenki były popularne z wielu innych powodów, napoje i żywność nim nie były.

1) Wszystkie znajdowały się bardzo blisko kampusu. Jeżeli ktoś miał krótką przerwę między zajęciami, to miejsce było idealne z miękkimi poduchami do przeczekania.

2) Całkiem szybki internet. Do partyjki chińczyka nie potrzeba było nie wiadomo czego, ale gdy co druga osoba w coś grała, to już mocniejszy Internet był zaletą.

3) Było tanio.

Ta ostatnia zaleta zdecydowanie przyciągała głodnych i spragnionych studentów. Niestety, cena odzwierciedlała jakość, przy której na spokojnie można było płakać.

- Nie wiem, jak pozostali, - zaczęła Amber wygodniej rozkładając się na pufach, – ale ja bym chciała twoją nerkę. Ponoć chodzą teraz za dobrą kwotę!

- Nawet nie chcę wiedzieć, czy żartujesz, czy nie – burknąłem uświadamiając sobie, że nie mam, co liczyć na poważną odpowiedź z jej strony.

W poszukiwaniu normalnej interakcji międzyludzkiej skierowałem się do Maksa. Wbiłem w niego wzrok, aż wreszcie przestanie bawić się saszetkami cukru. Układał z nich domek czy piramidę? Ciężko mi się było powstrzymać przed szturchnięciem jego budowli. Aż mnie swędziało, byleby mu to zniszczyć.

- C-co ty...?! – Zawołałem zbyt późno orientując się o jego planach.

Z żalem patrzyłem na rozpuszczający się wewnątrz filiżanki cukier trzcinowy. Nienawidziłem słodkich rzeczy.

- Potrzeba ci trochę energii, wieczorem idziemy na siłownię – wyjaśnił mieszając łyżeczką w mojej filiżance. – Poza tym, kawa tutaj smakuje, niczym pomyje. Powinieneś mi podziękować, teraz masz, chociaż słodkie pomyje.

- Dlaczego miałbym iść na siłownię? – Zapytałem ignorując jego ostatnie słowa.

Podziękowałby mu, gdyby pozwolił mi w spokoju gnić pod pościelą. Sytuacja, w której byłem nie zasługiwała na żadną wdzięczność. Siłą zostałem wyciągnięty z łóżka i wepchnięty do wanny, gdzie nadal nie dawano mi spokoju. Jeszcze Maksa i Karego zaglądającego do środka byłem wstanie znieść, ale Amber i Melani? Te upokarzające wspomnienia zdecydowanie będą mnie prześladować do końca życia.

- Bo zrobiłeś się gruby – odparł, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

- Wcale nie! – Zaoponowałem czując gorąc na twarzy.

- Widziałem cię w łazience, wiem co mówię. Prawda, Kary?

- Mnie w to nie wciągaj – mruknął w obronnym geście unosząc ramiona. – Ja jestem tylko Bogu winnym kierowcą.

- Przecież to ty go wsadziłeś do auta – przypomniała Amber delektując się truskawkową tartą.

- Ty Judaszu! – Oburzony chwycił za jej kawałek ciasta wpychając go sobie do ust.

Oniemiała zamrugała kilka razy nie pewna czy to się faktycznie wydarzyło.

- No doprawdy dojrzale – fuknęła akceptując los swojego deseru. – Chcesz się zrobić gruby, jak Nathaniel?

- Ja nie jestem gruby!

- Przestańcie mu dogryzać – Melani odetchnęła ciężko po raz pierwszy zabierając głos. – Nat nie jest gruby...

Wiedziałem że brunetka stanie po mojej stronie. Czując nagłą wdzięczność uśmiechnąłem się w jej kierunku, gdy nagle wbiła nóż wprost w moje serce:

- ... jest tylko trochę puszysty.

- Ty też przeciwko mnie? – Obruszyłem się żałośnie, wszyscy postanowili mi dogryzać.

- Ona też widziała cię w łazience – wyjaśnił Maks kończąc swoją cukrową wieżę. Jednak nie był to domek ani piramida, tylko najprawdziwsza wieża Eiffla.

- Nie musiałeś mi przypominać – wymamrotałem złośliwie szturchając jego arcydzieło.

Jego zawiedziona mina odrobinę poprawiła mi nastrój. Upijając pierwszą od wielu lat posłodzoną kawę, nie czułem się tak źle jak jeszcze chwilę temu. Z nieznacznym uśmiechem spojrzałem na trzymaną filiżankę, to naprawdę smakowało, jak posłodzone pomyje. Zrobiło mi się niedobrze, czując bulgotanie w brzuchu, już wiedziałem, że wieczorem oczekują mnie rewolucje.

- Teraz to już na pewno będziesz gruby – mruknął Maks przyglądając się, jak kończę kawę. – Słodkie napoje to bomba kaloryczna.

- Sam mi ją posłodziłeś – warknąłem ze złością odstawiając filiżankę.

- Ups – odpowiedział głupio wzruszając ramionami. – W takim razie ustalone, idziesz dziś ze mną na siłownię!

Jego entuzjazm mi się nie udzielił. Na samą myśl o siłowni robiłem się zmęczony. Pamiętałem naszą ostatnią wizytę. Czy tym razem też się uszkodzę? Nie mogłem narzekać, wtedy bezkarnie będę mógł gnić w łóżku do woli. Tym razem, w przeciwieństwie od poprzedniego, nie będę miał nikogo, kto by się mną zajął. Ta myśl chłodno przecięła moją głowę, pozostawiając za sobą dławiący żal.

Więcej tego dnia nie miałem nawet chwili, żeby o nim pomyśleć. Chaotyczne zachowanie tej czwórki skutecznie odsuwało moje myśli od wszelkich głupot. Po wyjściu z kawiarni pożegnaliśmy Karego i Amber. Widząc w tym swoją szansę, spróbowałem uciec. Melanii z Maksem to przewidzieli i na siłownie niemal zanieśli mnie na rękach. Już teraz czułem, rano się nie podniosę. Nie było takiej opcji.

- Czuję się, jakbym targał worek ziemniaków.

Spiorunowałem go wzrokiem nie mając dość sił na konkretną odpowiedź. Wisiałem na nim bezwładnie, stan moich nóg był level niżej od poziomu waty. Moje nogi w tej chwili zachowywały się, jakby zapomniały o swojej pierwotnej funkcji. Maks gładko wepchnął mnie do samochodu zapinając moje pasy. Mógłby wywieść mnie i na koniec świata, zasnąłem niemal natychmiast ledwie dotykając głową skórzanego zagłówka. Nieświadom sposobu, w jaki na mnie patrzył odpłynąłem w spokojny sen o niczym. Trasa przebiegła nam w przyjemnej ciszy. Nim się obejrzałem, dojechaliśmy na miejsce. Zwróciłem twarz w kierunku Maksa, aby mu podziękować. Nie wydusiłem z siebie nawet słowa czując na sobie jego dziwnie poważne spojrzenie.

- Wiem, że to wszystko nie jest moją sprawą – westchnął przełamując narastającą niezręczną ciszę. – Nie powinieneś obwiniać się za to, że chcesz się realizować. W zdrowym związku nikt nigdy nie każe drugiej osobie rezygnować z własnych marzeń.

- Chyba nie rozumiem – mruknąłem próbując uniknąć tematu, nie chciałem z nikim o tym rozmawiać.

- Chodzi o to... - Maks zawahał się drapiąc po karku.

Nigdy nie rozmawiałem z nim o tym wszystkim. Kastiel zachowywał się w taki sposób, że każdy byłby wstanie zrozumieć, w jakim rodzaju związku byliśmy. To nie tak, że jakoś szczególnie się z tym kryliśmy. Po prostu nie chodziliśmy i nie mówiliśmy wszystkim dookoła. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, jak społeczeństwo postrzega ludzi naszego pokroju.

- Zdaję sobie sprawę, jak strasznie musisz się teraz czuć i jak nasze zachowanie nie było odpowiednie. Masz pełne prawo przeżywać to wszystko na swój własny sposób. Niewiele wiem o całej sytuacji... i nie musisz mi jej tłumaczyć, przez te ostatnie dwa lata poznałem cię na tyle, by wiedzieć, jak mało wylewny jesteś. Nie złość się na Amber za bardzo, na jej miejscu zrobiłbym to samo. Możesz uważać, że to tylko twoja sprawa, ale wszystkim osobą, którym na tobie zależy, ciężko oglądać twoje cierpienie z założonymi rękami.

Ze spuszczona głową wysłuchałem jego słów, nie byłem wstanie na niego spojrzeć. Jaką minę robił? Bardziej martwiłem się własną, nie byłem wstanie kontrolować własnej mimiki. Przez cały dzień moje emocje wylewały się na zewnątrz z dziwną intensywnością.

- Może teraz to dobry czas, żebyś był ze sobą odrobinę bardziej szczery – mruknął znacznie łagodniejszym tonem.

- Dlaczego uważasz, że nie jestem szczery sam ze sobą?

- Bo uśmiechasz się, mimo że płaczesz – westchnął ocierając chusteczką moją twarz. – Skoro cierpisz, to tego nie ukrywaj. Oprzyj się o nas... oprzyj się o mnie, a pchnę cię do przodu. Nat, jesteś tylko człowiekiem, przestań udawać, że jest inaczej. Chcesz płakać? Płacz, łzy się otrze. Chcesz się śmiać? Opowiem ci żart, znam ich wiele.

- Ja... - zawahałem się pierwszy raz patrząc w jego kierunku odkąd wsiedliśmy do samochodu. Jego szczerze przejęta mina pchnęła mnie w stronę czegoś, czego nigdy nie robiłem. Poczułem, jakby on naprawdę mógł spróbować zrozumieć moje serce. -... to tak potwornie boli...

Tej nocy pierwszy raz otwarcie płakałem przed kimś, kto nie był Kastielem. Mimo że nic nie mówiłem, Maks siedział ze mną, aż się uspokoiłem.

- Gwiazdy wciąż świecą – powiedział palcem wskazując na niebo widoczne przez uchylony szyberdach.

- Czemu miałyby przestać? – zaśmiałem się lekko, wydmuchując nos.

- Nie miały – uśmiechnął się zakładając ramiona pod głowę. – To jest dowód na to, że świat się nie skończył.

Zaskoczony utkwiłem wzrok w jego profilu. W życiu nie pomyślałbym o tym w ten sposób. Wracając spojrzeniem w niebo musiałem przyznać mu rację, świat faktycznie się nie skończył. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top