Chodzący podtekst #29


Kastiel

Z dnia na co dzień było coraz chłodniej. Schowałem dłonie głęboko w kieszenie, powoli traciłem czucie w opuszkach. Profesor zdążył już wyjść a po blondynie nie było nawet śladu. Zastanawiałem się czy będzie zły, gdy mnie zobaczy. Nie śledziłem go ani nic, to był zwykły zbieg okoliczności. Nie miałem pewności czy wróci na noc do domu, czekałem więc a moją głowę wypełniały wszelkiego rodzaju scenariusze. Lampy już dawno zdążyły rozbłysnąć, ulice pustoszały a ja stałem zamartwiając się o głupoty.
- Kastiel? – uśmiechając się szeroko na jego widok, odepchnąłem się od ściany. Wyglądał na zaskoczonego  – Co ty tutaj robisz?
- Chciałem zabrać cię na kolację.
- Jak długo tu stałeś? Powinieneś był wejść do środka! Albo chociaż napisać sms – mówił z przejęciem. Ujął moje policzki ciepłymi dłońmi, przymknąłem oczy ciesząc się tym dotykiem.
- Nie chciałem wam przeszkadzać – wymamrotałem przykrywając jego dłonie swoimi.
- Jesteś cały zimny! Lepiej będzie jak od razu wrócimy do domu...
- Cześć, Kastiel – Nathaniel odskoczył ode mnie jakby robił coś niestosownego. Poirytowany zerknąłem na źródło dźwięku, który tryskał dobrym humorem – Co za świetny zbieg okoliczności. Rozmawiałem z Nathanielem o tym, że powinien zostać moim współlokatorem. Miałbyś coś przeciwko?
- Już mówiłem, że nie zamierzam się przeprowadzać. Nie siej zamętu. – Nat nerwowo spojrzał na mnie, szturchając łokciem znajomego.
W osłupieniu przyglądałem się ich rozmowie. Maks trzymał dłoń na barku blondyna. Od taki zwykły, przyjacielski gest... nic nie znaczący. Przynajmniej dla wszystkich innych. Z trudem wstrzymywałem się, aby nie przyciągnąć do siebie chłopaka. Nie chciałem by ktoś inny go dotykał...nie, nie chciałem by to właśnie ON go dotykał. Co z nim w ogóle jest nie tak? Za każdym razem klei się do Nathaniela nie zważając na sytuacje. Doprowadzało mnie to do szału, drażnił mnie już sam widok jego paskudnej twarzy.
- Nie wolałbyś zamieszkać ze swoją dziewczyną, Kastiel?
Wszystko w nim było sztuczne, nawet ten uśmiech.
- Co proszę? – nawet nie ukrywałem złości krzyżując ramiona na piersi – W tym wieku sam powinieneś zamieszkać z kobietą albo chociaż mieszkać sam. Nie jesteś za stary na współlokatora?
- Nat zostanie moją kobietą.
- Maks! – Blondyn zbladł po jego słowach – Ludzie mogą źle odbierać to co mówisz, gdy robisz to z tak poważną miną.
- Ale ty mnie rozumiesz. Nie potrzebuję nikogo więcej. – Jego dłonie ześlizgnęły się na talię chłopaka.
- Wystarczy – warknąłem wyrywając blondyna z jego objęć.
Rozwścieczony ciągnąłem go za sobą nie zważając na jego protesty.
Byłem pewien, że robił to specjalnie. To wcale nie były źle dobrane słowa. Miał na myśli dokładnie to co powiedział... i to wyprowadzało mnie z równowagi. Nawet nie krył się ze swoimi intencjami, a mimo to Nat zachowywał się jakby to było najzwyczajniejsze na świecie. Gdybym ja się zachowywał tak w miejscu publicznym, już dawno zrównałby mnie z ziemią.
- Za-zaczekaj – wydyszał próbując mnie zatrzymać – za... sz-szybko.
- Ledwo co się oddaliliśmy od kawiarni – oparł się o mnie, ciężko nabierając powietrza. Nigdzie nie było ławki – Może zaczniesz chodzić ze mną na siłownie? Zrobiła się z ciebie ostatnio straszna kluska – obrzucił mnie rozgniewanym spojrzeniem, ale pokręcił przecząco głową – Co zrobisz, gdy ci się przytyje? Będziesz się turlał do szkoły i pracy?
- Będziesz musiał pokochać moje kolejne kilogramy – odparł uparcie – Czyżby to było dla ciebie zbyt trudne?
- Mmm. Mogę zacząć je kochać nawet w tej chwili – wyszeptałem nachylając się nad nim – Każdą część twojego ciała, bez wyjątków – drgnął, gdy dmuchnąłem mu do ucha. Z triumfalnym uśmieszkiem obserwowałem jak oblewa go rumieniec. Sprawiał, że pragnąłem go objąć.
- Pójdę na siłownie – mruknął nie patrząc na mnie – może od przyszłego roku.
- Czyli mam jeszcze czas nacieszyć się twoimi cycuszkami!
- Jutro pójdę! – zawołał rumieniąc się jeszcze bardziej.
Uwielbiałem mu dokuczać, jest wtedy tak strasznie uroczy. 
- Tylko żartowałem. Po prostu nie chcę byś kiedyś zasłabł podczas spaceru, bo tempo było zbyt SZYBKIE – uśmiechnąłem się szeroko, podkreślając ostatnie słowo.
- Kiedy uśmiechasz się w ten sposób, to wiem, że wcale nie mówisz o „Spacerze" na świeżym powietrzu.
- Na świeżym powietrzu? Podoba mi się ten pomysł.
- Czasami brak mi do ciebie słów – westchnął odpychając mnie od siebie.
Widziałem jak się uśmiecha pod nosem, wcale nie był na mnie zły.
- Tylko czasami? – zaśmiałem się obejmując go w pasie.

Nathaniel

- Dlaczego tak właściwie czekałeś na mnie przed kawiarnia? Tylko nie próbuj mi wmówić, że tak bardzo chciałeś pójść na pizzę, że nie mogłeś usiedzieć w domu. – Ostrzegłem oswabadzając się z płaszcza.
W restauracji było całkiem sporo osób. Zajęliśmy miejsce blisko ściany, z dala od ciekawski oczu. Lubiłem to miejsce. Można było zjeść tu ze spokojem. Pomiędzy stolikami stały kotary, które teraz były przystrojone w duchu zbliżających się świąt. Kolorowe światełka jarzyły się z każdego kąta.
Kas wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę, wyglądał jakby naprawdę nie chciał odpowiadać. Oparł się o dłoń ciężko wypuszczając powietrze,
- Bo nie wiedziałem czy wrócisz do domu – mruknął nie patrząc mi w oczy.
- Dlaczego miałbym nie wrócić?
- Bo byłeś na mnie zły.
- A dlaczego byłem zły? – dopytywałem czując się coraz bardziej rozbawiony tą sytuacją. Jego zachowanie mnie bawiło. Przypominał mi psa, niemal widziałem jak kładzie po sobie uszy. To był bardzo skruszony pies, który rozumiał swoją winę.
- Bo za dużo gadam... bo przeszkadzam ci w pracy. - Z przeciągłym westchnięciem odchylił się na krześle, posyłając mi nieśmiały uśmieszek – Przepraszam.
- Masz rację, byłem zły – podrapałem się po karku, zastanawiając się nad tym co chcę powiedzieć – Zły to mało powiedziane. Byłem zażenowany i wściekły. Już nawet nie chodziło o to co powiedział Kary, a jego słowa były jak kubeł zimnej wody. To co mnie zażenowało to reakcja Lysandra i Davida.
- Przecież nic nie powiedzieli.
- Oni wyglądali jakby się z nim zgadzali. Oni nie byli zaskoczeni. Ich miny mówiły: „Faktycznie, tyłek może go boleć". Jestem wściekły na to jak na mnie przez ciebie patrzą.
- Użyłeś czasu teraźniejszego – zaśmiał się nerwowo, sięgając po moją dłoń.
- Cóż za spostrzegawczość, Sherlocku – warknąłem, po czym dodałem już znacznie spokojniej – Chciałbym powiedzieć, że nie życzę sobie, abyś wynosił jakiekolwiek historię na ten temat... ale na to już za późno.
- Wcale im nie opowiadam naszych łóżkowych spraw – zgromiłem go wzrokiem, na co tylko się uśmiechnął – Jedyne o czym im opowiadam to o tym jaki potrafisz być rozkoszny i cudowny. To, że jesteśmy w stałym związku, pozwala im wnioskować... o całej reszcie – odchrząknął, puszczając moją dłoń akurat, gdy zza rogu wyłoniła się kelnerka.
Postawiła przed nami zamówienie i oddaliła się życząc smacznego.
- Obiecuję, że ci to wynagrodzę.
- Kupisz mi mięciutkie krzesełko do domku? – zapytałem szczerząc do niego zęby. Kupił mnie tym głupim gadaniem, nie potrafiłem się zbyt długo gniewać. Tym bardziej, że byłem już strasznie głodny. Pizza wyglądała bardzo atrakcyjnie.
- Tak miękkie, że twoje pośladki będą czuły się jak w raju.
- Ty myślisz, że to żart. Ale ja mówię całkiem poważnie.
- Mogę na wiele sposobów zabrać cię do raju – poruszył sugestywnie brwiami, uśmiechając się szeroko.
- To wszystko przez to twoje gadanie! To dlatego wszyscy odbierają to w dziwny sposób.
- W jaki dziwny sposób? Nie wiem czy się zrozumieliśmy, ale proponuje ci seks.
- Jesteś durny – westchnąłem nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Faktycznie mogło być tak, że o niczym im nie mówił. Wystarczyło posłuchać jak ze sobą rozmawiamy, aby odebrać wszystko w zły sposób. Kas był chodzącym podtekstem. – Wszystko co mówisz brzmi strasznie dwuznacznie.
- Kiedy ja tak mówię, wściekasz się i krzyczysz. A kiedy robi to Maks, to zachowujesz się jakby to było normalne. – burknął zabierając się za jedzenie.
- To co innego – mruknąłem rumieniąc się lekko – Maks zawsze gada bzdury, taki już jest. Ale kiedy ty tak mówisz... to jest inaczej – ostatnie słowa wypowiedziałem tak cicho, że sam się prawie nie słyszałem.
- Co to niby ma znaczyć? – dopytywał z dziwnym wyrazem twarzy.
- Nie każ mi tłumaczyć – szepnąłem rumieniąc się mocniej. Nagle przestałem być głodny.
- Chciałbym usłyszeć.
- N-nie...
- Czyżby to było coś niestosownego? – zapytał uśmiechając się przebiegle – Czyżby mojej Panience chodziły po głowie sprośne rzeczy?
Nie miałem zamiaru tego mówić głośno. Tego, że ilekroć nachyla się nade mną z tym swoim uśmiechem, to serce zaczyna bić mi szybciej. Tego, że gdy zaczyna mówić dwuznacznie w mojej głowie przewijają się bardzo niecenzuralne rzeczy. Że gdy zaczyna mnie całować, rozpływam się i mam ochotę przylgnąć do niego...
Maks ciągle gadał bzdury, robił to na okrągło. Ale byłem do tego przyzwyczajony, z czasem nauczyłem się ignorować jego dziwne uwagi. Pomimo swojej dziwnej osobowości, był bardzo dobrą osobą. Zawsze można było na nim polegać, nawet jeśli nie szło go słuchać.
- O czym tak myślisz? – drgnąłem czując ciepły oddech Kasa przy swoim uchu. Nawet nie zauważyłem kiedy usiadł tuż obok mnie. Spojrzałem na niego zaskoczony, próbując się odsunąć, ale byłem już przy samej ścianie. – Więc? – Ponaglił mnie kładąc dłoń na moim udzie.
- Jakiś ty powolny. Jak sam nie potrafisz się domyślić, to nie ma sensu ci o tym mówić – szepnąłem zaczepnie, starając się ukryć swoje zdenerwowanie. Serce biło mi tak szybko, bałem się, że zaraz zrobi dziurę w mojej piersi.
Osaczył mnie, nie miałem jak uciec. Jego intensywne spojrzenie przewiercało mnie.
- Sprawiasz, że chcę cię pocałować – wyszeptał muskając mój policzek.
- Jesteśmy w restauracji – westchnąłem odpychając od siebie jego dłonie – Nie możesz tutaj.
- Dlatego chcę wyjechać – burknął ustępując.
Niezadowolony wrócił na swoje miejsce.
- Wyjechać, co? – mruknąłem opierając się na dłoni – Nie przeraża cię to nawet odrobinę?
- Nie, bo będziemy tam razem. Nic więcej nie jest mi potrzebne.
Wyglądał na całkowicie pewnego swoich słów. Zastanawiałem się tylko, skąd on bierze tą całą pewność? Gdy Maks z Profesorem zaproponowali mi wyjazd, zbladłem i myślałem, że ziemia ucieknie mi spod stóp. Całe szczęście, że siedziałem. Przerażała mnie myśl, że miałbym wyjechać. Zamieszkać gdzieś, zacząć wszystko od nowa. Stworzyć coś z niczego.
- Nie ma pośpiechu – uśmiechnął się ciepło dotykając mojej dłoni. Nawet nie zauważyłem kiedy zaczęła drżeć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top