To nieporozumienie #30


Nathaniel

- Przychodzisz w tym roku na wigilię?
Unikałem Amber jak ognia przez cały dzień, ale nie mogłem uciekać przed nią wiecznie. Lokal nie był aż tak duży. Kończyłem właśnie liczyć towar z dostawy, gdy wyłoniła się za mną niczym cień. Musiałem przyznać, że była wytrwała. Nie odrzuciło jej nawet, gdy ostentacyjnie odwróciłem się i wycofałem w głąb biura, zamykając się na klucz. Wytrwała bestia.
- Możesz przyjść ze swoją dziewczyną. Miło będzie ją wreszcie poznać – kontynuowała niezrażona ciszą.
- Nie wiem o czym mówisz – odparłem zaskoczony jej słowami.
Postawiłem ostatnią parafkę i pożegnałem się z dostawcą.
- W tamtym roku powiedziałeś, że spędzasz święta ze swoją dziewczyną – powieka jej drgnęła, chyba spodziewała się innego przebiegu rozmowy.
- Nie przypominam sobie – westchnąłem zaczesując włosy, które naprawdę potrzebowały ścięcia. Żel nie był wstanie utrzymać ich w ładzie, opadały mi na oczy.
„Oczywiście, że przyjdę. Podam sobie rękę z ojcem i będę udawał, że nie jest zwykłym ścierwem"!- uśmiechnąłem się, gdy te słowa przecięły moje myśli. Wiele bym dał by móc wypowiedzieć je na głos, ale zdawałem sobie sprawę jaki ciężar niosą ze sobą. Śmieszyło mnie jak bardzo starała się utrzymać pozory „szczęśliwej rodzinki". Byłem tym wszystkim już zmęczony. Nie po to się wyprowadziłem, by dalej to wszystko znosić. Nie byłem już zależnym od niego nieporadnym dzieckiem.
- Nie będzie go – mruknęła jakby czytała w moich myślach – Tylko nasza trójka... czwórka, jak liczyć twoją lubą.
- Czegoś się uparła z tą dziewczyną? – warknąłem nie wytrzymując, ile razy trzeba jej powtórzyć by zapamiętała? – Nie ma żadnej dziewczyny!
- Jaka dziewczyna?
Drgnąłem na dźwięk jego głosu. Ze wszystkich, jego najbardziej brakowało w tej rozmowie. Rozbawiony Kastiel oparł się o framugę, przyglądając się naszej dwójce.
- Już nie udawaj! – zawołała oburzona wyciągając w jego kierunku palec – Jesteście współlokatorami, musisz wiedzieć kim jest jego dziewczyna.
- Muszę? – zaśmiał się lekko zauważając moje błagalne spojrzenie. Po jego uśmiechu już wiedziałem, że nie mogę liczyć na żadną pomoc z jego strony – Niestety nic o niej nie słyszałem. Może nam o niej opowiesz, Nat?
- A kiedy ty masz zamiar przedstawić rodzinie Karego? – odbiłem piłeczkę poirytowany naciskiem z ich strony.
- Dlaczego miałabym przedstawiać im Karego? – zapytała względnie obojętnie, ale pod toną pudru widziałem jak się rumieni.
- Jak to „dlaczego"? Spotykacie się na tyle długo, że może to już najwyższy czas? – rozmowa zakończyłaby się moim zwycięstwem, gdyby Kastiel nie postanowił dorzucić swoich trzech groszy. Czułem, że nie odpuści mi tego tematu.
- Czy to nie jest niesprawiedliwe, Amber? On wie z kim ty się spotykasz, a sam robi z tego wielką tajemnicę.
- Dokładnie! –zawołała odzyskując grunt pod nogami. Kastiel celowo wbijał mi szpile, wiedziałem do czego pnie. Ale ja jeszcze nie czułem się na to gotowy. W jego spojrzeniu widniało wyzwanie, „I co teraz zrobisz?" mówiło. – Dlaczego po prostu nie powiesz jej imienia? Nie będę naciskać o więcej, nie będę próbowała jej odnaleźć! Obiecuję!
Z kroku na krok była coraz bliżej, jej rozczochrana czupryna znalazła się tuż pod moim nosem. Cichy śmiech Kastiela wyprowadzał mnie z równowagi.
- Chociaż imię – błagała nieustępliwie.
Była zbyt blisko, jej włosy mnie łaskotały, z trudem powstrzymywałem się przed kichnięciem. Natarczywa jak małe dziecko, w tej chwili nic nie mogło jej rozproszyć, nie odpuściłaby mi nawet gdybym właśnie dostał zawału i trzeba by było wezwać karetkę. Złapałaby mnie za szmaty i krzyczałaby przy wszystkich „Dawaj do pierdolone imię!" z szaleństwem w oczach.
W głowie miałem pustkę, panika wzięła górę. Nim zdążyłem to przemyśleć, rzuciłem:
- Debra.
- Debra? – Kastiel skrzyżował ramiona na piersi a w jego oczach błysnęło coś groźnie.
- Debra – powtórzyłem czując jak zasycha mi w ustach.
- TA Debra? – zmieszana odsunęła się ode mnie na kilka kroków.
- Nie TA Debra – roześmiałem się nerwowo rozluźniając krawat – Debra jest doktorantką na moim wydziale.
- Dość rzadkie imię... ale to dobrze, że nie spotykasz się z byłą Kastiela. Mogłoby to narobić zamieszania – odchrząknęła poprawiając włosy, gdy zauważyła wściekłe spojrzenie czerwonowłosego – W takim razie daj znać, o której przyjdziecie – rzuciła na odchodnym i szybko się ewakuowała z pomieszczenia.
Bardzo zazdrościłem jej w tej chwili. Miałem zamiar podążyć jej śladem, ale Kastiel zastąpił mi drogę. Jego wredny uśmieszek przyprawił mnie o dreszcze.
- Debra? – zapytał jeszcze raz marszcząc brwi – Na nic lepszego nie wpadłeś?
- To było pierwsze imię, które wpadło mi do głowy – odparłem obronnym tonem – Poza tym, po co ciągnąłeś temat? Doskonale wiesz, że nie ma żadnej dziewczyny!
- Wybrałeś imię mojej byłej i opisałeś Maksa... naprawdę jesteś mało kreatywny – parsknął, ale mało było w tym śmiechu.
- Gdybym powiedział, że gra na gitarze i śpiewa, wyszłoby na to, że to jednak TA Debra. Jestem ciekaw jak ty byś sobie poradził w tej sytuacji.
- Powiedziałem o nas swoim rodzicom jeszcze w liceum, zapomniałeś? – nachylił się nade mną ujmując mój podbródek – Dlaczego więc i ty nie powiesz?
Wpatrywał się we mnie twardo. Naprawdę chciałem stąd uciec.
- T-to... - zająknąłem się, głos nie chciał mnie słuchać.
Rozczarowanie, które odmalowało się w jego szarych oczach, było tak wielkie, że nie potrafiłem go udźwignąć. Gdy spuściłem wzrok, wyszedł. Oparłem się ciężko o skrzynie, łzy na moment stanęły mi w oczach. Rozumiałem jego podejście... ale nie byłem jeszcze na to gotowy.
Święta zawsze przynoszą ze sobą wiele komplikacji.

Kastiel

- Pokłóciłeś się z Nathanielem? - Zirytowany zerknąłem na Karego, który jak zwykle posiadał taktu tak wiele jak włosów na brodzie, zero. Usiadł przy stole, który właśnie wycierałem. Bardzo chciałem dać mu po łapach, dopiero co go umyłem, a on zostawia na nim tłuste ślady. – Odkąd wyszło, ze Nat spotyka się z Debrą, chodzisz okropnie skwaszony. – Jego głupi uśmieszek był nie do zniesienia.
- Bawi cię to? – zapytałem oschle gniotąc żółtą ścierkę.
- Tylko odrobinkę. Ale to wszystko przez wasze miny. Nat wygląda jakby go życie przerosło. Z kolei ty, jakbyś miał zamiar bić się z pierwszą napotkaną osobą.
- I mimo to postanowiłeś mnie denerwować? Bardzo odważnie – westchnąłem ciężko opadając na krzesło. Szef, który wtrąca się w twoje życie prywatne jest istnym utrapieniem. Ale skoro nawet on zauważył, że coś się między nami wydarzyło, to znaczy, że cała reszta też wie. Marszcząc brwi podrapałem się po karku. Wcale nie byłem zły, tym bardziej nie byłem wściekły na blondyna. Rozumiałem dlaczego tak bardzo próbuje zachować naszą relację w sekrecie... a przynajmniej starałem się rozumieć. Przecież nie kazałem mu wykrzyczeć całemu światu o naszym związku, tylko by powiedział Amber. Czułem, że to by mi stanowczo wystarczyło. Nie potrzebowałem by przedstawiał mnie swojej rodzinie i zabierał do nich na niedzielne obiadki. Nie chciałem wymuszać na nim niemożliwego...jednak jego odmowa naprawdę bolała.
- Dlaczego uważasz, że Nat wygląda jakby przerosło go życie?
- Pytasz o moje zdanie czy o zdanie Amber?
- Czy jako Pantofel, nie powinieneś odpowiedzieć, że to WASZE WSPÓLNE zdanie?
- Nie przeginaj młody. – warknął zaciskając na moment pięść. Odetchnął płytko i po namyśle odparł – Moim okiem wcale nie wygląda inaczej. To Amber uważa, że się pokłóciliście. Że chodzi o tą zbieżność imion. Ona użyła tego określenia. Jak dla mnie Nathaniel wykonuje swoją pracę, trochę mozolnie, ale wykonuje.
- Dalej jestem w szoku, że niczego nie domyśliła się sama. Ciekawi mnie czy to wypiera, czy naprawdę jej intuicja tu nie działa.
- Z kobietami jest różnie – wzruszył ramionami, zerkając na zegarek – Czasami wiedzą wszystko, a czasami nie wiedzą nic. Zależy jak im wygodniej. Nawet jeżeli coś podejrzewa, nie ma zamiaru tego z wami konfrontować. Może to powinno dać ci do myślenia.
- Uważasz, że powinniśmy jej nie mówić?
- Nie. Wręcz odwrotnie. Powinniście sami jej powiedzieć, żeby nie musiała się domyślać. Tak byłoby sprawiedliwie w stosunku do niej. Inaczej może to ją naprawdę zranić. Ale co zrobicie zależy tylko od was.
Słuchałem go z niewiarygodnym zaskoczeniem. Nigdy nie spodziewałbym się usłyszeć coś tak rozsądnego od niego. Od faceta, który pozwoli robić z siebie Barbie i bez wstydu tak chodzi. Gdybym powiedział to na głos, mógłbym dostać w dziób. Gdybym to tak przedstawił blondynowi, może zmieniłby zdanie. Naciskanie go bez żadnych konkretnych argumentów, nie przynosiło żadnych efektów. Ale jeśli zagrać na jego emocjach...
- Poza tym, nie jesteś dla mnie przeciwnikiem. Położyłbym cię jednym palcem – zakpił demonstracyjnie napinając mięśnie.
- Nie przesadź tylko z tym prężeniem. Zrobisz sobie krzywdę, a nie pamiętam jak udziela się pierwszej pomocy półgłówkom. – Wyszczerzyłem wrednie zęby, mina natychmiast mu zrzedła.
Zadowolony z siebie, oddaliłem się nim zdołał wymyślić dobrą, ciętą ripostę. Drzwi do biura blondyna, były otwarte. W pierwszej chwili przeszedłem obok obojętnie, ale zatrzymałem się gwałtownie i zawróciłem. Nat siedział pochylony nad biurkiem. Włosy opadały mu na oczy, nie mogłem ich zobaczyć. Przyglądał się dwóm różnym plikom, na jednym coś skreślał na drugim rysował. Nie zauważył, gdy stanąłem tuż obok. Zajęty swoją pracą, omal nie wyskoczył z fotela, kiedy dmuchnąłem mu w ucho. Zarumieniony zmierzył mnie wściekłym wzrokiem.
- Mogłeś delikatniej – warknął, chowając pośpiesznie dokumenty.
- Przecież zawsze jestem delikatnie – szepnąłem zaczepnie siadając na poręczy krzesła – Byłeś tak zajęty swoimi sekrecikami, że nawet mnie nie zauważyłeś.
- To żadne sekreciki... - mruknął odwracając wzrok – to rzeczy na uczelnię. Wystraszyłem się, bo nie chcę by mnie Kary nakrył.
- Przecież nie byłby zły. Gdyby mógł pewnie sam przyszedłby ci pomóc, wystarczyłoby słowo.
- Dlatego jest to jeszcze bardziej niezręczne – pisnął przeciągle.
Wpatrywałem się w niego chwilę, uparcie unikał mojego wzroku. Mielił dłońmi, wiercił się niespokojnie... ukrywał coś przede mną.
- Mogę zobaczyć co wam zadali? – zapytałem uśmiechając się mile.
Chwycił moją rękę, gdy sięgnąłem do szuflady. Zakrył ją swoim ciałem, kącik ust drgnął mu lekko do uśmiechu. Zirytowany oparłem dłonie na biurku, nachylając się nad nim. Wyglądało na to, że ma zamiar bronić zawartości kartek.
- P-po co? – zająknął się, kładąc ręce na mojej piersi – To zwykłe, nudne...sprawy.
- Jeżeli są tak nudne i zwykłe, jak mówisz. To dlaczego nie mogę zobaczyć?
- Nie powiedziałem, że nie możesz...
- Twoje zachowanie twierdzi co innego. Jeżeli to tylko nudne i zwykłe rzeczy, to się odsuń. – warknąłem tracąc resztki cierpliwości. Szczerze nie obchodziło mnie co na nich bazgrolił, ale skoro nie chciał mi pokazać, to już musiałem wiedzieć i nie miałem zamiaru mu odpuszczać – Nat, pokaż mi to póki ładnie proszę – szepnąłem złowrogo ściskając dłonią jego policzki.
- Musisz poczekać – pokręcił głową bezskutecznie próbując oswobodzić swoją twarz.
- Poczekać? Poczekać na co?
- Dwa dni – mruknął rozmasowując zaczerwienioną skórę, gdy go puściłem – Dwa dni i będziesz wiedział.
- Dwa dni, mówisz? Dlaczego aż tyle?
- Kas... rusz głową.
- Tak? Czy może tak? – uśmiechnąłem się kręcąc głową na wszystkie strony – Albo może ty nią ruszysz za mnie?
- Jesteś durny – zaśmiał się lekko zakrywając dłonią usta.
- Durny, nie durny. Sekret jest sekretem. Musisz dać mi coś w zamian, żebym nie wygadał Karemu, że zajmujesz się bzdurami podczas pracy.
- Co takiego mogę dać ci w zamian?
- Wolałbym żebyś dał mi siebie, ale miejsce jest nieodpowiednie. Zadowolę się buziakiem – uśmiechnąłem się chytrze nachylając się nad nim mocniej – Buziak albo zaraz pójdę naskarżyć – zagroziłem, gdy prawie się położył na biurku uchylając przede mną.
Lekko musnął moje usta, przyciągnąłem go mocniej nie pozwalając by się odsunął. Zachłannie przylgnąłem do niego, z całych sił trzymając swoje rządze na uboczu. Odurzony jego słodkim zapachem, zjechałem pocałunkami na jego szyję.
- Przestań – syknął starając mnie od siebie odsunąć.
- Mmm, jeszcze chwilę.
- Powiedział, że masz go puścić!
Zszokowany wypuściłem blondyna z objęć. Oboje spojrzeliśmy w stronę drzwi, drzwi których nie zamknąłem. Plując sobie w brodę, wpatrywałem się w roztrzęsioną blondynkę, która miażdżyła w dłoniach kolorową teczkę.
- Jak śmiałeś...! – krzyknęła rzucając we mnie segregatorem – Jak śmiesz szantażować mojego brata!
- Szantażować? – oszołomiony jej oskarżeniem ledwo zdołałem się uchylić, gdy zaczęła miotać wszystkim co znajdowało się na regałach przy wejściu.
Nat wyglądał jakby zaraz miał zamiar zapaść się pod ziemię. Chyba nie zamierzał mi pomóc w wybrnięciu z tej sytuacji. Zasłużyłem sobie, ale wolałbym aby nie tracił głowy w takich sytuacjach. Nie wiedziałem ile usłyszała, ile zobaczyła... bałem się tylko by nie zaczęła dzwonić na policję.
- Nikt nikogo tu nie szantażuje! – zawołałem, gdy skończyła się jej amunicja – To jakieś nieporozumienie.
- Nieporozumienie – warknęła z trudem nabierając powietrza – Nieporozumienie to, gdy ktoś przez przypadek sprzeda ci buty o rozmiar za duże! To... to wcale nie jest nieporozumienie! Słyszałam... ja... słyszałam...
- Oddychaj Amber, bo zaraz nam tutaj zejdziesz – uśmiechnąłem się słabo robiąc w jej stronę krok.
- TY... TY się nawet nie odzywaj! Teraz wszystko... wszystko jest jasne. To dlaczego Nat się tak dziwnie zachowuje ostatnio... to wszystko TWOJA wina!
- Zanim powiesz za dużo, daj mi coś wyjaśnić...
- Jak ty w ogóle możesz na siebie w lustro patrzeć? Jesteś potworem... ty...
- Kocham Nathaniela – przytkałem jej dłonią usta nim zdążyła skończyć swoją wypowiedź – i jesteśmy w związku od połowy liceum.
- Kochasz? – zapytała, gdy zabrałem rękę.
- Przez duże K.
- I myślisz, że w to uwierzę? – syknęła i już miała zacząć rzucać kolejnymi wyzwiskami, gdy Nathaniel zabrał w końcu głos.
- On mówi prawdę – westchnął masując skronie.
- Mówi...prawdę? – powtórzyła z dużym wahaniem.
Blondyn skinął nieznacznie głową, na co dziewczyna wyszła, trzaskając za sobą drzwiami. Cisza, która zapadła, była przytłaczająca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top