Kostki lodu#45


Kastiel

- Brzmi, jakby wszystko zaczęło się układać.

Poderwałem głowę zdezorientowany czyimś głosem. Złapałem wbite we mnie fioletowe spojrzenie uśmiechniętej pielęgniarki. Kobieta zdążyła dociągnąć sobie fotel obok mojego łóżka. Kiedy ona to wszystko zrobiła? Nie mogłem sobie przypomnieć. Jej szeroki uśmiech drażnił moje oczy... kompletnie niczego nie rozumiała. Nikt mnie nie rozumiał. Jak to wygodnie musi być wysłuchać całej historii od boku i czasem dać dobrą radę, która nie miała żadnego znaczenia? Nie miała, przeszłości nie mogłem zmienić.

- Może i tak – burknąłem odwracając wzrok.

- Oho, znam to zachowanie! – Zawołała z lekkim śmiechem – Ktoś się na mnie obraził.

- Masz mnie za dziecko, dziewczyno? – Zapytałem mrużąc gniewnie oczy.

Spędzanie czasu z tą pielęgniarką było zwyczajnie irytujące. Kobieta zachowywała się, jakby wszystko o mnie wiedziała. Jakby wystarczył jej jeden rzut oka na ludzi, żeby poznać całą historię kryjącą się za licznymi zmarszczkami na ich twarzach. Coś było w jej oczach, coś co nie dawało mi spokoju.

- Coś źle zrozumiałam?

- Wszystko, - burknąłem rozdrażniony – nie jestem obrażony...

- Nie o to pytam. – Pokręciła głową kładąc dłonie na ramie łóżka – Chodzi mi o twoją opowieść, coś źle zrozumiałam?

- Wszystko. – Powtórzyłem z naciskiem – Niczego nie zrozumiałaś.

Kobieta powoli pokiwała głową. Jej błyszczące, fioletowe włosy związane były dziś w długi warkocz. Do tej pory nie rozumiałem, co było z nią nie tak. Jak można było w takim wieku farbować włosy? Jeszcze na tak wyróżniający się kolor? Nie powinienem jej krytykować, sam nie byłem lepszy. Ani ja, ani reszta mojego wąskiego grona. Długi czas farbowałem włosy na czerwono, Lysander na srebrno, Dawid raz zafarbował się na zielono...nawet Nat raz miał niebieską głowę, oczywiście, nie z własnej woli. To historia na inny raz.

- Co sobie przypomniałeś? – Zapytała dostrzegając mój uśmiech.

- Pomyślałem, jak durnowato wyglądasz w tych włosach.

- Kłamstwo! – Zaśmiała się dumnie machając w moim kierunku warkoczem – Wyglądam olśniewająco!

- Jasne, jak tam sobie chcesz – powiedziałem przewracając oczami.

- Sam przypadkiem nie miałeś czerwonych włosów?

Jej zaczepny ton przyprawił mnie o uśmiech, brzmiała trochę, jak Nathaniel.

- Dziś mam białe.

- Możemy to zmienić! – Zawołała entuzjastycznie.

- Nie ma sensu czegokolwiek zmieniać – westchnąłem nieporwany jej błyszczącymi oczami – Jest dobrze, tak jak jest.

- Nienawidzę tego twojego nastawienia, wiesz? Zawsze wszystko można zmienić.

- Jesteś zbyt młoda, żeby to rozumieć.

- A może ty zbyt głupi, żeby dostrzec rzeczywistość?

Zaskoczony uniosłem wzrok, już jej nie było. Całkiem sam leżałem w praktycznie pustym pomieszczeniu. Na ścianach nie było obrazów, a w kątach brakowało kwiatów. Tylko ja, łóżko i pusty fotel na prawo. Byłem całkiem sam, jak każdy z nas w takich chwilach.

************

- Wstawaj!

Czując coś lodowatego pod swoją koszulką poderwałem się na równe nogi. Oszołomiony zrzuciłem z siebie materiał, kilka kostek lodu wypadło na podłogę.

- Striptiz za trzy kostki lodu? Dość tanio.

- Dla ciebie rozbieram się za darmo – wymruczałem przyciągając blondyna do piersi – Spodnie też mam zdjąć?

Śmiech ugrzązł w gardle Nathaniela. Ciężko przełykając ślinę próbował uwolnić się z moich objęć. Nigdy nie przepuszczam okazji, żeby się z nim podroczyć. Przejechałem językiem po jego uchu, spiął się pod moim dotykiem.

- Nie zapominaj gdzie jesteśmy – warknął przykładając dłoń do moich ust.

Z szerokim uśmiechem zacząłem lizać przerwy między jego palcami. Nat nie wytrzymał długo, szybko oswobodził moje usta.

- Na zapleczu, gdzie nie ma nikogo poza naszą dwójką.

- Nawet o tym nie myśl! – Zawołał szarpiąc się na boki – Po tym wszystkim wciąż się niczego nie nauczyłeś?

- Przecież ta sytuacja spełnia wszystkie warunki. Nikogo nie ma w pobliżu, ty to zainicjowałeś i...

- Niby, kiedy?! – Krzyknął obronnym tonem zaraz chrząkając w pięść – A zasada, że w pracy ręce przy sobie?

- Dłonie mam najbliżej tułowia, jak tylko to możliwe – wymruczałem kąsając go po szyi.

- Kas... - mruknął znacznie słabszym głosem.

Wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie czyjś teatralny kaszel. Zaskoczony pozwoliłem blondynowi od siebie odskoczyć. Niezadowolone spojrzenie utkwiłem w opartym o regały Karym.

- Mam gdzieś w twoim kontrakcie zapisać, że masz się w barze nie zbliżać do Nathaniela bliżej niż na metr?

- Dlaczego w moim? – Zapytałem uderzony tą niesprawiedliwością – Był równie blisko mnie, co ja jego.

- Nie wydaje mi się – pokręcił głową mierząc mnie niezadowolonym wzrokiem – Ty byłeś bliżej, niż on.

- I niby, jakby to miało być możliwe? Fizycznie nie ma to sensu...

- Ja tu jestem szefem – upomniał wzruszając ramionami – i zawsze mam rację.

- Bzdura, – burknąłem krzyżując ramiona na piersi – zwyczajnie dałeś się zwieść jego niewinnemu wyglądowi. Gdybyś wiedział...

- Kas!

Warknięcie Nathaniela uciszyło mnie. Nawet nie wiedziałem, co miałem zamiar powiedzieć. Na pewno coś, za co Nat zabiłby mnie przy najbliższej sposobności.

- Daj spokój, doskonale wiem, jaka jest Amber – westchnął przeczesując włosy – Wierzę, że oboje nie są tak niewinni, jak wskazuje na to wygląd..., ale nie po to przyszedłem. Przebieraj się, zaraz gracie, zapomniałeś?

- Nie zapomniałem. Przyszedłeś akurat, jak się przebierałem.

- Jasne, - mruknął kręcąc głową – przypomnę ci tylko, tam jest kamera.

Mimowolnie zerknąłem we wskazanym kierunku. Śmiech Karego mnie rozdrażnił, nie było żadnej kamery. Doskonale znałem ich rozkład, a mimo to dałem się nabrać.

- Na przyszłość przebieraj się w szatni. Wierzę, że nie potrzebna ci przy tym pomoc Nathaniela.

Miałem na to piękną ripostę, której nie dał mi nawet wykorzystać. Wkurzony prychnąłem tylko pod nosem. Kary wiedział, kiedy się pojawić, żeby zniszczyć dobrą chwilę. Przecież nie zamierzałem robić niczego grzesznego...może.

- Już rozumiesz skąd ta zasada?

- Nie ma tam kamery – powiedziałem próbując go pocałować.

- Nie w tym rzecz – burknął cofając się przede mną.

- W gabinecie masz zamki.

- Kas!

- No przecież tylko się droczę. – Uśmiechnąłem starając się go udobruchać – Przyszedłeś obudzić mnie tylko w sprawie koncertu?

- Jeżeli tak to, co?

- To jest mi smutno... – wzruszyłem ramionami przybierając minę porzuconego szczeniaka – Wiesz, jak długo czekałem, aż do mnie przyjdziesz?

- Po takim weekendzie nie możesz powiedzieć, że cię zaniedbuję. – Prychnął sięgając po komórkę – Ale masz rację, mam do ciebie inną sprawę.

- Brzmi poważnie – mruknąłem biorąc od niego telefon.

Oniemiały patrzyłem na e-mail wskazany mi przez blondyna. Zabrakło mi słów. Patrzyłem to na Nathaniela, to wracałem do treści wiadomości. Słowa z trudem przeszły mi przez usta:

- Ty tak poważnie...?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top