Klejnoty#62


Kastiel

- No do cholery jasnej...

Zszokowany skierowałem wzrok w równie niedowierzającego, co obrzydzonego Lysandra. Zawsze jego widok był lepszy od policji. Za wcześnie na zgłaszanie zaginięcia, wciąż był czas naprostować sytuację.

- To tylko tak źle wygląda – wymamrotałem, zdając sobie sprawę, że w jego oczach byłem teraz naprawdę złym człowiekiem.

- Najpierw z niego zejdź i później wciskaj mi taki bullshit! – Wrzasnął szybko zamykając za sobą drzwi.

Miałem swoje powody, dla których skończyliśmy w tej podejrzanej pozycji. Lys nie dał mi czasu na jakiekolwiek wymówki i tłumaczenia, od razu przyjął za pewnik dziwny scenariusz w swojej głowie.

- Rozwiąż go, ty wariacie!

- Daj mi to wytłumaczyć...

- P-pomocy... - wystękał Nat wiercąc się pode mną.

Miałem ochotę przewrócić oczami. Nigdy nie zauważyłem, że z Blondyna taka Drama Queen. Jak ludzie mieli brać mnie poważnie, gdy on zachowywał się w taki sposób?

- Ty naprawdę go uprowadziłeś – mamrotał do siebie niedowierzająco Lys. – Odbiło ci do reszty?! Rany boskie, Nat, wszystko w porządku?

- Przecież go nie porwałem! Sam wszedł do taksówki, przecież też tam byłeś! – Zawołałem obronnym tonem. – I nie miałem zamiaru go związać, chciałem tylko, żeby się uspokoił.

- Doskonałe podejście – odparł sarkastycznie wyrywając mi krawat z rąk. – To może jeszcze go zaknebluj? Ponoć wtedy ludzie są lepiej skupieni na swoim rozmówcy.

- Nie rozważałem tego...

- Ty wariacie pochrzaniony – Lys z ciężkim westchnięciem zepchnął mnie z Blondyna. – Co ja w ogóle myślałem, nie zgłaszając tego od razu? Kas, przed barem są kamery. Jak mogłeś zrobić coś takiego?

- O czym ty gadasz?! – Zawołałem zirytowany tymi bezpodstawnymi zarzutami. – Nic mu nie zrobiłem! Sam wszedł do taksówki, jak zapytałem, czy chce do domu. Nawet go nie dotknąłem, sam go zapytaj!

Lys z powątpieniem przeniósł spojrzenie na rozmasowującego sobie nadgarstki Blondyna. Nie byłem porywaczem, ani żadnym oprawcą. W żaden sposób nie skorzystałem z tej nocy, grzecznie trzymałem łapy przy sobie.

- Nie pamiętam – przyznał zażenowany Nat. – Jak przez mgłę pamiętam podróż taksówką. Później pokój i ...

Ku mojej satysfakcji Nathaniel zaczerwienił się i nic więcej nie powiedział. Lys źle zrozumiał tę przerwę, chwycił za swoją torbę gotów mi z niej zdzielić. Pewien, że zaraz oberwę uniosłem w gardzie ramiona, gdy Nat go zatrzymał.

- Nic mi nie zrobił – upewnił go wciąż zażenowany całą sytuacją. – Chociaż zdzielenie torbą i tak pewnie by mu się przydało. Co ty w ogóle tam robiłeś?

- Wyobraź sobie, że nie spędzam całych dni na śledzeniu cię – przewróciłem oczami. – Nawet nie wiedziałem, że tam będziesz. To był tylko głupi traf. Szczęście lub nieszczęście, jeden pies.

- I mam w to uwierzyć?

- A rób sobie co chcesz – wzruszyłem ramionami powoli zirytowany jego nastawieniem, za kogo mnie brał? – Ja ci tylko podkreślę fakty: nie wciągnąłem cię siłą do taksówki, sam zdecydowałeś się ze mną pójść. Nie dotknąłem cię w żaden nieprzyzwoity sposób, w przeciwieństwie do ciebie.

- Zamilcz – warknął czerwieniąc się po same uszy.

- Aw~, nie bądź nagle takim świętoszkiem. Wielokrotnie robiłeś mi znacznie odważniejsze rzeczy, niż to drobne macanko.

- Przestań!

- Zaraz zwymiotuję – oznajmił Lys przerywając naszą dziwną kłótnię. – Skoro nic takiego się nie wydarzyło... to dlaczego, do cholery, zastałem was w tak dziwnej pozycji?

- Mówiłem: to tylko tak źle wyglądało – burknąłem opadając na kanapę.

Dlaczego wszyscy próbowali zrobić ze mnie psychopatę? Byłem niewinny. Może i byłem w przeszłości bardziej w gorącej wodzie kąpany, ale naprawdę zacząłem pracować nad sobą.

- A nie próbowałeś mnie związać?

Zdezorientowana mina Nathaniela mnie rozbawiła, choć powinna porządnie wkurzyć. Może już byłem zbyt zmęczony tym nieporozumieniem, że zwyczajnie miałem to gdzieś.

- Księżniczko, gdybym chciał cię związać, zrobiłbym to, gdy spałeś. I nie użyłbym do tego twojego krawatu, a linę.

- To co się wydarzyło? – Zapytał Lys oddając Nathanielowi kawałek materiału.

Z ciężkim westchnięciem streściłem im dzisiejszy poranek. Nie żebym był z niego szczególnie dumny, ale nie było też powodu się wstydzić. Na pewno Nathaniel bardziej wypadał tu w złym świetle. Cały dzień rozpoczął się od wrzasku Blondyna, który zjeżyłby krew w żyłach umarlakom. Darł się niczym obdzierany ze skóry wykrzykując nieskładne i nie mające sensu zdania. Kazał mi się puścić, gdy to on na mnie leżał i nie potrafił zrozumieć, że zwyczajnie zaspane kończyny nie nadążały za jego rozbudzonym umysłem. Naśladując pospolitą glistę dworną zaczął się rzucać po łóżku, aż zleciał na podłogę. Tutaj cyrk się nie zakończył, na kolanach doczołgał się do salonu. Nogi prawdopodobnie wciąż nie chciały z nim współpracować. Nie poszedłem za nim, żeby się na niego rzucać, co było zwykłym pomówieniem. Planowałem oddać mu tylko krawat, który zrzucił z siebie przed snem i dać jakąś kurtkę, żeby nie wybiegał na dwór niczym ofiara uprowadzona przez psychopatę/gwałciciela. Nathaniel widząc, że idę w jego kierunku postanowił kopnąć mnie prosto w kroczę, powalając tym subtelnym ruchem na podłogę wprost na niego.

- Próbowałem się tylko podnieść – burknąłem zirytowany faktem, że musiałem się teraz tłumaczyć, gdy po prawdzie, ja byłem znacznie bardziej poszkodowany. – Ta glista nie chciała przestać się wiercić i mnie szarpać, więc go złapałem, a resztę już sam widziałeś.

Lys wpatrywał się we mnie z mieszaniną powątpienia i rozbawienia. Gdy nagle ciche parsknięcie mu się wyrwało, zapragnąłem kopnąć go w klejnoty, może chociaż odrobinę zrozumiałby wtedy mój ból.

- Skoro wszystko wyjaśnione, mogę wrócić do domu? – Zażenowany Blondyn z każdym moim słowem robił się coraz mniejszy i bardziej czerwony. Teraz zdecydowanie przypominał dorodny pomidor.

- Nie możesz – prychnąłem krzyżując ramiona na piersi. – Po tym wszystkim chyba zasłużyłem na jakieś przeprosiny, co?

Nat niedowierzająco uchylił usta trawiąc przez chwile moje słowa. Wręcz widziałem, jak dymi mu się łeb próbując poukładać sobie jeszcze raz to wszystko co się wydarzyło i czy faktycznie zasłużyłem na jakieś dobre słowo. Gdy wreszcie wszystko mu się załadowało w tej skacowanej głowie, zmrużył gniewnie oczy.

- Wiesz ty co? Niezależnie od tego co się wydarzyło, nie zasłużyłeś na żadne przeprosiny. Kto cię w ogóle prosił o zabranie mnie do domu? Było mnie tam zostawić.

- Jak miałbym cię tam zostawić? – Zapytałem zaskoczony jego stwierdzeniem. – Siedziałeś pijany w trzy dupy bez żadnej kurtki na tym chłodzie, zaraz byłbyś chory.

- Nawet jeśli, to to nie była twoja sprawa – burknął rozmasowując pulsujące skronie.

- Oczywiście, że moja – powiedziałem z naciskiem. – To normalne, że się o ciebie martwię.

- To przestań. Nie ma już powodu, żebyś się o mnie martwił.

- Kocham cię, to wystarczający powód.

Cisza po moich słowach rozrywała mi serce. Niczego nie oczekiwałem, tak sobie mówiłem. Nie mogłem być na tyle naiwnym, żeby wierzyć, że w jeden wieczór uda mi się go do siebie przekonać. Tym bardziej, że niewiele z tej nocy pamiętał... Byłem pewien, że nawet gdyby coś mu w głowie zostało, siłą by to wyparł, aby tylko zapomnieć każde słowo, które do mnie wtedy wypowiedział.

- Zanim zaczniecie się znowu kłócić, Nat, mógłbyś zadzwonić do Amber lub Karego, że zachlałeś łeb, a nie zostałeś porwany?

- Elokwentny dobór słów – burknął odbierając swój płaszcz od Lysa. Grzebał po kieszeniach, aż wreszcie oznajmił: - Nie mam komórki.

- Bo pewnie zachlałeś – skomentowałem złośliwie nie patrząc w jego kierunku.

- Zadzwoń z mojego – mruknął Lysander.

Nat bez dyskusji zniknął w sypialni zostawiając nas samych. Lysander spojrzeniem mógłby wywiercić mi dziurę w twarzy. Poirytowany nie zamierzałem zaczynać rozmowy. Zdawałem sobie sprawę jaką mam opinię wśród znajomych Nathaniela, ale tego że nawet Lys zwątpił w moją moralność, tego nie dało się wybaczyć. Znaliśmy się od piaskownicy, a on uwierzył, że mógłbym zrobić coś takiego?

- Nawet nie masz pojęcia, w jaką panikę oni popadli, gdy Nat nagle zniknął – westchnął zajmując miejsce obok mnie.

- To jestem zdziwiony, że przyszedłeś ty, a nie policja – prychnąłem rozdrażniony.

- Gdyby policja zobaczyła dokładnie to samo, co ja, nie miałbyś czasu się wytłumaczyć.

- Przestańcie robić ze mnie kryminalistę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top