Nazwisko #48


Nathaniel

Zażenowany jak nigdy w życiu dałem napiwek bagażowemu. Z trudem wymusiłem na sobie uśmiech odbierając od niego parę kart magnetycznych służących za klucze. Mężczyzna pokrótce objaśnił obsługę klimatyzacji i zostawił nas samych sobie. Byłem tak wkurzony, że nie byłem w nastroju podziwiać uroków wspaniałego apartamentu. Był niesamowity, ale w tej chwili mógłbym stanąć przed najpiękniejszą rzeczą na świecie i nie zwrócić na nią uwagi. Szarpnięciem udało mi się wreszcie odblokować zatrzask w walizce, ten wiecznie zacinający się zamek nie poprawiał mi nastroju.

- Nat...

- Nie odzywaj się do mnie – warknąłem wygrzebując z torby przybory do kąpieli.

- Daj spokój... - zamarudził żałośnie cofając się pod moim groźnym spojrzeniem – przecież nic takiego się nie stało.

- Nic takiego się nie stało? – Powtórzyłem niedowierzająco – Nic takiego się nie stało?!

To nie był dobry moment, żeby mówić mi takie rzeczy. Kastiel nigdy z niczym nie miał problemu, to ja byłem tym przewrażliwionym i wiecznie narzekającym. Zacisnąłem palce na butelce żelu z trudem powstrzymując się przed rzuceniem w niego nią. Nie miałem zamiaru robić rabanu pierwszej nocy. Nie oczekiwałem, żeby sąsiedzi zrozumieliby coś z mojego wrzasku, ale po co zaczynać urlop w taki sposób? Miałem do tego prawo... miałem prawo zachowywać się teraz w ten sposób, nigdy w życiu nie najadłem się tyle wstydu, co tej nocy. Niewiele miałem chwil w życiu, kiedy naprawdę pragnąłem zapaść się pod ziemię... w tamtym momencie, raczej do luku bagażowego.

- Nikt nie zwrócił na nas uwagi... nie będą pamiętać.

- Faktycznie, - wydusiłem przez zaciśnięte zęby – nikt nie zwrócił uwagi na zamieszanie wśród stewardes.

Samo wspomnienie tego mnie rozdrażniało. Siedzieliśmy w tej kabinie zdecydowanie zbyt długo, załoga pokładowa zaczęła pukać i pytać czy z nami wszystko w porządku. Wpadając w panikę nie miałem pojęcia, co zrobić. Próbowałem coś z siebie wydukać, ale Kas zatkał mi usta i przejął inicjatywę. Powiedział zmartwionym kobietom, że źle się poczułem. Następnie na rękach wyniósł mnie z kabiny uspokajając je, że wszystko jest pod kontrolą. W koszmarach będą mnie prześladować rozbawione spojrzenia pozostałych pasażerów. Kto to widział, żeby ktoś niósł w ten sposób innego dorosłego mężczyznę? Wiedziałem, że nie mogłem obwiniać Kastiela o to wszystko, ale o takiej godzinie moja logika i emocjonalność nie tworzyły jedności.

- Zawsze mogłem powiedzieć im prawdę.

Zgromiłem go wzrokiem zmazując durnowaty uśmieszek z jego twarzy. To nie był najlepszy czas na takie żarty, ale Kas zawsze taki był. Próbował wszystko obracać w żart, tą swoją nonszalancką postawą potrafił mnie porządnie podgrzać. Czasem wiele bym dał, aby umieć zachowywać się jak on. Jakie to by było cudowne uczucie, móc niczym się nie przejmować. Byłem przekonany, na moim miejscu nie potrafiłby się tak zachowywać. Chętnie postawiłby go w tak niekomfortowej sytuacji, ale mogłem o tym tylko marzyć. Nie miałem tyle wolnego czasu, aby poświęcić go na siłowni. Nie podniósłbym go, złamałby mnie w pół.

- Nat, proszę... - mruknął niepewnie chwytając za moją dłoń – jesteśmy na urlopie.

Długo walczyłem z nim na wzrok. Odetchnąłem ciężko dając wreszcie za wygraną, byłem zbyt zmęczony i śpiący, żeby się kłócić. Pstrykając go w czoło zamknąłem się w łazience. Planowałem ekspresowy prysznic i wreszcie trochę zasłużonego snu.

Byłem gotów ominąć zaplanowane śniadanie i spać do samego południa, lecz podekscytowany Kastiel nie dał mi takiego luksusu. Rozsuwając zasłony i otwierając przestronne drzwi balkonowe nie dał mi spać, ani chwili dłużej. Niczym cień podążyłem za nim do bufetu, a później na leżaki. Czując, jak ciało mi ciąży opadłem pod parasolem. Była dopiero dziewiąta rano, a ja już się topiłem. Co było nie tak z tą temperaturą? Jakim cudem ktokolwiek tutaj żył?

- Nie za wcześnie? – Zapytałem zmęczonym wzrokiem mierząc postawionego przede mną drinka.

- Jesteśmy na urlopie – odparł z szerokim uśmiechem. – Masz się tylko zrelaksować, nie spić.

Lekko skrzywiony powąchałem zawartość kubka. Odurzająco słodki zapach coli mieszał się z ostrą nutą alkoholu. Wystarczająco długo pracowałem w barze, żeby wiedzieć, z czym mam do czynienia. Cuba Libra.

- Wiesz, że ta nazwa nie jest przypadkowa? – Zapytałem pozwalając mu na zdjęcie mnie z leżaka i położenia dla mnie ręcznika – Koktajl powstał na początku XX wieku w stolicy Kuby, Hawanie. W tym czasie toczyła się wojna amerykańsko-hiszpańska, a Kuba była kolonią hiszpańską. Wyspa sprzymierzyła się ze Stanami Zjednoczonymi i z tego powodu połączono kubański rum z amerykańską colą. Cuba Libra oznacza „Wolna Kuba".

Kastiel zaśmiał się cicho sadzając mnie z powrotem na leżak. Ze wdzięcznością położyłem głowę na miękkim materacu.

- Czasem jesteś chodzącą encyklopedią – przyznał ze śmiechem – Skąd w ogóle o tym wiesz? Przecież nawet nie lubisz mocnych alkoholi.

- Sam nie wiem, – wzruszyłem ramionami upijając łyk, mocno słodki smak połaskotał mój język, nie dało wyczuć się alkoholu – kiedyś obiło mi się o uszy.

Już nie chciałem mu przypominać, że oboje pracujemy w barze. Chciałem, czy nie, takie rzeczy same kodowały się w mojej pamięci. Byłem na urlopie i zamierzałem odciąć się od wszystkiego, co związane z pracą czy studiami.

Kastiel

Hotel wyglądał fantastycznie. Znacznie lepiej od tych, w których byliśmy do tej pory. Wyłożone marmurami lobby opływało luksusem, a w sypialni niczego nie brakowało. Było jak w filmach, jeżeli nie lepiej. W łazienkach masa firmowych kosmetyków i długie, puchate szlafroki. Nie brakowało nawet papci. Gdyby nie dwa pojedyncze łóżka, mógłbym uznać to za prawdziwy raj.

- Nie narzekaj, - ciężko westchnął Nat nie odrywając wzroku od swojej książki – jeżeli masz taką potrzebę, łóżka można dosunąć.

- Żebyś nie myślał, że będzie inaczej – prychnąłem niezadowolony jego komentarzem – Wczoraj był pierwszy i jedyny wyjątek, śpimy razem albo wcale. Musisz się z tym liczyć już do końca.

Nathaniel drgnął nieznacznie na moje słowa. Podejrzliwie zmierzyłem, jak mocniej ścisnął za książkę. To nie tak, że pierwszy raz powiedziałem coś takiego. Za to był to pierwszy raz, kiedy Nat nie przyjął tego z uśmiechem. To jak uporczywie wbił wzrok w jakąś tam książkę, zabolało. Zduszając w sobie to uczucie, musiałem to sprawdzić, zawsze mogło mi się tylko wydawać.

- Jak wreszcie się pobierzemy, nie pogodzę się z pojedynczymi łóżkami. Mając takie same nazwiska, będą musieli to zrozumieć.

- Mogą uznać nas za braci – westchnął nie patrząc w moim kierunku.

- Też fakt – przyznałem trochę wkurzony tą rzeczywistością. – Nigdy wcześniej o tym nie rozmawialiśmy, ale myślałeś o tym?

Nat zamrugał zaskoczony na moment podnosząc wzrok. Wyglądał, jakby naprawdę nie wiedział, o czym mówię.

- O czym?

- O zmianie nazwiska. Zastanawiałeś się, który z nas powinien to zrobić?

Blondyn nie śpieszył z odpowiedzią, dość powolnie zamknął książkę. Przez moment wyglądał nawet, jakby nie chciał rozmawiać. Odrobinę się ucieszyłem, gdy wreszcie odwrócił się w moim kierunku. Gdy na mnie nie patrzył podczas rozmowy, czułem się zlewany.

- Nie myślałem o tym wcześniej – przyznał szczerze – i nie uważam tego za konieczne.

- Nie chcesz mieć wspólnego nazwiska? – Zapytałem zaskoczony.

- Mówię tylko, że nie uważam tego za konieczne – powtórzył z lekką irytacją. – W dzisiejszych czasach mało osób przejmuje nazwiska drugiej połowy... w naszym przypadku nie ma mowy o dzieciach, więc nie jest to konieczne. A przyjęcie nazwiska, chociaż na zasadzie myślnika, zwyczajnie dziwne.

Byłem pewien, że nie miał przez to nic złego na myśli. Byłem pewien... a tym samym nie mogłem powstrzymać gorzkiego żalu po jego wypowiedzi. Czy to nie było normalne, że chciałbym dzielić z nim wszystko? Nawet najdrobniejsze pierdoły. Usłyszenie, że nie ma to dla niego większego znaczenia było dość frustrujące.

- A jakbym to ja chciał przyjąć twoje nazwisko?

- Nie mam z tym żadnego problemu – odpowiedź padła natychmiast.

- Dobra, - skinąłem głową zaciskając pięści na ręczniku – a w drugą stronę? Co zrobisz, jeżeli chcę, abyś przejął moje nazwisko?

Zawahanie na twarzy Nathaniela było niczym uderzenie w żołądek. Nie potrafiłem na spokojnie przyjąć jego milczącej odpowiedzi. Zaciskając usta podniosłem się z leżaka. Nic bardziej nie bolało od świadomości, że jest się jedyną osobą w związku, która myśli o takich sprawach.

- Idę popływać – rzuciłem w nadziei, że mnie zatrzyma. Tak się nie stało.

Nieprzyjemnie lodowata wodanie nie złagodziła mojego żalu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top