— Chodź jeszcze tu! — zawołała, ciągnąc go przez połowę salonu w stronę wejścia do osobnego pomieszczenia, oznaczonego neonowym napisem "Laserowy Paintball". Hitoshi z westchnieniem spojrzał na skromną ilość żetonów w swojej dłoni i podążył za dziewczyną. Uśmiech na jej twarzy i ten wesoły śmiech zagłuszał wyrzuty sumienia związane z wydaniem całego kieszonkowego za jednym razem. Wywalił wszystko, co do ostatniego jena, kłócąc się z jasnowłosą przez dobre dziesięć minut o to, że dziewczyna ani nie będzie za nic płacić, ani nie będzie mu niczego oddawać. Hikari czuła się z tym niekomfortowo, jednak zapomniała o tym tak szybko, jak tylko przekroczyła próg wielkiej, kolorowej sali pełnej automatów do gier.
Pobiła go w wyścigi i Just Dance. Pokonała go o włos w rzutach do kosza i w staromodnego tetrisa. Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że Hitoshi uparcie daje jej wygrać w każdej możliwej konkurencji, ale nie wspomniała o tym ani słowem. Jego udawany zawód po każdej "porażce" i ciepłe spojrzenie, gdy się z niego nabijała sprawiało, że pragnęła wbijać go w ziemię coraz częściej w każdej możliwej konkurencji.
Jasnowłosa podeszła do mężczyzny, stojącego przy wejściu i uśmiechnęła się grzecznie.
— Dzień dobry — powiedziała. Poważny wyraz twarzy młodego chłopaka, ustąpił miejsca uprzejmemu uśmiechowi. Na widok tak radosnej, pięknej dziewczyny nawet profesor Aizawa nie mógłby powstrzymać uśmiechu.
— Ile żetonów za grę? — spytał Hitoshi.
— Płaci się osobno — powiedziała Hikari, sięgając do kieszeni mundurka. Shinsou wypuścił ze świstem powietrze. Był spłukany. Jasnowłosa wyciągnęła banknot z portfela i podała mężczyźnie.
Chłopak podziękował i wpuścił ich do środka.
— Postawię ci za to kawę — powiedział.
— Wydaj te pieniądze na coś pożytecznego— prychnęła. — Na przykład na terapię, psycholu. Płacisz za mnie odkąd się poznaliśmy. Moja kolej.
— Nie bądź uparta — westchnął.
— Będę — odparła. — Jesteś niemożliwy. Żebym musiała się z tobą kłócić za każdym razem jak przychodzi za coś płacić...
— Po prostu jestem dżentelmenem — zaoponował.
— Jesteś głupi — zaśmiała się. — Nie na tym to polega.
HItoshi miał zamiar zapytać co ma na myśli, jednak kolejny pracownik już na nich czekał w towarzystwie czterech chłopaków mniej więcej w ich wieku. Każdy z nich był już gotowy do gry, wyposażony w kamizelkę i laserowy pistolet.
— Jeden z was musi przejść do drugiej drużyny — zwrócił się do nich tęgi mężczyzna o mało przyjaznym spojrzeniu. Wysoki, przystojny szatyn z ciemnymi oczami obrzucił ich sympatycznym spojrzeniem i podszedł w stronę mężczyzny, by zmienić kolor kamizelki. Reszta grupy wydała z siebie westchnienie pełne zawodu.
— Nie no Shindō, zlituj się — jęknął jeden z nich. — Tracimy najlepszego zawodnika.
— I tak to wygramy — powiedział drugi z nich.
"Mają babę w drużynie."
"Ładna ta laska."
"Ciekawe czy przyszła z tym typem, może by poleciała na misiaka z maszyny?"
Hikari parsknęła, a wszyscy spojrzeli na nią lekko zdumieni. Wszyscy z wyjątkiem pracownika salonu. On był zajęty ustawianiem czegoś na swoim małym komputerku.
Hitoshi spojrzał na nią pytająco, a dziewczyna zerknęła wymownie na trójkę chłopaków. Shinsou skinął głową i nachylił się w jej stronę.
— Mam któregoś wyjaśnić? — zapytał.
— Jeszcze nie — odparła. — Ale dzięki za chęci.
Mężczyzna wyjaśnił im pokrótce zasady gry, po czym pokierował ich do dwóch osobnych wejść na arenę. Największym plusem całej sytuacji był fakt, że używanie indywidualności było dozwolone jeśli nie służyło bezpośredniemu atakowi na innego użytkownika i nie groziło jakimkolwiek uszkodzeniem czegokolwiek.
— Yo Shindō — przedstawił się chłopak o brązowych włosach.
— Katō Hikari — uśmiechnęła się ciepło. Wydawał się miły. Nie miała zamiaru wchodzić mu do głowy. Jeszcze.
— Shinsou Hitoshi — przedstawił się chłopak, wyciągając rękę w stronę nowego znajomego. — Wygraną mamy w garści, nie martw się.
Szatyn uniósł kącik ust w półuśmiechu.
— Skąd ta pewność? — zapytał.
— Znasz ich — wyjaśnił Hitoshi. — To już daje pewną przewagę, a poza tym...
Hikari uśmiechnęła się złośliwie i spojrzała na chłopaka.
— Z naszymi indywidualnościami nie mają szans.
Sygnał dźwiękowy oznajmił rozpoczęcie pierwszej rundy. Cała trójka wbiegła między ozdobione graffiti ścianki i dodatkowe przeszkody. Arena miała kształt koła. Na środku stał wrak samochodu, w którym zgodnie ze słowami pracownika znajdowała się bomba, wybuchająca co trzy minuty. Dziewczyna szybko ogarnęła spojrzeniem środek areny przez małe okienko w jednej ze ścian. Czerwona linia na podłodze wyznaczała prawdopodobnie strefę rażenia, od której postanowiła trzymać się z daleka.
Shinsou wysunął się na prowadzenie, tym samym ochraniając Hikari i pozostawiając nowemu koledze pilnowanie tyłów.
— Słyszysz coś? — zwrócił się do dziewczyny. Ta jednak pokręciła przecząco głową.
— Są za daleko — powiedziała. Jej umiejętność odbierała fale myślowe w odległości nie większej niż pięć metrów. Musiała zbliżyć się do przeciwników dużo bardziej.
Hitoshi powoli szedł do przodu, zatrzymując się przed każdym zakrętem i celując pistoletem w pustą przestrzeń na wypadek, gdyby jeden z rywali miał wyskoczyć zza zakrętu, Dziewczyna zwróciła uwagę na skupione spojrzenie chłopaka, jego błyszczące w czerwonym świetle areny oczy i zmarszczone brwi. Wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle.
Podwinięte rękawy białej koszuli odsłaniały silne mięśnie przedramion, które napinały się za każdym razem, gdy chłopak szybkim ruchem wysuwał przed siebie broń. Dziewczyna prawie straciła czujność.
— Po prawej — szepnęła, łapiąc chłopaka za tył koszuli. Shinsou zatrzymał się gwałtownie przed rozdrożem, po czym wyskoczył nagle, strzelając prawo. Shindo patrzył z uznaniem na jego poczynania.
— Za tobą — powiedziała do niego. Szatyn odwrócił się od członków drużyny i ze zmarszczonym czołem obserwował pustą przestrzeń przed sobą. Już miał zapytać jasnowłosej, dlaczego wprowadza go w błąd, kiedy zza zakrętu wyłoniła się czerwona czupryna. Shindo uskoczył przed strzałem i schował się za stojącą obok wielką oponą.
— Ty gnoju — zaśmiał się, patrząc jak jego przyjaciel wychyla się niepewnie zza ściany.
Hikari zostawiła ich samych i ruszyła za Hitoshim, który powalił pierwszego przeciwnika. Chłopak leżał bez ruchu z językiem wywalonym na zewnątrz, a diody na jego kamizelce świeciły się na biało, oznajmiając tym samym, że będzie martwy jeszcze przez jakieś trzydzieści sekund.
— Chodź — Hitoshi złapał ją za nadgarstek i ruszył przed siebie truchtem. Dziewczyna biegła za nim, cały czas trzymając przed sobą pistolet i wytężając umysł.
Rzadko miała okazję używać indywidualności w takich okolicznościach. Jej puls przyspieszył, a adrenalina wywołała uśmiech na twarzy. Bieg ramię w ramię z Hitoshim przez sztuczną arenę do paintballa był spełnieniem marzeń.
Chłopak wypadł zza zakrętu i schylił się nagle, ciągnąc ją za sobą, by oboje mogli skryć się za półścianką.
— Patrz na to — powiedział i oparł głowę o twardą powierzchnię za sobą. — Ej ty! — zawołał. Dziewczyna zmarszczyła brwi.
— No co?!
— Nie będziesz do nas strzelał, nie?
Hikari zaśmiała się, kiedy Hitoshi uśmiechnął się podle. Chłopak podniósł się z podłogi i obrzucił otoczenie nieufnym spojrzeniem. Kiedy nie dostrzegł nikogo innego, podszedł do zszokowanego chłopaka, chowającego się za zakrętem, po czym spokojnie wyjął pistolet, wycelował w niego i jednym strzałem zmienił kolor jego kamizelki.
Podły uśmiech Hitoshiego sprawił, że dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
— Spokojnie, kolego, odpuszczę ci jak zmartwychwstaniesz — powiedział, poklepując rudowłosego po ramieniu. Hikari minęła przyjaciela i ruszyła w głąb areny.
— Uważaj! — zawołał Hitoshi i rzucił się w jej kierunku, kątem oka dostrzegając nadciągającego wroga. Zasłonił dziewczynę własnym ciałem, obrywając laserowym pociskiem prosto w klatkę piersiową. Hikari wystrzeliła serię w stronę wroga, który przewrócił oczami i usiadł na posadzce, opierając się o ścianę.
Shinsou osunął się na podłogę, zamykając oczy. Dziewczyna opadła na kolana tuż przy nim i przyłożyła dłonie do klatki piersiowej chłopaka, jakby chciała zatamować wyimaginowane krwawienie z wyimaginowanej rany.
— Hitoshi — powiedziała dramatycznie. — Hitoshi, proszę...
Chłopak otworzył oczy i zacisnął palce na ramieniu dziewczyny.
— Katō... — powiedział słabym głosem i zakasłał. — Przepraszam, że cię zawiodłem...
— Nie zawiodłeś — powiedziała ze łzami w oczach. — Hitoshi, nie mów tak... Uratowałeś mnie. Nigdy nie będę w stanie ci się odwdzięczyć...
— Po prostu żyj, Katō — wychrypiał i ponownie zaniósł się kaszlem. — Żyj i wygraj za nas oboje...
— Hitoshi...
— Muszę ci coś powiedzieć — zaczął ledwo słyszalnie.
— Tak?
— Katō, ja... — wyszeptał. — Dałem ci wygrać w każdej jednej grze.
— Wiem, Hitoshi — załkała. — Wiem... Dziękuję...
— Nie... — jego ochrypły głos zabrzmiał jeszcze słabiej niż do tej pory. — To ja dziękuję... Za to że trwałaś u mego boku...
Chłopak zamknął oczy i opadł bezwładnie na podłogę.
— Hitoshi... Nie! — załkała.
Shindo patrzył na kamizelkę chłopaka, która od dobrej trzydziestu sekund znowu świeciła na niebiesko. Wymienił zszokowane spojrzenia z resztą graczy, zebranych wokół Hikari i Hitoshiego i zwrócił się do kolegów z drużyny.
— Co wy odwalacie?
Hitoshi pękł jako pierwszy. Zdusił w sobie pierwsze parsknięcie, jednak słysząc cichy chichot przyjaciółki wybuchnął gardłowym śmiechem.
— Ale jesteście dramatyczni — powiedział Shindo, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu cisnącego mu się na usta.
— Jak Romeo i Julia normalnie — powiedział rudowłosy chłopak i wycelował w nich pistolet. Zarówno Hitoshi jak i Hikari stracili kontakt z rzeczywistością, śmiejąc się niekontrolowanie. Przeciwnicy spokojnie i bez pośpiechu zastrzelili każde z nich i spojrzeli na Shindo. Chłopak zerwał się do ucieczki, zostawiając swoją drużynę na pastwę losu.
Hikari pokręciła głową z niedowierzaniem, starając się uspokoić.
— Popłakałaś się — zauważył Hitoshi, szybkim ruchem dłoni ścierając pojedynczą łzę, spływającą po policzku dziewczyny.
— Naprawdę byś za mnie umarł? — spytała z uśmiechem. Hitoshi skinął głową.
— Oczywiście, że tak — powiedział. Dziewczyna zaśmiała się i oparła o ścianę za sobą.
— Płakałabym gdybyś umarł — oznajmiła, starając się wyrównać oddech. Chłopak nadal leżał na podłodze, wpatrując się w sufit.
— To najmilsza rzecz jaką ktokolwiek mi powiedział — odparł, po czym ponownie wybuchnęli śmiechem, wiedząc, że nie mają już najmniejszych szans na zwycięstwo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top