Pół roku #38

Kastiel

Nie lubiłem, gdy moje zmiany nie współgrały ze zmianami Nathaniela. Jak ja w ogóle wcześniej potrafiłem pracować bez niego? Nie mogłem sobie przypomnieć, wydawało się to tylko odległym koszmarem.

- Nathaniel jest studentem, dostosowuje mu grafik do zajęć - oznajmił zirytowany moimi żałosnymi westchnięciami Kary.

- To ustal mi taki sam grafik - burknąłem kładąc głowę na blacie.

- Żebyś cały czas rozpraszał go w pracy? No chyba śnisz.

- Kto kogo tu rozprasza? To on specjalnie kręci tym swoim słodkim...

- Nie chcę o tym słyszeć! - Zawołał uderzając mnie gazetą prosto w twarz - I przestań wreszcie skomleć. Twój grafik jest, jaki jest i pogódź się z tym!
Niezadowolonym wzrokiem odprowadziłem Karego. Tak naprawdę nie miałem, co narzekać. Widywałem blondyna zarówno w domu, co i w pracy, było to spełnieniem moich marzeń. Gdyby to było możliwe, przywiązałbym się do niego i nie odstępował na krok. Uśmiechnąłem się na to nierealne marzenie. Nat zabiłby mnie, jak tylko spróbowałbym wprowadzić je w rzeczywistość. Liny można było używać na wiele różnych sposobów. Zanotowałem ten pomysł w głowie i wesoło pogwizdując przewróciłem tabliczkę na „OTWARTE".

- Obrzydlistwo.
Mój dobry nastrój momentalnie się rozprysł, a wszystko dzięki demonicznej blond grzywnie ubranej w obrzygany przez jednorożca brokatowy sweter.

- Też tak pomyślałem widząc twoje odbicie w drzwiach. W domu zakrywasz wszystkie lustra, żeby przypadkiem nie dostać zawału? - Parsknąłem ze złośliwym uśmieszkiem.

- Na szczęście, nie mieszkamy razem, więc nie straszysz mnie tym paskudnym ryjem.

- Nathaniel je lubi, ty nie musisz - wzruszyłem ramionami podchodząc w stronę zgrzytającej zębami blondynki - Muszę przyznać, że masz odwagę tak przede mną stanąć po tym wszystkich - dodałem groźniej tuż przy jej uchu.
Amber nawet nie drgnęła, z tajemniczym uśmiechem obserwowała, jak odchodzę w stronę baru.

- Czyżby kłopoty w raju? - Zakpiła z dziwnym triumfem w oczach.
Chłodno zmierzyłem jej postawę. Nie chciało mi się wierzyć, że to ta sama osoba, która tak żarliwie próbowała rozpromować moją karierę. Szybko zdusiłem w sobie żal i poczucie winy, nie miałem zamiaru pozwolić komukolwiek stanąć między mną a miłością mojego życia, nawet, jeżeli była to jego jedyna siostra. Dla Nathaniela zrobiłbym sobie z całego świata wroga.

- Żadne twoje kłamstwo nie ruszy naszego związku - ostrzegłem zakładając ramiona na piersi - Możesz już się poddać.

- Wcale nie muszę kłamać, żeby Nat cię zostawił.
Odetchnąłem ciężko. Wiedziałem, że nie będzie mi łatwo załatwić tej sprawy. Blondynka potrafiła być równie uparta, co jej brat, czasami nawet gorzej..., choć to chyba nie było możliwe.

- Nieważne, co tam knujesz z Kaną, ale to...

- Za wysoko się cenisz - powiedziała z tajemniczym uśmiechem - Za niecałe pół roku Nathaniel cię zostawi, a ja w żaden sposób nie przyłożę do tego ręki. Żadną intrygą, kłamstwem czy złym słowem.
Niedowierzająco się w nią wpatrywałem. Upadła na głowę? Jeżeli nie planowała w żaden sposób się mieszać w nasz związek, nie było możliwości, żeby coś poszło nie tak. Nat uspokoi się, jak tylko zobaczy, że Amber dała za wygraną, a wtedy nasze życie wróci do słodkiej normalności. Im dłużej na nią patrzyłem, tym mocniej upewniałem się w przekonaniu, że coś tu nie gra.

- Skąd ta nagła zmiana?
Nie ufałem jej. Ognisty triumf błyszczał w jej oczach tak żywo, że miałem ochotę nią potrząsnąć.

- Bo znam pewien sekret - wyszeptała kpiąco poklepując mnie po ramieniu.
Długo stałem w tym samym miejscu, nawet po odejściu Amber. Zdezorientowany wpatrywałem się w wejściowe drzwi baru, przez które powoli przechodzili pierwsi klienci. Słowa dziewczyny brzęczały mi w głowie na złość nie dając spokoju. To musiała być jej nowa taktyka, próbowała zasiać we mnie niepokój. I nie chcąc się do tego przyznać, udało jej się. Kręcąc głową zabrałem się do pracy, to niemożliwe, żeby dziewczyna znała jakiś sekret, którego ja nie znałem. Mimo to nie mogłem przestać o tym myśleć. Co miała przez to wszystko na myśli? Co za sekret znała, żeby tak na mnie patrzyła? Co za sekret dawał jej taką pewność siebie? Z Nathanielem nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic... Zamarłem nie słuchając, jakie zamówienie właśnie złożył klient. Jak oparzony zwróciłem się w stronę gabinetu blondyna. Nie zwracając uwagi na otoczenie gwałtownie chwyciłem za klamkę, drzwi się nie otworzyły. Spróbowałem jeszcze raz, szarpałem i szarpałem nie wierząc, że naprawdę mogą być zamknięte w takiej chwili, jak ta.

- Czy ty próbujesz wyważyć drzwi? - Doszedł mnie zaskoczony głos Lysandra - Nathaniela dzisiaj nie ma...
Chłopak zamilkł widząc moje zdesperowane spojrzenie. Niepewnie odstawił skrzynkę trzymanego przez siebie alkoholu i podszedł w moim kierunku.

- Nie wiem, co się dzieje, - mruknął kładąc dłoń na moim ramieniu - ale na pewno nie jest tak źle, jak to sobie wyobrażasz.
Nie miałem pojęcia, jak musiałem teraz wyglądać w jego oczach. Na pewno równie źle, co sobie mogłem tylko wyobrażać. Nie byłem wstanie odpowiedzieć, w głowie miałem kompletny chaos. Amber miała rację. Był sekret, którego nie znałem. Tajemnica, która mogła znajdować się za tymi drzwiami, choć wcale nie musiała. Jeżeli tych kilka cholernych kartek mogło być powodem, dla którego blondyn postanowi mnie opuścić, to najlepiej byłoby je spalić... Nie, to pewnie nic by nie zmieniło. Fizyczna postać tych dokumentów nie miała żadnego znaczenia, to ich treść mogła być problemem. Cokolwiek to było, ja...

- Ziemia do Kastiela, - Lysander pstryknął palcami przed moim nosem odrywając mój wzrok od drzwi - co się wydarzyło, że tak desperacko starasz się tam dostać?

- Lys, - szepnąłem niezdolny do puszczenia tej klamki. Czułem, jakby ziemia miała się pode mną rozstąpić, jeżeli to zrobię - Nathaniel jest naprawdę dobrym studentem, prawda?
Drgnąłem słysząc nagle śmiech chłopaka.

- Oczywiście, że tak. Nathaniel jest wzorem do naśladowania w wielu dziedzinach. Nie masz się, czym martwić.

Nie mam pojęcia, w jaki sposób upłynął mi ten wieczór. Odbijałem się od ściany do ściany mechanicznie wykonując swoją pracę. Co jakiś czas napotykałem kpiący uśmieszek Amber, która pełna satysfakcji piła drinka z palemką przy barze. Jakim cudem znałaby ten sekret przede mną? Nie rozmawiali ze sobą zbyt często, ani nie widywali się bez mojej wiedzy. Od czasu świąt nie widzieli się nawet raz... Tego już sam nie byłem pewien. Nie mam pojęcia, co robi Nathaniel, kiedy nie jesteśmy razem.
Miętoliłem w dłoniach ścierkę, gdy przy jednym ze stolików zauważyłem osobę, na której widok nigdy nie spodziewałbym się ucieszyć. Melanii wraz z grupką dość znajomych twarzy piła piwo. To była grupa studencka blondyna. Nerwowo rozejrzałem się wśród nich, po Nathaniela nie było nawet śladu. Odepchnąłem się od ściany, ale zatrzymałem w pół kroku. Co takiego chciałem zrobić? Jeżeli dziewczyna również znała ten sekret, to skąd pewność, że mi go powie? Melanii mnie nienawidzi. Znając życie, prędzej połączyłaby siły z Amber i przekonałaby Nathaniela do rozstania się ze mną. Nie było możliwości, żeby mi pomogła. Nie było takiej opcji, ale...

- Melanii...
Dziewczyna uniosła zaskoczone spojrzenie. Z naszej dwójki nie wiedziałem, które z nas jest bardziej zdziwione tym obrotem sytuacji. Nie mogłem się teraz wycofać. Przełykając nerwowo ślinę, zapytałem:

- ... możemy porozmawiać?
Dziewczyna z dużym wahaniem skinęła głową. Krótko dała znać towarzystwu i zaraz staliśmy w zacisznym pomieszczeniu dla pracowników. Nie wiedziałem, od czego zacząć, cisza zaczynała się przedłużać. Zaczepiłem ją bez konkretnego planu. Czułem się, jak kretyn stojąc tak przed nią.

- Masz zamiar się po prostu na mnie gapić? - Prychnęła krzyżując ramiona na piersi - Chciałeś coś ode mnie, czy nie?

- Tak, - niemrawo przytaknąłem - tyle, że...
Słowa nie chciały przejść przez moją krtań. Czułem się żałośnie. Ze wszystkich ludzi na świecie szukałem pomocy u byłej własnego partnera.

- Niech zgadnę, - ciężko westchnęła posyłając mi odrobine cieplejszy uśmiech - pokłóciłeś się z Nathanielem, nie odbiera od ciebie telefonów i nie masz pojęcia gdzie go szukać.
Nie wszystko, co powiedziała było błędne. Nie mogłem dodzwonić się do Natha od godziny, co też nie wpływało pozytywnie na mój nastrój i decyzje przeze mnie podejmowane.

- Nie patrz tak na mnie, masz to wypisane na twarzy - zaśmiała się krótko, choć jej oczy pozostały chłodne - Nat poszedł na siłownie, komórkę pewnie ma w torbie, więc się uspokój. Wyglądasz, jakbyś miał zaraz kogoś pobić.
Nie zdążyłem o nic zapytać, Melanii zostawiła mnie z jeszcze większym mętlikiem w głowie. Na siłowni? Nathaniel poszedł na siłownie? Przecież ta leniwa kluska nie dałaby się tam zaciągnąć choćbym zaniósł go na rękach. Darłby się, szarpał, wierzgał i wszystko, co małe dzieci bojące się kąpieli.

Nie czekałem, aż moja zmiana dobiegnie końca. Pełen irracjonalnych myśli przebrałem się i bez większych ceremonii machnąłem zaskoczonemu Karemu. Biegłem chodnikiem zastanawiając się, w której siłowni mógłby być blondyn? Jaka istniała szansa, że wrócił już do domu? Powoli dochodziła dwudziesta, nie wierzyłem, żeby Nat jeszcze siedział na siłowni. Co jeżeli nie był sam? Ta myśl uderzyła mnie sążnym liściem w twarz. Na pewno nie był sam. Nie chciał iść ze mną, a co dopiero samemu. Melanii była w barze, Lys z Dawidem, Karym i Amber również. Z kim blondyn mógł pójść? Długo nie musiałem się zastanawiać, mój wzrok utkwił w czarnym sedanie zaparkowanym przed naszą klatką. Zareagowałem automatycznie, zanim pozbierałem jakiekolwiek rozsądne myśli.

- Nat?
Zaskoczona para obejrzała się na mnie. Zdyszany nie wiedziałem, co robić dalej. Na co tak właściwie patrzyłem? Blondyn obejmował za szyję innego mężczyznę przyklejając się do jego pleców. Czy Amber nie mówiła, że mam jeszcze pół roku, zanim zostanę porzucony? W ustach zrobiło mi się sucho. Co miałem teraz zrobić?

- Co ci się stało? - Zapytałem w końcu przytomniejąc.
Nat nigdy nie pozwoliłby się nosić na plecach bez powodu. Sztywno wbiłem wzrok w jego zabandażowaną kostkę.

- Odmówił rozgrzewki i zleciał z bieżni, tak w dużym skrócie.
Miałem wrażenie, że Maks śmieje mi się prosto w twarz. Nie odstawiał blondyna na ziemie, mimo ze ten wyraźnie pokazywał, że chce zejść. Rozdrażniło mnie to.

- Zajmę się nim. Możesz jechać do domu, Maks.
Wypowiedzenie jego imienia przyprawiało mnie o chęć do rękoczynów. Gdyby nie był to przyjaciel Natha, już dawno rozkwasiłbym mu nos. Nie podobał mi się sposób, w jaki patrzył na blondyna.
Nie słyszałem, o czym rozmawiali, nie mogłem się na tym skupić. Wziąłem go w ramiona, jak tylko dotknął ziemi i nie wypuściłem, dopóki nie wróciliśmy do sypialni. Z dziwnym ciężarem na piersi posadziłem go na łóżku.

- Nie jestem zły... - wyszeptałem niepewny czy to faktycznie prawda.
Co właściwie teraz czułem? Nie miałem pojęcia. Ten potworny ciężar na piersi nie chciał zelżeć. Słowa Amber odbijały się echem w mojej głowie przytłaczają mnie jeszcze mocniej, a mimo to... nie miałem dość odwagi zapytać go o to bezpośrednio.

-... tylko zmartwiony. Dzwoniłem, ale nie odbierałeś.

- Komórkę mam gdzieś w torbie...
Było tak, jak powiedziała Melanii. Uśmiechnąłem się smutno całując delikatnie jego opuchniętą kostkę. Oddałbym wszystko, żeby móc zajmować w jego sercu tyle samo miejsca, co on w moim.

- Dlaczego musisz być taką siermięgą? - Westchnąłem śmiejąc się nieznacznie - Planujesz wracać pokiereszowany ilekroć spuszczam cię z oczu?

- To dopiero drugi raz. - Burknął urażony - Nie traktuj mnie, jak dziecko przez tak nic nieznaczący incydent.

- Nic nieznaczący? - Powtórzyłem patrząc mu wreszcie w oczy - A gdyby coś ci się stało?!

- Przecież nic się nie stało...

- Tym razem nic! - Zawołałem nie wiedząc, na co tak właściwie byłem zły.
Nat wpatrywał się we mnie zaskoczony, by zaraz zamienić szok na chłód. Drgnąłem, gdy gwałtownie wyrwał swoją stopę z mojej dłoni.

- Tu nie chodzi o siłownie, - powiedział powoli oceniając sytuacje - to Maks cię boli?

- Nic mnie nie boli...

- Nie okłamuj mnie. Ta kostka do rana będzie cała, to nie o nią robisz tyle krzyku. Co cię boli?

- Nic mnie nie boli.

- Co cię boli? - Powtórzył uparcie.

- Nic mnie nie...

- CO CIĘ BOLI?!

- Ty mnie bolisz, do cholery! - Wrzasnąłem rozdrażniony naciskiem z jego strony - Ty i ta twoja pieprzona tajemnica!
Widziałem, jak Nat ciężko przełyka ślinę. Amber miała rację, blondyn miał jakąś wielką tajemnicę. Chłopak nie pobladłby tak z byle głupoty. Odetchnąłem ciężko, krzykiem nie dostanę żadnej odpowiedzi.

- Czego mi nie mówisz? - Zapytałem już znacznie spokojniejszym tonem, choć wewnątrz wszystko we mnie drżało.
Nie chciałem się kłócić. Nie chciałem robić nic, co mogłoby sprawić, że mnie znienawidzi. Nic, co oddali nas od siebie jeszcze bardziej.

- Przerwa.
To jedno słowo ścisnęło moje serce tak mocno, że mogłoby zamienić je w pył przy odrobinie nieuwagi. Zagryzając wargę pokiwałem głową. Czego innego się spodziewałem?

- Będę dziś spał na kanapie - szepnąłem zabierając swoją poduszkę.

- Kas...
Nie obejrzałem się. Gdybym to zrobił, moje serce naprawdę mogłoby zostać zmiażdżone na pył. Zamykając za sobą drzwi zdałem sobie sprawę, że moje słowa w żaden sposób nie mogłyby nas od siebie oddalić. Nie można oddalić od siebie czegoś, czego nigdy nie było blisko.

*********

- Przecież to idiotyczne! - Zawołała oburzona pielęgniarka - Dlaczego nie starał się Pan wydusić z niego wtedy prawdy?
Zdezorientowany powędrowałem wzrokiem na fioletowo włosom kobietę ściskającą mnie za dłoń. Widziałem, że mnie dotyka, choć nic nie czułem. Nie było ciepła, ani zimna. Nie było kompletnie niczego. Odetchnąłem ciężko siląc się na nic nieznaczący uśmiech, ale zamiast tego z oczu popłynęły mi łzy.

- Bałem się, - wyszeptałem wpatrując się w sufit - tak potwornie się bałem.

Czasem potrzeba czasu, żeby móc na coś spojrzeć trzeźwym okiem. Chociaż czas nie daje gwarancji, że przestaniemy być głupcami. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top