Poddać się #53
Kastiel
Długo kręciłem się bez celu po mieście nie zdając sobie sprawy, kiedy mnie stamtąd wyniosło. Nie potrafiłem usiedzieć w jednym miejscu, jeżeli nie uprzykrzałem Amber życia, potrzebowałem być w ruchu. Siedzenie w mieszkaniu mnie dobijało, wszystkie nasze wspólne fotografie wpatrywały się we mnie wpychając w poczucie winy. Tego dnia nigdzie nie mogłem znaleźć Blondynki. Nie było jej w barze, na swój umówiony trening również nie przyszła. Nie mogąc dłużej znieść miastowego tłoku, wróciłem do naszej rodzinnej miejscowości. Nigdy nie spodziewałbym się, że spacerowanie tymi uliczkami może być tak depresyjne. Minąłem naszą szkołę, gdzie wszystko się zaczęło. Moje mieszkanie, w którym zamieszkała nowa rodzina. Moje przygnębiające wspominki przerwał niespodziewany telefon.
- Jestem w szoku, że zadzwoniłaś do mnie pierwsza – powiedziałem zajmując miejsce naprzeciw niej. – To, że masz mój numer jest największym szokiem. Myślałem, że wypierasz moje istnienie.
- Bo tak jest – prychnęła przewracając oczami. – To wyjątkowa sytuacja.
- Jaka? – Zapytałem kończąc składać zamówienie.
Byłem dość zaskoczony, gdy Blondynka nagle zaprosiła mnie do tego miejsca. Przechodziłem dziś już kilka razy koło tej kawiarni ani razu nie miałem dość odwagi, żeby wejść do środka. Zbyt dobrze znałem to miejsce, posiadało wiele specjalnych wspomnień, do których wciąż ciężko było wracać. Nigdy nie zapomnę tamtego Halloween, podczas którego Nathaniel poszedł do mnie z własnej nieprzymuszonej woli. Pamiętałem, jak wściekły byłem na Debrę, że udało jej się mnie zmusić do udziału w tej szopce promocyjnej... a z drugiej strony, w życiu nie byłem jej bardziej wdzięczny. Mimowolnie zerknąłem w stronę składziku, w którym udało nam się zdziałać trochę grzesznych czynów. Zdecydowanie były to wspomnienia warte wspominki.
- Sposób w jaki się uśmiechasz jest obrzydliwy – powiedziała z niesmakiem sięgając po swoją Latte.
Odetchnąłem ciężko wracając do rzeczywistości. Smutnej, szarej i okropnej, ale wciąż realnej.
- Dlaczego chciałaś się ze mną spotkać?
Amber w milczeniu stukała czerwonym paznokciem w filiżankę. Jej mina niczego mi nie zdradzała. O czymkolwiek teraz myślała, nie przychodziło jej łatwo powiedzenie tego na głos. Było to nie małym zdziwieniem, Blondynka nie należała do subtelnych osób. Amber zawsze wprost mówiła co myśli, nawet jeżeli nie były to zbyt uprzejme rzeczy.
- Czy to jest pierścionek zaręczynowy? – zapytałem z zaskoczeniem wpatrując się w jej dłoń.
- Co? – wyrwana z zamyślenia skierowała wzrok na kawę. – Ah, tak, zaręczynowy...
- To ci nowina – mruknąłem ze szczerym uśmiechem. – Kto by pomyślał, że uda ci się usidlić tego starego konia.
- Też w to nie wierzyłam – roześmiała się czule muskając błyszczący diament.
- Jak to się stało?
- Sama nie wiem – mruknęła z błogim uśmiechem. – Zanim się obejrzałam wziął mnie w ramiona, a pierścionek już był na swoim miejscu... jakby to było jego należyte miejsce.
Nie miałem pojęcia co jej na to odpowiedzieć. Cieszyłem się ich szczęściem, a z drugiej strony... z drugiej strony coś nieprzyjemnego ścisnęło za moje serce. Raz też byłem tak szczęśliwy i w życiu nikomu tak nie zazdrościłem, jak teraz tej dwójce. Nie ma w życiu większej radości niż gdy druga osoba odpowie „tak" ... i nie ma równie wielkiego nieszczęścia, gdy...
- Gratulacje – wydusiłem utrzymując sztywny uśmiech.
- Nie brzmi zbyt szczerze.
- Przeprasza... po prostu... ja...
Miałem pustkę w głowie, żadne rozsądne zdanie nie chciało ze mnie wyjść. Amber zaśmiała się cicho spuszczając wzrok. Nasze oczy spotkały się tylko na moment, cienka nić zrozumienia nieznacznie podniosła mnie na duchu.
- Nie zaprosiłam cię, żeby przechwalać się pierścionkiem. Jest coś co musisz zobaczyć.
Jej mina nie wróżyła niczego dobrego. Mieszanina żalu i niezręczności wpychała mnie w niepewność. Zapłaciłem za nasze napoje i w milczeniu podążyłem za nią. Im głębiej zapuszczaliśmy się w park, tym gorzej się czułem. Gdy nagle się zatrzymała, omal na nią nie wpadłem.
- Zanim cokolwiek... - mruknęła zwracając się w moim kierunku. – Obiecaj mi jedną rzecz... obiecaj, że nic nie zrobisz.
- Co masz na myśli? – zapytałem śmiejąc się niezręcznie.
- Po prostu obiecaj – westchnęła nie patrząc w moim kierunku.
Wcale nie chciałem tego robić, nie chciałem obiecywać czegoś, czego mogłem szybko pożałować. Widząc jej determinacje, nie miałem innej opcji. Cicho przystałem na jej słowa naprawdę chcąc wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Przez cały miesiąc mnie zbywała i unikała, teraz nagle sama chciała się ze mną spotkać i jeszcze to tajemnicze zachowanie. To współczucie wymalowane na jej twarzy doprowadzało mnie do szału. O cokolwiek chodziło, wierzyłem, że sobie z tym poradzę. Wierzyłem w to... i dawno tak się na sobie nie przejechałem.
- Pora żebyś odpuścił – wymamrotała kładąc dłoń na moim ramieniu. – Rok to naprawdę długi czas...
Nie słyszałem co dalej mówiła. W tym momencie niczego nie słyszałem. Ptaki z parku zamarły, auta z ulicy czy spacerujący ludzie... wszystko zamilkło i zniknęło. Ze wzrokiem wbitym w parę na ławce, wszystko straciło znaczenie. Wszystko straciło kolor, poza jego złotymi kosmykami i radosnym uśmiechem. Miałem się cieszyć chociaż możliwością zobaczenia go... tak, oddałbym wszystko, byleby móc na niego chociaż patrzeć. Nic innego nie potrzebowałem, tak sobie wmawiałem... to było zwykłe kłamstwo. Widząc go teraz, zdałem sobie sprawę, jak wiele razy okłamywałem sam siebie. Miałem nadzieję... karmiłem się nią nachodząc Amber każdego dnia... i teraz, kiedy została mi odebrana, poczułem się pusty... zrobiło mi się wręcz zimno.
- Tak mi przykro – powiedziała ściskając moje ramię jeszcze mocniej.
- Mając nadzieję, że wciąż może na mnie czekać... byłem zwykłym idiotą, prawda?
- Naprawdę mi przykro...
- Dlaczego? – zapytałem nie mogąc oderwać wzroku od kobiety u boku Nathaniela, była naprawdę piękna... jej brunatne loczki podskakiwały, ilekroć się śmiała dotykając jego ramienia. – Tego zawsze chciałaś. Oboje weźmiecie niedługo ślub, zamieszkacie blisko siebie, a wasze dzieci będą najlepszymi przyjaciółmi... Jest to spełnieniem wszystkich twoich marzeń.
Nie odpowiedziała. W milczeniu staliśmy w oddali patrząc na nieświadomą niczego parę. Dobrze razem wyglądali. Kobieta wyglądała na kogoś życzliwego, kochającego i troszczącego się o drugą osobę... całkowite moje przeciwieństwo. Nasza dwójka nigdy nie mogłaby spacerować wspólnie przez park trzymając się za ręce i nie wprawiając wszystkich dookoła w obrzydzenie i nienawiść. Z kimś takim nigdy więcej nie będzie musiał ukrywać własnego związku, będą mogli otwarcie wymieniać się czułymi gestami. Tak, tak było lepiej... znacznie lepiej.
- To naprawdę koniec... - wymamrotałem czując, jak pustka wewnątrz mnie pochłania wszystko, niczym czarna dziura.
Nie, tak nie mogło być. Zaciskając pięści wzdłuż ciała próbowałem odegnać od siebie czarne chmury. Jeżeli miałby się teraz poddać, moje życie straciłoby tę resztkę sensu, którą udało mi się wywalczyć gdzieś z otchłani mojej depresji.
- Jak... jak długo?
Słowa z trudem opuszczały moją krtań, miałem sucho w ustach. Czego innego się spodziewałem? Rok to był ogrom czasu... mnóstwo czasu, żeby zapomnieć i ruszyć naprzód.
- Odkąd wrócił – odpowiedziała wciąż mnie trzymając, jakby wierzyła, że zaraz rzucę się w ich kierunku. – Przyleciała z nim jakieś trzy miesiące temu.
- Trzy miesiące? – Powtórzyłem przenosząc na nią zaskoczony wzrok. – Jak długo był w stanach?
- Tyle ile planował, pół roku – mruknęła zdumiona pytaniem. – Nie wiedziałeś o tym?
Nie musiałem przyznawać tego na głos, moja mina mówiła wszystko. Dziewczyna prychnęła gniewnie kręcąc głową. Czy ja w ogóle wysłuchałem wtedy Nathaniela? Byłem tak zafiksowany, skupiony na fakcie, że wyjeżdża, nic innego do mnie nie docierało.
- Możesz mieć mnie za dupka – wyszeptałem znów wbijając wzrok w tamtą dwójkę.
- Zawsze miałam, nawet bez twojej zgody – prychnęła wreszcie mnie puszczając. – Żadna mi nowość.
- Przepraszam.
- Za co mnie przepraszasz? Powinieneś był... Kas! – wrzasnęła orientując się wreszcie co miałem na myśli. – Do cholery...
Nie przepraszałem za bycie dupkiem, tylko za to co planowałem zrobić. Wiedziałem, że składanie Amber jakiejkolwiek obietnicy ostatecznie ugryzie mnie w tyłek. Sama też musiała wiedzieć, że tak się stanie. Tylko głupi wierzyłby, że dam radę stać w oddali i obserwować, jak sobie gruchają. Że mógłbym stać i obserwować, jak ktoś próbuje odebrać moją miłość życia. Trzy miesiące to jeszcze nie było tak długo, wciąż mogłem wygrać jego serce z powrotem. Rok przekonywałem go do siebie, nie pozwolę, żeby komuś udało się to osiągnąć w zaledwie trzy miesiące.
- Musimy pogadać – rzuciłem krótko chwytając za dłoń zaskoczonego Blondyna i zaraz odciągając daleko od ciemnowłosej piękności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top