Szóste spotkanie
Było jak zawsze ponuro. Szare chmury zwiastujące deszcz przykrywały niebo jako szczelny parawan dla Słońca, które najprawdopodobniej obraziło się na Danię przed setkami lat. Wielu osobom udzielał się ten nastrój, a jeśli nie, odczuwali go w kościach. Kelnerce jednak pogoda za oknem nie robiła różnicy. Od kilku tygodni była czarną chmurą dla nieba swojej rodziny. Jej dziwnego zachowania nie dało się przeoczyć, a mimo to nikt nie pytał. Ludziom zwykle wystarczy powiedzieć: jest OK, sztucznie się uśmiechnąć i odegrać rolę pozytywnego siebie. Jakoś łatwiej nam przyswoić wiadomość, że wszyscy mają się dobrze, niż że ktoś może mieć problem. Tak po prostu jest. Bo mamy wystarczająco swoich problemów i czasem bywamy egoistami.
Lars jak zwykle siedział w kącie kawiarni, tuż przy oknie jeszcze przed czasem. I jak zwykle czytał książkę, choć tym razem była to zwykła powieść, a nie encyklopedia. Kelnerka poczuła ukłucie w sercu, widząc tak spokojnego i niewinnego chłopaka. Bardzo chciała im w jakiś sposób pomóc, jednak nie miała pojęcia jak. Za udzieloną pomoc dodatkowo mogłaby jej grozić śmierć. To przecież jeszcze dzieci, pomyślała, wycierając blat.
Z reguły dorosłych dziwi, że młodsze o wiele lat osoby mogą mieć poważne problemy. Rodzice bagatelizują i usprawiedliwiają zachowanie dzieci dorastaniem. Nastolatkowie najprawdopodobniej zostaliby wyśmiani i usłyszeli komentarze: „Ty masz problemy? TY? Jaki ty możesz mieć problem w tym wieku?". Czasem nawet oni podobnie komentują swoje zachowanie i ignorują uczucia. Dlatego właśnie jest jak jest, a młody chłopak siedzi teraz w kawiarni, czekając na spotkanie ze swoimi znajomymi o podobnym stanie psychicznym.
Kim tak właściwie był Lars? Jakie tajemnice skrywał? Może tak jak Morten miał schizofrenię? Wokół nas toczy się normalne życie, a my nie wiemy, co siedzi w głowie kumpla z ławki. Każdy ma jakieś problemy i czasem nie potrafi tego znieść, ale chowa uczucia głęboko, zakopuje, maluje na twarzy uśmiech i wypowiada magiczne słowa: jest OK. Choć tak naprawdę wcale nie jest OK.
Kelnerką zawładnęło tego rodzaju uczucie, które umacnia odwagę i daje mocnego, motywacyjnego kopa — musiała jakoś im pomóc. Chwyciła pudełko różanej herbaty i wysypała jego litrową zawartość do kosza, nie zważając na konsekwencje. Przez cały czas pilnowała wzroku Larsa, który mimo wszystko wciąż podążał za tekstem książki. Poczuła się silniejsza i wreszcie, choć tylko troszkę, przydatna. Poszła do spiżarni i wyciągnęła zapas czarnej herbaty, którą wypełniła przed chwilą opróżniony pojemnik. Dumna ze swojego poczynania wzięła jeszcze cytrynę — najładniejszą, jaką znalazła. Kiedy wróciła za ladę, spostrzegła, że w kawiarni pojawiły się dwie kolejne osoby — Rosa i Finn. Ten ostatni, ku zaskoczeniu Rosy i uciesze objawiającej się rumieńcami na twarzy Larsa, usiadł obok blondyna. Kobieta z szerokim uśmiechem, który sam wpełzł na jej twarz, pokroiła owoc i starannie przełożyła na talerzyk.
W międzyczasie Finn razem z Larsem czytali w milczeniu książkę. Tę samą. Może to miał być jakiś wstęp do bliższej relacji. Bo co innego łączy, jak nie wspólne czytanie? Rosa natomiast starała się sprawiać wrażenie niezainteresowanej obecną sytuacją — z jej lewej strony rodziła się przyjaźń lub nawet coś więcej, a z prawej młoda kobieta wydawała się tryskać energią jak mini Słońce, nie wypełniając codziennych obowiązków. Po raz kolejny przeklęła się w myślach za niewzięcie ze sobą książki jak Lars. I chyba po raz pierwszy w czymś się z nim zgadzała.
— Przyda mi się kąpiel oczy. Najlepiej w rozpuszczalniku — przerwał ciszę Finn, odsuwając się z obrzydzeniem od dzieła trzymanego przez Larsa. Ten uśmiechnął się na ten komentarz.
— To było tak suche, że aż higroskopijne — rzucił nieśmiało, wpatrując się w książkę. Finn odsunął się. Uniósł grube brwi. I szczerze parsknął śmiechem. Rosa spojrzała na tych dwóch jak na idiotów, a kelnerka okaleczyła się z wrażenia. Pierwszy raz słyszała jak ten urodzony bio-chem się śmieje i pierwszy raz słyszała bio-chemiczny żart z ust Larsa.
Gdy dołączyła reszta, wszyscy zaczęli się zastanawiać, gdzie podziała się Camilla. Mimo że nikt oprócz Mortiego specjalnie za nią nie tęsknił, martwili się, że doczekała się zapowiedzianej kary za opuszczenie spotkania przed czasem.
— I serio żadne z was nie ma do niej numeru? NAPRAWDĘ? Znacie się już tyle czasu i nie macie jej NUMERU? — oburzył się Felix, kładąc plecak na kolanach. Członków zaciekawił ten obiekt w rękach chłopaka, ale gestem kazał im zaczekać na odpowiedni moment.
Tymczasem kelnerka odetchnęła głęboko i rozpoczęła to, czego już nie cofnie — podanie czarnej herbaty z cytryną. Początkowo nikt nie zwrócił uwagi na zawartość filiżanek oprócz Rosy, która przeszyła ją tym badawczym wzorkiem niczym Sherlock. Dopiero, gdy przyniosła talerzyk z cytryną i, dla zupełnej odmiany, kanapkami, zaczęli szeptać między sobą.
— Skończyła się różana herbata czy jak? — mruknął Finn, mieszając podejrzliwie w cieczy, jakby szukał tam tabletki gwałtu.
— To by się spodobało Camil — stwierdził ze smutkiem Morti, wpatrując się w puste krzesło obok Lone.
— Za to tym z góry na pewno nie — dodał Lars z dumą, degustując herbatę.
— Wybaczcie, ale tym kanapkom nie odmówię. — Malte rzucił się na talerz, a za nim reszta jak wygłodniałe wilki. Kelnerka nie mogła powstrzymać uśmiechu, który spełzł z jej twarzy, gdy tylko złapała wzrok Rosy. Nieznacznie pokiwała głową. W prawo i lewo. Samym spojrzeniem powtarzała słowa Larsa: Tym z góry się to nie spodoba. A kelnerka była w niebezpieczeństwie.
Tego dnia w kawiarni panował przyjemny nastrój — Lars toczył ze wszystkimi ekscytujące rozmowy, poruszał dyskusje, a Morten co jakiś czas rzucał żartem, nie krępując się obecnością Camilli (bo w końcu jej nie było). Nawet w radiu leciała nastrojowa i energiczna muzyka, której nie potrafiły oprzeć się nogi Lone i co chwila podrygiwały lub wystukiwały rytm, a dziewczyna starała się nie odpłynąć. Malte nie siedział z telefonem, a opowiadał o elektronice siedzącemu obok Jensowi, który wyjątkowo nie zwracał uwagi na wszystko, co dzieje się wokół, a na rozmówcę. Słońce też postanowiło postawić się chmurom i nieśmiało zza nich wyjrzało, by podziwiać to spotkanie.
Kelnerka nie mogła powstrzymać się przed patrzeniem na parę, którą ewidentnie „shipowała". Lars właśnie wskazywał palcem na fragment tekstu i tłumaczył coś z rozbawieniem Finnowi, na co ten ponownie się zaśmiał. Uciszył tym niektórych członków, którzy popatrzyli na niego z zaskoczeniem i minami „to ty umiesz się śmiać?". Morti wydał typowy dla Mortiego odgłos i typowe dla siebie wyrażenie:
— O-MY-GY... jak uroczo...
Kelnerka tymczasem zajęła się robieniem kolejnych kanapek, bo ostatni talerz został w całości opróżniony.
W końcu Jedenastka spostrzegł, że nadszedł odpowiedni moment i wyjął z plecaka laptop. Członkowie popatrzyli po sobie. Felix zmierzył ich pełnym zażartości i odwagi wzrokiem. Z Lone utrzymał dłuższy kontakt wzrokowy.
— Nie wiem jak wy, ale ja nie mam zamiaru siedzieć z założonymi rękami.
— Nie masz jakby prawa głosu w tej sprawie, bo niczego nowego nie odkryjesz, czego nie odkryli przed tobą — wyparował Finn, wzruszając obojętnie ramionami. W kawiarni los bractwa interesował tylko dwie osoby — Felixa i kelnerkę.
— No to, kto zna się na komputerach? — zignorował go, wciąż pełen determinacji. Wszyscy skierowali wzrok na Maltiego, który wykręcił oczami i zamienił się miejscami z Rosą, by być naprzeciw laptopa. Poprawił okulary i zakasał rękawy flanelowej koszuli.
Kelnerka nie mogła dojrzeć, co znajduje się na ekranie, więc nasłuchiwała ze zniecierpliwieniem i przyspieszyła z robieniem kanapek.
— Czego konkretnie szukamy?
— Założycieli — odpowiedział Jedenastka.
— I daty założenia — dorzucił Lars.
— Numeru na pogotowie — parsknął Finn.
— Jeszcze jakieś życzenia? — spytał z sarkazmem Malti.
— Może numer na pizzę?
Poszukiwania nie trwały zaskakująco długo. Malte przygryzał język jak artysta, a Felix przyglądał się jego ruchom z uniesionymi brwiami. Chyba nie do końca wszyscy wierzyli, że może coś znaleźć.
— O shit — wykrztusił, gdy ekran zalała fala czerni. Jedenastka rzucił się na laptop. — Zostaw, to nic nie da.
— O co chodzi? — Felix spojrzał na niego ze złością i jednocześnie przerażeniem.
— O to chodzi, że właśnie zbanowali twój komputer i naprawa może trochę potrwać. No i prawdopodobnie nic nie zostało na tym laptopie, więc przejebane.
— Zbanowali? Kto? — spytała cicho Rosa.
— Ci z góry.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top