11


Marinette spoglądała na stojącą na dachu rezydencji płonącą postać i nawet nie zauważyła zniknięcia Adriena. Ulotnił się nawet nie zaszczycając jej ani jednym słowem. Nie miała mu jednak tego za złe. W końcu jako osoba której rodzinny dom zaczynał płonąć, nie mógł stać bezczynnie i czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Ona zresztą też nie powinna była tego robić. Tym razem musi wziąć się w garść. Jej ręka mimowolnie powędrowała ku wetkniętemu w ucho kolczykowi i zamarła. Zalała ją fala trwogi, gdy spoglądając na płonącego złoczyńcę uświadomiła sobie, że tego ranka popełniła straszliwy błąd. Zdjęła swoje Miraculum by zastąpić je kolczykami pasującymi do kreacji, którą miała na przyjęciu. W ataku paniki zaczęła grzebać w swojej torebce z nadzieją, że tam właśnie odnajdzie swoje bezcenne kolczyki, jednak poszukiwania okazały się bezowocne. Była daleko od domu, bez Miraculum i spoglądała na złoczyńcę dewastującego Rezydencję Agreste. Zawiodła na całej linii. Czuła jak rosnąca panika ściska jej gardło. Co teraz, co teraz!? Co powinna zrobić? W tej chwili była tylko zwykłą Marinette, która nie była w stanie nic zrobić. Przerażone serce boleśnie obijało się o jej żebra a w uszach pojawił się szum. Nagle ktoś ze świstem przemknął tuż obok niej, pozostawiając za sobą podmuch wiatru który owinął jej twarz. Zadarła głowę ku górze i wtedy go zobaczyła, a jej serce na moment zwolniło. Czarny Kot z wdziękiem wylądował na szerokim gzymsie dachu i skierował swój kicikij w kierunku przeciwnika. Chat był tutaj, a więc mógł pokonać złoczyńcę! Wiedziała, że w ten sposób próbuje zagłuszyć swoje poczucie winy, obarczając Kota całą odpowiedzialnością za życie znajdujących się na balu gości. W tej chwili jednak nie mogła zrobić nic innego. Nie mogła mu pomóc, bo była tylko Marinette... Czarny Kot dzielnie stawiał opór swojemu przeciwnikowi zręcznie unikając jego ataków. Dupain-Cheng czując się jak ostatni tchórz, wślizgnęła się do wnęki w wysokim kamiennym murze. Schowała się za marmurową rzeźbą pięknej kobiety z dzbanem i kucnęła próbując uspokoić swoje rozszalałe serce. Drżące ręce przycisnęła do piersi, próbując uspokoić swój przyspieszony oddech. Wychynęła na moment zza postumentu by spojrzeć na walczących, a to co zobaczyła wywołało w niej kolejny atak paniki. Choć Czarny Kot rzeczywiście bardzo dobrze radził sobie z unikami, jednak nie był w stanie absolutnie nic zrobić, by choćby dotknąć złoczyńcę. W dodatku każdy cios którego uniknął, rozrzucał wokół małe języki ognia rozniecając w ten sposób nowe ogniska pożaru. Dach pokryty gontem nie miał szans w starciu z żywiołem. Czarny Kot zdecydowanie potrzebował Biedronki a ta się nie zjawiała. Marinette widziała jak wokół ludzie zaczynali odczuwać powagę sytuacji. Brak jednego bohatera i nieudolne próby ratowania sytuacji przez drugiego, nikogo nie napawały optymizmem. Marinette zaczęła rozważać powrót do domu po swoje Miraculum zdając sobie sprawę, że kiedy tutaj wróci może być już po wszystkim. To znaczy nadal będzie tu złoczyńca którego należy pokonać, ale prawdopodobnie Rezydencji nie będzie dało się już uratować. Dupain-Cheng drżała na całym ciele a jej oddech przyspieszył. kurczowo zaciskała dłonie w pięści, jakby próbowała zebrać się w sobie, jednak za miast tego z jej oczu zaczęły spadać krople łez. Przez tłum przebiegł okrzyk strachu, a kiedy Marinette spojrzała ku gzymsowi jej serce zamarło. Czarny Kot zwisał z dachu czepiając się swoimi długimi pazurami gzymsu, a nad nim pochylała się płonąca postać. Marinette ogarnęło przerażenie, ale nie takie które czuła jeszcze przed chwilą. Teraz bała się nie o siebie, a o Czarnego Kota. Nie mogła pozwolić mu zginąć. Musiała go chronić za wszelką cenę. Zacisnęła usta i zmarszczyła brwi w geście determinacji. Ogarnęła spojrzeniem otoczenie i już wiedziała co powinna zrobić.

-------------------------

Gdy tylko Chat postawił swoje stopy na gzymsie i skierował kicikij w kierunku przeciwnika już wiedział, że nie będzie łatwo. Postać cała płonęła i czuł bijący od niej żar, jednak jedno co natychmiast rzuciło mu się w oczy to to, że źródłem pożarów były dłonie które wręcz pluły iskrami i językami ognia przy każdym ruchu. Natomiast miejsca po których stąpał złoczyńca, pozostały w dalszym ciągu nienaruszone. Postać zaatakowała i Kot wykonał zręczny unik, czując gorąco na policzku które uniknęło bezpośredniego ciosu. Chat odskoczył w tył przygotowując się na kolejny atak. Następny cios którego uniknął skierowany był w jego drugi policzek, a iskry z zaciśniętej pięści posypały się na dach, powodując nowe ognisko pożaru. Czarny Kot syknął, przeklinając w duchu tego kto uznał za stosowne, by na dachu domu Agreste położyć drewniany gont. Blondyn wiedział, że nie może wykonywać tylu uników, bo w tym tempie nie minie wiele czasu a cały dach zajmie się ogniem. Musiał znaleźć słaby punkt w oczekiwaniu na Biedronkę. Tylko gdzie ona do licha się podziewała? W wolnej chwili między kolejnymi atakami rozejrzał się po okolicy, lecz zamiast Biedronki zobaczył kulącą się  ze strachu Marinette schowaną za posągiem. Nie mógł się powstrzymać od prychnięcia. No cóż Biedronki nie było, niemiał więc wyboru. Znajdując lukę w obronie przeciwnika wyprowadził cios kicikijem i trafił prosto w jego brzuch. W następnej chwili wypuścił z rąk swoją broń, która pomimo posiadania super bohaterskiego stroju nie była w stanie zatrzymać gorąca nagrzanego przedmiotu. Próbując dmuchaniem załagodzić ból dłoni, zaczął cofać się do tyłu. Ledwo udało mu się uniknąć ciosu prosto w klatkę piersiową jednak spowodowało to, że stracił równowagę i gdyby nie koci refleks, z pewnością runął by w dół. Słyszał reakcję zebranych w dole uczestników przyjęcia, jednak nie ośmielił się spoglądać na to co działo się pod nim. Sytuacja wymknęła mu się spod kontroli a Biedronki w dalszym ciągu nie było. Jedynie jego ostre pazury, które kurczowo uczepiły się brzegu gzymsu utrzymywały go przy życiu. Tym czasem płonąca postać pochyliła się nad nim i wyszeptała tak cicho, że ledwo był w stanie zrozumieć pojedyncze słowa.

- Gdzie jest Biedronka?

- Naprawdę myślisz, że ci powiem - warknął Chat z wysiłkiem. 

- Oczywiście, że nie - przyznała - spytałam dla zwykłej formalności - odparła.

Chat chciał prychnąć, a zamiast tego z jego ust wymknęło się głośne stęknięcie. Próba utrzymania się na gzymsie kosztowała go wiele wysiłku.

- Ciekawe jak długo jeszcze dasz radę tutaj wisieć - zastanowiła się postać.

- Dobre pytanie - wydyszał - przypuszczam, że tyle ile będzie trzeba - dodał z determinacją wypisaną na twarzy. W myślach zaś przeklinał Biedronkę za swoją opieszałość. Spojrzał ze złością na złoczyńcę i zaciskając zęby spróbował się podźwignąć, jednak poparzone dłonie odmówiły mu posłuszeństwa. Z bólu pociemniało mu w oczach i ostatkiem sił nie dopuścił do tego by puścić gzyms i spaść na dół. Płonąca postać podniosła się i głośno roześmiała z jego nieudolnej próby ratowania własnej skóry. Czarny Kot w desperacji rozejrzał się dookoła i zobaczył coś, co wprawiło go w niemałe osłupienie. Na konarze jednego z drzew rosnących w ogrodzie, stała Marinette z której obficie kapała woda. Wyglądała jakby dosłownie przed chwilą kąpała się w basenie. W dłoniach dzierżyła oderwany od swojej kreacji rąbek sukni i przerzuciła go przez gruby sznur, na którym zawieszono kolorowe proporczyki stanowiące dekorację na dzisiejsze przyjęcie. Sznur ciągnął się od drzewa, aż do dachu tuż nad głową złoczyńcy. Zanim Chat zdążył choćby pomyśleć, Marinette ze zdeterminowaną miną skoczyła. sunęła po sznurze z bardzo dużą prędkością a on nagle otworzył szeroko oczy ze zdumienia i jednocześnie podziwu, bo właśnie teraz naprawdę zobaczył prawdziwą Marinette Dupain-Cheng. Niczym bogini zemsty z impetem uderzyła nogami w bok przeciwnika, a do jego uszu doszedł syk gaszonego płomienia. Złoczyńca zachwiał się postępując kilka kroków w bok i runął na dach. Marinette nie traciła czasu. Podbiegła ku niemu i pomogła mu wspiąć się z powrotem na gzyms. Natychmiast porwał z podłogi swój kicikij, który zdążył już ostygnąć i stanął frontem do przeciwnika, by zasłonić swoim ciałem Marinette. Zerknął na jej nogi i wciągnął głęboko powietrze do płuc, widząc tworzące się na jej skórze pęcherze. Widać jej metoda nie do końca zadziałała tak jak mogła tego oczekiwać.

- Prawie nie boli - odpowiedziała z uśmiechem widząc, że spogląda na nią z niepokojem.

- Ale..- zaczął.

- Nie mamy na to czasu - przerwała mu - Biedronka już się raczej nie pojawi więc musimy uporać się z nim sami - dodała wskazując ruchem głowy na podnoszącego się złoczyńcę. 

Choć Chat najchętniej od razu kazałby jej uciekać wiedział, że sam nie ma żadnych szans w starciu z tą chodzącą pochodnią. Nie miał innego wyboru jak tylko się zgodzić na jej pomoc. Marinette miała racje. Im szybciej to zakończą tym prędzej Dupain-Cheng otrzyma pomoc lekarza. Zacisnął dłonie na kicikiju i zwrócił się w jej kierunku:

- Z lewej strony domu jest basen.

- Wiem właśnie z niego wyszłam - rzuciła pogodnie i Chat przez moment pomyślał, że Marinette i Bridgette wcale aż tak bardzo się od siebie nie różnią. Odpowiedział jej swoim firmowym uśmiechem.

- Zwabimy go do krawędzi dachu i zepchniemy prosto do basenu. To powinno załatwić sprawę - powiedział.

- Też tak uważam - przyznała na co posłał jej zdumione spojrzenie - No co? - spytała.

- Nie, nic - odparł szybko zdając sobie sprawę, że przecież Marinette nie miała pojęcia kto kryje się pod maską. W tej sytuacji jej uprzejmość nie powinna go tak dziwić - zaczynamy - rzucił.

Marinette ruszyła w kierunku krawędzi dachu tuż nad basenem. Chat podążył za nią, cały czas monitorując czy złoczyńca idzie za nimi. 

- Nie uciekniecie - zawołała za nimi postać, pewna swojego zwycięstwa.

Marinette schowała się za kominem i pomachała do Chata, który kucnął tuż obok niej. 

- Kiedy pochyli się nad krawędzią zepchniemy ją kicikijem - powiedziała cicho tak, by tylko on ją usłyszał.

- Mój kij szybko się nagrzewa. Poparzysz dłonie - powiedział ze zmartwieniem.

- Nie szkodzi, ważne żeby go pokonać - przypomniała mu. Chat choć niechętnie przystał na jej propozycję. Czekali w milczeniu aż płonąca pochodnia podejdzie do krawędzi i tak jak się spodziewali, zaczęła się rozglądać próbując ich znaleźć.

- W jakiej dziurze się chowacie małe myszki? - zapytał przeciwnik i choć Czarny Kot miał wielką ochotę odpowiedzieć, w ostatniej chwili ugryzł się w język. Postać pochyliła się nad krawędzią i wtedy zarówno Kot jak i Marinette wyskoczyli ze swojej kryjówki. Chat rozciągnął kicikij i podał jej jeden koniec, po czym ruszyli prosto na niczego nieświadomego złoczyńcę. Wspólnymi siłami udało im się zepchnąć przeciwnika  z dachu, który z chlupotem wylądował w basenie. Nastąpił głośny syk i otoczenie basenu na moment przysłoniła para wodna. 

- Chyba się udało - skwitowała Marinette siląc się na uśmiech. W dole już ktoś skoczył do basenu i wyciągnął na brzeg Amelie de Vanilly, która okazała się kolejną ofiarą.  Chat spojrzał z niepokojem na Marinette, która lekko się zachwiała. Jej twarz była zaróżowiona jak w gorączce a gdy spojrzał na jej oparzone nogi....

- O Boże... - jęknął z przerażeniem w głosie. 

- Naprawdę to nic - powiedziała po raz kolejny nim upadła.

----------------------------

Adrien siedział na korytarzu szpitalnym, oczekując jakichś nowych wieści o stanie zdrowia Marinette. Po tym gdy zemdlała wziął ją na ręce i przy pomocy kicikija delikatnie opuścił się z nią na ziemię. Ledwie jego stopy dotknęły twardego gruntu, podbiegła do niego Bridgette a w ślad za nią ruszył ku niemu niebiesko włosy chłopak, który wyjął z jego objęć nieprzytomną dziewczynę jakby nic nie ważyła i z czułością musnął palcami jej policzek. Chat miał wrażenie, że znał tego chłopaka, ale nie miał pojęcia skąd.

- Luka, trzeba zawieźć ją do szpitala - powiedziała Brid kładąc dłoń na ramieniu chłopaka.

Luka. Luka Couffaine. Teraz już pamiętał. Chodzili do tej samej szkoły a później Luka nagrał swój pierwszy kawałek i stał się rozpoznawalny w całej Francji. Wkrótce potem wyjechał, a po kolejnych sukcesach usłyszał o nim cały świat. Najwyraźniej to właśnie on miał być gwiazdą wieczoru o której mówiła ciotka Amélie. Zresztą wyglądało na to, że dopiero co przyjechał. W innym wypadku już dawno dostrzegłby wśród gości jego niebieską czuprynę. Był tego pewny. Na plac przed budynkiem wjechały na sygnale dwa wozy strażackie, a ludzie którzy z nich wysiedli zabrali się za gaszenie pożaru. Marinette była w dobrych rękach jak mu się zdawało, złoczyńca też został pokonany więc nic tu po nim, a przynajmniej po Czarnym Kocie. Wolnym krokiem skierował się ku wysokiemu murowi, mijając po drodze swojego ojca i Nathalie.

- Odwołaj mój wyjazd Nathalie - powiedział Gabriel nie kryjąc niezadowolenia - w tej sytuacji powinienem tu jeszcze zostać - dodał sucho.

Chat spojrzał na niego ukradkiem i stwierdził, że jego rodziciel wygląda jak chodzącą chmura gradowa. Jeszcze trochę, a sam byłby w stanie ugasić ten cholerny pożar. Wybił się ze swojego kicikija i dał susa przez mur. Schował się z dala od ciekawskich spojrzeń i po przemianie wrócił do ogrodu, próbując ukryć długim mankietem koszuli swoje oparzone dłonie. W porównaniu do ran Marinette to naprawdę było nic. Ot kilka bielejących małych pęcherzyków, które piekły jak diabli. Strażacy odgrodzili taśmą teren przed budynkiem i zakazali się do niego zbliżać. Marinette i Luki nigdzie nie było, za to zobaczył zrozpaczoną ciotkę w ramionach Felixa, która przepraszała go za zrujnowanie przyjęcia. No cóż... A wystarczyło zrobić przyjęcie w domu de Vanilly i nie byłoby problemu pomyślał z przekąsem. Jednak w tej chwili miał zupełnie inne zmartwienia. Jednym z nich była Marinette. I tak oto drugi dzień z rzędu wiedziony poczuciem winy siedział pod izolatką w której leżała, czekając cierpliwie na jakieś pozytywne wieści. Puki co, choć stan Marinette był dobry, nadal utrzymywano ją w śpiączce farmakologicznej. Adrien nie wiedział ile jeszcze to potrwa. W jego wnętrzu nadal panował ten sam strach, niepokój i uczucie? które opanowało go dwa dni temu na dachu. Drzwi do sali Marinette otworzyły się niespodziewanie i ku jego zdumieniu przeszedł przez nie Luka. Spojrzał na Adriena równie zaskoczony, po czym jego twarz rozjaśnił uśmiech. Podszedł do niego i wyciągając rękę oznajmił:

- Chyba powinienem ci podziękować za zapewnienie najlepszej opieki w szpitalu dla Marinette - Adrien chyba musiał mieć dziwną minę bo Luka dodał - Gabriel Agreste sfinansował wszelkie udogodnienia jak izolatka i zapewnił Marii najlepszego lekarza w Paryżu.

Adrien odchrząknął udając, że doskonale o tym wiedział.

- Oczywiście. Marinette jako nasz Stażystą jest traktowana jak wszyscy. Nasza firma dba o pracowników - zapewnił.

Było to wierutne kłamstwo. Ojciec nigdy nie przejmował się do tego stopnia swoimi podwładnymi, żeby każdemu zapewniać finansowanie leczenia i lekarzy w szpitalu. Pytanie jednak brzmiało dlaczego w takim razie zrobił to dla Marinette?

- Jak się czuje? Wiadomo coś? - zapytał Adrien takim tonem jakby rozmawiali o pogodzie.

- Rany goją się bardzo dobrze. Przy odrobinie szczęścia nie powinno być żadnych blizn.

Nie wiedzieć czemu przy słowie blizna Adrienowi zrobiło się nie dobrze. Nadal zżerało go poczucie winy.

- Podobno dziś mają ją wybudzić - Dodał Luka z uśmiechem.

- To dobre informacje - rzekł sztywno Agreste - Przekażę ojcu. Z pewnością będzie zadowolony - dodał. Skinął Luce głową na pożegnanie i ruszył ku schodom. Jego myśli zaś podążały w dwóch kierunkach. Jednym był stan Marinette. Dlaczego u licha tak się tym przejmował? Przecież nawet jej nie lubił. Jednak widok jej obrażeń z tamtej chwili na dachu prześladował go za każdym razem gdy zamykał oczy. Umysł zaś szeptał, że to była jego wina. Jego i Biedronki, która w ogóle tego dnia się nie pojawiła, podobnie jak na treningach i patrolach. Adrien zazgrzytał zębami ze złości. Niby Mistrz twierdził, że Biedronka jest w tej chwili niedysponowana, jednak Adrien i tak był wściekły, że nie poinformowała ich o tym wcześniej. Może wtedy Mistrz zareagowałby na czas i Marinette nie musiałaby stać się jedną z ofiar. No właśnie i tutaj pojawiała się kolejna zagadka. Dlaczego Ojciec zadbał tak bardzo o Marinette? Adrien zbiegł po schodach przeskakując po dwa stopnie. Wybiegł ze szpitala i dopadł do samochodu. Przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył prosto do domu. Ojciec zawsze trzymał swoje prywatne dokumenty w biurku w swoim gabinecie. Jeśli chciał znaleźć jakiekolwiek dowody łączące go z Marinette Dupain-Cheng, to w tej chwili miał na to szanse. Gabriel Agreste o tej porze zawsze przebywał w firmie. Adrien niemal przejechał przez skrzyżowanie na czerwonym świetle. Zacisnął usta w wąską linię i dodał gazu. Mijał kolejne skrzyżowania, a droga do domu dłużyła mu się bardziej niż zwykle. Wreszcie z piskiem zahamował i z ledwością bez szwanku wjechał przez bramę na dziedziniec pod domem. Na dachu domostwa dało się słyszeć czyjeś głosy i postukiwania świadczące o tym, że inspektor budowlany zezwolił na naprawę domu, którego konstrukcja za nadto nie ucierpiała w pożarze. To była dobra nowina. W innym wypadku budynek trzeba byłoby zburzyć i wybudować na nowo, co zmusiłoby ich do poniesienia sporych kosztów. W tej chwili budynek opustoszał. Goście wrócili z powrotem do Anglii, plac uprzątnięto z wszelkich dekoracji i gruzowiska, a matka zaszyła się w nienaruszonej części domu. Adrien skradając się tak jak zwykł to robić za dzieciaka, podszedł do drzwi gabinetu i nacisnął klamkę. Otworzył delikatnie drzwi i wsunął się do środka. Zyskując pewność, że ojca faktycznie nie ma w gabinecie, mógł się nieco rozluźnić. Podszedł do biurka i otworzył kilka mniejszych szuflad w których nie znalazł nic co mogłoby go zainteresować. Otworzył kolejną, największą, która znajdowała się bezpośrednio pod blatem mebla i zobaczył teczkę ze swoim imieniem. Zaintrygowany wziął ją do ręki i zajrzał do środka. W teczce znajdował się jego akt urodzenia, umowy zawarte w ramach modelingu gdy był jeszcze dzieckiem, portfolio a także.... Adrien wyjął dokument z teczki i dokładnie mu się przyjrzał. Treść umowy zawierała coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Dokument datowany na sześć lat wstecz zawarty po między Gabrielem Agreste a Tomoe Tsurugi dotyczył umowy małżeńskiej Adriena i Kagami. Blondyn zacisnął dłonie na kartce czując kolejną tego dnia falę gniewu. Zagłębił się w szczegóły i nagle zamarł z zaskoczenia. Ostateczny termin realizacji umowy minął dokładnie rok temu... Zaś niewywiązanie się z niego groziło konsekwencjami finansowymi, ustalonymi indywidualnie na prywatnym spotkaniu. Adrien gorączkowo przeszukał teczkę, ale nie znalazł żadnego dodatkowego dokumentu. Ciężko opadł na fotel przy biurku, trawiąc informacje które właśnie przeczytał. Początkowy gniew na ojca minął zastąpiony niedowierzaniem. Ojciec nawet okiem nie mrugnął, kiedy Adrien zakomunikował mu, że zerwał z Kagami. Mało tego, to przecież on sam podsunął mu odpowiedź na dręczące go w tej sprawie pytania. Teraz zaś musiał płacić, bądź już zapłacił, jak przypuszczał niemałą sumkę i nawet nic mu o tym nie powiedział. To było nie podobne do jego Ojca. Znaczy owszem, podpisanie umowy było jak najbardziej w jego stylu, zwłaszcza przed powrotem mamy, ale teraz, bywały momenty, że go nie poznawał. Spojrzał jeszcze raz na umowę, po czym przysunął się na krześle do biurka i schował papiery do teczki. Ta z kolei powędrowała  do szuflady gdzie było jej miejsce, jednak gdy palce Adriena zetknęły się z dnem poczuł delikatne chybotanie. Czyżby tajna kryjówka? Adrien pochylił się nad szufladą i wymacał dłonią ubytek. Wsunął pod niego palce i wyjął deseczkę, spod której wyłoniło się drugie dno szuflady z innymi teczkami. Jedna spośród nich nosiła nazwisko Dupain-Cheng. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top