Ostatnie spotkanie

 W kawiarni przy ulicy Gul w Danii panowała kilkunastominutowa już cisza. Nie przerywał jej szum zmywarki czy ciche pobrzękiwanie radia. Nie przerywało jej chrupanie kokosowych ciastek czy siorbanie różanej herbaty. Nie słychać było nawet oddechów. Pomieszczenie oświetlały tylko trzy świeczki na ladzie przed kelnerkę i ta jedna mała, do połowy już stopiona, która stała na środku stolika przy oknie otoczona dziewięciorgiem nastolatków wpatrzonych w przestrzeń. Tradycyjna minuta ciszy przedłużała się, ponieważ nikt nie miał odwagi jej przerwać lub też nie wiedział, jak ująć w słowa to, co każdemu cisnęło się na usta. Milczenie, które towarzyszyło im od początków spotkań, tym razem nie było niezręczne, nie było nawet przytłaczające. Powietrze było ciężkie. Za ciężkie, by unieść je samotnie, w pojedynkę. Dlatego się tam zjawili. By znieść ciszę razem.

Kelnerka czuła ciężar w piersi, ale nie był to skutek rozwijającego się nałogu, w co bardzo chciała wierzyć. Przy każdym oddechu wdychała cynamonowe opary zapachowych świeczek, starając się skupić myśli na tej prostej czynności. Na wdechu i na wydechu. Nie mogła pozwolić, by niechciane obrazy znów zaprzątały jej głowę, wywołując odruchy wymiotne. Próbowała unosić się wśród nieprzyjemnej pustki, ale nie tonąć w niej.

Wdech i wydech.

Nawet zbyt długie wpatrywanie się w stolik przy oknie sprawiało, że na chwilę traciła panowanie. Bo na tych twarzach, niewiele zresztą młodszych od jej własnej, malował się istny pejzaż najróżniejszych uczuć. Widziała tępe spojrzenia, blade twarze, ale i czerwone oczy, spieczone usta; maski. Po różowych policzkach Lone spływały pojedyncze łzy. Zaciskała palce na dłoni Tatiany, która nie odrywała wzroku od nikłego płomienia. Obok nich Lars opierał głowę na ramieniu wpatrzonego tępo w przestrzeń Finna. Morten zaciskał wargi, próbując usiedzieć na krześle, a Malte skupił spojrzenie na własnych dłoniach. Tekla przypatrywała się wszystkim uważnie, jakby nie odczuwała tej samej pustki lub smutku, a Camilla była Camillą. Wszyscy odziani w czernie i szarości, ale ona, zachowując odrębność, miała na sobie fioletowy kardigan. Kelnerka bała się patrzeć na Rosę, której rozdzierający serce krzyk roznosił się w głowie do tej pory.

Przy stoliku brakowało Jensa, ale nikt nie był zaskoczony. Członkowie przyjęli to z niemym zrozumieniem.

Kelnerka przymknęła powieki. Skupiła uwagę na nerwowo wdychanym przez nos powietrzu, a potem na głębokim, przerywanym wydechu. Czuła kłucie w klatce piersiowej, a drżące dłonie zaciskała mocno na krawędzi lady. Urywki niechcianych obrazów przelatywały jej przed oczami jak w dramatycznym filmie.

Kulący się pod ścianą Jens, wstrząsany spazmami. Neonowe światła. Finn kłócący się z Luną. Milcząca i przerażona Rosa ściskająca dłoń Felixa. Felix. Krew. Czerwone plamy na koszuli, bluzce, dłoniach Rosy; nóż. Krzyk.

Wdech i wydech.

Otworzyła oczy, ale jakby w ogóle ich nie zamykała. Nic się nie zmieniło, wszyscy tkwili w tych samych pozycjach jak na obrazie czy fotografii. Lars zmierzył ją zaniepokojonym wzrokiem. Spojrzała mu prosto w oczy. Nie wiedziała, czy dobrze się wzajemnie odczytali, ale wciąż mierzyła go błagalnym spojrzeniem, gdy ten prostował się na krześle z zamiarem przerwania ciszy. Jego klatka piersiowa pod czarnym golfem zafalowała, gdy nabierał tchu. Na chwilę przymknął powieki, a potem wypuścił nagromadzone powietrze. Czuł napięcie. Finn ścisnął jego dłoń, dodając mu tym otuchy.

— Nie znaliśmy dobrze Felixa. Szczerze mówiąc, ja sam za nim nie przepadałem. — Przeleciał wzrokiem po członkach. Malte uporczywie wpatrywał się podskakujące nerwowo na blacie palce splecionych dłoni. Morten przytakiwał Larsowi, kiwając w milczeniu głową. — Jednak był człowiekiem... i na litość boską, nie życzyłem mu śmierci... A już na pewno nie takiej.

Zamilkł. Morten mechanicznie poruszał głową w górę i w dół.

— Myślę, że był samotny — zaczął, nieporadnie gestykulując. Bujał się na krzesełku, które już lekko skrzypiało. Kelnerka widziała, jak zaciska szczękę i pochyla w dół głowę, ukrywając zaczerwienione oczy. — Przecież jest bractwo... które powinno wspierać, nie? Nie wiem, powinno pomagać ludziom takim jak Felix. Takim jak my. — Wypowiadał pojedyncze wyrazy powoli, mało składnie. Próbował jak najlepiej ubrać w słowa to, co go wewnętrznie dręczyło. — Ale nie znalazł wparcia. Nie z naszej strony i nie ze strony tego... gówna. — Nogi krzesła opadły z hukiem i sam gwałtownie wstał. Przeszedł kilka kroków, próbując się uspokoić. Lone i Tatiana popatrzyły na niego z niepokojem. Camilla otwierała usta, chcąc coś powiedzieć, jednak ten powstrzymał ją ruchem dłoni. — Nawet nie wiemy, ile miał lat, do cholery! Nie wiemy, kogo stracił... — Głos mu się załamał i opadł na krzesło, ukrywając twarz w dłoniach. Po chwili skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Zacisnął usta w wąską linię, nie mając już nic więcej do dodania.

Zapadła cisza. Morten czuł się winny. Obwiniał się, że nie zdołał pomóc Jedenastce. Ani w dniu śmierci, ani przedtem. Gdzieś głęboko czuł to każdy członek. Wiedzieli, że nie starali się o lepsze relacje z Felixem, nie starali się go poznać, ale dystansowali się od jego obsesji, a może zwykłej ciekawości na temat bractwa.

Prawdopodobnie większość wyczekiwała słów Rosy, która potrafiłaby choćby krótko powiedzieć o nim coś miłego. Znała go najlepiej. Jednak ona milczała. Jej puste spojrzenie było dla bractwa czymś zupełnie nowym i przerażającym po tym, jak przyzwyczaili się do uważnego i badawczego wzroku. Zaciskała kurczowo palce na czerwonym berecie trzymanym na kolanach.

— Warto powiedzieć coś, co boimy się wypowiedzieć na głos — przerwał ciszę Finn, którego poważny ton sprowadził wszystkich na ziemię. Wyglądał na zmęczonego. Przetarł oczy, unosząc okulary. Oprócz zaczerwienionych gałek miał też cienie pod oczami. — To już koniec.

Kelnerka przeczuwała takie zakończenie, ale kiedy już stało się rzeczywistością, ogarnął ją przytłaczający smutek. Skuliła się w sobie, wyczekując kolejnych bolesnych słów. Usłyszała wiele przytakujących pomruków, a każdy był jak kolejny ciężarek na szali. Nie chciała się z nimi żegnać. Mimo że bractwo przyniosło jej wiele problemów, których nigdy nie spodziewałaby się mieć, mimo że każde spotkanie przerażało ją do szpiku kości i bała się na każdym kroku o siebie i te dzieci. Mimo to wszystko przeżyła z nimi wiele chwil, o których nie chciała tak po prostu zapomnieć.

— Koniec bractwa — powtórzył, jakby ciężko było uwierzyć w te słowa. Kiwał głową na lewo i prawo jak w amoku. — To już trzecie samobójstwo w moim życiu. Nie mam zamiaru patrzeć na śmierć żadnego z was ani nikogo już więcej.

Mimo że Inger starała się z całych sił powstrzymać swe myśli, to słowo „samobójstwo", które wybrzmiało w ustach Norwega, okazało się kurkiem do traumatycznych obrazów w jej pamięci.

— Finn, powtarzam, musisz go stąd zabrać. — Luna wkroczył za Norwegiem do korytarza za kotarą. Na chwilę po pomieszczeniu rozniosło się dudnienie, pobudzając ból głowy kelnerki. Przycisnęła na chwilę czoło do zimnej, chropowatej ściany, chcąc sobie ulżyć. Finn odwrócił się na pięcie i zmierzył chłopaka wzrokiem, w którym zawarł zarówno wściekłość, zażenowanie jak i odrazę. Luna nie patrzył mu w oczy. Zamiast tego powtórzył w stronę jego prawego ramienia:

— Musisz go wyprowadzić.

Finn przez chwilę milczał, wyczekując, aż wreszcie były przyjaciel spojrzy mu w oczy. Nie doczekawszy się rezultatów, wskazał palcem na siedzącego pod ścianą Felixa, który mamrotał do siebie i do Rosy jednocześnie. Ta jedynie patrzyła na niego z pustką w oczach.

— Widzisz go? Ja mam go w tym stanie tak po prostu stąd zabrać? Jesteś jebanym kretynem — mówiąc to, podsunął Felixowi szklankę z wodą i wymruczał pod nosem coś po norwesku. Lars stał między kelnerką a Finnem z założonymi rękami i przypatrywał się Lunie z satysfakcją i nienawiścią, jakby chciał krzyknąć: wiedziałem, że coś musi kryć się za tą maską idealnego kumpla!

— Miałeś ich ostrzec, żeby nie pili flaviora, zrobił to na własną odpowiedzialność — bronił się Luna, uporczywie wpatrując się we własne buty.

Finn zmarszczył groźnie brwi. Był wściekły. W tym samym momencie Felix odepchnął szklankę i połowa jej zawartości wylała się na buty bio-chema. Kelnerka widziała, że ten nie radził sobie już dłużej z zaistniałą sytuacją. Obok niego płakał Jens, przed nim Jedenastka zachowywał się jak wariat, wyzywając ich wszystkich od oszustów, a za nim jej pijaną głowę rozsadzała migrena. Widząc, jak agresywnie szarpie za głowę chłopaka i siłą wlewa do gardła przyniesioną wodę, poczuła strach. Bała się nie tylko o to, co Finn może w niedługim czasie zrobić innym, ale co może uczynić samemu sobie. I nie miała na myśli niczego fizycznego.

— Och... masz kurwa rację. Zapomniałem im powiedzieć, żeby nie pili jakiejś zabójczej mieszanki alkoholu i mefy, bo, jeśli będą mieli zamiar po niej zdechnąć, to muszą kurwa najpierw wyjść z klubu, bo mój kochany przyjaciel nie może pójść siedzieć za nielegalne jej sprzedawanie! A nie, przepraszam, nie może dostać szlabanu, bo to klub jego ojca...

Luna na chwilę spojrzał mu w oczy, zacisnąwszy zęby. Kelnerka usłyszała głośny, szyderczy śmiech Camilli gdzieś obok.

— Nie wierzę, że poświęciłam ci prawie całą noc — mruknęła na tyle donośnie, aby słowa doleciały do uszu ich adresata.

— Morten, pomóż mi go podnieść — rzucił Finn, nie odwracając spojrzenia od blondyna, który z zażenowania chciał już jak najprędzej się od nich oddalić.

Obaj wzięli pod ramiona Felixa, który chciał się wyrwać, ale był na to zbyt wyczerpany. Kelnerka widziała, jak jego powieki ciężko opadają co chwila, ale ten starał się walczyć z własnym ciałem. Dziewczyny otoczyły Jensa zwartym kręgiem, wciąż powtarzając pocieszające słówka. Przeszli zaledwie kilkanaście powolnych kroków, gdy nagle Jedenastka rzucił się przed siebie.

Zapanowała jakby pełna zaskoczenia cisza, a czas naprawdę zwolnił. Wprawieni w osłupienie członkowie bractwa nie pobiegli za chłopakiem od razu. Kilka osób krzyknęło, gdy ten zniknął za zakrętem. Pierwsza ruszyła Rosa, a za nią cała reszta. Nagle kelnerka gdzieś głęboko ukłuło przeczucie, że zaraz stanie się coś złego. Jej serce przyspieszyło, jednak gdy ujrzała klęczącego na ziemi Jedenastkę, momentalnie stanęło. Krzyczał. Nie potrafiła tylko powiedzieć, czy krzyczał do nich, czy do Rosy, czy gdzieś przed siebie.

— Uciekaj! Oni chcą mnie!

Gruby ochroniarz próbował go przekrzyczeć. Sięgał gdzieś za siebie, prawdopodobnie po paralizator. Z ust Inger wydobył się wrzask i zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na kolejne cierpienie. Otworzyła je, dopiero gdy cienki pisk Rosy przeszył powietrze wokół. Czas znów zwolnił. Widziała opadające ciało Felixa. Widziała krzyczącą coś Rosę. Widziała, jak Finn biegnie przed siebie, a za nim Morten i dziewczyny. Lars stał obok. Nie ruszyli się z miejsca. Później już nie widziała nic prócz członków bractwa otaczających wykrwawiającego się na śmierć Felixa. Nie potrafiła płakać. W otępieniu podeszła do tłumu i przepchnęła się do przodu. Gdy zauważyła krótki nóż zatopiony po rękojeść w lewej stronie piersi, lepkie od krwi ręce Finna i jego przerażone spojrzenie, które mogło oznaczać tylko jedno, zatoczyła się do tyłu i odbiegła, by zwymiotować. Oparła się o zimną ścianę i zsunęła na ziemię. Mdlała i otrząsała się, tkwiąc na granicy między snem a jawą. W odrętwieniu wpatrywała się w sufit, rozróżniając spośród hałasu i dzwonienia w uszach jedynie słowa zapłakanej Rosy:

— Zrób coś, zrób coś, zrób coś...

Widziała też Lunę, który przebiegł obok niej kierowany krzykami. Przepchnął się przez tłum i ze spokojem jakby to była rutynowa procedura, skierował słowa do ochroniarza:

— Wezwij pogotowie. I wynieś go.

Tym razem kelnerkę przeszył rozwścieczony wrzask Rosy, która rzuciła się na Lunę. Morten objął ją od tyłu uściskiem i odciągnął, jakby była szmacianą lalką, która drapie i rzuca się w amoku.

— Zostawcie go! Zostaw mnie!

Inger zacisnęła mocno powieki. Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń, która lekko nim potrząsnęła. To Lars. Jego trupio-blada twarz pojawiła się przed oczami kelnerki jak widmo.

— Chodź, Inger.

Wstała, zataczając się, a blondyn podtrzymywał ją w pasie. Ściany i kolorowe światła neonów zlewały się w jedno. Próbowała wyostrzyć obraz, ale gdy tylko zauważyła unoszone przez ochroniarzy ciało Felixa, zawirowało w jej głowie i żołądku. Zwymiotowała tym razem na własną pierś.

Pamiętała dalej tylko powiew lodowatego wiatru i kurtkę na ramionach pokrytych gęsią skórką, ale nie miała pojęcia, czy to była jej własna i skąd się wzięła. Słyszała odgłos zbliżającej się karetki i niebieskie światła. Pamiętała ratowników, którzy zabrali Felixa. Pamiętała, że ktoś posadził ją na siedzeniu samochodu. Pamiętała słowa Finna:

— Nie przeżyje tego.


— Mam wrażenie, że mnie w ogóle nie słuchacie — ciszę przerwał głos Tekli, a tym samym jej słowa ocuciły kelnerkę. — To, że nie będziesz patrzeć na śmierć żadnego z nas, nie znaczy, że nie umrzemy po opuszczeniu bractwa.

— Ała — jęknęła Camilla, podważając powiekę prawego oka. — Coś wpadło mi do oka.

Uwaga wszystkich, a w szczególności Finna, który otwierał właśnie usta, skierowała się na dziewczynę. Morten już wstawał z krzesła, gdy ta opuściła ręce i spojrzała obojętnie na Teklę.

— A nie, wybacz, to uwierało mnie twoje pierdolenie.

Wtedy po kawiarni rozniósł się potok słów. Wszyscy postanowili wypowiedzieć się na temat, który aż do tamtej pory pozostawał martwy. Szkoda, że by go ożywić, musiał ktoś umrzeć, przeszło przez myśl kelnerce. Inger starała się wyłapać spośród hałasu jak najwięcej wypowiedzi.

— Ktoś musiał założyć bractwo.

— Przecież Felix ich widział.

— Rosa też.

Kelnerka skierowała uwagę na wspomnianą dziewczynę. Ta tylko milczała, zaciskając szczękę. Nie budziło wątpliwości, że przysłuchuje się tej dyskusji, choć jej spojrzenie utkwione było w jednym i tym samym punkcie od początku spotkania. Inger (jak i całe bractwo) wyczekiwała, aż ta w końcu wyjaśni, dlaczego Felix sięgnął po żółty drink. Spędziła z nim całą noc. Chciała też bardzo wiedzieć, dlaczego wszystkie złe rzeczy są kojarzone właśnie z tym kolorem. Przed wtajemniczeniem w filozofię bractwa nie zauważyła jakichś głębokich powiązań. Doprawdy, ciężko było nie doszukiwać się teorii spiskowych, mając do czynienia z tak dziwnymi, dramatycznymi, a nawet zakrawającymi o patetyczność sytuacjami.

Wpatrzona w drewniany blat kelnerka całkowicie odcięła się od kłótni członków. Próbowała znaleźć coś, co jasno przemawiałoby za tym, że założyciele bractwa ingerują w życie członków albo że choćby istnieją. Jednak w głowie miała pustkę. Wszystko, co tu usłyszała, wszystkie informacje, które brała za pewniki, teraz nagle w świetle dziennym wydawały się niedorzeczne. Zastanawiał ją jedynie incydent ze „zhakowanym" komputerem... Kelnerka spojrzała na Maltiego, który kłócił się z Tatianą. Zmrużyła oczy. Czy ten chłopak mógł udawać? Biorąc pod uwagę problemy innych członków, to jego wydawał się najbłahszy. Uzależnienie od komputera? Rzekome problemy w relacjach międzyludzkich? Po ciele kobiety przeszedł zimny dreszcz, gdy uświadomiła sobie, że bractwo może być inwigilowane od środka... W tym samym momencie Malte spojrzał wprost na nią i wykrzywił usta, co można by było brać za pocieszający, dodający otuchy uśmiech, ale teraz już wcale nie było to dla niej takie oczywiste...

Kelnerka otrząsnęła się. Nie wiedziała, jak mogły jej przyjść do głowy takie niedorzeczności. Jeśli mogła podejrzewać Maltiego, to takie same podstawy miała, by posądzać każdego innego członka. Tekla była zbyt tajemniczo-dramatyczna i sama narzucała się na myśl. Nigdy nie wini się osób niepozornych i miłych jak Lars, Jens czy Lone i Rosa. Chłopak, który wyjeżdża do innego kraju i opanowuje język, by uciec przed śmiercią przyjaciółki? A może bezuczuciowa i zdolna do wszystkiego nastolatka? Schizofrenik? Czy martwy chłopak, który swoją śmiercią właśnie rozbił bractwo?

Żadne z nich. Taka była prawda, w którą wolała wierzyć.

Jednak sprzeczka przy stoliku nie chyliła się ku końcowi. Finn z Larsem starali się wszystkich uciszyć, bo najwidoczniej mieli coś do powiedzenia, ale członkowie, którzy spodziewali się jedynie moralizatorskiej gadki lub „naukowej" odpowiedzi, ignorowali ich starania. Kelnerka zmarszczyła brwi, widząc, że tamci wcale nie odpuszczają. Wątpiła, aby poświęcali się tak dla kazań. Rosa też, dlatego krzyknęła:

— Cisza!

Z szacunku albo zaskoczenia wszyscy zamilkli. Camilla uniosła brwi, a Morten opadł na oparcie krzesła. Rosa skierowała wzrok na chłopaków, dając im sygnał. Finn postanowił zakończyć tę dyskusję:

— Byliśmy u rodziców Felixa.

Z ust Maltiego wydobyło się zaskoczone westchnienie, a Tekla postanowiła wreszcie schować maskę dramatyzmu i spojrzała na niego z zaciekawieniem spod zmarszczonych brwi. Rosa nie okazywała żadnych uczuć, ale patrzyła mu prosto w oczy, jakby doszukując się kłamstw.

— Lars nalegał, twierdząc, że jesteśmy mu to winni — tłumaczył, patrząc na blondyna, a potem po kolei omiatając wzrokiem członków. — Jego adres był na dowodzie w portfelu, który zostawił w samochodzie. Felix Svendsen. Siedemnaście lat. — Spojrzał na Mortena i przez chwilę milczał. — Otworzyła nam jego matka. Miała na sobie pomiętą, brudną koszulkę i nie wyglądała najlepiej. Przedstawiliśmy się jako koledzy Felixa. Zareagowała śmiechem. To był przerażający śmiech, jakby sama zastanawiała się, czy należy do niej. Tak jakby reszta twarzy była sparaliżowana, łącznie z oczami. Odpowiedziała nam:

— Felix nie miał kolegów.

Trochę nas sparaliżowała tymi słowami. Nie wiedzieliśmy, ani co powiedzieć, ani co zrobić. Patrzyliśmy na siebie jak na głupków.

Spotykaliśmy się co piątek w kawiarni — tłumaczyłem, ale ona nadal stała jak posąg, nie wyrażając żadnych uczuć. Nagle za nią dostrzegliśmy mężczyznę, tatę Felixa.

Wpuść ich, to jego koledzy, przecież mówią.

Jednak ona stała w drzwiach. Nawet nie wiecie, jakie to było niezręczne. Obaj chcieliśmy już stamtąd pójść, ale Lars nie dawał za wygraną.

Byliśmy z nim tamtej nocy.

Kobieta zmarszczyła brwi. Mężczyzna pociągnął ją za ramię, robiąc nam przejście. Weszliśmy. Mieszkali w bloku, małe mieszkanie, ale utrzymane w porządku. Ojciec Felixa zaprowadził nas do salonu, a jego żona poszła za nami. Wydawała się nieobecna, ale nie zachowywała się jak matka, która straciła dziecko. Wierzcie mi, wiem, jak zachowuje się osierocony rodzic. — Finn zamilkł i spuścił wzrok. — Opowiedzieliśmy im o urodzinach Mortena, o kręglach, o imprezie i o żółtym drinku. Nie wspominałem o tym, że musieliśmy wynieść z klubu ich umierającego syna, ale powiedziałem o urojeniach Felixa i całym zachowaniu po zażyciu narkotyków. Gdy skończyliśmy opowiadać, mężczyzna milczał. Matka stała z założonymi rękami i nawet na nas nie patrząc, powiedziała:

Felix miał osobowość paranoiczną. Dlatego nie miał kolegów. Bo nikomu nie ufał. Nie wiecie pewnie, ale miał siostrę.

Mówił, że ma PTSD. To po jej śmierci? — powiedział Lars po krótkim milczeniu. Kobieta znów się zaśmiała. Na ten dźwięk nawet siedzącego w fotelu mężczyznę przeszył dreszcz.

Felix nie miał PTSD. On próbował zabić własną siostrę. Nienawidził jej.

Nie rozmawialiśmy za długo. Obaj mieliśmy wiele pytań, ale baliśmy się pytać. Dobrze, że serię niezręczności przerwał dzwonek do drzwi. Jakiś nauczyciel chemii Felixa. I oto co wiemy na temat osobowości paranoicznej. — Finn wyciągnął telefon i czytał na głos: — nadmierna wrażliwość na niepowodzenia i odrzucenie, tendencja do długotrwałego przeżywania przykrości, podejrzliwość i stała tendencja do zniekształcania codziennych doświadczeń poprzez mylne postrzeganie obojętnych lub przyjaznych działań otoczenia jako działań wrogich czy pogardliwych, tendencja do nadmiernego przeceniania własnego znaczenia, wyrażająca się utrwaloną postawą ksobną, pochłonięcie niepotwierdzonymi „spiskowymi" teoriami na temat wydarzeń dotyczących zarówno bezpośrednio pacjenta, jak i całego świata.

Zapanowała cisza.

— Oraz urojenia występujące po zażywaniu substancji psychoaktywnych — dodał Lars, patrząc na własne ręce ułożone na kolanach.

Kelnerka wpatrzyła się w przestrzeń, starając się złożyć w całość nagromadzone informacje. Za oknem padał siarczysty deszcz. Obijał się o szyby i chlupotał w kałużach na chodniku i ulicy. Nisko przy ziemi unosiła się gęsta mgła zmieszana ze spalinami przejeżdżających co chwila samochodów. Pozostałości styczniowego śniegu uformowały się w placki, rozdeptywane przez przechodniów z miłymi dla uszu charakterystycznymi mlaśnięciami. Panował spokój. Nie senny ani radosny, lecz wypełniony westchnieniami.

— Czyli nie ma żadnych założycieli — wymamrotała na głos, przerywając ciszę pełną niejakiej ulgi i zmęczenia. Kilka par oczu skierowało się na nią. Jednak nie w wyrazie dezaprobaty, ale milczącej zgody. Nawet na twarzy Tekli pojawiły się widoczne wątpliwości. Tylko Rosa lekko pokiwała głową w lewo i prawo, powoli ją opuszczając. Camilla za to sięgnęła do plecaka i wyjęła termos.

— Proponuję się napić. Za Felixa, który rozgryzł bractwo, choć się o tym nie dowiedział i za nas, którzy możemy umrzeć z własnej, nieprzymuszonej woli. Kelnerko — zwróciła się do Inger, nie patrząc w jej stronę. — Bądź kelnerką chociaż ten jedyny, ostatni raz i daj nam kubki.

Kobieta nawet nie pomyślała, by się jej odgryźć. Posłusznie wyjęła z szafki naczynia i otępiała zaniosła je do stolika.

— Przydałoby się coś mocniejszego niż herbata — mruknął Finn, chwytając za kubek, do którego Camilla przed chwilą nalała trochę zawartości termosu.

— A czy ja mówiłam coś o herbacie? — spytała z lekkim uśmieszkiem, patrząc na Finna kątem jednego oka, a kątem drugiego na szklankę. Kelnerka usiadła na krześle, które uprzejmie dosunął jej Morten i spojrzała na kubek podsunięty jej przez Camille. Nie ulatniała się z niego para.

Gdy już każdy dostał swoją porcję, siedzieli w milczeniu, wymieniając się niezręcznymi uśmiechami.

— Wiecie, mnie coś tu nadal nie pasuje... — odezwał się Malte, zmrużywszy oczy za okularami. — Felix widział ich wcześniej, tamtej nocy filmowej. I ten jego laptop...

— Mógł sabotować. Widział to, co chciał widzieć — wtrąciła się Lone, ale brzmiała, jakby sama próbowała się do tego przekonać słowami.

— I próbował zabić własną siostrę? — dorzuciła Tatiana z niedowierzaniem w głosie. Nikt nie odpowiedział. — Myślicie, że mógł być psychopatą?

— Raczej socjopatą — poprawiła ją obojętnie Camilla.

— Co za różnica... — Przekręciła oczami.

— Duża — odpowiedzieli jednocześnie Tekla kpiąco i Malte, kiwając głową machinalnie.

— Czyli że co... — zaczął Morten, marszcząc brwi w głębokim zamyśleniu. — On udawał przez cały czas? Był dla mnie miły, bo chciał informacji...?

Cisza, która nastała po jego pytaniach, była jednoznaczna.

— Gdzie byli rodzice w tym wszystkim? — spytała rzeczowo Lone, wysunąwszy przed siebie rękę i wpatrzywszy się w Finna i Larsa. — Nie zaprowadzili go do psychologa?

Finn wzruszył ramionami, popijając.

— Nie usłyszeliśmy tego od matki Felixa, ale prawdopodobnie próbowali. Przy osobowości paranoicznej z tego, co czytałem, jedynym lekiem jest terapia. Jednak paranoicy nie ufają psychologom i nie wierzą w diagnozy, a to pierwszy krok do leczenia — wyjaśnił, wpatrując się w obejmowany kubek.

— Czyli nie mogliśmy mu pomóc? — dopytywał się Morten, jakby próbował się usprawiedliwić. Kelnerki wcale to nie dziwiło. Próbował udźwignąć ogromny ciężar, od którego już bolał go kręgosłup.

— My? — prychnęła Camilla. — On nas brał za pionki w jakiejś pojebanej grze, Morti. Nie chciał niczego prócz odpowiedzi na głupie pytania. A już tym bardziej nie chciał pomocy.

I znów cisza. Ten wieczór był jej pełen. Tłoczyła się w kawiarni, gęsta i ociężała. Przygniatała ich do krzeseł. Przygarbieni i otępiali nie wiedzieli, jak sobie z nią poradzić, bo jednocześnie pragnęli się przed nią chronić tarczami ze słów, ale czuli głęboko na dnie serc, że bezsensowne gadki to bluźnierstwo.

Byli świadkami śmierci. Bronienie się rozmowami przed tą świadomością nie pomagało, ponieważ po krótkim momencie zapomnienia, nadchodziło bolesne i ciężkie zderzenie z prawdą.

Widzieli, jak znana im osoba umiera. To nie należało do listy codziennych zadań do odhaczenia. Nie żyli w świecie z fantastycznych książek ani wśród apokalipsy. Byli tylko nastolatkami, których jedynym pragnieniem aż do tamtej pory była śmierć. Jednak gdy poczuli jej woń — przemijania i ulotności, czuli na barkach obowiązek życia. Nie wegetowania. Musieli żyć za Felixa, który tej szansy nie dostał. Albo dostał, lecz ją zmarnował.

— Czyli... — zaczął Morten, patrząc w stół — odejdziemy i będziemy żyć?

Brak odpowiedzi. W końcu Tekla westchnęła.

— Myślę, że coś w tym jest. To już moje trzecie bractwo, choć w sumie to nadal pierwsze. Zawsze musiał ktoś zostać, aby przekazać dalej zasady. — Zamilkła, pozostawiając reszcie do domysłu, że to ona była tą osobą. — W większości członkowie po prostu się zabijali, w ten sposób stąd odchodzili. Albo odchodzili, by się zabić krótko potem. My chcemy odejść, bo przychodzenie do kawiarni po tym wszystkim to dla niektórych za wiele, a niektórzy nie widzą już dłużej w tym sensu. — Znów przystanęła, zaznaczając, że ma na myśli samą siebie. — Jeśli odejdziemy wszyscy, nie zostanie nikt, kto miałby utrzymać bractwo.

Kilka osób pokiwało głowami, przyznając, że tamtym razem słowa Tekli nie przesiąkały dramatyzmem, a rozsądkiem i logiką.

— Założyciele istnieją, co do tego nie ma wątpliwości — odezwała się Tatiana. — Ktoś musiał wysyłać zaproszenia, choć nie wiemy, czy postanowi kontynuować. Może wszystkie te legendy i złowieszcze przepowiednie powstały, by członkowie mogli poradzić sobie ze śmiercią wśród swoich? Czy gdybyśmy nie widzieli na własne oczy, jak Felix... — urwała, bo głos uwiązł jej w gardle. Zarumieniła się i potrząsnęła głową w pogardzie do siebie za chwilę słabości. — To nie wytłumaczylibyśmy sobie tego działaniem sił wyższych jak mistyczni założyciele?

Po sali potoczyły się pomruki potakiwania i jedno „nie" z ust Finna.

Cisza, wymiana zmęczonych uśmiechów, ale już nie niezręcznych, sączenie alkoholu z białych kubków.

— Nie licząc momentów, kiedy każdy miał ochotę strzelić sobie w łeb od mindfucków, było kilka wartych zapamiętania chwil — odezwał się Morten z błogim uśmiechem i nieobecnym spojrzeniem. Nachylał się lekko nad stołem.

Finn uniósł kącik ust i parsknął cichym śmiechem, przypominając sobie coś.

— Ten kolega Larsa, co go pocałował.

Kilka osób, w tym Lars, zaśmiało się lekko.

— Święta i nasza improwizacja — dodała Lone.

— Upadek Camilli, kiedy chciała dumnie i obojętnie wyjść z kawiarni po przegranej bitwie — dorzucił Lars, patrząc na dziewczynę z uśmiechem. Jednak kelnerka nie do końca wiedziała, jakie emocje chciał przekazać. W jego tonie nie wyczuła złośliwości czy wyższości, a raczej zaczepkę i uśmiech pojednania.

— Chyba za dużo alkoholu Lars, bo coś ci się miesza — odpowiedziała z charakterystyczną obojętną miną, aby potem uśmiechnąć się w odpowiedzi. — Ja nigdy nie przegrywam.

W ten sposób spotkanie miało się ku końcowi. Pierwszy podniósł się Morten.

— Ale będziecie pisać, prawda? — spytał niepewnie, jakby bał się, że utraci kontakt ze wszystkimi osobami w kawiarni.

— Jasne, wisisz mi pieniądze — odpowiedziała Camilla, ale dodała lekkie, prawie niewidoczne wykrzywienie ust.

— Oczywiście i zawsze możesz wpaść do mnie do Norwegii — dodał Finn, klepiąc wielkoluda po ramieniu.

— A co będzie z wami dwoma? — spytała ciekawie Lone, wskazując palcem na Larsa i Norwega. Kelnerkę też dręczyło to pytanie, więc spojrzała na nich wyczekująco. Chłopcy wymienili się uśmiechami.

— Na razie jadę sam. Lars do mnie dołączy w ferie, a potem... zobaczymy. — Wzruszył ramionami, poprawiając okulary. — A wy? — spytał, zakreślając dłonią wszystkich wokół. — Co zamierzacie?

— Studia, filologia — odpowiedziała Tatiana.

— Informatyka — rzucił Malte, wzruszając ramionami.

— Seriale — dodała Camilla, wypinając do nich język.

Tekla musiała naprawić swój związek i postanowiła iść na terapię, Morten powiedział, że zacznie w końcu się usamodzielniać, Lone mówiła coś o otworzeniu piekarni, a Rosa milczała.

— Idzie ktoś na papierosa? — Finn spojrzał na kelnerkę, a ta pokiwała głową. Ubrani wychodzili na zewnątrz, gdzie deszcz trochę ustąpił i przeszedł w mżawkę. Chłopak został z tyłu i przybliżył się ukradkiem do Rosy, która nakładała beret. Dziewczyna podniosła na niego obojętny wzrok.

— Nie musisz tego znosić sama. Prędzej czy później cierpiętnictwo okazuje się pomyłką — zaczął, próbując uchwycić jej spojrzenie. Rosa pokiwała głową, ominęła go i wyszła. Finn stał przez chwilę i ze smutkiem patrzył w jakiś punkt przed sobą, a potem powoli ruszył jej śladami.

Przed kawiarnią stało pięć osób: Camilla, Morten, Lars z Finnem i Inger. Dwoje ostatnich paliło. Wpatrywali się w ulicę w milczeniu. Chłód nadchodzącej nocy mroził krew w ich żyłach. Morten przestępował z nogi na nogę, a jego nowa przyjaciółka opatulała się czarną kurtką pilotką i grubym szalem. Zaciskała mocno zęby, by nie okazać drżenia i nerwowości, tak jakby było to niegodne.

— A co z tobą, Inger? — spytała po chwili, patrząc uważnie w jej oczy. Kelnerka wzruszyła ramionami, wypuszczając strużkę dymu.

— Chyba nadal zbieram na studia.

Finn spojrzał na nią ze zmartwieniem, marszcząc brwi. Zignorowała to. Odwzajemniła uśmiech Mortena i zaciągnęła się papierosem.

Na koniec cała piątka wymieniła się uściskami. Norweg przytrzymał kelnerkę trochę dłużej w objęciach.

— Na pewno dasz sobie radę? — rzucił cicho do jej ucha. Kobieta odsunęła go od siebie na wyciągnięcie ramion i przywdziała pewny siebie uśmiech.

— Ja nie dam?

Ale bardzo w to wątpiła.

Gdy odchodzili w stronę furgonetki, Lars odwrócił się na pięcie i zawołał dla pewności:

— Jesteś pewna, że nie chcesz jechać?

Pokiwała głową i wskazała na kawiarnię. Musiała posprzątać i ją zamknąć, ale chciała też pobyć chwilę sama w środku. Była sentymentalistką i czuła, że pewna epoka w jej życiu właśnie dobiegała końca. Nie wiedziała tylko, czy będzie lepiej, czy może gorzej. Starała się odpychać myśli o Felixie, bo była pewna, że pustka egzystencjalna będzie jeszcze miała szansę, by opanować ją bez reszty tuż przed snem. Chciała tylko powspominać.

Włączyła na chwilę radio, skąd sączyły się wolne i gładkie dźwięki pianina utworu Can't Pretend. Mimo że po nagłej zmianie temperatury po wyjściu na zewnątrz odczuwała nawracający ból głowy, to przynajmniej teraz nie obawiała się, że to migrena, a tylko zatoki. Łyknęła już drugą tabletkę tego dnia. Choć nie obyło się bez wahania. W jej głowie od razu pojawiła się zawiedziona, zmartwiona mina Finna. Gdy pozmywała naczynia i odłożyła krzesła na swoje miejsca, zgasiła świeczki. W półmroku znalazła wyłącznik radia i lampek.

Wraz z zapanowaniem ciemności, upadła, tracąc przytomność.


Inger


Gdy się ocknęła, poczuła pulsujący ból z tyłu głowy. Jej dłoń powędrowała w jego stronę. Między włosami wyczuła coś lepkiego i ciepłego. Podniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej i w ciemności obejrzała palce, które lepiły się od krwi. Musiała zemdleć, bo nie pamiętała ostatnich chwil. Wyjęła z kieszeni telefon.

20:53

Złapała się krawędzi lady i dźwignęła, wciąż czując przechodzący po całym ciele ból od upadku. Stęknęła.

Na błyszczącym w świetle ulicznych lamp zza okna blacie dostrzegła kartkę. Wytrzeszczyła oczy, a jej serce przyspieszyło. Z twarzy odbiegła krew. Drżąc na całym ciele, zaświeciła wszystkie światła i rozejrzała się po kawiarni. Zajrzała też do sali gastronomicznej i schowka. Jednak oprócz niej nie było tam już nikogo. Nerwowo wyjrzała przez wszystkie okna. Wreszcie wróciła do lady i zaczerpnęła głęboko powietrza. Kartka była złożona jak zaproszenie. Czarna. Nie odważywszy się wypuścić nagromadzonego tchu, otworzyła ją.

„Gratulacje, właśnie zostałeś członkiem Bractwa Żółtych Serc! Obyś nie zabił się zbyt szybko!"

Zaproszenie wypadło z jej rąk na szare kafelki, tuż obok szkarłatnej plamy krwi, a wraz z nim z ust kelnerki wydobył się urywany świst wydychanego powietrza. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top