10

Marinette po raz kolejny wybuchła śmiechem, słuchając rewelacji Bridgette ze spotkania z Adrienem. Jak można było się po nim spodziewać, nawet nie zapytał z kim ma przyjemność. Zamiast tego wyładował całą swoją irytację na biednej Brid za to, że pomylił ją z Dupain-Cheng.

- Niektórzy nigdy się nie zmienią - podsumowała Marinette dokonując ostatnich poprawek w sukni wiszącej na manekinie. Tym czasem jej kuzynka siedziała na krześle przed lustrem, pozwalając by profesjonalna stylistka którą Dupain-Cheng kojarzyła ze stażu, skończyła upinać jej fryzurę.

- wiesz... Tak właściwie to nie znałam Adriena od tej strony - stwierdziła Bridgette, czym zwróciła na siebie całą uwagę Marinette. Dziewczyna oderwała się od swojej pracy i uważnie jej się przyjrzała.

- Od tej strony! ? - powtórzyła Marii - On nie ma innej strony - dodała zirytowana niemal warcząc.

- och ktoś tu ma chyba z kimś na pieńku - stwierdziła Bridgette - aż dziw, biorąc pod uwagę fakt jak bardzo do siebie pasujecie - dodała spoglądając na Marinette takim wzrokiem, że ta aż się zarumieniła.

- Skąd u licha wzięłaś taki pomysł? - wyrzuciła z siebie Marinette, próbując oburzeniem wytłumaczyć swoje rumieńce choć czuła, że prawda była zupełnie inna - Adrien i ja?? Prędzej piekło zamarznie nim w ogóle będziemy w stanie się dogadać - dodała. To, że w gruncie rzeczy Adrien bardzo jej się podobał, nie zmieniało faktu jak bardzo oboje się nie znosili. Był modelem, a więc musiał być cholernie przystojny, jednak uroda jeszcze o niczym nie świadczyła. Jak widać, w pięknym opakowaniu mogło schować się odrażające wnętrze.

- Być może jeszcze nie poznałaś go na tyle dobrze, żeby móc go docenić - odparła Bridgette spoglądając na jej odbicie w lustrze.

Marinette jedynie prychnęła co wywołało salwę śmiechu u kuzynki.

- Przestań się śmiać i lepiej przymierz wreszcie tą suknię - burknęła Marinette. Jednak nawet jej nie uprzejme zachowanie, nie było w stanie zniszczyć dobrego humoru Bridgette. Dziewczyna wstała z fotela i nadal chichocząc pod nosem podeszła do manekina.

- Jest cudowna Marii - pochwaliła dotykając materiału sukni - Nigdy nie nosiłam na sobie czegoś równie pięknego.

- Poczekaj aż uszyję ci suknię ślubną - rzuciła z nagłym entuzjazmem Marinette - będziesz wyglądać jak milion dolarów!

- Nie jestem pewna czy przyzwyczaję się do takich luksusów - powiedziała z lekkim zażenowaniem Bridgette.

Marinette dobrze ją rozumiała. Znała swoją kuzynkę od dziecka i wiedziała, że dziewczyna zawsze była osobą skromną której nie zależało na dobrach materialnych. Wolała cieszyć się dobrodziejstwami jakie przynosił nowy dzień, nie oglądając się za siebie. Nie była przyzwyczajona do wystawnego życia i w opinii Marinette, nawet do niego nie pasowała. Bridgette uwielbiała wolność, a z pieniędzmi w parze szły zawsze obowiązki i sztywne zasady, których należało przestrzegać. Choć może obecność Brid wyjdzie tej rodzinie na dobre. Potężny huk który dobiegł z korytarza zakłócił spokój panujący w domu, a tuż po nim pojawił się donośny jęk jakby ktoś usilnie się z czymś mocował. Nim Marinette zdążyła mrugnąć, Bridgette już była przy drzwiach i wybiegła na korytarz. Marinette nawet nie zdążyła zareagować, kiedy kuzynka porwała stojącą na korytarzu antyczną wazę i zamierzyła się na coś, czego Dupain-Cheng nie była w stanie zobaczyć. Niczym Bogini zemsty Brid rzuciła się przez korytarz a Marinette jedynie mogła się domyślać kto był jej celem.

----------

Felix był już gotowy na czekający go wieczór. Stał przed lustrem w swojej sypialni dokonując ostatnich poprawek i uśmiechnął się smutno do swojego odbicia. Okropnie brakowało mu dawnego przyjaciela, który co dzień towarzyszył mu podczas porannych rutynowych czynności. Choć Kwami Czarnego Kota było z nim o wiele krócej niż z Adrienem, w jakiś sposób zdążył zżyć się z tym niepoprawnym serożercą.

- Tęskniłeś?

Felix w pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał. Jednak kiedy odwrócił się w kierunku z którego padły słowa, zobaczył swojego dawnego kompana.

- Plagg - Powiedział nie kryjąc radości. Wyciągnął swoją dłoń w kierunku Kwami, jednak natychmiast ją schował spoglądając na niego podejrzliwie - Mam nadzieję, że nie masz zamiaru znowu na mnie zwymiotować?

- Na moje szczęście Adrien jest już dorosły i nie musi medytować by odwlec swoją przemianę. Tak więc nie, nie zwymiotuję - zapewnił.

Felix wyciągnął ponownie swoją dłoń, a Plagg bez wahania na niej usiadł. Zarówno Kwami Czarnego Kota jak i Felix nie byli zbyt wylewni w okazywaniu uczuć co sprawiało, że swego czasu doskonale się rozumieli. Wyglądało na to, że nic się w tej kwestii nie zmieniło. Choć żadne z nich nie przyznało się do tego na głos, wiedzieli, że za sobą tęsknili.

- Byłeś dobrym Czarnym Kotem - Powiedział wreszcie Plagg - Nie miałem okazji jeszcze ci tego powiedzieć - dodał.

- Naprawdę tak uważasz? -zapytał Felix z nadzieją w głosie.

- Tak, przy tobie moje życie było królewskie! do dzisiaj wspominam moje domowe spa, kąpiele w pianie... miałem wytworne życie! byłeś zdecydowanie Najlepszy....

- Palgg! - Felix wrzasnął czując znajome uczucie złości na Kwami. zerwał poduszkę ze swojego łóżka i cisnął nim prosto w Kami. Poduszka przeleciała przez stworzonko i uderzyła w wiszący na ścianie obraz, który z hukiem spadł na podłogę. W pokoju zaległa na moment martwa cisza a Felix i Kwami Czarnego Kota spojrzeli na siebie.

- Brakowało mi tego Plagg - przyznał wreszcie Felix z uśmiechem.

- Mnie też Młody - potwierdził Plagg i za nim zrobiło się zbyt ckliwie, wyfrunął przez drzwi dodając na odchodnym - idę po mojego Camemberta!

Felix pokręcił głową, jednak nadal nie przestawał się uśmiechać. Pomyślał, że Plagg chyba już nigdy się nie zmieni. Nagle do głowy przyszła mu pewna myśl. Był ciekaw, czy Tikki również odwiedziła Bridgette. Natychmiast chciał to sprawdzić i jednocześnie podzielić się z Bridgette tym co go spotkało. Wyszedł na korytarz i ruszył w kierunku pokoju swojej dziewczyny. Felix parł do przodu a jego kroki tłumił gruby dywan, którym był wyłożony korytarz. Powrót Cioci Emillie sporo zmienił w domu. Rezydencja stała się zdecydowanie bardziej przyjazna dla oka, niż sterylne wnętrza jakie jeszcze nie dawno można było tutaj zobaczyć. W wielu miejscach na parapecie stały świeże kwiaty, ściany korytarza zdobiły obrazy lub zdjęcia z życia Agreste, a na podłodze pod ścianą co jakiś czas stały antyczne wazy lub piękne zdobione porcelanowe wazony. W drodze do pokoju Bridgette, Felix zauważył na jednej ze ścian sporych rozmiarów lustro. Nie byłby sobą gdyby jeszcze po raz ostatni nie sprawdził, czy dobrze wygląda. Poprawił swój krawat i mając pewność, że prezentuje się nienagannie, odwrócił się w kierunku korytarza. Postąpił parę kroków i nagle poczuł jak coś zaczyna się dziać z jego ciałem. powoli acz nieubłaganie, zaczynało go opanowywać uczucie lęku, które z każdą chwilą rosło i Felix czuł, że nic nie może na to poradzić. Lęk przerodził się w strach spowodowany jego największym koszmarem. Koszmarem o którym zdążył już dawno zapomnieć, a który teraz rozbudził się w nim na nowo. Felix nie miał pojęcia co się z nim działo, czyżby spotkanie starego przyjaciela sprawiło, że odezwała się stara trauma? To uczucie było przeszywające i na swój sposób wydawało się dziwnie znajome. Jego ciało zaczynało powoli drętwieć, a gdy de Vanilly zamknął oczy zobaczył pod powiekami parę szkarłatnych ślepi i usłyszał w głowie cichy kuszący szept.

"Poddaj się a twój strach przekuję w siłę"

Felix uśmiechnął się krzywo i otworzył oczy w których pojawiła się determinacja.

- Twoje nie doczekanie - mruknął - źle trafiłeś - dodał jednocześnie stawiając opór temu, co próbowało go opętać.

Już wiedział dlaczego ten stan wydał mu się dziwnie znajomy. Teraz gdy to sobie uświadomił, bardzo wyraźnie czuł w głowie czyjąś obecność. Jednak cokolwiek lub ktokolwiek to był nie miał pojęcia, że Felix był za równo po tej dobrej jak i złej stronie. Doskonale wiedział jak to wszystko działa.

" Nie wiem kim jesteś Felixie ale i tak mi ulegniesz "

Usłyszał głos w swojej głowie, jednak Felix nie zamierzał się poddawać. Intruz zdwoił swoje wysiłki i Felix runął z jękiem na kolana. Chwycił się oburącz za głowę czując narastający w niej ból.

- Nigdy ci na to nie pozwolę - stęknął i zebrawszy wszystkie swoje siły z głośnym jękiem wypchnął intruza ze swojego umysłu.

" To nie możliwe! "

Usłyszał Felix tym razem już za swoimi plecami. Odwrócił głowę i zobaczył coś, czego absolutnie się nie spodziewał. Unosiła się nad nim sięgająca niemal do sufitu czarna postać. Była jedynie zarysem czegoś, co miało okrągłą głowę, smukłą szyję i olbrzymie nieregularne cielsko z którego pleców wyrastały nietoperze skrzydła. Spore demoniczne oczy świeciły jak czerwone światła samochodu. Zza upiora - bo tym zdawała się być postać - wysuwał się długi cienki gon. Felix przyjrzał mu się bliżej i wtedy dostrzegł istotny szczegół. Jednak za nim zdążył choćby pomyśleć, z pokoju na korytarz wypadła Bridgette w bojowym nastroju i de Vanilly przez ułamek sekundy zobaczył w niej Biedronkę. Dziewczyna widząc czającego się za nim stwora zareagowała niemal odruchowo. Złapała pierwszą lepszą rzecz jaką miała pod ręką i rzuciła nią w intruza. Waza przeleciała przez upiora i z hukiem rozbiła się o ścianę. W tym momencie zza pleców dziewczyny wyłoniła się Marinette w której oczach Felix mógł zobaczyć zaskoczenie ale i strach. W następnej chwili poczuł jak olbrzymie czarne skrzydła zaczynają go oplatać i wiedział, że w tej chwili sam nie był już w stanie stawić czoła przeciwnikowi. Byłby głupcem gdyby teraz, posiadając istotne informacje o przeciwniku, pozwolił sobie na przegraną. Musiał działać! Jeszcze raz zerknął za siebie na ogon stwora który sięgał aż ku lustrze... To musiało być to!

- Brid! - Krzyknął gdy czerń oplatała już jego pierś - zniszcz lustro!

Nie trzeba było jej tego dwa razy powtarzać. wzięła do ręki kolejną ciężką rzecz i cisnęła nią prosto w zwierciadło. Jego tafla pękła bryzgając dookoła drobnymi odłamkami. Zaś upiór znikł tak jakby ktoś zerwał połączenie. Bridgette zerwała się ku Felixowi i opadła na kolana tuż przy nim. De Vanilly był widoczne zmęczony. Walka z upiorem sporo go kosztowała, jednak mimo tego posłał narzeczonej swój firmowy uśmiech i stykając ze sobą ich czoła powiedział cicho:

- Moja osobista Biedronka jak zwykle na czas.

Bridgette odpowiedziała mu czułym spojrzeniem nim objęła jego szyję i mocno przytuliła do siebie. Natomiast Marinette spojrzała na swoje drżące dłonie i przełknęła zalegającą w gardle gulę. W tej chwili zachowała się jak ostatni tchórz. Nie zrobiła nic żeby pomóc. Fakt faktem, że przy rezolutnej kuzynce nawet by nie zdążyła, jednak problem tkwił w tym, że nawet nie drgnęła by spróbować. Dała się opanować strachowi tak, jak zawsze gdy musiała stanąć oko w oko ze złem. Jako Biedronka było jej łatwiej. Czuła tę siłę, odwagę... Jednak jako Marinette pozostawała nadal zwykłym tchórzem. W tej kwestii nic się nie zmieniło.

- Co to było? - zapytała wreszcie Bridgette wyrywając Marinette z zamyślenia.

- Nie wiem Kwiatuszku - odparł Felix - Myślę, że powinniśmy zostawić tę sprawę Biedronce - dodał spoglądając kątem oka na Marii - Jednak na wszelki wypadek powiem Wujowi, żeby rozkazał zasłonić wszystkie lustra

- Masz rację. Nie możemy dopuścić do powtórki - powiedziała Bridgette wstając. Felix również się podniósł, pocałował Brid w policzek i ruszył na poszukiwania Wujka. Bridgette natomiast zwróciła się w kierunku kuzynki. Podeszła do niej i kładąc dłoń na jej ramieniu zapytała:

- Wszystko w porządku Marinette?

Dupain-Cheng spojrzała na swoją krewną i choć wcale nie czuła się w porządku,  pokiwała twierdząco głową.

- Choć Brid - powiedziała - musimy skończyć robić Cię na bóstwo.

-----------------

Amelie była skrajnie niezadowolona z rozkazu szwagra, który zadecydował o natychmiastowym pozbyciu się lub przynajmniej zasłonięciu wszystkich luster. Stanowiło to nie lada problem biorąc pod uwagę fakt, że wielkie lustra w złotych oprawach które stały w ogrodzie, były główną ozdobą balu zaręczynowego jej jedynego syna. Gdyby tak zostawić choć parę z nich? Gabriel nawet nie zwróci na to uwagi, zajęty swoimi sprawami. Amelie podeszła to jednego z luster, które stało na uboczu i wsunęła głowę pod zakrywającą je kotarę. Spojrzała na nią para czerwonych oczu a w głowie usłyszała przerażający szept:

- A ku ku..

-----------------
Goście zaczynali zbierać się w ogrodzie. Kelnerzy rozpoczęli podawanie Aperitif na srebrnych zdobionych tacach, będących jednym z wiekowych elementów zastawy de Vanilly. Marinette obserwowała ze swojego miejsca wyjście z domu na taras, w którym lada moment powinna pojawić się jej kuzynka. Felix stojący nieopodal rozmawiał o czymś ze swoją matką i ciotką. Nawet Adrien zdążył przewinąć się gdzieś w tłumie. Do pełni rodzinnego szczęścia brakowało jeszcze tylko Gabriela Agreste i Bridgette. W pojawienie się kuzynki nie wątpiła tak samo jak w fakt, że sławny projektant mógł w ogóle się nie pojawić. Nie byłby to bowiem pierwszy raz, gdy uchylał się od udziału w tego typu przyjęciach. Znając jego powierzchowność, nawet bardziej pasowało jej gdyby w tej chwili zaszył się w swoim gabinecie, pracując nad ważnym projektem. Tymczasem z kilkunastu gości przybyłych na początku przyjęcia, w ogrodzie zebrał się spory tłum. Osób które Marinette znała, mogłaby policzyć ma palcach jednej ręki.
Przypuszczała, że nawet Bridgette nie znała ich wiele więcej niż ona. Wynajęta przez Amelie de Vanilly orkiestra rozpoczęła grać, a na trasie wreszcie pojawiła się Bridgette skąpana w promieniach słońca. Felix podszedł do niej, podając jej swoje ramię niczym prawdziwy dżentelmen a jego spojrzenie wyrażało czyste oddanie. Oboje zresztą spoglądali na siebie z miłością w oczach. Marinette mimowolnie westchnęła. Marzyła by na nią ktoś również spojrzał w podobny sposób. Owszem był przecież Czarny Kot, który raz za razem posyłał jej tęskne spojrzenia i flirtował w każdej wolnej chwili, ale to nie było to samo. Chat wzdychał do kogoś kim nie była. Wzdychał do Biedronki, a nie do prawdziwej gapowatej i strachliwej Marinette jaką była na co dzień. Pragnęła by ktoś zaakceptował ją będąc świadomym szeregu wad jakie posiadała, a niżeli wpatrywał się w nią jak w obrazek za bycie ideałem super bohaterki. Chciała by w jej życiu pojawił się ktoś taki jak Felix, który ubóstwiał Bridgette wraz z jej dziwactwami, które wywoływały na jego twarzy uśmiech. Zdawała sobie sprawę, że ich droga do siebie nie była usłana różami, a wręcz wyboista ponad wszelką marę. Jednak nie zmieniało to faktu iż w tym wypadku miłość zwyciężyła. Wiedziała co powiedziałaby jej Bridgette. Powinna się otworzyć nawet na to, co wydaje jej się z pozoru abstrakcyjne. Marinette była pewna, że gdyby kuzynka znała Czarnego Kota, te słowa w życiu nie opuściłby jej ust. Wyglądało jednak na to, że Bridgette miała zupełnie inne plany. Kroczyła przez ogród w jej kierunku, obejmując ramię przystojnego blondyna który zdecydowanie nie był Felixem. Z jego miny zaś mogła bez problemu odczytać, że nie odpowiada mu spotkanie właśnie z Marinette.

- Och Bridgette gdybyś wiedziała... - mruknęła do siebie Marii.

Kuzynka zatrzymała się tuż przed nią z promiennym uśmiechem i nim otworzyła usta, Marinette już wiedziała co zaraz usłyszy.

- Wyglądasz na osamotnioną, więc postanowiłam przyprowadzić ci towarzysza - oznajmiła beztrosko.

Marinette zerknęła na Adriena i o mało nie parsknęła śmiechem na widok jego zaskoczonej miny. Wyglądało na to, że podobnie jak ona, został postawiony przed faktem dokonanym.

- Wcale nie czułam się samotna Bridgette - odparła pewnym tonem, jednak kuzynka nie miała zamiaru odpuścić.

- Daj spokój Marii. Przyda ci się towarzystwo zwłaszcza, że zaraz rozpoczną się tańce - odparła z szerokim uśmiechem - zostawię was samych. Bawcie się dobrze - dodała wesoło i odeszła.

Jak można się było spodziewać, po jej odejściu zapadła niezręczna cisza. Każde z nich w duchu zastanawiało się co powiedzieć. Owszem, mogli sobie dalej dogryzać i okazywać wrogość, ale to było w końcu przyjęcie ich kuzynów. Chyba choć raz mogli zdobyć się na uprzejmość. Spojrzeli na siebie jakby właśnie bez słów podpisali chwilowy pakt o nieagresji, po czym Adrien odchrząknął i odezwał się jako pierwszy.

- Nie mówiłaś, że twoja kuzynka jest dziewczyną Felixa - stwierdził jakby z lekkim wyrzutem.

- Narzeczoną - poprawiła - A ty nie mówiłeś, że Felix to twój kuzyn - dodała unosząc brew.

- jeden zero Dupain-Cheng - mruknął na co Marinette mimowolnie zachichotała. Z jakiegoś powodu Adrien nie mógł się powstrzymać i na jego ustach zagościł delikatny uśmiech.

- Czy to oznacza, że w krótce zostaniemy krewnymi? - zapytała Marinette, a w jej oczach pojawiły się psotne iskierki o której nigdy by jej nie podejrzewał.

- Nie licz na żadne fory z mojej strony Dupain-Cheng - odparł z udawanym gniewem - jutro wszystko wróci do normy - dodał z krzywym uśmiechem.

- Vice Versa Agreste - rzuciła dumnie unosząc podbródek ku górze, jednak kąciki jej ust nie przestawały drgać od powstrzymywanego rozbawienia. Adrien parsknął śmiechem a potem na nią spojrzał. Marinette była tak blisko niego, że mógł spokojnie przyjrzeć się jej twarzy. Jak już to sobie uświadomił tego ranka, choć codziennie ją widywał nigdy tak naprawdę na nią nie patrzył. Nie tak, by zauważyć te drobne szczegóły jak błysk rozbawienia pojawiający się w jej oczach. Choć z długiej strony jak mógł to wcześniej zobaczyć, skoro jedyne co u niej powodował to gniew i niezadowolenie. Mimowolnie syknął na co natychmiast zwróciła swoją uwagę.

- Wszystko w porządku? - zapytała, co zdecydowanie go zaskoczyło. Jej aktualne zachowanie nijak nie pasowało do osoby, która mogłaby być odpowiedzialna za wszystkie ataki w mieście. A może tak dobrze się maskowała.... Adrien nabrał powietrza do płuc by odpowiedzieć, jednak nie zdążył nawet wydobyć z gardła żadnego dźwięku, kiedy zobaczył języki ognia pojawiające się na duchu jego rodzinnego domu. W ślad za ogniem pojawiła się płonącą postać i już wiedział, że to przyjęcie nie może się skończyć dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top