Musimy pogadać#58
Nathaniel
Miałem wiele do przemyślenia, każdą swoją decyzję. Po słowach Maksa wiele się pozmieniało. Przyjęciem do wiadomości, że świat faktycznie się nie skończył i w najbliższej przyszłości nie zamierzało się tak stać, było pierwszym krokiem do osiągnięcia spokoju. Nadszedł wreszcie czas na rozpoczęcie nowego rozdziału w życiu, nie mogłem rozpamiętywać czegoś, czego dłużej nie mogłem mieć. Tak prosto jest to sobie powtarzać, tak trudno wprowadzić w życie. Dopóki otaczały mnie te wszystkie wspomnienia, nie tak łatwo było ruszyć do przodu. Każde miejsce... nawet uniwersytet nie był wolny od obecności czerwonowłosego. Przestać myśleć, niełatwe zadanie dla jednostki. Na szczęście, sam nie byłem. Ilekroć czułem zawahanie, ilekroć próbowałem obejrzeć się za siebie, stał tam ktoś gotów nakopać mi rozumu do głowy. Zanim się obejrzałem, nadszedł czas wylotu.
- Bo się spóźnimy!
Maks przeprowadził mnie przez odprawę mocną ręką, nie zawracając sobie głowy moim posępnym nastawieniem. Zapiął mnie pasami w samolocie, nie było odwrotu. Nie byłem nawet pewny, kiedy moje oczy się zamknęły. Gdy znów je otworzyłem, wszystko było puste i czyste. Żadnych paskudnie przywierających wspomnień do miejsc czy przedmiotów.
Nie mogę powiedzieć, żeby to pół roku było proste. Z pewnością pełne wrażeń. Nie było wolnej chwili. Czas na nudę był ograniczony, Maks tego dopilnował. Mężczyzna na zmianę zawalał mnie ogromem pracy, żeby zaraz porwać w wir zwiedzania. Jeżeli myślałem, że w moim mieście się nie spało, to tutaj ludzie zawodowo uprawiali insomię. Poznając nowe osoby, nie było czasu na roztrząsanie starych znajomości. Samotne wieczory poszły w zapomnienie, tutaj nie były możliwe. Ciągłe bodźce przyjemnie pozwalały się odciąć od tych mrocznych, niechcianych uczuć. Niestety nic nie było wieczne. Gdy nadszedł czas na powrót, ciężar porzuconych emocji powrócił. Bilet w moim plecaku ciążył, jakby wcale nie był zrobiony z papieru. Jakby zamiast powrotu do kraju obiecywał wizytę w piekle.
- To dlaczego z nami nie zostaniesz?
Lucy szeroko za ziewała nie mogąc utrzymać otwartych oczu. Nie był z niej ranny ptaszek, w biurze pierwszą godzinę wszyscy starali się pobudzić ją do życia. Nie łatwe zadania, w końcu na wiele nie można było sobie pozwolić przed swoim szefostwem. Kobieta nie była leniwa, zwyczajnie pracowało jej się lepiej z sowami.
- Chyba potrzeba ci trochę kawy – zaśmiałem się podkładając pod jej twarz poduszkę, zanim uderzyłaby w biurko. – Wciąż nie rozumiem, dlaczego przychodzisz rano?
Kobieta kręciła głową rozczochrując swoje ciemne loki. Z ciężkim westchnięciem wyprostowała się.
- Bo chcę tu być ze wszystkimi – odparła z delikatnym uśmiechem.
- Nawet, jeżeli jesteś nieproduktywna? – Zapytałem wpatrzony w jej cienie pod oczami.
O której dziś się położyła? Znając życie, po raz kolejny zarwała nockę, żeby przygotować się do konferencji.
- Jak ty mało wiesz – burknęła szturchając palcem moje czoło. – Tu o atmosferę chodzi, nie o produktywność.
Robiąc krok w tył uniknąłem jej kolejnego szturchnięcia. Moja mina wystarczała za milion słów, niezadowolenie wręcz wylewało się z moich oczu. To nie było coś, co szef powinien mówić. W jaki sposób chciała iść z pracą naprzód, jeżeli nie zależało jej na odpowiednich wynikach? Jej lekkość ducha niespecjalnie do mnie pasowała. Na pewno nie w tej chwili.
- To ja tu jestem szefem – upomniała niezbyt zadowolona moją reakcją. – I mam swoje sposoby, żeby cię stąd nie wypuścić.
- Proszę nie grozić mojemu zastępcy – Maks stanął między nami podając brunetce kawy. – Mamy już wykupione bilety, tak tylko przypomnę.
- Można je zwrócić – wzruszyła ramionami radośnie zanurzając nos w filiżance. – Nie chciałbyś ze mną zostać, Nati?
To nie tak, że się nad tym nie zastanawiałem. Ilekroć Lucy proponowała mi stanowisko, coś wewnątrz mnie pragnęło się go chwycić. Co takiego czekało mnie po powrocie? Nie robiło mi różnicy, gdzie dostanę swój tytuł. W dzisiejszych czasach mnóstwo osób kończyło studia za granicą. To była głupota odrzucić taką propozycję, nawet ja o tym wiedziałem. Teraz, gdy nic mnie nie trzymało w granicach kraju, moje możliwości były szersze.
- Dawno nie widziałem się z rodziną – mruknąłem czując lekką tęsknotę.
- Brzmi fajnie!
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co się kryło za jej słowami. Dopiero pod koniec tygodnia, gdy spakowani z Maksem dotarliśmy na lotnisko, zdałem sobie sprawę w co się wpakowaliśmy. Oniemiały wpatrywałem się w siedzącą na ogromnej, różowej walizce kobietę. Jej oczy roziskrzyły się, gdy nas odnalazły. Jej radosny krzyk zwrócił uwagę pozostałych podróżnych:
- Czas na przygodę!
Wciąż było zimno, jak dotarliśmy w granice kraju. Pierwsze kroki stawiałem sztywno, jakbym był gotów przepchać się z powrotem do samolotu i buntem zmusić załogę do zabrania mnie z powrotem. Czułem się, jakby wszystko było obrzucone błotem. Na początku grzęzłem, lecz z każdą chwilą było lepiej. Zaciekawienie Lucy wszystkim czym się dało skutecznie odsuwało na bok moje rozterki. Kobieta chciała wiedzieć każdy najdrobniejszy szczegół. Obskoczyła nasze miasto, uniwersytet i moją rodzinną wioskę w każdym calu, nie pozostawiła ani jednego nie dotkniętego kamienia.
Lucy wciągu trzech miesięcy zaprowadziła w moim życiu istny chaos. Jeżeli wcześniej miałem ją za dziwną osobę, w tej chwili opinia wahała się pomiędzy wariatką a geniuszem. Pomimo usilnych nalegań Maksa, kobieta została mieszkać w moim rodzinnym domu. Jej pozytywna energia była lecznicza dla nas wszystkich. Amber tak się w niej zakochała, że Kary w obawie przed rozwojem sytuacji nie zostawiał ich samych.
- Zazdrość ma brzydkie lico – zaśmiałem się przechodząc obok oplatającego ramionami moją siostrę mężczyzny.
Nasz dom stał się żywy i pełen ludzi pierwszy raz od bardzo długiego czasu. Z Lucy w pokoju gościnnym, Kary porzucił swój apartament odmawiając opuszczenia sypialni Amber.
- Nie docinaj biedaczkowi – Lucy zachichotała z kanapy. – Na jego miejscu też bym się zamartwiała.
- I co to ma znaczyć? – Kary warknął powstrzymując Amber przed zajęciem miejsca obok niej.
- Sam dobrze wiesz.
- Ty...!
- Już, już – westchnąłem sam zajmując miejsce obok z trudem powstrzymującej się przed śmiechem kobiety. – Co powiesz na spacer?
- Czy ja wiem – zamarudziła opierając głowę o moje ramię. – Na dworze mokro i zimno.
- Pokaże ci moją szkołę.
- Daj mi tylko się przebrać!
Nikt z nas nie spodziewał się, że kobieta zostanie z nami tak długo. Na początku miałem mieszane uczucia, w tej chwili byłem jej potwornie wdzięczny. Nie mam pojęcia, co by się wydarzyło, gdybym został sam z tymi wszystkimi wspomnieniami. Z sypialnią, w której nie raz siedzieliśmy oglądając do białego rana filmy. Z parkiem, po którym spacerowaliśmy ramię w ramię. Na ten moment, nie czułem kompletnie nic. Idąc za nią, te wspomnienia nie były bolesne, jakby jej pozytywna energia wszystko zmieniała.
- Tu chodziłeś do szkoły? – Zapytała niemal przeciskając głowę przez zamknięte kraty.
W soboty szkoła była zamknięta, nie najlepszy moment na odwiedziny.
- Awww, musiałeś być taki uroczy, jako dzieciaczek.
- Jak każde inne dziecko – westchnąłem zażenowany komentarzem.
- Już nie bądź taki skromny.
Byłem pewien, że dopóki tu była, nic nie zniszczy tego spokoju. Dawno nie czułem się równie oszukany, gdy usłyszałem za plecami zaledwie dwa słowa.
- Musimy pogadać.
To nie same słowa wzburzyły we mnie krew, a sam dźwięk głosu... nie, zdecydowanie widok jego sylwetki. Nie miałem pojęcia, co mnie naszło, żeby faktycznie z nim pójść. Podskórnie wiedziałem, ta rozmowa prędzej czy później musiałaby się odbyć. Mimo wszystko sytuacja mnie nieznacznie ucieszyła. Nie przez to niespodziewane spotkanie, a przez fakt, nie czułem nic. Patrząc w tą jego żałosną minę, nie miałem w sobie żadnych konkretnych uczuć. Nie było tęsknoty, żalu, smutny... nie czułem nawet gniewu, chociaż powinienem.
- Czego nic nie mówisz, skoro to ty chciałeś pogadać?
Kastiel drgnął pod moim szorstkim tonem. Nie wyglądał najgorzej. Czego się mogłem spodziewać? Przecież to on to wszystko zakończył. Cały czas tak było. On coś zaczynał i on to kończył, nie miałem wiele do gadania. Siedząc naprzeciw niego, żałowałem, że tak późno to wszystko zauważyłem.
- Tak... - wymamrotał zerkając na kelnera stawiającego przed nami napoje. – J-jak się masz?
- Kpisz sobie? – Zmarszczyłem brwi nie wierząc w to co usłyszałem. – Jeżeli to wszystko...
- Stój! – Z desperacją wymalowaną na twarzy powstrzymał mnie przed wstaniem. – Ja... przepraszam.
- W dupie mam twoje przeprosiny. Coś jeszcze?
- Nat... proszę cię...
- O co tym razem? – Zapytałem przyklejając do twarzy sztucznie życzliwy uśmiech. – Ostatnia prośba wiązała się ze zwrotem pierścionka. Tym razem nie mam ci nic do oddania.
- Chociaż mnie wysłuchaj...
- Zabawne, też kiedyś o to prosiłem – zaśmiałem się mimowolnie, choć nabrałem ochoty na zniszczenie czegoś. – Więc zrobię to samo, co ty zrobiłeś wtedy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top