Gdzie?Dlaczego?# 10

Bo co to znaczy „Kochać prawdziwie"? – zapytałem sam siebie, nie do końca przekonany o tym, co miałem na myśli. Ostatnim czasy często łapałem się na tym, że moje myśli uciekają w dziwne, wcześniej nienaruszane przeze mnie strefy i pytania.
Coraz częściej traciłem kontakt z własnym umysłem, opuszczając świadomość na nowym fotelu, podarowanym od dziwnej pielęgniarki. Nie rozumiałem jej motywów. Z dnia na dzień stawała się bardziej oschła, nieprzyjemna... tak jakby była zniecierpliwiona czymś. To jak czekanie na ciasto, które piecze się od pięciu minut i pozostała jeszcze godzina. Ślinka cieknie, żołądek się zaciska, dłonie mrowią, a nogi wbrew woli tuptają w tą i z powrotem albo po prostu poruszają się, wystukując jakieś rytmy o posadzkę. Całym ciałem pokazujemy wtedy podekscytowanie i przede wszystkim, rozdrażnienie.
- Kim jesteś? – zapytałem jak co dnia, nie odrywając wzroku od samotnego drzewa, którego życie powoli sięgało zenitu – Jest pani może córką kogoś kogo znam?
Fioletowowłosa już dawno przestała mi odpowiadać, zwyczajnie ignorując powtarzające się pytanie. Bieg dnia się nie zmienia. Punkt siódma pobudka. Delikatne śniadanie, tabletki i ten kto może jeszcze utrzymać się na własnych nogach, spacer po świeżym powietrzu. O dwunastej obiad, a raczej powinienem powiedzieć „ szara papka bez wartości odżywczych" oraz kolejne kolorowe pigułki. One się zmieniały. Fioletowe, różowe, zielone, niebieskie, szare, brązowe ... jest ogromny wybór, nigdy się nie znudzą. Później większość emerytów schodzi na drzemkę, a niektórzy tradycyjnie pozostają przy szachach. Ja natomiast nawet nie zauważyłem kiedy przestałem się ruszać. Cały czas przesiadywałem na bujanym fotelu, nie zwracając uwagi na ludzi dookoła, którzy namolnie próbowali zaprosić mnie do jakiejś aktywniejszej czynności. Nie potrafię powiedzieć w jaki sposób uciekają mi godziny. Mam wrażenie, że stoję w miejscu już od jakiegoś czasu, chociaż kartki z kalendarza za mną ciągle są zrywane. Lata mijały.
Czasami przesiaduje ze mną te dziwne dziewczę, ale nie pamiętam czy cokolwiek wtedy mówi... nie wiele kojarzę z tego co się dzieje aktualnie, mimo że przeszłe dni, oddalone o wiele lat potrafię wspominać bez końca i zająknięcia. Widzę siebie w klubie, śmiejącego się z Lysandrem. Zapłakanego Nathaniela, którego przytłoczyła praca... ale nie wiem jak się tu znalazłem, gdzie się podziali wszyscy. Co się działo przed tym miejscem? Gdzie byłem? Z kim? Dlaczego? Czy sam wybrałem się do domu starców, czy ktoś mnie tu wsadził?
- Może pan spróbować prowadzić pamiętnik – usłyszałem zachrypnięty głos pielęgniarki. Dziwnie znana, szara chustka była zawiązana wokół jej chudego gardła, z którym miała problem. Odchrząknęła w pięść, krzywiąc się i marszcząc czerwony nos od wycierania.
- Czyżby przeziębienie? – zapytałem trochę zgryźliwie, uśmiechając się przy tym nieprzyjemnie – Ktoś za wcześnie poczuł wiosnę.
Za często na głos wypowiadałem swoje myśli, chyba że ona nauczyła się już czytać w moich myślach. Jednak pisanie pamiętnika nie byłoby w moim stylu. Na stare lata może i zebrało mi się na sentymenty, ale nie wiem, czy chciałbym, aby to zostało uwiecznione, nawet jeśli nikt nie miałby tego przeczytać ... w końcu i tak umrę. Nic nie znaczący, nieważny, po prostu kolejna tabliczka na cmentarzu ...
Oczy rozszerzyły mi się, jakby w geście przypomnienia czegoś co powinno od początku być w mojej głowie, a jednak była to tylko ulotna chwila. Czarny strumień znów pozbawił mnie wskazówki.
- Prawda – przytaknęła, zwracając na siebie moją uwagę – Choroba od jakiegoś czasu próbowała przechwycić mnie w swoje ramiona. Jak widać, upartemu się udało.
Odwzajemniła mój uśmiech, przez co groźnie zabłysły jej oczy.
- To bardzo źle – mruknąłem już troskliwiej – powinnaś się wygrzać i nie przemęczać, szybciej byś wyzdrowiała.
- Spokojnie, dam sobie radę. Jestem dorosła – upomniała mnie ze znużoną miną – Nudziłabym się w domu. Lubię tu przychodzić i słuchać pana historii – odparła już trochę zmieszana.
Nie pamiętam żadnych opowieści, które opowiadałbym siedząc w tym miejscu. Nie dzieliłbym się swoimi przeżyciami, których nawet nie kojarzę. A jednak jej oczy nie mogły kłamać. Jak dwa ametysty wpatrywały się we mnie, błyszcząc w ciepłych promieniach słońca. To piękny dzień, typowo wiosenny. Ćwierkające ptaszki, o poranku budziły nas, śpiewem, który w niektórych przypadkach kojarzył się ze śmiechem.
- Chyba mnie to cieszy, skoro podoba ci się moje nudne życie – mruknąłem zamyślony, znów wpatrując się za okno.
- Jest ciekawe, ale przede wszystkim smutne ...
- Nie wiem – wzruszyłem obojętnie ramionami – I tak niczego nie pamiętam – skłamałem – Coraz mniej rzeczy jestem wstanie sobie przypomnieć – poprawiłem.
Podłoga skrzypnęła, a ciepła dłoń ułożyła się na moim kolanie. Usiadła na ziemi niczym mała dziewczynka, ściągając paprochy z moich spodni. Tak strasznie mi się z kimś kojarzy.
- Nie pytaj mnie o to znowu – warknęła surowo, kiedy otworzyłem usta, a oczy zmrużyłem.
Parsknąłem na jej reakcje, ledwo powstrzymując słowa, które same pchały mi się na język.
- I tak nigdy mi nie odpowiesz, prawda? – zmieniłem taktykę.
- Oczywiście – uśmiechnęła się, ukazując moim oczom rządek białych zębów.
Na dworze zerwał się wiatr, który mocno uderzał o stare, drewniane futryny. Nie trzeba było długo czekać na deszcz. Momentalnie chmury zebrały się, kradnąc światło dzienne, rozpadało się. Zrobiło ciemno, a z pomiędzy kropel wody nie można było nic zobaczyć, ponieważ z wielką siłą i gęstością zaczęły spadać. Temperatura zmalała, a dziewczyna kichnęła, ciężko otwierając zmęczone oczy. Zarumieniła się, podnosząc szybko do góry ciało.
- Chyba już czas na mnie – stwierdziła, uciekając pośpiesznie.
- A ja i tak wiem swoje – mruknąłem kiedy już zniknęła w przejściu – Kiedyś się spotkaliśmy, a ty to przede mną ukrywasz – ziewnąłem przeciągle, kiedy zostałem już sam z umierającym drzewem – Moim odwiecznym towarzyszem – szepnąłem jeszcze powoli odpływając.
Spałem, wstawałem, jadłem, obserwowałem, męczyłem i znów spałem. Codziennie to samo, z rutyny w rutynę. Znów zasnąłem, znów spadać zacząłem. Nie wiem gdzie poprowadzi mnie sen, gdzie Morfeusz mnie pchnie, w które wspomnienie, co dziś zobaczę?
- Ale co jest tym snem ? – zapytałem ciemność, mocno zaciskając pięści na poręczy fotela, którego nie widziałem, ale wciąż pamiętałem, że tam jest – Gdzie się zaczynam ja, a gdzie TY?

****

- Synek, nie śpij w pracy – usłyszałem nad sobą.
Uchyliłem delikatnie powieki, zauważając Karego, któremu chyba nie spodobała się moja postawa.
- Jeszcze pięć minut mamo – zamarudziłem, zakrywając się ramionami.
- Nie śpij, bo cię zgwałcą.
- Jestem otwarty na związki ... - mruknąłem niewyraźnie, powoli znów widząc mary senne.
- A ja nie – syknął, wkładając coś mokrego mi do ucha.
- Nosz cholera – krzyknąłem, gwałtownie podnosząc się do góry.
Brunet uśmiechnął się złośliwie, próbując dotknąć wilgotnym palcem mojego policzka.
- No i czego uciekasz? Przecież jesteś otwarty na związki – zapytał głupia, kpiąc sobie z moich sennych bełkotów.
Nie mogąc powstrzymać ziewnięcia, przeciągnąłem się, nie spuszczając z oczu natarczywego towarzysza. Zdenerwowany wróciłem do chowania świeżo umytych szklanek.
- Uśmiechu, uśmiechu – powiedział, siłą podnosząc kąciki moich ust – bo mi klientów odstraszasz.
- Wiedziałeś co brałeś – warknąłem, odpychając jego dłonie, po czym dodając – Postaram się – westchnąłem, widząc zawód na jego twarzy.
- Wiedziałem, więc oczekuję tego co było – mruknął z błyskiem w oczach, odchodząc od mojego stanowiska.
Skierował się do sceny leżącej po prawej od głównego wejścia. Upchana była w rogu, ale to nie znaczy, że była mała, a dość inna. Wokalista zawsze jest wystawiony na pierwszy plan, jednak w tym przypadku, osoba ta zostawała tak jakby odizolowana. Stawała na dziewięćdziesięciu stopniach kwadratu, bo wszystko było ustawione na ukos, tworząc taką jakby leżącą piramidę hierarchii.
Kary wskoczył na nią, omal nie spadając, gdy tylko palcami stanął na rogu sceny. Czerwieniąc się na i tak czerwonym tle, podszedł do DJ-a drzemiącego za konsolą. Z tego co kojarzyłem, był on bratankiem czarnowłosego. Nie wiem od kiedy pracuje ani ile ma lat, z pewnością nie był młodszy ode mnie. Pracuję tu dopiero jakiś czas, więc to normalne, że nie kojarzę całego personelu. Mamy tu dni tematyczne, więc ekipa jednego dnia mogła był całkowicie inna niż następnego. W piątki zazwyczaj są koncerty na żywo, w inne dni gra DJ, ale często są improwizowane pokazy przez zgłoszonych wcześniej uczestników w środy i niedziele. We wtorki są pijane studenckie wygłupy, bo w środku tygodnia nikt na zajęcia nie chodzi. W czwartki często przesiadują starsi panowie, którzy potrafią prze bunkrować do soboty, żaląc się nad szklanką szkockiej z kostkami lodu.
- Znowu odlatujesz? – szturchnął mnie Lys, swoją magiczną różdżką, do której się przywiązał od walentynek.
- Nie – zawahałem się, nie tracąc szefa z oczu – Po prostu zastanawiam się, czemu Kary jest taki poruszony dzisiaj?
Srebrnowłosy spojrzał w to samo miejsce, gdzie właśnie obgadywana osoba potrząsała młodszym pracownikiem. Skrzywiłem się, słysząc pisk konsoli, bo któryś przejechał łokciem po guziczkach.
- Wydaje mi się taki jak zawsze. Thony po prostu wie jak go zdenerwować – wzruszył ramionami – On zawsze śpi, a Karego to denerwuje, chociaż daje z siebie wszystko podczas imprez.
- Ta.. możliwe – mruknąłem, kończąc swoje obowiązki – Widzę go pierwszy raz na oczy.
- Nie kłam – zaśmiał się, siadając na nadal wilgotnym blacie – Byłeś stałym gościem na jego imprezach, przez te kilka miesięcy studiów.
- Serio ? – zmarszczyłem brwi, próbując sobie przypomnieć sytuacje. Jednak jestem pewny, że nigdy wcześniej nie widziałem chłopaka o tak pszennych włosach.
- Białe włosy – szepnął do mnie Lys, kiedy zauważył, że nadal nie rozpoznaje go.
- Białeeee ... - powtórzyłem przeciągle, łapiąc wskazówkę – Pamiętam – zaśmiałem się – To ten dzieciak, któremu wyciągaliśmy głowę z kibla?
- No właśnie ten – odwzajemnił uśmiech, przytykając palec do ust – Ale trochę ciszej, bo...
- Bo co ? – włoski najeżyły mi się na ramionach.
- Nie powinieneś otwierać już drzwi ? – zapytał chłodno Lys, stając z powrotem na nogi.
- Nie powinieneś uważać gdzie sadzasz tyłek? Masz mokrą plamę – odgryzł się niezadowolony brunet.
- To może ja otworzę – westchnąłem, przeskakują przez blat.
Atmosfera między tą dwójką momentalnie zagęściła się, aż iskry poleciały. Jeśli dłużej bym tam z nimi stał, to nie dość, że włączyłyby się zraszacze, czujniki dymu i byłbym razem z nimi mokry , to jeszcze zostałbym wmieszany w ich potyczki wzrokowe.
- Nie zabieraj mi pracy i zaszczytu.
Spojrzałem do tyłu na niego, posyłając kpiący uśmiech, kiedy ręka zawisła mi nad tabliczką z napisem „open".
- To powstrzymaj mnie.
- Jestem dorosły ...
- Nie żebym cię podpuszczał czy coś, ale nie dasz rady zrobić tego przed nim – dołączył się Lysander, lekceważąco notując coś w notesie.
- Nie prowokujcie mnie.
- No właśnie, dajcie spokój Wujaszkowi – wtrącił Thony, który z jakiegoś powodu przestał ignorować otoczenie, interesując się sytuacją – Jego stare kości by tego nie wytrzymały.
- Ty też? – zapytał zażenowany, kierując się do swojego biura – Widzę, że wszyscy tu są siebie warci – syknął tylko na odchodne, trzaskając drzwiami.
- Czyli wymiękł – podsumowałem, odwracając kartkę i przekręcając klucz.
Chwyciłem za ciężkie drzwi, pchając je na zewnątrz, aby wpuścić trochę świeżego powietrza do tej piwnicy. Wiatr wbił się do pomieszczenia, silnie i zdecydowanie. Na dworze szalał mocny deszcz i przemieszczająca się w oddali burza. Taki to piękny początek  wiosny. A jeszcze przed chwilą było słońce...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top