Pocałunek #40
Nathaniel
Ten tydzień w pracy był dla mnie prawdziwym utrapieniem. Ciągle łapałem się na tym, że moje oczy podążały za Kastielem. Chwila nieuwagi i nasz wzrok się krzyżował. Dla mojego serca nie było to zbyt dobre, zatrzymywało się ilekroć szare tęczówki wbijały się we mnie gniewnie.
- Wygląda, jakby miał zamiar cię zasztyletować. – Mówiła za każdym razem Amber odciągając mnie w przeciwnym kierunku – Widać, że to taki typ człowieka.
Nie powinienem, a jednak puszczałem jej słowa mimo uszu. Cieszyłem się, że w ogóle zaczęliśmy ze sobą znów normalnie rozmawiać. Amber była ostro cięta na Kastiela na każdym kroku, każdego dnia bez żadnych wyjątków. Zawsze znajdowało się coś, czego mogła się przyczepić. Jeżeli nie mogła, znajdowała własny pokręcony pretekst, żeby jednak móc to zrobić. Nie reagowałem szczególnie, miałem mnóstwo własnych zmartwień i problemów. Pracy nie miałem mało, ani w barze, ani na studiach. Pracowanie i studiowanie na studiach dziennych było trudne, jeżeli chciało się zachować dobre stopnie i pozytywne relacje z profesorami. Zmęczenie nie opuszczało mnie na sekundę podczas całego dnia, działało to na moją korzyść. Im więcej pracy miałem, tym mniej posiadałem czasu na własne myśli. Noce były najcięższe. Pusta i zimna strona łóżka nie dawała mi zapomnieć o samotności. Chciałem pierwszy wyciągnąć do niego dłoń... naprawdę chciałem. Nie byłem wstanie się na to zebrać. Co jeżeli każe mi do tego wszystkiego wrócić? Miałem pełno własnych powodów, dla których ten wyjazd był światełkiem w ciemnym tunelu... a raczej, czarnej dupie nazywanym krajem. Kastiel nigdy nie potrafił zrozumieć moich problemów, więc z czasem przestałem mu o nich mówić. Kiedyś usłyszałem, że nic człowiekowi lepiej nie robi, jak kubek herbaty i szczera rozmowa. Ta osoba zapomniała wspomnieć, że tylko pierwsza część jest prawdziwa. Zapomniała powiedzieć, że ludzie mają gdzieś twoje problemy, uważają je za bzdety, kiedy dla ciebie jest to zawrót.
- Wyglądasz na zamyślonego. - Uniosłem głowę napotykając lekko uśmiechniętego Karego. – Wiesz, nic człowiekowi lepiej nie robi, jak...
- ...kubek herbaty i szczera rozmowa? – Mimowolnie prychnąłem na moment się zapominając.
Gwałtownie się wyprostowałem, kiedy Kary zaczął się śmiać. Zazwyczaj nie pozwalałem swojej poirytowanej część charakteru wychodzić na światło dzienne, właściciel baru był zwyczajnie kimś, przy kim zapominało się o panujących regułach.
- Miałem zamiar zaproponować ci szklankę zimnej whisky i bilety na mecz. Nie serwuję w swoim barze herbaty, chłopce.
- Faktycznie, oferujecie tu tylko alkohol i automaty z prezerwatywami.
- Są jeszcze z podpaskami i tamponami. – Odparł obronnym tonem stawiając przede mną drugą szklankę – Wiesz, że jesteś równie cięty, co Kastiel?
Na sam dźwięk jego imienia zagryzłem nerwowo wargę, o nim rozmawiać akurat nie chciałem.
- I równie uparty – zaśmiał się widząc moją reakcję – Wiesz, że naprawdę lubię dramy?
- To tłumaczy, dlaczego związałeś się z Amber – westchnąłem upijając łyk palącej cieczy.
- Przy tej kobiecie człowiek się nie nudzi – przyznał z gorzkim uśmiechem –zdecydowanie nie, przy tym, co wyrabia w tym tygodniu.
- To zrób coś z tym, nie jesteś tu szefem?
- Czy to moje miejsce, żeby się tym zająć? – Zapytał wyśmiewając moją wykrzywioną minę, z odrazą oddałem mu szklankę – Wy wszyscy to jednak jesteście zwykłą bandą dzieciaków – dodał na odchodnym.
Z irytacją zmrużyłem oczy. To, że ktoś nie lubił alkoholu przekraczającego trzydzieści procent nie robiło z niego automatycznie dziecka. Kary miał trochę racji, ja powinienem zając się tą sprawą. Ostatecznie to wszystko było moją winą... jak zawsze.
Wyczołgałem się ze swojej skrytki, najwyższa pora przestać się ukrywać, jak tchórz. Z silnym postanowieniem wszedłem w tłum ludzi, wystarczyło znaleźć Kastiela. Dokładnie, wystarczyło zrobić tylko tą jedną rzecz. I co dalej? Zamarłem dostrzegając go przy jednym ze stolików. To był doskonały moment, był! Musiałem tylko wziąć się w garść. Odetchnąłem głęboko, zbierając się w sobie. Gdy postawiłem krok w jego stronę, Amber wyłoniła się z tłumu. Widok jej różowej sukienki od razu przyniósł groźbę na horyzoncie. Jej kpiący uśmieszek włączył w mojej głowie wszystkie czerwone lampki, jakie tylko mogły się zapalić. W tym momencie mógłbym służyć za latarnię morską, z tą dyskoteką pod moją czaszką, żaden statek nie zgubiłby drogi na ląd. Pognałem w jej kierunku najszybciej jak tylko mogłem. Z jej ust ledwie wydobyło się imię czerwonowłosego, kiedy szarpnąłem kobietą w swoim kierunku. Zaskoczona blondynka wpadła w moje ramiona urywając całą swoją wypowiedź. Pod czujnym wzrokiem wszystkich dookoła dociągnąłem ją do swojego pomieszczenia. Szare spojrzenie piekło mój kar, ale nie miałem dość odwagi, żeby na niego teraz spojrzeć.
- Możesz wreszcie przestać?! – Warknąłem tarasując własnym ciałem przejście – Rozumiem, że wciąż jesteś na nas wściekła, ale nie możesz się tak zachowywać!
- Kto powiedział, że jestem wściekła?
- No nie udawaj. – Prychnąłem krzyżując ramiona na piersi – Chyba nie powiesz mi, że zachowujesz się tak za darmo?
Amber przewróciła oczami siadając w moim obrotowym fotelu. Poirytowana stukała palcem o blat, nie patrzyła w moim kierunku. Pokręciłem głową nie wierząc, że w takim wieku można było zachowywać się w ten sposób. Była niczym uparte dziecko, kiedy coś sobie postanowiła nie dawało sobie tego w żaden sposób wybić z głowy.
- Wiem, że chcesz żebyśmy się rozstali, ale...
- Nie wkładaj swoich intencji w moją osobę – wysyczała wstając gwałtownie - Ja wcale...
Zamilkła wypuszczają całe nagromadzone powietrze. Pokręciła głową zajmując na powrót miejsce.
- Wiem, że ta sytuacja nie jest dla ciebie wymarzona, ale czy mogłabyś, chociaż trochę odpuścić Kastielowi? On naprawdę na to wszystko nie zasłużył. – Mówiłem głaszcząc ją troskliwie po głowie – Niech coś takiego nie zniszczy waszej przyjaźni.
- Czasami jesteś naprawdę nie do zniesienia – szepnęła uderzając w moją dłoń.
Gest nie był na tyle silny, żeby przerwać moją czynność. Uśmiechnąłem się siadając na podłokietniku.
- Tylko ci się wydaje.
Kastiel
Słowa Lysandra dały mi do myślenia, lecz uparta strona mojego charakteru miała dość ciągłego ustępowania. Mina Nathaniela ilekroć nasze oczy się spotykały, nie poprawiła całej sytuacji. Uciekał przede mną, nie dopuszczał do sytuacji, gdzie bylibyśmy tylko we dwoje. Amber, posyłając mi kpiący uśmieszek, pomagała mu. Z dnia na dzień byłem coraz bardziej poirytowany, aż minął tydzień i miałem serdecznie dość tego wszystkiego. Dość blondyna traktującego mnie, jak zgniły owoc. Dość blondynki upokarzającej mnie w każdej sekundzie pracy.
- Szlag, by to!
Lysander nawet nie spojrzał w moim kierunku, w najlepsze czytał książkę, gdy ja maltretowałem worek do boksu.
- Nie rozwiąże za ciebie tego problemu – powiedział, gdy moje wyrazy frustracji zaczynały stawać się nie do zniesienia – Skoro tak cię to męczy, dlaczego pierwszy do niego nie pójdziesz?
- Ten, kto kocha mocniej zawsze jest na przegranej pozycji – odparłem przypominając sobie słowa jedynej osoby, której byłem teraz wstanie zaufać w stu procentach, wujkowi Google.
- Z takim sposobem myślenia, bardzo szybko zostaniesz singlem.
Komentarz Lysa wcale nie łagodził moich nadszarpniętych nerwów. Nie byłem wstanie prawidłowo panować nad własnymi emocjami, w złości chwyciłem za jego książkę wyrywając mu ją z rąk. Czasem wyprowadzało mnie z równowagi to jego spokojne usposobienie i niezmienny wyraz twarzy.
- Ciebie to też kiedyś dopadnie – burknąłem odrobinę spokojniejszy – i wtedy to ja będę się z ciebie śmiał.
- Z twojej insynuacji wychodzi, że to ja się właśnie z ciebie śmieję.
- Lys – powiedziałem ostrzegawczym tonem, gdy wstał zrównując się ze mną wzrokiem.
- Nie wciskaj sobie chorych akcji – westchnął ciężko kręcąc głową – Czy ja wyglądam, jakbym się teraz z ciebie śmiał? Mi nie jest do śmiechu, w końcu to moją kanapę okupujesz.
- Przeszkadza ci to? Przecież i tak jesteś sam – prychnąłem... i nagle zacząłem zastanawiać się nad własnymi słowami. Ostrożnie dodałem – No chyba, że się mylę.
Cisza, która zapadła po mojej wypowiedzi mnie zaskoczyła. Niedowierzająco zmierzyłem nieporuszoną minę właściciela mieszkania.
- Umawiasz się z kimś. – Powiedziałem dostrzegając, jak nerwowo skubie skórkę przy kciuki – Ty się z kimś...
- Wcale nie – warknął mrużąc oczy, zaczynał tracić opanowanie.
- Właśnie, że tak! – Zawołałem odskakując w tył, gdy spróbował odebrać mi swoją książkę – Ciekawe, kto jest na tyle odważny, żeby umawiać się ze statuą.
- Kas! – Wrzasnął niecierpliwie.
- Daj spokój, to takie urocze. W końcu zaczynasz dorastać!
- Z nikim się nie umawiam, czego nie rozumiesz! – Krzyknął mi niemal do ucha.
Odrobinę ogłuszony zatkałem jedno ucho, zaczynało mi w nim piszczeć. O co te całe nerwy? Czy się z kimś umawiał, czy nie, nie było to żadną zbrodnią. Lys w tym momencie wyglądał, jakbym podejrzewał go o jakąś poważną zbrodnię albo, co gorsza, o plagiat.
- Skąd ta złość? Tylko się wygłupiałem – mruknąłem oddając mu jego własność.
Lysander wpatrywał się w okładkę swojego tomiku poezji i dopiero po chwili zabrał głos.
- Myślę, że powinieneś już wrócić do siebie.
- Wyrzucasz mnie przez coś takiego? – Nie potrafiłem ukryć zaskoczenia.
- Nie wyrzucam, - westchnął – to już czas, żebyś pogadał z Nathanielem.
- To on nie chce ze mną rozmawiać – burknąłem niezadowolony – Daj mi jeszcze zostać, chociaż jedną noc.
- Nie, musisz wrócić tam dzisiaj.
- Dlaczego?
Lys bawił się piórkiem ze swojej zakładki, obracał je w każdym możliwym kierunku, jakby sprawdzał wytrzymałość metalowego łańcuszka. To, co zrobił następne, nie byłem wstanie tego przewidzieć. Pięść Lysandra zacisnęła się na mojej spoconej koszulce, mocno szarpnął mnie w swoim kierunku. Jego gorące wargi odnalazły moje, wymuszając płytki pocałunek. Zdumiony sytuacją nie zdążyłem w żaden sposób zareagować. To nie było uczucie, do którego przywykłem. Podczas pocałunku zawsze chciałem mocniej do siebie dociskać drugą osobę...nie, nie inną osobę. To musiał być Nathaniel. Gdy to nie był on, nie czułem kompletnie niczego. Nie było ekscytacji, czułości, unoszących się włosków na ciele, przyjemnych dreszczy wzdłuż kręgosłupa... Nic teraz nie czułem, poza tęsknotą za ciepłem blondyna.
- Faktycznie powinienem już sobie iść – wymamrotałem odsuwając od siebie przyjaciela.
Na sztywnych nogach chwyciłem za swoją torbę i opuściłem mieszkanie nie patrząc w tył. Zamknąłem za sobą drzwi bez konkretnego pożegnania. Naprawdę chciałem zobaczyć teraz Nathaniela.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top