Ja #51


Kastiel

- Nigdy nie przestałem go kochać... musiałem pozwolić mu odejść. Gdybym tego nie zrobił... nigdy nie chciałem stawać mu na drodze do szczęścia... gdyby miał mnie przez to znienawidzić... nie potrafiłbym z tym żyć... - łkałem nie mogąc się powstrzymać.

- Jakim prawe podjąłeś tę decyzję sam?

Oszołomiony spojrzałem na wściekłą minę kobiety. Jaką decyzję? Ja niczego nie podejmowałem sam. Nathaniel mógł nie mówić tego, wprost lecz jego decyzje same krzyczały za niego. Gdyby naprawdę chciał ze mną być, w życiu nie zatajałby czegoś takiego. Gdyby nasza wspólna przyszłość miała dla niego jakiekolwiek znaczenie, rozmawiałby o niej ze mną. Niczego nie podejmowałem sam. Kobieta nie miała zielonego pojęcia, jak ciężko mi wtedy było. Nie łatwo z dnia na dzień powiedzieć osobie, którą kochasz, że musicie pójść w osobnych kierunkach..., chociaż w moim przypadku, Nathaniel odszedł, a ja nie ruszyłem się nawet o krok.

- Co innego mógłbym zrobić?! Jakie inne opcje miałem?! – Zagrzmiałem zdruzgotany wszystkimi wspomnieniami.

Pielęgniarka pstrykała placami raz za razem, jakby zmieniała kanał w telewizji. Za każdym razem pojawiał się inny obraz, inne wspomnienie dręczące mnie w kółko i w kółko.

- Opcji zawsze jest mnóstwo, - prychnęła z odrazą odsuwając się ode mnie – ale zawsze wybieramy te, które są dla nas najłatwiejsze i najkorzystniejsze.

- Najłatwiejsze i najkorzystniejsze? – Powtórzyłem niedowierzająco. – Naprawdę myślisz, że to było łatwe?! W jaki sposób korzystne?! Oświeć mnie skoro jesteś taka mądra!

Kobieta przewróciła oczami rzucając mi paczkę chusteczek prosto w twarz. Nawet nie starałem się ich łapać, obojętnie pozwoliłem im spaść na ziemię. Na co mi one? Łzy mogłyby i przysłonić mi cały świat, bez Nathaniela nic nie miało znaczenia.

- Chcesz wiedzieć, jak JA to wszystko widzę?

- Tak, oświeć mnie! Najmądrzejsza pielęgniarko na świecie, uratuj mnie z tej cholernej niewiedzy!

Fioletowo włosa ciężko odetchnęła kręcąc głową. Jej lekceważąca postawa była czymś, czego nie potrafiłem zdzierżyć. Jakie to musiało być wygodne oceniać czyjąś historię od boku, gdy nic z tego cię nie dotykało? Gdy nie czujesz tego druzgoczącego bólu w piersi.

- Skoro naprawdę chcesz znać moją opinię, większego tchórza w życiu nie widziałam. Ty to nazywasz rozwiązaniem? Zawinąłeś nogi za pas i uciekłeś, żałosna podróbko mężczyzny. Gdybyś naprawdę go kochał, nie zakończyłbyś tego w ten sposób.

- A jak?! Jak ty byś postąpiła na moim miejscu?!

Niewzruszona moim krzykiem pielęgniarka przejrzała swoje końcówki ignorując moją wściekłość. Gotów na kolejny wybuch wypuściłem tylko ciężko powietrze, gdy uciszyła mnie ruchem dłoni. Jej kolejne słowa zatrząsnęły moim światem.

- Wiesz na ile miał lecieć do tych Stanów?

Zamarłem. Byłem wściekły, a jednak słowa nie chciały wyjść z mojej krtani. Warga mi drgnęła, lecz żaden dźwięk ich nie opuścił. Spuściłem wzrok szukając czegokolwiek, co mógłbym teraz powiedzieć.

- J-ja...

Nie miałem nic na swoją obronę. Czy zapytałem? Nie pamiętałem. Przerażony zagryzłem kciuk za wszelką cenę próbując sobie przypomnieć. Jak to wszystko wyglądało? Czy ja naprawdę mógłbym coś takiego zrobić? Czy ja mogłem go nie zapytać?

- I co? Teraz się ze mną nie zgodzisz? – Zapytała szeptem nachylając się w moim kierunku.

Jej słowa mocniej ścisnęły za moje serce. Kto z naszej dwójki gorzej rozumiał sytuację? Po usłyszeniu tego wszystkiego traciłem pewność. Od początku wiedziałem, to ja wszystko zepsułem..., lecz dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, jak mocno.

- Kim jesteś? – Wymamrotałem nie mogąc spojrzeć w jej oceniające oczy. – Jakimś demonem, czy co?

- Byłoby ci znacznie łatwiej to przyjąć, gdybym była, co? Nie dostaniesz tej satysfakcji.

- To, kim do cholery?!

- Naprawdę nie wiesz?

- Gdybym wiedział...!

Zamilkłem, w ustach momentalnie zrobiło mi się sucho. Nie chciałem wierzyć własnym oczom. Nie, nie byłem wstanie im uwierzyć. To zwyczajnie nie było możliwe. Chyba, że naprawdę umarłem.

- Nie bądź idiotą, Kas, nie tak łatwo umrzeć.

Po kobiecym głosie nie było śladu. Znajomy, kpiący uśmiech przywitał mnie, gdy skrzyżowaliśmy wzrok. Szare tęczówki błyszczały rzucając mi wyzwanie. Oczywiście, że musiałem wiedzieć, kim jest. Jak mógłbym nie rozpoznać sam siebie?

- J-jak to w ogóle jest możliwe?

- Nie mogę uwierzyć, że mogłeś stać się bardziej żałosny – powiedział ignorując moje pytanie kręcąc z odrazą głową. – Spójrz tylko na siebie, wyglądasz gorzej od gówna. Jak można wyglądać w ten sposób po podjęciu własnych, nieprzymuszonych decyzji?

- Przestań...

- Nie! – Drgnąłem słysząc nagle jego wrzask. – Żadne przestań! To przez ciebie tutaj jesteśmy! To wszystko twoja wina! Gdybyś tylko... gdybyś tylko tego nie zrobił... gdybyś dał dojść mu do głosu...

Powoli łamiący się głos mojej kopii słabł z każdym kolejnym słowem. Mężczyzna klęczał naprzeciw mnie, a jego wzrok sprawił, że chciałem go objąć. Czy ja też wyglądałem w ten sposób? Doprawdy była ze mnie żałosna podróbka mężczyzny.

- Naprawdę wyglądam żałośnie, gdy płaczę – przyznałem patrząc na własne łzy, jak w odbiciu lustrzanym. – Obrzydliwe.

- Żebyś wiedział, – zgodził się wydmuchując nos – obrzydliwe.

Znalazłem tę sytuację zabawną. Kto to widział, żeby dwóch rosłych mężczyzn beczało, jak dzieci? Musiałem przyznać, był to naprawdę żałosny widok. Z drugiej strony, czułem się odrobinę lepiej. Nawet, jeżeli było to po prostu moje odbicie w lustrze, dobrze było nie płakać w samotności. Dobrze było mieć kogoś, kto rozumie twój ból, nawet jeżeli twierdził inaczej.

Siedzieliśmy we dwoje oglądając nasze wspomnienia puszczone w dość losowy sposób. Raz byliśmy młodsi, raz starsi. Nie przeszkadzało mi to. Oglądanie dojrzalszej i dziecinniejszej wersji Nathaniela było odświeżające. Nasze zachowanie w stosunku do siebie na przestrzeni lat niemal się nie zmieniało.

„Nie chcesz tego zatrzymać?" – Zapytała moja przeszłość powstrzymując Blondyna przed wrzuceniem w ogień drobnego pakunku trzymanego w dłoniach.

Blondyn zaśmiał się lekko chowając przede mną swoją twarz. To nie zakryło w żaden sposób tego, że był blisko łez. Zbyt dobrze go znałem, drobne zmiany w głosie wyłapywałem momentalnie. Objąłem go wtedy czekając w milczeniu na to, co ma do powiedzenia. Nathaniel długo walczył z własnymi myślami zaciskając mocno dłonie na szarym pudełku.

„Nie, – wyszeptał kręcąc głową – to czas o tym zapomnieć".

„Jesteś pewien? Gdy to zrobisz, nie będzie już żadnego odwrotu."

„Nie szkodzi. Nie mogę jej się tak ciasno trzymać. Każdego dnia widząc to pudełko czuję się tylko bardziej żałośnie."

„Przecież to nie była twoja wina – wymamrotałem całując jego skroń. – To wszystko było czymś, czego nie mogłeś przewidzieć."

„Może mogłem, może nie – westchnął wyrzucając przed siebie pudełko. – Teraz nie ma to już znaczenia."

Patrzyłem na naszą wtuloną dwójkę na tyłach domu Blondyna. Kiedy to się wydarzyło? To musiał być tuż po naszym maturach. Tak, to było kilka dni zanim się przeprowadziliśmy do miasta. Kilka dni zanim zaczęliśmy mieszkać razem.

- Powiedz mi, - zacząłem zwracając na siebie uwagę swojej kopii – naprawdę nie rozumiesz, dlaczego to wszystko się wydarzyło?

- Sam znasz na to odpowiedź.

Oczywiście, że znałem. Pielęgniarka nie bez powodu ciągle krzyczała, że nie może mnie zrozumieć. Ja sam nie potrafiłem tego zrobić. Nie potrafiłem zrozumieć swoich akcji. Dlaczego tak bardzo się bałem? Dlaczego nie chciałem go wysłuchać? Dlaczego robiłem to wszystko? Mówi się, że człowiek pozostaje dzieckiem niezależnie od swojego wieku, było to szczerą prawdą. Bardzo późno to zrozumiałem. Chciało mi się śmiać. Nie, dlatego że cokolwiek w tym było zabawne. Zbierało mi się na śmiech, gdyż Nathaniel po raz kolejny mnie czegoś nauczył. Nie musiał być obecny przy mnie ciałem, żeby zawsze dawać mi jakąś lekcję życia.

- Dokąd idziesz? – Zapytała kopia chwytając za moją kostkę.

- Na mnie pora – mruknąłem ze słabym uśmiechem.

Zdałem sobie sprawę z czegoś ważnego. Nie mogliśmy razem tu siedzieć i oglądać szereg wspomnień. Któryś z nas musiał żyć i to ja musiałem być tu tym dojrzalszym.

- Po co będziesz szedł? Masz tutaj wszystko, czego byś chciał. Mogę odtworzyć każde szczęśliwe wspomnienie, jakie tylko zapragniesz.

- Brzmi bardzo miło... - wymamrotałem wpatrując się w pokazywany mi obraz.

Leżeliśmy z Nathanielem na kanapie wymieniając się durnymi filmikami z Internetu. Od taka zwykła, leniwa niedziela naszej dwójki. Przykryci jednym kocem niemal się nie ruszaliśmy przez cały dzień. Wstawaliśmy tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne. Patrząc na ten szczęśliwy obrazek niemal czułem ciężar Natha na swojej piersi. Wyobrażanie sobie jego ciepła nie było czymś, co naprawdę chciałbym teraz robić.

- To boli tylko na początku – powiedziała kopia widząc moje wahanie. – Z czasem tak nie będzie... mogę ci pokazać, co tylko zechcesz. Możesz czuć, co tylko zechcesz.

Słodkie wspomnienia były kuszące. Roześmiany blondyn, zirytowany, poważny, sfrustrowany, uśmiechnięty... w każdym wydaniu był słodki, niemal czułem jego smak.

- Nie mogę... - wymamrotałem oglądając, jak moja przeszłość całuje Nathaniela raz za razem. – Nie mogę tu zostać.

- I po co chcesz tam wracać?! Nic dobrego na ciebie tam nie czeka!

- Może i nie, - wzruszyłem ramionami uśmiechając się przez łzy – ale jak nie spróbuję, nie będę wiedział.

Rzuciłem się w bieg, zanim zacząłby kusić mnie kolejnymi szczęśliwymi wspomnieniami. Nie mogłem tu zostać, zwyczajnie nie mogłem. Nie chciałem smutno wspominać Blondyna. Wcale nie chciałem go wspominać, jeżeli nie było to potrzebne. Wciąż był czas. Wciąż był czas, w to wierzyłem. W tej chwili na nic innego nie było mnie stać, tylko na tę namiastkę żałosnej nadziei. Reszta już była w moich rękach. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top