Wynocha#59
Nathaniel
Zirytowany przerzucałem stronę za stroną, nie byłem wstanie przeczytać nawet jednego słowa. Jak miałby się skupić z tymi wszystkimi palącymi spojrzeniami we mnie wbitymi? Krążyli wokół mnie, niczym sępy gotowe rozszarpać dla szczątka informacji.
- Ten mężczyzna nadal tam stoi – zauważyła Lucy całkowicie nieświadoma grobowej atmosfery, która narastała przez obecność faceta. – Nic z tym nie zrobicie? Ten dziwak już od dwóch godzin gapi się na wasz dom.
- Chodnik to miejsce publiczne – westchnąłem nieszczęśliwy z tego faktu. – Prędzej czy później mu się znudzi.
- A jeżeli to złodziej?
Musiałem przyznać, przeszło mi przez głowę, żeby wezwać policję na Kastiela. Co by to zmieniło? Zbyt dobrze znałem jego upartość. Policjanci zwróciliby mu tylko uwagę o naruszaniu spokoju publicznego, nie mieli żadnych podstaw do zgarnięcia go. Niech stoi, jeżeli tak chce. Wolna wola, nic mi do tego. Po pewnym czasie, nawet ktoś jego pokroju wreszcie zrozumie, nie ma na co liczyć. Nie miałem zamiaru się złamać, na pewno nie tym razem. Zbyt często pozwalałem sobie na słabość. Teraz było inaczej, nic nas nie łączyło.
- Pospolity idiota – mruknąłem niechętnie zerkając w stronę okna. – Nie groźny, ale upierdliwy.
Lucy zaśmiała się lekko pod doborem moich słów. Nie dała się odciągnąć od firan, z dziwnym wyrazem w oczach patrzyła na obcego. Nie potrafiłem zrozumieć, co się dzieje teraz w jej głowie? Czyżby Kastiel przypadł jej do gustu? Aż mnie zemdliło. Jej kolejne słowa skutecznie rozwiały cały niedorzeczny wniosek.
- Czy to nie jest przypadkiem ten Creep z parku? – Zapytała przywierając do szyby mocniej. – To jest twój...?
- Zacznie padać, to sobie pójdzie – Amber odchrząknęła dołączając do rozmowy. – Może zagramy w karty?
- Pewnie – przytaknąłem wbijając w nią twardo wzrok. – Może w kłamcę?
- Daj spokój – wymamrotała nie mogąc spojrzeć mi w oczy.
- Od Kłamcy lepszy jest Zdrajca Stanu! – Zawołała Lucy zajmując wolny fotel. – Macie tu coś takiego?
- Zdecydowanie zbyt wiele – odparłem zaciągając zasłony.
- N-nie rozumiesz... - powiedziała w samoobronie Amber. – Wyglądał tak... tak żałośnie.
Pokiwałem głową zaciskając pięści na przedramionach. Nie mogłem uwierzyć w to co słyszałem, nie mogło to wychodzić z jej ust.
- Zatem to w porządku, żebym ja cierpiał? To w porządku, żeby jemu było lepiej moim kosztem?
- N-nie... Nie to miałam na myśli... Przepraszam.
Wypuszczając ciężko powietrze zacząłem mięknąć pod jej żałującym spojrzeniem. Nie potrafiłem być na nią zły, to nie była jej wina. Sam zdawałem sobie sprawę z upartości mężczyzny. Na pewno miała dobry powód, żeby to zrobić. Nie potrafiłem w to wątpić. Amber również znała Kastiela od dziecka, takich znajomości nie dało się zapomnieć. Były niczym wypalone piętno, w tym przypadku równie bezużyteczne i bolesne.
- Nie masz za co przepraszać – westchnąłem rozczochrując jej włosy. – Prędzej czy później i tak by się dowiedział o moim powrocie, nie było to do uniknięcia.
Reszta dnia upłynęła w lżejszej atmosferze. Próbując odciągnąć swoje myśli od postaci stojącej przy naszej bramie, zdecydowaliśmy się na maraton horrorów. Dzień był do tego idealny, szary i deszczowy. Bardzo szybko zrobiło się ciemno. Nic tak dobrze nie wybijało zawodów miłosnych z głowy, jak porządna dawka strachu. Zajęci naszymi sprawy, nie zauważyliśmy, kiedy na dobre deszcz zaczął uderzać w szyby. Kastiel już dawno powinien wrócić do domu. Zadowolony z tej myśli chwyciłem za nogę Amber omal nie przyprawiając jej o zawał. Rzucając we mnie trzymaną poduszką wydała z siebie kilka niezadowolonych burknięć.
Koło północy wszyscy doczłapali się do swoich łóżek, rano trzeba było wstać. Ziewając szeroko zszedłem do kuchni po szklankę wody. Zaciskając palce na chłodnym szkle walczyłem z myślami. Nie mogąc się powstrzymać, przeciąłem salon wyglądając za zasłonki. Zza kurtyny deszczu niewiele było widać, lampki ogrodowe z trudem się przebijały. W zamyśleniu wpatrywałem się w bramę, czy to naprawdę...
- Chyba sobie kpisz – warknąłem wypełniony nagłą furią.
Chwytając za parasol trzasnąłem drzwiami. Przepełniony gniewem zatrzymałem się przed furtką. Skulona postać opierała się o kraty. Na swój temat mogłem powiedzieć bardzo wiele, jeszcze więcej można było usłyszeć dookoła. Ale nigdy, przenigdy, nie uważałem się za okrutną osobę. Patrząc w tą kupę nieszczęścia, okazało się, że nie miałem nic dobrego mu do powiedzenia.
- Jesteś żałosny – wycedziłem chowając go pod swoim parasolem. – Zamieszasz zachorować, a później mnie szantażować, że to moja wina? Żałosne, Kas. Co jak co, ale to już naprawdę przekracza granicę zdrowego rozsądku.
Gdy szare tęczówki wreszcie na mnie spojrzały, nie wyglądały na zbyt przytomne. Nie słyszał nawet jednego słowa wychodzącego z moich ust. Zaciskając wargi biłem się z myślami. Czy on naprawdę mógł tu siedzieć bez żadnej przerwy? Powinienem go zignorować. Powinienem... plułem na to swoje dobre serce. Na co komuś coś takiego, skoro działało tylko na naszą niekorzyść? Pełen sprzecznych emocji chwyciłem idiotę za ramię, po tym wszystkim, wciąż nie życzyłem mu takiej śmierci. Wtarganie go do domu nie było łatwe, jego zesztywniałe ciało miało trudności z koordynacją. Z ciężkim westchnięciem zrzuciłem go z siebie na podłogę w korytarzu. Jeszcze chwila, a złamałbym się w pół.
- To nienajlepszy pomysł na drzemkę – mruknąłem zrzucając na niego garść ręczników.
Pierwszy krok, odrobinę osuszyć faceta. Drugi krok, dać mu coś na przebranie. Z tego co pamiętałem, gdzieś na dnie szafy miałem wciąż coś, co należało Kastiela. Nie było lepszej okazji do zwrotu, dwa robale za jednym kamieniem. Usatysfakcjonowany tym planem pomogłem mu się wdrapać po schodach.
- Wykąpać chyba dasz sobie radę sam, co? – Zakpiłem wpychając mu w ręce jego rzeczy.
- Nie musisz tego wszystkiego robić – szepnął nie patrząc mi w oczy.
- Oczywiście, że nie muszę – wzruszyłem ramionami nie mogąc w sobie rozpalić złości, byłem zbyt miękki. – Do niczego cię nie zmuszam. Możesz wyjść na dwór i sczeznąć na tym deszczu. Ale łaskawie, zrób to gdzieś z dala od naszego domu. Nie chcę tu kryminalnych.
Zraniony moimi słowami, nie odpowiedział. Zaciskając blade dłonie na ubraniach, zniknął za drzwiami łazienki. Pierwsze dwa kroki planu odhaczone, odetchnąłem z ulgą. Co dalej? Jeżeli nie chciałem, żeby ta sytuacja się powtarzała, potrzebna była rozmowa. Z ciężkim westchnięciem oparłem się o ścianę. Po naszym rozstaniu wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, co bym mu powiedział. Co bym powiedział, gdyby nasze drogi znów się przecięły. Na początku były to symulacje pełne gniewu, a z upływem czasu całkiem przestałem o tym myśleć.
- Schudłeś – zauważyłem mimowolnie, bluza wydawała się trochę zbyt szeroka dla niego.
- Za to ty urosłeś.
- Nie jestem gruby – warknąłem przewrażliwiony na wszystkie zaczepki tego typu, Maks z resztą nie dawali mi żyć.
- Nie to miałem na myśli – wymamrotał zajmując stołek przy blacie kuchennym. – Zacząłeś chodzić na siłownię.
- Jak to się mówi, nowe życie, nowy ja – prychnąłem stawiając przed nim filiżankę zielonej herbaty. – Zamówiłem ci taksówkę.
- Nat... - Jego płaczliwy ton nie robił na mnie szczególnego wrażenia. – Czy jest coś, co...
- Nie – przerwałem mu ostro.
„Czy jest coś, co mógłbym zrobić, żeby to wszystko naprawić" – aż mi się rzygać chciało na dźwięk tych słów. Nie było kompletnie nic, co by mogło zmienić naszą sytuację. Po takim siarczystym kopnięciu prosto w cztery litery, nie chciałem mieć z nim więcej do czynienia.
- Nat, błagam cię, daj mi się chociaż wytłumaczyć.
- A na co mi to potrzebne? – Zapytałem ku jego zaskoczeniu. – Nie myl tej sytuacji z jakimiś resztkami mojej miłości. Kas, na ten moment znaczysz dla mnie nie więcej, niż mrówki biegające po podwórku. Zabrałem cię do domu z czystej litości dla tego żałosnego obrazu, który sobą reprezentujesz.
Kastiel długo wpatrywał się we mnie w milczeniu. Nie byłem pewien co było bardziej niezręczne, jego milczenie poparte natarczywym spojrzeniem, czy może te idiotyczne próby zabrania głosu. Zdecydowanie to drugie, jego kolejne słowa wprawiły mnie w osłupienie.
- Więc pozwól mi się trzymać tej litości.
Oniemiały nie wiedziałem co powiedzieć. Co to miało być? Czy on przez ostatni rok naprawdę postradał rozum? Na to wyglądało, nic innego nie miałoby sensu.
- Pozwól mi zamienić tą litość w coś innego.
Wpatrywałem się w niego, jak w wariata. Jakby powiedział mi, że świnie latają, a rośliny nauczyły się mówić. Irracjonalność tej sytuacji mnie rozbawiła, tak jakby jedno z nas przeżyło coś całkiem innego na tych cholernych wakacjach.
- Pojebało cię do reszty – powiedziałem przestając się wreszcie śmiać. – Twoja taksówka przyjechała.
- W końcu będziesz musiał mnie wysłuchać – odparł zapierając się w drzwiach, niczym uparte dziecko. – Są rzeczy, które musimy przegadać i ty też to wiesz!
- Nie ma rzeczy do przegadania – warknąłem kopiąc go w goleń. – Są tylko rzeczy, które łaskawie musisz sobie wbić do tego durnego łba! Czy tak trudno ci zrozumieć, że nie chcę cię więcej widzieć na oczy?
- Pozwól mi chociaż wyjaśnić swoje zachowanie. Nie chcesz wiedzieć, dlaczego się wtedy tak zachowałem? To wszystko było nieporozumieniem!
- Jest już zbyt późno na rozwiewanie jakiś nieporozumień! Miałeś na to wystarczająco czasu! A teraz się wynoś!
- Nat, proszę... to nie zajmie dużo czasu.
- Nati – ziewająca Lucy zeskoczyła ze schodów. – Z kim się kłócisz?
- Z nikim ważnym – uśmiechnąłem się do niej zasłaniając jej widok na Kastiela. – Dlaczego już nie śpisz?
- Było głośno – mruknęła sennie opierając głowę o moją pierś – i nie było cię w łóżku.
- Już idę do łóżka – wyszeptałem popychając ją w górę – a ty się stąd wreszcie wynoś.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top